fot. © Google

Opis i skróty siódmej kolejki drugiej ligi!

24 lutego 2019, 16:57  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Można z pełnym zdecydowaniem stwierdzić, że wygrana Progresso nad AGD uratowała emocje w drugiej lidze. Według niektórych taki był chytry plan organizatora, ale wiadomo, że chyba każdemu zależy na tym, by rozstrzygnięcia nie przyszły zbyt wcześnie.

Zespołem, który wciąż liczy się w walce o najwyższe cele są Łabędzie. Ekipa Maćka Pietrzyka na pewno zdawała sobie sprawę, że wygrywając tutaj i przy korzystnym wyniku meczu ze wstępu, jej szanse na awans znacznie wzrosną. Ale wpierw trzeba było pokonać Tubę, która w ostatnim czasie złapała wiatr w żagle i po wyraźnej wygranej nad Ormedem, nie była na straconej pozycji także i tym razem. No ale jak już wszyscy doskonale wiedzą – ekipie z Rembertowa nie udało się zapunktować z Łabędziami. Gdybyśmy mieli szukać przyczyn, to trzeba byłoby się cofnąć mniej więcej do 17 minuty pierwszej połowy. Wtedy wynik z perspektywy Juniors nie był jeszcze taki zły – przegrywali 1:2, lecz byli w swoich poczynaniach groźni i Detox musiał czuć przed nimi respekt. Co więcej – mieli wtedy bardzo dobrą okazję do wyrównania, lecz zmarnowali ją, po czym zupełnie przespali ostatnie fragmenty premierowej odsłony, gdzie po głupich błędach stracili dwa gole i ich sytuacja była już wtedy bardzo zła. Odrobienie trzech goli wyglądało na misję niemożliwą do zrealizowania, a gdy w 27 minucie Marcin Czesuch po raz piąty zmusił Kamila Sadowskiego do wyciągnięcia piłki z siatki, to było po meczu. Co prawda Tuba walczyła do końca, jak zwykle zaliczyła kilka strzałów w słupek (gdyby zrobić taką klasyfikację, chłopaki byliby na jej szczycie), ale nie tylko nie zdołała zmniejszyć rozmiarów porażki, lecz w końcowym rozrachunku różnica bramek wyniosła aż sześć. Kiedyś przy okazji meczu tenisa padło mądre zdanie, że w czołowej 20 najlepszych graczy na świecie, wszyscy mają mniej więcej podobne umiejętności. Dlaczego więc wygrywają zwykle ci z TOP 3? Bo oni potrafią utrzymać dobrą dyspozycję na przestrzeni całego meczu. I właśnie tego brakuje Juniors. Technicznie to zespół klasowy, chłopaki mają dużą fantazję, potrafią grać szybko i kombinacyjnie. Ale brakuje im w tym konsekwencji. Jeśli wreszcie osiągną stabilizację, to takich meczów nie będą przegrywać. Łabędzie nie zagrały przecież wybitnego spotkania, lecz żelazna dyscyplina w poczynaniach spowodowała, że wykorzystywały każdy błąd rywala, z kolei poziom własnych pomyłek ograniczyły do minimum. I to są właśnie te detale.

W drugim meczu drugiej ligi po dwóch stronach boiska stanęły dwie, jak na razie najsłabsze ekipy zaplecza elity – Ryńscy oraz Antykwariat. Ale najsłabsze, to nie oznacza że słabe, bo jedni i drudzy mają w swoich szeregach klasowych zawodników, lecz z różnych przyczyn ten sezon na razie muszą zaliczyć na straty. Bezpośrednia potyczka była w ich sytuacji bardzo ważna, tym bardziej że obydwie ekipy w tej edycji jeszcze nie posmakowały zwycięstwa. Mimo wszystko ciut większe szanse na szczęśliwy finał dawaliśmy Antykwariatowi, który dzielnie radził sobie z najlepszymi ekipami w drugiej lidze, więc siłą rzeczy z zespołem słabszym od potentatów, powinien sobie poradzić. I potwierdził to początek meczu – po dwóch bramkach, w których wyraźny udział miał Paweł Madej, ferajna Łukasza Głażewskiego prowadziła 2:0. Teraz należało ten korzystny rezultat dowieźć do przerwy, co zmusiłoby konkurenta do znacznie bardziej otwartej gry, a wtedy łatwo byłoby go skontrować. Jednak końcówka pierwszej połowy to przyspieszenie tempa przez Ryńskich, którzy w odstępie minuty zdobyli dwie bramki i mieliśmy remis. Te dwa trafienia obudziły Deweloperów na dobre – w drugiej połowie to oni rozpoczynają z wysokiego C, bo chociaż najpierw Sebastian Ryński marnuje dogodną okazję, to lada moment się rehabilituje i jest 3:2 dla zespołu z Marek. Później obydwie ekipy zaczynają się licytować, kto zmarnuje bardziej dogodną okazję. W 27 minucie Ryńscy nie wykorzystują sam na sam, następnie w słupek trafia Antykwariat, a potem to samo robią gracze w zielonych koszulkach, tyle że oni mieli wówczas do bramki znacznie bliżej. Wydaje się, że przewaga dwóch goli byłaby tutaj decydująca i gdy w 39 minucie i 8 sekundzie Sebastian Borkowski pokonuje Łukasza Głażewskiego, wygląda na to, że dla przegrywających nie ma już ratunku. Ale wtedy dzieje się coś niesamowitego – Antykwariat zaczyna grę od środka i Paweł Madej genialnym lobem pokonuje Marcina Częścika i jest 4:3! Antykwariat ciśnie dalej, z kolei Ryńscy próbują już wyłącznie obronić prowadzenie, lecz na kilka sekund przed końcem, w ich polu karnym Paweł Madej upada po kontakcie z Tomkiem Popiołem a sędzia wskazuje na punkt karny! Sam poszkodowany wykorzystuje stały fragment gry i mecz kończy się wynikiem 4:4! Co prawda gracze Ryńskich mieli duże wątpliwości co do słuszności podyktowania rzutu karnego, lecz muszą się też uderzyć we własną pierś. Zremisować mecz, gdzie na 52 sekundy do końca prowadzi się dwoma golami? To była sztuka. Brawa dla Antykwariatu za niepoddanie się, bo choć sytuacja była beznadziejna, to zdołali uratować punkt. Inna sprawa że ani jednym ani drugim niewiele on daje. Ale lepszy rydz niż nic.

Niespodzianki nie było za to w kolejnym spotkaniu środowego wieczoru. Dar-Mar miał zdobyć całą pulę z MK-BUDem i zrobił to, choć musiał się przy tym trochę wysilić. Zadanie zrobiło się o tyle trudne, bo Budowlani szybko pokazali na czym im najbardziej w tym spotkaniu zależy – oni koncentrowali się przede wszystkim na obronie, tam potęgowali swoje siły i ten mur wcale nie było tak łatwo skruszyć. Była to oczywiście jedyna sensowna taktyka, przez którą być może ucierpiało trochę widowisko, ale gdyby bracia Roguscy i spółka weszli tutaj w otwartą wymianę ciosów, to skończyłoby się pogromem. A tak wynik dość długo pozostawał na stylu. Strzelanie rozpoczął w 8 minucie Maciej Lament, ale chwilę później precyzyjny strzał Kamila Śliwowskiego spowodował, że mecz zaczął się od nowa. To zresztą umocniło MK-BUD w myśleniu, że strategia obrana na to spotkanie jest właściwa. W 14 minucie zawodnicy w czarnych koszulkach mieli jednak problem – żółtą kartkę, chyba nieco pochopnie sędzia wlepił Bartkowi Kamińskiemu. Tyle że paradoksalnie, Dar-Mar gola na 2:1 zdobył dopiero wtedy, gdy siły były już wyrównane, bo podczas gry o jednego więcej nie potrafił znaleźć sposobu na Łukasza Trąbińskiego. Wynik 2:1 do przerwy niczego tutaj nie rozstrzygał. Wręcz przeciwnie – z niecierpliwością oczekiwaliśmy finałowej odsłony, tyle że ta rozpoczęła się od banalnej straty gola przez MK-BUD. I o ile ta sytuacja jeszcze mu skrzydeł nie podcięła, to zmarnowanie kolejnej okazji, gdzie Bartek Roguski miał przed sobą tylko Norberta Kucharczyka, już tak. Kolejne minuty to już duża przewaga Dar-Maru, który w 28 minucie miał już trzy bramki przewagi i z kursu gdzie celem było zwycięstwo, nikt i nic nie mógłby go już zepchnąć. Budowlani co prawda walczyli, zmniejszyli nawet straty do dwóch bramek, ale na więcej nie było ich stać. Ich katem okazał się wspomniany Maciej Lament – autor pięciu goli i dwóch asyst. Mimo wszystko MK-BUD zaprezentował się przyzwoicie i na tyle na ile był w stanie, to uprzykrzył życie liderowi drugiej ligi. To dobry prognostyk przed dwiema ostatnimi kolejkami, które zdecydują o dalszym losie ferajny Kacpra Kraszewskiego. Dar-Mar jest już z kolei o włos od awansu, ale i oni musi być czujny. Podobno najtrudniejszy jest pierwszy krok, lecz w tym przypadku najciężej będzie postawić zdecydowanie ten ostatni.

Przechodzimy do czwartego meczu w kolejności, choć prawdę mówiąc – potyczkę AGD z Progresso znacie już pewnie na pamięć. Stawka była ogromna, szczególnie dla ekipy Adriana Płócienniczaka – dla nich liczyło się tylko zwycięstwo, ale i Marking, chociaż w teorii mógł pozwolić sobie na wpadkę, nie zamierzał w tak prestiżowym meczu odpuścić. Okoliczności zrobiły swoje – mecz w pierwszej połowie to klasyczne, piłkarskie szachy, gdzie było bardzo mało okazji i obydwie ekipy wykorzystały po jednej. Druga odsłona rozpoczyna się od rzutu karnego dla Progresso, lecz Hubert Sochacki pudłuje i to mógł być kluczowy moment meczu. Tym bardziej, że grając w przewadze jednego zawodnika, ekipa z Radzymina traci czujność i w 24 minucie Kamil Wróbel dochodzi do sytuacji sam na sam z bramkarzem! Gdyby wtedy trafił, to przedstawicielom Progresso byłoby ciężko się odbudować. Swoje zrobiły jednak umiejętności gry sam na sam Karola Zalewskiego, a to co było później – widzieliście już w kontrowersjach. Druga żółta kartka dla Rafała Kreduszyńskiego, następnie upomnienie dla Piotra Góreckiego i rywale wychodzą na prowadzenie. Co prawda sposób rozgrywania przewagi przez Progresso był bardzo słaby, no ale najważniejsze, że skuteczny. Później kolejne gole padają już dużo łatwiej, zwłaszcza że w sukurs przychodzi prowadzącym decyzja konkurentów o tym, by między słupkami postawić Michała Odzimka. Tego zawodnika można było wykorzystać jako lotnego bramkarza, ale nie jako nominalnego. To była woda na młyn dla graczy z Radzymina, którzy ostatecznie wygrali aż 8:1. Marking jest sam sobie winny, bo efekt domina rozpoczął się od głupiej kartki za dyskusję dla bramkarza. O ich przegranej zadecydowały też proste błędy, tylko że przedstawiciele AGD muszą pamiętać, że one nie wzięły się znikąd. Rzut karny to zasługa świetnego podania Marcina Jadczaka do Arka Pisarka. Ten sam zawodnik wykartkował Piotra Góreckiego po doskonałym zagraniu Kamila Żmudy. Błąd Rafała Kreduszyńskiego wziął się z kolei z prostej straty i gdyby nie faul poza polem karnym, to Progresso zdobyłoby łatwą bramkę. A w takich meczach decydują właśnie takie niuanse. AGD na pewno ma o czym myśleć, bo przed nimi kolejne ciężkie starcia. Z łatwymi rywalami nie mieli problemów i zobaczymy, czy na dobrą grę stać ich także z tymi najtrudniejszymi. Z kolei Progresso odniosły cenny triumf, lecz sytuacja tego zespołu nadal jest skomplikowana. Może się nawet okazać, że wygrane w dwóch ostatnich kolejkach nic im nie dadzą, bo jeśli skończą z tą samą liczbą punktów co Łabędzie, to będą za nimi. Nie można jednak o tym myśleć, tylko trzeba robić swoje.

A środowe zmagania zamknęła rywalizacja JSJ z Ormedem. Kto tutaj wygrał, wskakiwał na piąte miejsce w tabeli, czyli pierwsze za wielką czwórką drugiej ligi. W poprzednim sezonie Deweloperzy dość gładko uporali się z miejscowymi, wygrywając 7:3, tymczasem teraz widmo porażki zaglądało im w oczy przez większość spotkania. JSJ w pewnym przegrywało nawet 0:3! Zaczęło się od żółtej kartki, którą w 17 minucie został ukarany Mateusz Zaorski. Ormed męczył się, nie potrafił skutecznie ustawić hokejowego zamka, ale na trzy sekundy przed końcem kary dopiął swego, a gola zanotował Karol Szulim. Podopieczni Piotrka Dudzińskiego poszli za ciosem i chwilę przed tym, jak wybrzmiał końcowy gwizdek w pierwszej części spotkania, na 2:0 podwyższył Mateusz Kowalski. To nie był koniec kłopotów JSJ – gdy tylko rozpoczęła się druga połowa, w jej 43 sekundzie wynik na 3:0 zmienił Karol Szulim i sytuacja przegrywających stała się nie do pozazdroszczenia. Ale im również w sukurs przyszło upomnienie dla jednego z rywali. W 23 minucie na ławkę kar zostaje odesłany Mateusz Kowalski, co wykorzystuje Mateusz Ordyniak i zmniejsza straty. W obozie JSJ powraca wiara w pomyślne odrobienie kolejnych bramek i za chwilę robi się już 3:2, a kolejne trafienie na swoje konto zalicza Mateusz Ordyniak. Teraz to Ormed jest w odwrocie, teraz to on podświadomie zaczyna cofać się pod własną bramkę a jego poczynaniom towarzyszy niepewność. Deweloperzy wykorzystują to po raz trzeci a na listę strzelców wpisuje się Adrian Dalba. Emocje robią się coraz większe i w 35 minucie nie wytrzymuje ich Łukasz Łuniewski. Głupia żółta kartka, osłabienie na 120 sekund i JSJ musi to wykorzystać, jeśli chce zgarnąć tutaj całą pulę. Tyle że Ormed dobrze się broni. Co prawda rywal dochodzi do dwóch dogodnych okazji, lecz świetnie między słupkami spisuje się Wojtek Kołodziejczyk i rezultat ani drgnie. Obydwu ekipom remis nie był w smak, więc próby zdobycia decydującej bramki obserwowaliśmy zarówno z jednej, jak i drugiej strony. Aż wreszcie, dosłownie na pięć sekund przed końcem spotkania, Karol Szulim przecina podanie Michała Dudka, zagrywa do Łukasza Łuniewskiego, a ten jest sam na sam z bramkarzem! Podciąga on z piłką kilka metrów, strzela i... futbolówka grzęźnie pod nogami Michała Dudka, który ratuje swojej ekipie punkt. Nie był to szczyt marzeń dla brązowych medalistów poprzedniego sezonu, ale z racji na okoliczności, trzeba to jedno oczko uszanować. Remis wydaje się zresztą sprawiedliwym rozstrzygnięciem – pierwsza połowa Ormedu, druga dla JSJ i z tego równania podział punktów wychodzi jak nic.

Skróty wszystkich spotkań drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. 

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: