fot. © Google
Opis i skróty siódmej kolejki trzeciej ligi!
We wtorek na dobrą sprawę wszystkie wyniki ułożyło się pod Cernio. Remis Marcovy, porażka Fantazji i wystarczyło tylko wygrać z N-BUDem...
Chyba nikt się nie spodziewał, że w meczach siódmej kolejki dojdzie do takiego pogromu faworytów. Z czterech czołowych ekip rozgrywek, punkty straciły trzy – w tym Marcova, która po serii czternastu wygranych z rzędu została powstrzymana przez Bad Boys 2. Z jednej strony to na pewno duże zaskoczenie, ale też musimy oddać Złym Chłopcom, że ich miejsce w tabeli zakłamuje potencjał jaki mają, aczkolwiek nikt się nie spodziewał, że najbardziej dobitne udowodnienie tej tezy przypadnie na mecz z liderem. Co więcej – przybysze z Ostrówka trzykrotnie w tym meczu przegrywali, a mimo to ani razu się nie załamali i za każdym razem doprowadzali do wyrównania. Można w sumie powiedzieć, że to był mecz Mateusz Gawłowski kontra Bad Boys, bo wszystkie trzy bramki dla faworytów zainkasował właśnie zawodnik z numerem trzy. Tyle że Marcova, mimo iż próbowała, nie potrafiła wyrobić sobie przewagi dwóch trafień, która prawdopodobnie pozbawiłaby wiary jej rywali na korzystny wynik. Punktem przełomowym tego spotkania mogło być trafienie na 3:2 dla "Fioletowych", bo padło ono w kuriozalnych okolicznościach. Bramkarz Złych Chłopców nie złapał dość prostej piłki, która poleciała za jego plecy i z najbliższej odległości do pustej bramki wbił ją właśnie Mateusz Gawłowski. Gol stracony w takich okolicznościach mógł podciąć skrzydła ekipie Radka Stańczaka, ale jeszcze w tej samej minucie Tomka Gulczyńskiego pokonał na raty Mateusz Woźniak i mieliśmy bardzo emocjonującą końcówkę. W niej jedni i drudzy mieli swoje szanse – w 38 minucie Andrzej Sulewski wybił piłkę praktycznie z linii bramkowej, a za chwilę wspomniany wcześniej kapitan Bad Boys mimo dwóch prób, nie zdołał pokonać bramkarza Marcovy. Co ciekawe – Radek Stańczak w pewnej chwili chciał nawet wycofać bramkarza i walczyć tutaj do końca o pełną pulę, lecz ostatecznie został przez kolegów z zespołu powstrzymany. Z jednej strony można go zrozumieć – Źli Chłopcy rywalizują przecież o utrzymanie i zwycięstwem zrobiliby w tym kierunku duży krok. Ale była też druga strona medalu – to ryzyko mogłoby spowodować porażkę oraz odebranie im miana ekipy, która jako pierwsza zdołała nie przegrać z faworytem rozgrywek. Ostatecznie wygrał zdrowy rozsadek i chociaż niemal w ostatniej akcji meczu Bad Boys mieli jeszcze jedną dobrą okazję, to mecz zakończył się remisem. I kto by wtedy pomyślał, że ten punkt pozwoli Marcovie jeszcze bardziej odskoczyć od goniącego go peletonu?
Tylu emocji co w pierwszym meczu nie spodziewaliśmy się w drugim. Z prostej przyczyny – jego uczestnikiem były Atomowe Orzechy, które nie dość, że mają problemy ze zdobywaniem punktów, to jeszcze z chętnymi do gry. Na szczęście Adrianowi Ziółkowskiemu udało się skleić nie tylko meczową piątkę, ale też ławkę rezerwowych i choć nie przypuszczaliśmy, że przyniesie to efekty w postaci punktów, to przynajmniej pozwoli uniknąć kolejnej kompromitacji. No i można powiedzieć, że nie zawiedliśmy się, bo chociaż Orzechy zapisały na swoje konto siódmą z rzędu przegraną, to wstydu nie było. Ba – gdyby nie dekoncentracja i rozluźnienie pod koniec meczu, to wynik mógł być z ich perspektywy korzystniejszy, aczkolwiek w ogólnym rozrachunku nic by nie zmienił. Także wcześniej były momenty, gdzie Atomowe przy większej skuteczności mogły się pokusić o podreperowanie konta bramkowego. Bo chociaż zaczęło się dla nich bardzo źle, gdyż już po dziewięciu minutach przegrywali 0:3, to później zdobyli dwie bramki pod rząd a następnie grali w przewadze jednego zawodnika. I właśnie wtedy popełnili prosty błąd, który spowodował że stracili gola, a lada moment mogli kolejnego, bo Adrenalina trafiła w poprzeczkę. Z kolei w drugiej połowie, przy stanie 2:5, Alek Grabek nie wykorzystał rzutu karnego – jego intencje wyczuł Stefan Necula i być może to był moment, który spowodował, iż zawodnicy Orzechów stracili wiarę w to, iż są w stanie jeszcze trochę przeciwnikowi zaszkodzić. Ale też bądźmy uczciwi – gdyby rywale z Ząbek wykorzystali wszystkie swoje okazje strzeleckie, to tutaj dwucyfrówka pękłaby lekko. Były słupki, poprzeczki, raz nawet Robert Świst i spółka sugerowali sędziemu że piłka przekroczyła linię bramkową i dopiero w ostatnich minutach Adrenalina poprawiła skuteczność i zdobywając kilka goli pod rząd, podstemplowała swoje zwycięstwo. Zakładamy jednak, iż spodziewała się trochę łatwiejszej przeprawy, lecz najważniejsze, że nie straciła punktów z kimś, kto rozdaje je na prawo i lewo. Spadek już jej chyba nie grozi, lecz na wszelki wypadek należy przynajmniej zremisować z Wolą Rasztowską, by nie zostawiać wszystkiego na ostatnią chwilę. Co do Atomowych, to one właśnie podpisały swoją relegację, ale nie chce nam się wierzyć, że na samych zawodnikach robi to jakieś wrażenie. To była po prostu naturalna kolej rzeczy w związku z prezentowaną formą, ale liczymy że chłopaki nie odpuszczą i godnie pożegnają się z dwunastą edycją i trzecią ligą.
A jak doszło do tego, że swoje szanse na awans niemal do minimum zredukowało Cernio? Tak naprawdę stało się tak wyłącznie na ich własne życzenie, bo chociaż dawny Highlife musiał sobie radzić bez Dominika Buczka i Maćka Kamińskiego, to przynajmniej dwukrotnie przeoczył możliwość zamatowania przeciwnika. A w każdym sporcie jest tak, że jeżeli nie zadasz decydującego ciosu, to musisz liczyć się z tym, że zrobi to rywal. A N-BUDowi trzeba oddać, że chociaż był tutaj spisywany na straty, to pokazał dużą wolę walki i niemal w ostatniej akcji meczu został za to sowicie wynagrodzony. Zanim jednak nastała 40 minuta gry, to już po dwunastu wynik brzmiał 2:0 dla Cernio. Dobrej atmosfery w obozie faworytów nie zmąciło nawet trafienie kontaktowe Kamila Kłopotowskiego, ale już nerwowo zrobiło się chwilę po wznowieniu drugiej połowy spotkania, gdy do remisu doprowadził Adrian Małż. Mecz zaczął się wymykać spod kontroli zespołowi z Wołomina, czego potwierdzeniem był kolejny gol dla miejscowych, a jego autorem ponownie był Kamil Kłopotowski. Cernio zupełnie się pogubiło, o mało nie dostało też bramki na 4:2, lecz świetna interwencja Maćka Szczapy utrzymała zespół w grze, a później sprawę w swoje nogi wziął Adrian Mariak i w 33 minucie był remis. Teraz to zawodnicy w czarno-niebieskich koszulkach przejęli inicjatywę i choć nie wykorzystali dwóch dobrych okazji, to w myśl hasła że do trzech razy sztuka, w 35 minucie Piotr Manaj pokonał Bartka Muszyńskiego. Ponowne wyjście na prowadzenie i to na kilka chwil przed zakończeniem spotkania, sugerowało że Cernio jest na prostej drodze do trzech punktów. I wtedy pech dopadł Sebastiana Radzkiego. Jego podanie do własnego bramkarza antycypował Czarek Żaboklicki, który wyrównał losy spotkania i znowu nie mogliśmy być tutaj czegokolwiek pewni. Ekipy Maćka Kamińskiego remis nie satysfakcjonował i szukała ona kolejnego trafienia, by tym razem już ostatecznie wybić rywalom z głowy marzenia o dobrym wyniku. W 38 minucie niewiele ku temu zabrakło, bo Adrian Małż niemal w ostatniej chwili wybił piłkę sprzed linii bramkowej. Cernio próbowało dalej, ale sprawy przyjęły niespodziewany obrót. W ostatnich sekundach obrońcy N-BUDu zabrali piłkę Adrianowi Mariakowi, popędzili z kontrą, tę dobrze rozprowadził Patryk Ryński a zamknął Czarek Żaboklicki i to zespół z Zielonki został zwycięzcą tego świetnego widowiska! Niesamowite zakończenie, które tak naprawdę rujnuje sezon przegranym. Teraz ich los jest już głównie w rękach innych, lecz na happy end chyba nie ma co liczyć. Brawa z kolei dla N-BUDu, który chociaż od samego początku sezonu był uznawany ze ekipę mogącą wyrządzić szkodę faworytom, to wyniki tego nie potwierdzały. Aż do ostatniego wtorku. Ale lepiej późno niż wcale!
Nieco w cieniu walki o podium, toczy się rywalizacja, by nie znaleźć się na miejscach powodujących spadek z ligi. Wola Rasztowska i Burgery Nocą są w gronie zespołów zagrożonych relegacją, dlatego nie musimy nikomu tłumaczyć, jak ważny to był mecz dla obydwu z nich. Ciężko było w nim wskazać faworyta, choć ostatnie wyniki Burgerów sugerowały, że to chyba w obozie Arka Daleckiego należy szukać potencjalnego triumfatora. Sprawę mogła jednak pokrzyżować nieobecność Bartka Sosnówki, a więc lidera środka pola nocnoligowych debiutantów, ale i po drugiej stronie boiska też nie zauważyliśmy kilku ważnych zawodników. Zresztą – po pierwszym gwizdku sędziego przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Sam mecz nie był wielkim widowiskiem i w żadnym innym meczu trzeciej ligi w tej serii nie zanotowaliśmy tak mało sytuacji podbramkowych. Zwykle robimy tak, iż te najgroźniejsze opisujemy wykrzyknikiem, tymczasem w pierwszej połowie tego znaku użyliśmy tylko trzy razy. Najpierw gdy w słupek trafiła Wola, później w 17 minucie, gdy gola dla Burgerów zdobył Grzegorz Lewiński i od razu w następnej akcji, gdy Arkowi Daleckiemu zabrakło bardzo niewiele, by dać swojej ekipie dwie bramki przewagi przed przerwą. Teraz już wiemy, że gdyby tak się stało, to być może nocnym podżeraczom udałoby się tutaj zainkasować chociaż punkt, bo w drugiej połowie do gry wzięła się Wola. Podopieczni nieobecnego Tomka Kryszkiewicza nie mieli tak naprawdę nic do stracenia i w końcu zaczęli grać ofensywnie, co pierwszy efekt przyniosło w 29 minucie, gdy do remisu doprowadził Michał Łapiński. Ten gol wprowadził niepokój w szeregi Burgerów. Ogólnie ta część spotkania nie wyszła ekipie w czarnych koszulkach i trudno znaleźć na szybko receptę, z czego to się wzięło. O ile bowiem oni z każdą minutą wytracali impet, to rywale się napędzali i w 31 minucie byli już na prowadzeniu. Lada moment na 3:1 podwyższył Mateusz Marcinkiewicz i gdy wydawało się, że Burgery rzucą wszystko na jedną szalę, z ich strony nie było odpowiedzi. To Wola nadal przeważała, to ona miała kolejne sytuacje i mimo że więcej goli nie zdobyła, to nie był to dla niej żaden problem. Najważniejsze było zwycięstwo, które co prawda niczego jeszcze nie gwarantuje, ale do celu brakuje już naprawdę niewiele. Przegrani są w trudniejszej sytuacji, bo chociaż dysponują 3-punktowym buforem nad Bad Boys 2, to mają w perspektywie dwa mecze z zespołami z czołówki. A z taką grą jak z Wolą, ich szanse oceniamy w nich bardzo krytycznie...
Po tym jak swój mecz zremisowała Marcova i przegrało Cernio, dla Na Fantazji i Multi-Mediki wytworzyła się okazja, by wyrobić sobie dobrą pozycję przed dwoma, finałowymi okrążeniami. O tym, jak ważny to mecz, niech świadczy powrót do gry Kacpra Jąkały, który w normalnych okolicznościach pewnie pooszczędzałby się jeszcze po przebytej kontuzji, ale bardzo zależało mu, by pomóc swoim kolegom. Dziś już wiemy, że nawet jego obecność niewiele tutaj zmieniła, bo będący w gazie Medyczni nie dali ekipie z Kobyłki najmniejszych szans. To spotkanie było trochę podobne do tego, gdzie Fantazyjni mierzyli się z Cernio. Tam również mieli niewiele do powodzenia, chociaż mecz ułożył się tak, iż dość długo łudzili się, że jednak uda im się uratować jakieś punkty. Tutaj takiej nadziei zostali pozbawieni błyskawicznie, bo Multi już po dwóch minutach prowadziła 2:0 i wcale nie zamierzała spuszczać nogi z gazu. Musimy oddać Patrykowi Maliszewskiemu i spółce, że ich gra może się podobać i gdyby w tym składzie rywalizowali od początku sezonu, to dziś to nie oni musieliby gonić czołówkę, a sami byliby gonieni. Ten zespół we wtorek zagrał dobrze w obronie, mądrze w ataku i nic dziwnego, że już po pierwszej połowie, którą finalnie wygrał 4:0, mógł się przyzwyczajać do myśli o zgarnięciu całej puli. Fantazja, nawet jeśli widzieliśmy w nich mnóstwo chęci, to po prostu brakowało pomysłu jak dobrać się do skóry konkurentom. Dwie sytuacje na dwadzieścia minut to zdecydowanie za mało, a w drugiej połowie obraz gry mocno się nie zmienił. Medica kontrolowała przebieg spotkania, miała kolejne dobre okazje i w 32 minucie wykorzystując jedną z nich, definitywnie zakończyła dywagacje co do tego, kto tutaj wygra. Zespół Kamila Osowskiego stać był jedynie na trafienie honorowe i musimy sobie powiedzieć otwarcie, że ostatnie dwa mecze mocno zweryfikowały ten zespół. Dziesięć straconych goli, zaledwie jeden strzelony i jak tak dalej pójdzie, to Fantazyjni w drodze po awans zostaną wyprzedzeni niemal na ostatniej prostej. Na razie w grze trzymają ich wpadki innych ekip, lecz jeśli dojdzie do sytuacji, że o ich "być albo nie być" w drugiej lidze zdecyduje mecz z Marcovą, to nie dajemy im – w tej formie – żadnych szans. To byłaby dobra wiadomość dla Mediki, która właśnie wskoczyła na trzecie miejsce i przy takiej dyspozycji jest duże prawdopodobieństwo, że w kolejnych spotkaniach także zgarnie komplet punktów. A wtedy wystarczy jedno potknięcie Fantazji i witaj druga ligo!
Skróty wszystkich spotkań trzeciej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać.
Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!