fot. © Google

Opis i skróty czwartej kolejki pierwszej ligi!

20 stycznia 2019, 18:16  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Jeszcze przed Nowym Rokiem liczba drużyn z kompletem punktów wynosiła trzy. Później były już tylko dwie, a po czwartej kolejce – ostał się jedynie Ostropol.

W czwartek było wiele spotkań, gdzie chociaż łatwo było wskazać faworyta, to niekoniecznie widzieliśmy w nim murowanego. To określenie spokojnie pasowałoby jednak do Bad Boysów, którzy w pierwszym meczu 4 kolejki pierwszej ligi mierzyli się z Team4Fun. Nie ma się co czarować – tutaj to nie było kwestia CZY, ale ILE. Skoro Stara Gwardia i Offside tak mocno podreperowały sobie konto bramkowe w starciu z trzykrotnym mistrzem NLH, to czemu mieliby tego nie uczynić Źli Chłopcy, mając w dodatku w swoich szeregach ligowego super-snajpera. Jak więc doszło do tego, że zespół z Ostrówka niemal do ostatniej chwili nie był pewny, że to spotkanie w ogóle wygra? Wydaje nam się, iż podszedł do tego spotkania zdecydowanie zbyt "lekko". Jakby był święcie przekonany, że bez względu na okoliczności, prędzej czy później i tak udowodni swoją wyższość, głównie dlatego że rywal mu na to pozwoli. Ale Bad Boysów spotkało zaskoczenie – gdyby w pierwszych pięciu minutach Team4Fun wykorzystał wszystkie okazje jakie sobie stworzył, to spokojnie by tutaj prowadził przynajmniej dwoma bramkami! Niefrasobliwość faworytów była zatrważająca i gdyby nie dobre interwencje Alberta Michniewicza, to trzeba byłoby odrabiać straty. Szczęśliwie udało się tego uniknąć, a w dodatku w 10 minucie to Bad Boys objęli prowadzenie, które mimo wielu niewykorzystanych szans, w 19 minucie wynieśli do stanu 3:0. Suma sumarum pierwsza połowa skończyła się wynikiem 4:1, niby niedającym nadziei Team4Fun, choć do końca spotkania było jeszcze 20 minut. Ligowi outsiderzy postanowili wykorzystać fakt, że rywal pudłował na potęgę i przeprowadzając szybkie kontry, udało im się doprowadzić do stanu 4:3! To była już tylko jedna bramka różnicy, a w 34 minucie, po kolejnym błędzie Bad Boys w rozegraniu piłki, Norbert Ciok i spółka mieli sytuację 3 na 1! Gdyby Bartek Bajkowski nie zdecydował się sam jej rozstrzygać, to zapachniałoby sensacją. Ale niestety – zamiast podawać strzelił w obrońcę a równie dobrej okazji T4F już sobie nie stworzyli. Ich rywale długo też nie mogli się przełamać, ale w 39 minucie wreszcie dopięli swego i wynik 5:3 pozwolił im ze spokojem oczekiwać finałowych fragmentów. W nich, tak na wszelki wypadek, dorzucili jeszcze jedno trafienie, ale choć wygrali, to złotymi zgłoskami ten triumf w ich nocnoligową historię się nie zapisze. Tyle strat i niedokładności nie mieli pewnie w całym poprzednim sezonie. Team4Fun wykorzystał to na tyle, na ile mógł i w jego przypadku chyba się potwierdziło, że im mniej osób do grania, tym lepiej. Oby tylko ten całkiem niezły wynik i solidna postawa nie były jedynie "wypadkiem przy pracy"...

Bardzo słaby mecz w czwartek rozegrał za to Al-Mar. Teoretycznie miał chyba najsłabszego rywala z dotychczasowych, bo w pierwszych trzech tygodniach sprawdził formę ubiegłorocznych medalistów pierwszej ligi, a teraz po drugiej stronie boiska stanął Fil-Pol. Oczywiście nie chcemy, by to zabrzmiało lekceważąco, zwłaszcza że dawna Andromeda ostatnio notowała bardzo przyzwoite wyniki i jawiła się jako dużo poważniejszy kandydat z tej pary do końcowego sukcesu. I to się wszystko potwierdziło, chociaż pewnie nawet sam Wojtek Kuciak nie spodziewał się, że cała pula zostanie do dorobku jego zespołu przypisana tak gładko. Al-Mar zaprezentował się bowiem kiepsko niemal na każdej płaszczyźnie i szybko został pozbawiony złudzeń, że to właśnie dziś zapunktuje w dwunastej edycji. Gdyby tak zestawić proporcje stwarzanych przez siebie okazji, to na jedną szansę zespołu braci Rychta przypadały przynajmniej 3-4 po stronie rywali. A że Fil-Pol ma kim zdobywać gole, to wszyscy wiemy. I właśnie po akcji eksportowego duetu Stępień – Sochocki rozpoczęło się strzelanie w tym meczu i chociaż w 11 minucie do remisu doprowadził Marcin Błoński, to był to ostatni moment, gdzie zespół z Wołomina miał kontakt z oponentem. Później wypadki potoczyły się bardzo szybko – w 12 minucie Arek Stępień pokonał Błażeja Kaima i było 2:1, a w 16 minucie prosty błąd Al-Maru wykorzystał strzałem z własnej połowy Adam Janeczek. Gdy bramką do szatni rywali poczęstował jeszcze Kacper Pałka, to wiedzieliśmy, że tutaj emocji już nie uświadczymy. Ba – wszystko wskazywało na dwucyfrówkę, bo Fil-Pol bramki zaczął zdobywać seriami i w pewnym momencie prowadził już 7:1! Koniec meczu obydwa zespoły zagrały już w systemie "gol za gol", co spowodowało, że "żółto-czarni" zakończyli starcie z dziewięcioma trafieniami, a Al-Mar z trzema. Nie tego się tutaj spodziewaliśmy, lecz trzeba sobie powiedzieć wprost, że z taką grą Al-Mar jest drugim – obok Team4Fun – najpoważniejszym kandydatem do spadku. Na razie mało co funkcjonuje w tym zespole jak należy a najgorsze jest to, że tak niewiele potrzeba, by zmusić chłopaków do wywieszenia białej flagi. Fil-Pol wcale nie musiał bowiem grać na 100% możliwości by wygrać a warto podkreślić, że w tej chwili obóz Wojtka Kuciaka ma już na swoim koncie siedem punktów. Wygląda na to, że utrzymanie to już tylko formalność i czas powalczyć o coś dużo bardziej spektakularnego!

Podobnie jak Al-Mar, punktów nie ma na swoim koncie zespół Samych Swoich. I raczej mało było prawdopodobne, że coś w tym temacie zmieni się przeciwko In-Plusowi. Ale kilka chwil przed meczem dostrzegliśmy, że Swojacy wyglądają kadrowo całkiem nieźle, podczas gdy Księgowi grali z tylko jednym rezerwowym, który nominalnie pełni rolę bardziej drugiego bramkarza niż zawodnika z pola. Te okoliczności powodowały, że In-Plus stanął przed dużym wyzwaniem, lecz wybrnął z niego jak na faworyta przystało. Imponujący był zwłaszcza początek spotkania w wykonaniu markowian, bo na zegarze ledwo było nieco ponad 2 minuty, a podopieczni Patryka Gall, po dwóch golach Janka Skotnickiego prowadzili 2:0. Ba – w kolejnych fragmentach mogli zdobyć jeszcze przynajmniej drugie tyle bramek, bo Sami Swoi pozwalali im na bardzo dużo, co wreszcie skończyło się utratą trzeciego gola, którego autorem również był Janek Skotnicki. Drużyna z Kobyłki postawiła się więc w bardzo trudnym położeniu, aczkolwiek mając w pamięci fakt, że In-Plus przed tygodniem roztrwonił podobną przewagę z Fil-Polem, to niczego tutaj nie wykluczaliśmy. Tym bardziej, że w 19 minucie wiarę w końcowy triumf przywrócił SS Damian Zawadzki, a gdy dołożyliśmy do tego kontuzję Karola Szeligi, to druga połowa zapowiadała się frapująco. Tyle że tę część pojedynku Sami Swoi ponownie zaczęli w sposób nieodpowiedzialny – szybko stracony gol, a potem niewiele zabrakło, by znowu Adam Stańczuk musiał wyciągać piłkę z siatki. Ogólnie In-Plus miał wręcz niebywałą łatwość kreowania sobie okazji, ale w sumie czy mogło być inaczej, skoro gdy tak patrzymy na skład ich rywali, to może poza Michałem Ochmanem, nie było tam ani jednego nominalnego obrońcy? Swojakom nie pomogło nawet trafienie w 25 minucie Marcina Kura i ono nawet zamazywało prawdziwy obraz spotkania. Księgowi spokojnie powinni tutaj prowadzić przynajmniej czterema lub pięcioma bramkami, a sam Janek Skotnicki mógł mieć na koncie nie jeden, a dwa hat-tricki. Pod koniec meczu przegrywający rzucili się jeszcze do ataków, ale były one takie, jak cały pojedynek w ich wykonaniu – czyli nijakie. Pewnie się powtórzymy, lecz na razie wygląda to tak – są tutaj nazwiska, ale drużyny nie ma. Było to bardzo widoczne na tle czwartkowych konkurentów, którzy mieli wąską, lecz zgraną kadrę i gdyby nie kiepska skuteczność, to Sami Swoi nie mieliby prawa nawet przez chwilę pomyśleć, że mogą tutaj cokolwiek osiągnąć.

Ostropol, który swój mecz rozgrywał jako czwarty, na pewno kalkulował, że zwycięstwo nad KroosDe Team, przy jednoczesnej stracie punktów Starej Gwardii z Offsidem może spowodować, że chłopaki zostaną samodzielnym liderem najwyższej klasy rozgrywkowej. Zanim jednak mieli w spokoju oczekiwać wyniku swoich najgroźniejszych rywali, wpierw musieli zrobić swoje. Teoretycznie nie powinni mieć łatwo, bo przecież zespół z Duczek poprzednią edycję zakończył tuż pod drużyną ze Stanisławowa, co sugerowałoby, iż te ekipy są mniej więcej na podobnym poziomie. No właśnie – to jednak tylko teoria, bo wiemy że Ostropol ma nieporównywalnie większy potencjał niż KroosDe i na 100 pojedynków z tym zespołem, wygrałby pewnie 99. To z kolei sugerowało, że przy szczęśliwym zbiegu okoliczności i spełnieniu się wielu elementów, jakiś cień nadziei dla Michała Wytrykusa i spółki był. Boisko może nie brutalnie, ale jednak dość wyraźnie zweryfikowało tę i tak naciąganą tezę, bo nie możemy powiedzieć o tej potyczce że była wyrównana, lub że w jakimś jej fragmencie mogliśmy pomyśleć, że jest blisko niespodzianki. Ostropol co prawda trochę się rozkręcał, ale gdy w 10 minucie Mateusz Łysik pokonał bezpośrednio z rzutu wolnego swojego vis-a-vis, to kolejne gole były już tylko formalnością. Na 2:0 podwyższył Łukasz Trzaskowski, później była jedna szansa KroosDe, lecz jej niewykorzystanie sprawiło, że na trzy minuty przed końcem pierwszej połowy wynik brzmiał już 0:4. Brązowi medaliści poprzedniej edycji nie poddawali się i tuż przed przerwą Mateusz Lewandowski wykorzystał błąd konkurentów, lekko zmniejszając straty. Tyle że to wciąż była kropla w morzu potrzeb. W 24 minucie pomocną dłoń dla oponentów wyciągnął Daniel Matwiejczyk, który zainkasował żółtą kartkę, co KroosDe wykorzystał i w 26 minucie było 4:2. Nadzieja na coś więcej skończyła się w kolejnej akcji – Daniel Kania sfaulował Marcina Wojciechowskiego, sędzia wycenił to na żółtą kartkę, a że było to ponowne upomnienie dla tego gracza, to zawodnicy w granatowych koszulkach musieli sobie radzić o jednego mniej przez pięć minut. W tym okresie stracili co prawda tylko jedną bramkę, bo trzeba przyznać, że Ostropol przewagę rozgrywał jakby w zwolnionym tempie, ale gdy siły się wyrównały, to i tak dołożył następną. Później padło jeszcze po jednym golu i finałowy wynik to 7:3. Poza krótkim fragmentem w drugiej połowie było to starcie bez historii. Przegrani, jak wiele innych ekip przed nimi i pewnie wiele po nich, nie mieli pomysłu jak dobrać się do skóry Mateuszowi Łysikowi i spółce. Same chęci to było za mało i marzenia o pokonaniu nocnoligowego potentata, na razie pozostają niespełnione.

I czas na kilka słów o "truskawce na torcie" czwartego tygodnia zmagań, a więc starciu dwóch gigantów – Starej Gwardii i Offsidu. Jeśli jeszcze nie oglądaliście skrótu, to musicie wiedzieć, iż choć jest on dłuższy niż pozostałe, to nawet w małym stopniu nie oddaje tego, co działo się na parkiecie. Tutaj emocje zaczęły się już w pierwszych sekundach, a skończyły w ostatnich. Gwardziści ponieważ wiedzieli, że muszą sobie radzić bez Łukasza Choińskiego i wykartkowanego Rafała Barzyca, ściągnęli do gry Karola Kopcia i Michała Aleksandrowicza. Ich obecność była nieodzowna, bo bez nich nie byłoby żadnych szans, aby sprostać drużynie z Wołomina. Zresztą – nawet z nimi mecz długo nie układał się po myśli urzędujących mistrzów, którzy już w 1 minucie stracili gola, a potem dwukrotnie o mało nie skarcił ich Szymon Klepacki. W 7 minucie doszło do wyrównania, lecz problemem Starej były kary. W pierwszej połowie złapali oni dwie żółte kartki i gdy tylko musieli grać o jednego mniej, to w ich polu karnym było bardzo gorąco. Gdy siły były wyrównane, wówczas to Gwardziści mieli delikatną przewagę, co w 12 i 13 minucie o mało nie przełożyło się na bramkę na 2:1, lecz Mikołaj Tokaj i Marek Rogowski obili jedynie poprzeczkę. To miało swoje skutki – w 19 minucie sędziowie dyktują rzut karny, który na bramkę zamienia Sebastian Kozłowski, a lada moment samobójcze trafienie po akcji Radka Dobrzenieckiego notuje Paweł Barzyc i do przerwy Offside ma dwa gole zapasu! Tyle że gdy tylko rozpoczyna się druga połowa, to Stara Gwardia już po 12 sekundach odrabia część strat i coraz częściej zaczyna grać z lotnym bramkarzem. Offsidowi nie jest łatwo znaleźć receptę na hokejowy zamek ustawiany przez konkurentów i w 29 minucie zawodnicy w białych koszulkach doprowadzają do remisu, gdy rzut karny podyktowany na Mikołaju Tokaju skutecznie egzekwuje Rafał Wielądek. Ale to jest dopiero początek dramaturgii. Akcja wywołuje reakcję, kontra rekontrę i wszystko dzieje się w takim tempie, iż nawet nie wszystko zdążyliśmy zapisywać. Wreszcie w 39 minucie Offside stawia na swoim i Sebastian Kozłowski precyzyjnym uderzeniem zmusza do czwartej kapitulacji Mateusza Baja, co stawia urzędujących mistrzów pod ścianą. Wtedy daje o sobie znać ich spokój w rozegraniu – bez żadnego "podpalania", cierpliwie zbudowali atak pozycyjny, który świetnie wykończył Mikołaj Tokaj. Ale to wcale nie był koniec! W ostatnich sekundach Offside ma rzut rożny, oddaje strzał, Mateusz Baj odbija piłkę, po czym ta trafia do Mikołaja Tokaja, który zbyt długo zwleka z podaniem lub strzałem i Grzesiek Reterski ratuje rywali z opresji. Ale tylko chwilowo – Gwardia rozgrywa piłkę z autu, trafia ona do Rafała Wielądka, który przekłada jednego z obrońców i ma przed sobą praktycznie tylko bramkarza, ale ten nie daje się pokonać! To były tak naprawdę dwie piłki meczowe, które mogły zdecydować o sukcesie Starej. Tak się jednak nie stało, co dla postronnego kibica wydawało się być optymalnym rozwiązaniem. Jedni i drudzy nie zasłużyli na porażkę i w takich okolicznościach można tylko żałować, że każdy remis jest traktowany tak samo. Bo takich remisów życzylibyśmy sobie jak najwięcej.

Skróty wszystkich spotkań pierwszej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po piątym spotkaniu, a przepytywani byli Rafał Wielądek (Stara Gwardia) i Paweł Bula (Offside). Obydwie rozmowy można znaleźć na naszym Facebooku, w menu FILMY czyli TUTAJ oraz po kliknięciu na wynik na stronie głównej lub w terminarzu.

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: