fot. © Google

Opis i skróty szóstej kolejki czwartej ligi!

16 lutego 2019, 13:56  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Kolejna porażka Lambady, tym razem ze Spoko Loko spowodowała, że Wściekłe Orły i Vitasport.pl praktycznie mogą już świętować awans. Wyprzedzenie chociaż jednej z tych ekip, to już wyłącznie matematyka.

Z dwójki liderów czwartego poziomu rozgrywkowego, jako pierwszy na parkiecie zaprezentował się w poniedziałek Vitasport.pl. Pewnie wszyscy myśleli, że Janek Szulkowski i spółka rozgromią tłuszczańskie Coco Jambo i wiele argumentów przemawiało za takim właśnie scenariuszem. Ale chociaż "Kokosy" przyjechały na mecz w mocno okrojonym składzie, gdzie był zaledwie jeden zawodnik na zmianę, to rozegrały jedno z lepszych spotkań w ostatnim okresie. Co prawda początek nie nastrajał optymizmem, bo faworytom wystarczyło 10 minut by wyjść na dwubramkowe prowadzenie, ale później Vitasport dał się zaskoczyć i na przestrzeni kolejnych 120 sekund, dał sobie wbić dwie bramki i mieliśmy remis. Co więcej – w 13 minucie Coco Jambo miało nawet okazję, by wyjść na prowadzenie i stałoby się tak, gdyby nie świetna interwencja Maćka Michalczuka. Oczywiście dalecy jesteśmy od stwierdzenia, że nawet gdyby padł wtedy gol, to mogłoby to cokolwiek zmienić, ale pewna nerwowość mogłaby zacząć towarzyszyć ekipie z Kobyłki. Tak się jednak nie stało, a chwilę później dublet ustrzelony przez Huberta Władykę pozwolił ekipie w biało-błękitnych koszulkach na powrót do dwubramkowej przewagi. W drugiej połowie ta różnica robiła się coraz większa i to mimo dużej nieskuteczności po stronie współ-liderów rozgrywek. Chłopaki kilkakrotnie obili słupek bramki Piotra Pergoła, lecz mimo że procent wykorzystywanych przez nich okazji był niski, to z racji skutecznej obrony, nie pozwalali oni uwierzyć graczom Coco Jambo, że ci są w stanie cokolwiek tutaj wygrać. W drugiej odsłonie przegrywający nie zdobyli zresztą ani jednej bramki i mecz zakończył się ich porażką w stosunku 2:7. Niską w stosunku do tego, co pewnie większość z dobrze orientujących się w realiach czwartej ligi się spodziewała, no ale porażka to porażka. Ta była już piątą z rzędu a ponieważ swój mecz – o czym za chwilę napiszemy – zremisowały Sokoły, obóz Michała Chacińskiego spadł na ostatnie miejsce w tabeli. I choć wiemy, że woli walki Kokosom nie zabraknie, to opuszczenie ligowego dna może się dla nich okazać misją ponad ich możliwości...

Teraz przechodzimy do meczu z udziałem wspomnianych Sokołów, które po raz trzeci z rzędu swoje ligowe starcie rozgrywały bez zmian! Przeciwko Wściekłym Orłom skończyło to się pogromem, ale później miejscowi pokonali Lambadę, dlatego teraz nie odbieraliśmy im szans w konfrontacji z Piorunem. Ci drudzy jak zwykle problemów frekwencyjnych nie mieli – Artur Świderski mógł z obecnych zawodników stworzyć tak naprawdę dwie równorzędne piątki. To miało być gwarancją sukcesu i gdy już w 15 sekundzie, Piotr Nowicki pokonał Krzyśka Karolaka, wydawało się, że będzie to mecz do jednej bramki. Ale Sokoły natychmiast odpowiedziały i chociaż od czwartej minuty ponownie przegrywały, to cały czas były w kontakcie bramkowym z przeciwnikiem. Ten starał się doprowadzić do sytuacji, by na jego koncie były przynajmniej o dwa trafienia więcej niż to, czym dysponuje przeciwnik, lecz mimo kilku dobrych szans, ta misja kończyła się niepowodzeniem. Sokoły atakowały dużo rzadziej, ale jak to one – gdy już zapuszczały się na połowę przeciwnika, to od razu robiło się groźnie. A totalne zaskoczenie Piorun przeżył na początku drugiej połowy – nie minęło 17 sekund, a do wyrównania doprowadził Maciek Makarow, a ten sam zawodnik w 25 minucie dał zielonkowskim weteranom pierwsze w tym meczu prowadzenie! Piorun zareagował jednak pozytywnie na zaistniałe okoliczności i dzięki podkręceniu tempa wyszedł ze stanu 2:3 na 5:3! I miał wszystko w swoich rękach, lecz zamiast grać spokojnie, zwłaszcza że rywal był już bardzo zmęczony, postanowił podać mu pomocną dłoń. Zaczęło się od niepotrzebnej żółtej kartki dla bramkarza Pioruna, co Sokoły znakomicie wykorzystały i w 37 minucie zmniejszyły straty. I szukały kolejnych trafień! Piorun wyglądał na totalnie pogubionego, a kwintesencją jego gry w finałowych fragmentach była czerwona kartka za zagranie piłki ręką poza polem karnym dla Grześka Silickiego. To było hara-kiri w wykonaniu przybyszów z Rembertowa, bo nie dość, że musieli grać finałowe momenty o jednego mniej, to jeszcze po rzucie wolnym stracili gola na 5:5! I naprawdę niewiele zabrakło, by ostatecznie ten mecz przegrali, bo miejscowi poczuli krew i stworzyli sobie jeszcze jedną dogodną okazję, lecz zastępujący między słupkami nominalnego bramkarza Konrad Orlik, ładnie obronił strzał Darka Karczewskiego i w ten sposób Piorun uniknął kompromitacji. Byłoby sztuką prowadzić dwoma golami, mieć dwa razy więcej zawodników do dyspozycji i przegrać mecz. A tutaj od tego scenariusza dzieliły ekipę Artura Świderskiego dosłownie centymetry. A ból jest tym większy, że dwa punkty więcej oznaczałyby realną szansę na walkę o trzecie miejsce w tabeli. A wychodzi na to, że Sokoły w krótkim odstępie czasu, marzeń o medalu pozbawiły już drugiego ligowego przeciwnika.

Miejsca na podium pewne są już za to Wściekłe Orły. Podopieczni Michała Dębskiego rywalizowali w szóstej serii z Maximusem i chociaż w ich składzie nie uświadczyliśmy najlepszego strzelca tego poziomu Michała Alberskiego, to nie mieliśmy wątpliwości, iż raczej nie wpłynie to na przebieg meczowych wypadków. Tak na dobrą sprawę, to ten mecz okazał się potyczką bez historii, aczkolwiek mogło być inaczej, gdyby w 5 minucie sędzia pokazał kapitanowi Wściekłych Orłów nie żółtą a czerwoną kartkę. Przy wyniku 1:1 Michał Dębski zagrał bowiem ręką poza polem karnym i gdyby arbiter ocenił, że piłka po strzale przeciwnika leciała w światło bramki, to nie miałby wyjść – musiałby wyrzucić zawodnika z boiska. Ponieważ tej pewności nie miał, skończyło się na "żółtku". Oczywiście nie możemy postawić tezy, że gdyby stało się inaczej, to Maximus miałby tutaj realne szanse na zwycięstwo. W ciemno możemy jednak założyć, iż wówczas końcowy wynik nie miałby tutaj dla niego tak nieprzyjemnego oblicza, bo skończyło się na porażce aż 3:11. W pierwszej połowie jeszcze jakoś to wyglądało, bo Orły dopiero w jednej z ostatnich akcji tej części gry wyszły na dwubramkowe prowadzenie, co pozwoliło im ze spokojem oczekiwać drugiego aktu tych zawodów. A ta toczyła się już pod wyraźne dyktando faworytów, którzy mieli pełną kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami i w 34 minucie przekroczyli dwucyfrową liczbę zdobytych bramek. Maximus nie miał jak się przed tym obronić. Nie jest łatwo mobilizować się, wiedząc że porażka zbliża się nieuchronnie a jedyną niewiadomą jest różnica bramek. Szkoda, że w zespole Grześka Cymbalaka znowu zabrakło Karola Wojtkowskiego, gdyż taki naturalny łącznik między obroną a atakiem bardzo by mu się przydał. Zespół w białych koszulkach co prawda walczył do końca, ale trudno powiedzieć czy przegrana w stosunku 3:11 da się nazwać honorową. Trochę powtórzyła się tutaj sytuacja z meczu z Vitasportem, gdzie też początek był całkiem niezły, a druga połowa najlepiej gdyby się nie odbyła. Może jednak w kolejnych spotkaniach uda się coś z tym zrobić, zwłaszcza że tę drużynę czekają mecze z ekipami, które podobnie jak Maximus, o nic konkretnego już w tym sezonie nie walczą.

A po serii naprawdę dobrych występów, powrót do przeszłości zaliczyły Przepite Talenty. Mieliśmy nadzieję, że podopieczni Jarka Barana stawią czoła Góralom i przez 40 minut będziemy oglądali zacięte widowisko, gdzie trzy punkty zdecydują się dopiero w końcówce. Okazało się to wyjątkowo naiwne, bo Przepite zagrały tak, jak na początku sezonu i zostały rozbite przez zespół Marcina Lacha. Trudno jednak żeby było inaczej, skoro mecz ledwo się rozpoczął a już po 63 sekundach wspomniany Jarek Baran musiał aż dwa razy wyciągać piłkę z siatki. Taki fatalny początek zawsze deprymuje i mimo że Talenty zdołały w czwartej minucie zaliczyć trafienie kontaktowe, to był to ostatni moment, gdy miały kontakt bramkowy z przeciwnikiem. Im dalej tym było coraz gorzej i nie dość, że gracze w różowych koszulkach tracili bardzo łatwo kolejne gole, to nie potrafili wykorzystywać swoich szans. W 9 minucie zmarnowali chociażby rzut karny, co odebrało im kolejną porcję wiary, iż są w stanie pokusić się tutaj o dobry wynik. Do przerwy przegrywali już 2:6 i tak naprawdę potrzebowali cudu. Ich ostatnią nadzieją było załamanie się gry przeciwnika, co zresztą wiele razy w tym sezonie widzieliśmy. Górale to ekipa bardzo chimeryczna, która świetne momenty przeplata zupełnie nieudanymi, ale w tym konkretnym przypadku, faworyci nie popełnili błędów z poprzednich kolejek i przez całe spotkanie trzymali mniej więcej równy poziom, który nie pozwolił, by rywal zbliżył się do nich na odległość mniejszą niż cztery gole. W pewnym momencie różnica bramek wynosiła już osiem, bo Przepitym jakby odechciało się grać, znów zaczęły się pojawiać wzajemne animozje i kolejna przykra, bo dwucyfrowa porażka stała się faktem. Zawodników tej ekipy czeka chyba kolejna poważna rozmowa, bo gdy już się wydawało, że trybiki w tej maszynie się zazębiły, zaczynają wracać stare błędy. Szkoda. Co do Górali, to byli oni w tym spotkaniu przynajmniej o klasę lepsi. W ich przypadku cały czas tli się nadzieja, że zakończą zmagania na najniższym stopniu podium, aczkolwiek by podtrzymać te marzenia będą musieli za tydzień pokonać Vitasport. A pomyśleć, że wystarczyło nie zremisować dwóch wygranych meczów i dziś losy brązowych medali chłopaki mieliby wyłącznie w swoich rękach...

A tak głównym kandydatem do zajęcia miejsca na najniższym stopniu podium jest Spoko Loko. Stało się tak, albowiem prawdopodobnie w kluczowym meczu w tym kontekście podopieczni Arka Choińskiego pokonali 3:0 Lambadę. Na pewno nie było to wybitne widowisko i być może jego stawka spowodowała, że tutaj nikt nie zamierzał przesadnie forsować tempa. Z drugiej strony – Lambada nie za bardzo miała kim to zrobić, bo pod kolejną nieobecność Filipa Gaca była zespołem anemicznym, z rzadka stwarzającym zagrożenie pod świątynią Jarka Lubelskiego. A nawet gdy już się tam przedostawała, to brakowało ostatniego podania. Spoko Loko również w ataku nie imponowało, aczkolwiek ten zespół zwłaszcza w pierwszej połowie miał dużo więcej okazji do otworzenia konta bramkowego. Dobrze spisywał się jednak Tomek Włodarz i gdy już wydawało się, że pierwsza połowa skończy się wynikiem 0:0, żaden z obrońców Lambady nie doskoczył do Arka Choińskiego, który mocnym strzałem z lewej nogi nie dał żadnych szans bramkarzowi przeciwników. To trafienie zdeterminowało wypadki w drugiej części gry. Przegrywający musieli zacząć grać odważniej, tyle że poziom ich gry zbytnio się w stosunku do pierwszej połowy nie poprawił. Brakowało przede wszystkim szybkości w rozegraniu – czegoś, co mogłoby zaskoczyć konkurenta, który dobrze się ustawiał i nawet jeżeli przyciśnięty do muru, potrafił niektóre piłki oddawać za darmo, to nie ponosił z tego tytułu żadnych konsekwencji. Lambada była zmuszona w ostatnich minutach postawić wszystko na jedną kartę i gdy już była przygotowywana zmiana na pozycji bramkarza, Spoko Loko zdobyło kluczową bramkę dla losów spotkania. Wynik 2:0 stawiał zespół Roberta Biskupskiego niemal w beznadziejnym położeniu, bo skoro przez 36 minut nie udawało się zdobyć gola, to nadzieja, że zdobędzie się przynajmniej dwa w odstępie 4 minut, była złudna. W dodatku chwilę przed końcem Spoko Loko wykorzystało fakt, iż sędzia pokazał żółtą kartkę Mariuszowi Ochocińskiemu i wynik meczu podstemplował Sławek Lubelski. Tym samym triumfatorzy wskoczyli na trzecie miejsce w tabeli i patrząc na ich terminarz oraz na układ gier ich najgroźniejszych rywali, można z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że to oni na uroczystym zakończeniu rozgrywek odbiorą medale za trzecie miejsce czwartej ligi. Może to nie będzie wynik marzeń, ale chyba idealnie pasujący do ich charakterystycznej nazwy.

Skróty wszystkich spotkań czwartej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po piątym spotkaniu, a przepytywani byli Mariusz Ochociński (Lambada) oraz Sławek Lubelski (Spoko Loko). Obydwie rozmowy można znaleźć na naszym Facebooku, w menu FILMY czyli TUTAJ oraz po kliknięciu na wynik na stronie głównej lub w terminarzu.

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: