fot. © Google
Opis i skróty siódmej kolejki czwartej ligi!
Już po siedmiu kolejkach możemy gratulować awansu do wyższej ligi Vitasportowi i Wściekłym Orłom. Tej dwójki nikt nie ma już szans dogonić.
Promocję w iście spektakularnym stylu wywalczyli zwłaszcza ci drudzy, bo w poniedziałek zmietli z parkietu Przepite Talenty w stosunku 17:1. Nie będziemy się znęcać nad przegranymi, końcowy wynik mówi sam za siebie i chyba już nic i nikt nie odbierze im miana właścicieli najwyższej porażki w sezonie. Dodajmy tylko, że zespół Jarka Barana nie miał problemów kadrowych – pod względem liczebności dysponował identyczną kadrą co przeciwnik.
Przechodzimy do kolejnego meczu, gdzie naprzeciwko siebie stanęły ekipy, które celowały w czwarte miejsce czyli Lambada i Piorun. Ci drudzy, chociaż zwykle mają wielu chętnych do gry, tym razem zjawili się na parkiecie bez zmian, a w dodatku wykartkowany był Grzesiek Silicki, przez co miejsce między słupkami musiał zająć Grzegorz Dąbała. Ale mimo wąskiej kadry, Piorun przez bardzo długi czas dotrzymywał kroku rywalom i w pierwszej połowie wyszedł nawet ze stanu 1:3 na 3:3. Co więcej – gdyby w 20 minucie Krzysiek Zawadzki wykorzystał doskonałą okazję, to ekipa z Rembertowa mogłaby nawet prowadzić. Ale co się odwlekło to nie uciekło – ponieważ Piorun grał mądrze, natomiast Lambada miała spore problemy w defensywie, to w 30 minucie swojego drugiego gola w tym spotkaniu zdobył Konrad Orlik i zapachniało małą niespodzianką. Na szczęście dla przegrywających dość szybko wyrównał Damian Pypeć, z kolei chwilę później miała miejsce kluczowa akcja dla losów spotkania. Grzegorz Dąbała interweniował ręką poza polem karnym, co skończyło się dla niego czerwoną kartką. Z racji braku zmienników oznaczało to, że zespół w czarnych koszulkach musiał już do końca meczu radzić sobie w osłabieniu i przeciwnicy wykorzystali ten fakt, wychodząc na kolejne prowadzenie. Ale nawet grając o jednego więcej, trudno było mówić o pewności w grze Lambady. O mało nie skończyło się to trafieniem wyrównującym, bo w 37 minucie Piorun trafił w słupek! Grę zespołu Roberta Biskupskiego uspokoiło dopiero trafienie Pawła Roguskiego, jak również kartka dla Konrada Orlika, która spowodowała, że w pewnym momencie na boisku było zaledwie trzech podopiecznych Artura Świderskiego, przeciwko piątce rywali. To musiało się źle skończyć i za chwilę gola dla późniejszych triumfatorów zdobył Irek Zygartowicz, a strzelanie w tym meczu zakończył Mariusz Ochociński. Lambada wygrała więc 8:4, choć na okoliczności jakie zaistniały i przed meczem i w jego trakcie, to musiała się długo męczyć, by udowodnić swoją wyższość. Szkoda, że Piorun na tak ważny mecz nie zdołał zebrać optymalnego składu, bo gdyby nie to, wcale nie musiał tutaj przegrać. Zresztą – nawet w pięciu gra tej ekipy wyglądała nieźle, lecz wystarczył jeden błąd, jedno niepotrzebne wyjście z bramki i poszło. Gdyby nie ono, to kto wie, kto lepiej wytrzymałby wojnę nerwów w samej końcówce. Pozostanie to już jednak wyłącznie w sferze domysłów.
A skoro już była mowa o grze w pięciu, to specjaliści w tej dziedzinie czyli Sokoły podejmowały w trzecim poniedziałkowym meczu Maximusa. Wyjątkowo jednak tym razem zielonkowscy weterani zebrali się na spotkanie w nieco szerszym gronie i dziś – już z perspektywy czasu – być może humorystycznie można stwierdzić, iż nie wyszło im to na dobre. Przegrali oni bowiem z ekipą Grześka Cymbalaka 2:5 i trzeba przyznać, że nie było w tym żadnego przypadku. Maximus od samego początku był ekipą dominującą, która stwarzała sobie dużo okazji i potrafiła je wykorzystywać. Co prawda strzelanie dopiero w 11 minucie rozpoczął Adam Gołębiewski, ale gdy po upływie kwadransa drugie trafienie dorzucił Tomek Rzepniewski, to nad Sokołami zaczęły się zbierać czarne chmury. Przede wszystkim ekipie Rafała Kusiaka nie udawało się wyprowadzać kontr, które przynosiły im tak znakomite efekty w poprzednich potyczkach. Rywal szybko wracał do obrony, był dobrze ustawiony i Maciek Jędrzejek w pierwszej połowie miał naprawdę bardzo mało pracy. W drugiej odsłonie, zwłaszcza na jej początku przegrywający zdecydowali się na dużo odważniejszą postawę i gdyby udało im się wtedy zdobyć bramkę kontaktową, to być może w szeregi Maximusa wstąpiłaby jakaś doza nerwowości. Sokoły miał dwie dogodne okazje, lecz raz trafiły w słupek, a raz nie domknęły podania, a ponieważ dosłownie 15 sekund po tej drugiej okazji, trzeciego gola dla konkurentów zainkasował Adam Drewnowski, to było jasne, że tutaj zwycięzca może być tylko jeden. Ten trzeci gol pozytywnie wpłynął na Grześka Cymbalaka i spółkę. Chłopaki nabrali wiatru w żagle, błyskawicznie podwyższyli stan posiadania do pięciu goli i mogli w spokoju oczekiwać finałowych fragmentów. A gdy w 37 minucie Maciek Jędrzejek w świetnym stylu obronił sytuację dwóch na bramkarza, wydawało się, że Sokoły skończą tutaj z zerem. Ostatecznie udało im się jednak wykorzystać rozluźnienie konkurentów i mecz zakończyli z cyfrą "2" po stronie zysków. Tyle jeśli chodzi o gole, bo punktów im nie przybyło, przez co walka o uniknięcie ostatniej pozycji w tabeli cały czas trwa. Z kolei Maximus za cel musi sobie objąć piąte miejsce w tabeli. Terminarz ma niezły i jeśli kadra w tych dwóch meczach będzie wyglądała tak jak w poniedziałek, to zakończenie sezonu serią kilku zwycięstw pod rząd wydaje się bardzo prawdopodobne.
A kolejny krok w kierunku zajęcia trzeciego miejsca zrobiła ekipa Spoko Loko. Tego raczej należało się spodziewać, bo zespół Arka Choińskiego był murowanym faworytem w konfrontacji z Coco Jambo Tłuszcz, ale wbrew pozorom – to wcale nie był łatwy mecz dla zespołu z Rembertowa. Zaczęło się dobrze, bo już w 3 minucie sędzia podyktował rzut karny dla Spoko po faulu na Sławku Lubelskim, a stały fragment gry na bramkę zamienił Robert Brzeziński. Ale mylił się ten, kto oczyma wyobraźni widział już kolejne łatwe trafienia dla graczy w zielonych koszulkach. Coco Jambo dobrze się broniło, a od czasu do czasu również kreowało zagrożenie pod bramką Jarka Lubelskiego, tyle że bez efektów. To mogło się zemścić, bo w 14 minucie Robert Brzeziński spudłował praktycznie na pustą bramkę a potem Loko zaliczyli w jednym strzale słupek i poprzeczkę! Dopiero w 17 minucie strzelecki impas przełamał Piotr Kwiecień, ale na 45 sekund przed końcem pierwszej części gry, Kokosy do życia przywrócił Damian Zaręba. Ten gol na tyle pozytywnie wpłynął na outsiderów, że w 23 minucie doprowadzili do wyrównania! Być może w ich głowach zaświtała wtedy myśl, że jest szansa sprawić tutaj sensację, lecz do pionu postawiły ich kolejne minuty, w których trafienia dla Spoko Loko zanotowali Sławek Lubelski i Robert Sawicki. Różnica dwóch goli była dość bezpieczna, tym bardziej, że impet Coco Jambo znacznie wytracił na prędkości i coraz rzadziej chłopakom w czerwonych koszulkach przychodziło przedostawanie się w okolice pola karnego rywali. Tym samym kwestią czasu było, gdy Spoko Loko zada decydujący cios i chociaż kilka sytuacji obóz Arka Choińskiego zmarnował, to w 39 minucie Sławek Lubelski po raz piąty umieścił piłkę w siatce przeciwników i tu już nic złego nie mogło się faworytom stać. W ostatniej akcji meczu ferajna Michała Chacińskiego straciła jeszcze jedną bramkę, co jednak nie zmienia odbioru ich gry, jaki zdążyliśmy sobie do tego momentu wyrobić. Otóż widać progres w dyspozycji Kokosów, widać że chłopaki nie próbują jedynie wykopywać piłki na chaos i liczyć na cud. To na pewno przyniesie korzyści w przyszłości, tylko trzeba ten kierunek kontynuować. Co do zwycięzców, to znamy ich z lepszej strony, aczkolwiek poza krótkim fragmentem mieli sytuację pod kontrolą. A to oznacza, że do klepnięcia brązowych medali w dwunastej edycji brakuje im już tylko jednego zwycięstwa.
Na koniec krótka retrospekcja zdarzeń z ostatniego meczu czwartej ligi, który był przez nas transmitowany na żywo – chodzi o rywalizację Vitasportu z Góralami. Nieprzypadkowo zdecydowaliśmy się, aby puścić to starcie LIVE, bo wiedzieliśmy, że mimo średniej pozycji w tabeli Marcina Lacha i spółki, tę ekipę stać było na sprawienie faworytom psikusa. I niby końcowy wynik mówi co innego, ale ten kto oglądał ten mecz wie, że Górale przez długi czas byli równorzędnym rywalem dla Janka Szulkowskiego i kolegów, ale ich skuteczność wołała o pomstę do nieba. Tylko w pierwszej połowie zanotowali dwa uderzenia w słupek i kto wie, czy gdy lepiej nie pocelowali, to ta odsłona nie skończyłaby się dla nich korzystniej niż jedną bramką straty. Problemem graczy w żółto-czarnych koszulkach była koncentracja (a raczej jej brak) w obronie. Jeśli przegrywasz 0:2 i zdobywasz ważną bramkę kontaktową, to nie masz prawa stracić gola po wznowieniu gry ze środka boiska! A tak właśnie się stało w tym przypadku. Na domiar złego, gdy tylko rozpoczęła się druga połowa, brak dogadania sprawił, iż kuriozalnego samobója strzelił Mateusz Smoktunowicz. Pech Górali na tym się jednak wcale nie skończył. W 25 minucie przybysze z Sulejówka mają okazję, by po raz kolejny dojść rywala na odległość jednej bramki, lecz rzutu karnego nie wykorzystuje Mateusz Trąbiński. Później nie było zresztą lepiej. Wiele dogodnych okazji, wiele razy Vitasport aż prosił się o stratę gola, ale Górale w swoim pudłowaniu byli w drugiej części gry wyjątkowo konsekwentni. Szkoda, bo gdyby mieli lepiej nastawione celowniki, to ten mecz trzymałby w napięciu znacznie dłużej. Swoistym podsumowaniem jak ta potyczka wyglądała, była ostatnia akcja meczu. Mateusz Trąbiński zaliczył strzał w słupek, po czym poszła kontra współliderów rozgrywek i gola dla Vitasportu zaliczył Janek Szulkowski. Finalnie skończyło się więc 6:2 i z jednej strony przegrani nie mają się czego wstydzić, ale nie uwierzylibyśmy im, gdyby nam powiedzieli, że nie czują niedosytu. Tutaj nie było różnicy klas, być może Górale stworzyli nawet więcej okazji podbramkowych, ale zdecydowanie słabiej wypadli w kategorii strzałów celnych. Szkoda. Vitasportowi to zwycięstwo pozwoliło osiągnąć pierwszy z zakładanych celów, czyli awans do trzeciej ligi. O tym, czy wykonają kolejny, przekonamy się w ostatniej kolejce.
Skróty wszystkich spotkań czwartej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po piątym spotkaniu, a przepytywani byli Bartek Górczyński (FC Górale) oraz Kacper Dalba (Vitasport). Obydwie rozmowy można znaleźć na naszym Facebooku, w menu FILMY czyli TUTAJ oraz po kliknięciu na wynik na stronie głównej lub w terminarzu.
Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!