fot. © Google
Opis i skróty siódmej kolejki pierwszej ligi!
W szóstej serii z gry o mistrzostwo wypadł Fil-Pol. Teraz ta sama ekipa pozbawiła marzeń o złocie Offside. Na placu boju zostały już tylko trzy drużyny.
Czwartkowe granie zapoczątkowały zespoły z dolnych rejonów tabeli. W momencie gdy wybijał pierwszy gwizdek, Al-Mar zajmował przedostatnią lokatę, z kolei Team4Fun nie dość, że zamykał stawkę, to jeszcze z minusowym punktem. Ale coś nam podpowiadało, że jeśli trzykrotni mistrzowie NLH zbiorą dobry skład, to wcale nie stoją na straconej pozycji. Choćby w Pucharze Ligi udowodnili, iż stać ich na podjęcie równorzędnej walki z innymi pierwszoligowcami, ale właśnie pod warunkiem, że nie brakuje im ludzi. A niestety w czwartek sytuacja ułożyła się tak, że Team4Fun dysponował gołą piątką. To niestety kazało zreflektować naszą opinię, a i na boisku szybko zrobiło się z perspektywy czerwonej latarni nieciekawie. Już w 27 sekundzie Łukasz Godlewski wpisał się na listę strzelców, co nie zwiastowało najlepiej dla zespołu, obserwującego mecz z boku (bo kontuzjowanego) Norberta Cioka. Tak błyskawicznie stracona bramka mogła podłamać Team4Fun, lecz kolejne minuty wcale nie były złe, a w jednej z akcji chłopaki zmarnowali nawet sytuację sam na sam. To się na nich mocno zemściło, bo od 6 minuty Al-Mar wyraźnie podretuszował liczbę bramek na swoim koncie i z 1:0 zrobiło się 4:0. Mieliśmy przed oczami najgorsze scenariusze, znowu zaczęło pachnieć dwucyfrówką, ale na szczęście przegrywający wzięli się w garść i drugą część pierwszej połowy zremisowali w stosunku 2:2, przez co wynik do przerwy brzmiał 6:2. Nie pozostawiał on oczywiście złudzeń co do dalszego przebiegu tej potyczki, zwłaszcza że Team4Fun musiał umiejętnie oszczędzać energię, by starczyło jej na cały mecz. Sprawy nie polepszyła chwilowa niedyspozycja Oskara Bajkowskiego, który musiał nawet stanąć na bramce, ale później wrócił do gry w polu i zdążył nawet zmarnować rzut karny. Gdyby pokonał Błażeja Kaima, rezultat końcowy brzmiał 8:4, a tak skończyło się na 8:3. Niewielka to jednak różnica, w zasadzie nic nie zmieniająca i w tym momencie Team4Fun już tylko cud może uratować od spadku do drugiej ligi. Co prawda nadzieja umiera ostatnia, ale chyba nawet sami zawodnicy wierzą dlatego, że powinni, a nie dlatego, że mają ku temu podstawy. Sytuacja Al-Maru jest trochę lepsza, aczkolwiek zakładając, iż z Offsidem o punkty będzie ciężko, to w ich przypadku wszystko rozstrzygnie się w ostatnim meczu sezonu. Ich rywalem będą wtedy Sami Swoi.
O godzinie 20:45 rozpoczęła się z kolei nasza transmisja z potyczki Ostropolu i Bad Boys. Źli Chłopcy, po przegranej ze Swojakami zaczęli dość niebezpiecznie dryfować w okolice strefy spadkowej, ale nawet to nie przekonałoby nas, by pozbawiać ich szans w rywalizacji z wicemistrzami rozgrywek. Tym bardziej, że tuż przed meczem okazało się, że Ostropol będzie musiał sobie radzić bez dwóch bardzo ważnych zawodników – Mateusza Łysika oraz Daniela Matwiejczyka. Po stronie BB kadra była niemal optymalna, dlatego tutaj żaden pogrom nie wchodził w grę, a raczej mecz, gdzie różnica bramek po 40 minutach będzie niewielka. I tak też było. Pierwsza połowa to wzajemna wymiana ciosów, gdzie wpierw dwukrotnie na prowadzenie wychodzili faworyci, lecz chłopaki z Ostrówka tyle samo razy potrafili odpowiedzieć. W 14 minucie scenariusz trochę się zmienia i po raz pierwszy o bramkę z przodu byli Bad Boys, lecz wystarczyło 180 sekund, by na tablicy świetlnej ponownie zagościł remis. Ten rezultat byłby sprawiedliwym rozstrzygnięciem pierwszej części meczu, lecz tuż przed krótkim odpoczynkiem, Marcin Wojciechowski wstrzelił piłkę w pole karne, tam przeskoczył nad nią jeden z jego kolegów, co totalnie zmyliło Alberta Michniewicza i Ostropol zdobył bramkę do szatni. Ale to nie była przewaga, która gwarantowała mu spokój. Szczególnie, iż obrona ekipy Mirka Ostrowskiego tego wieczora nie stanowiła monolitu i w 26 minucie mieliśmy kolejny remis. W tym momencie nadal każde rozstrzygnięcie było możliwe, jednak z biegiem czasu górę wzięło większe doświadczenie po stronie Ostropolu. W 28 minucie faworyci wyprowadzają kontrę i mamy trafienie na 5:4. W 30 minucie Dawid Brewczyński plasowanym strzałem pokonuje strażnika świątyni BB i jest już 6:4. Mecz ma okazję zamknąć Filip Góral, lecz z najbliższej odległości nie trafia do siatki, przez co Źli Chłopcy mogli się łudzić, że uda im się odwrócić losy meczu. To było jednak myślenie życzeniowe. Zawodnicy w żółtych koszulkach być może z racji zmęczenia nie byli już w stanie podjąć misji ratunkowej, a w dodatku w 37 minucie stracili gola numer "7" przez co głowy spuścili już maksymalnie. To był następny mecz do kolekcji z gatunku "co z tego, że powalczyliśmy, skoro znowu przegrywamy". Ale tak po prostu będzie dalej, jeśli Bad Boys nie zatroszczą się o jeszcze jedno, lub najlepiej dwa mocne nazwiska. Najlepszym przykładem tego jak przydaje się szeroka kadra jest Ostropol, który nawet bez dwóch podstawowych graczy, na boisku robi swoje. I podczas gdy on nadal walczy o medale, Bad Boys chyba muszą zacząć oglądać się za siebie...
Wygrana ekipy ze Stanisławowa była sygnałem dla In-Plusu, że on również musi zapunktować za trzy. A miał równie niewygodnego przeciwnika, czyli KroosDe Team, podrażnionego minimalną porażką z Offsidem. Przed rokiem mecz tych drużyn zakończył się remisem 5:5 – teraz byłby on dla Księgowych zupełnie niesatysfakcjonujący. Ale gdy w 5 minucie Rafał Radomski pokonał Tomka Warszawskiego, to śmignęła nam w głowie myśl, że kto wie, czy teraz nie skończy się podobnie. To były jednak miłe złego początki dla zespołu z Duczek. Choć nie był to najbardziej intensywny mecz i okazji strzeleckich było raczej mało, to w pierwszej połowie In-Plus zaczął powoli dochodzić do głosu i gdy już miał okazję, to zwykle ją wykorzystywał. W 9 minucie remis na tablicy świetlnej zarządził Patryk Szeliga. Ten zawodnik jest w bardzo dobrej formie i praktycznie co strzał to bramka (a jak pokazały ostatnie kolejki, w jego przypadku nawet to, co nie leci w światło bramki, kończy się golem). W 11 minucie przypomniał o sobie drugi z braci Szeliga – Karol. Uderzył on nie do obrony dla Michała Wytrykusa i In-Plus był już o bramkę z przodu. Wyglądał też lepiej w ofensywie od swojego konkurenta i chociaż kolejne dwie próby Kuby Bednarowicza były niecelne, to w 19 minucie dość szczęśliwe trafienie zanotował Janek Skotnicki i wszystko układało się po myśli Patryka Gall. Na początku drugiej połowy role się chwilowo odwróciły. Dawna Szóstka przejęła inicjatywę i oddała kilka groźnych strzałów na bramkę Tomka Warszawskiego. Niestety – dwa były niecelne, dwa obronił bramkarz i można było odnieść wrażenie, że gracze w granatowych koszulkach nie wierzyli, iż uda im się jeszcze znaleźć sposób na popularnego "Warszawkę". A ich nadzieje prysły całkowicie, gdy w 34 minucie do meczowego protokołu wpisał się Patryk Szeliga. To był zresztą początek klasycznego hat-tricka jaki ustrzelił w odstępie niecałych pięciu minut, co w konsekwencji zamknęło rezultat spotkania w postaci 6 do 1. KroosDe Team, choć próbował, to jednak nie był w stanie znaleźć recepty na szybką grę swoich oponentów. Wspólny udział w wielu turniejach czy ligach robi swoje, bo Księgowi mają wyrobione automatyzmy, mają odpowiedni balans między obroną a atakiem i nieprzypadkowo zajmują pierwsze miejsce w tabeli. Tak naprawdę to brąz trzymają w garści, co i tak w ich przypadku jest historycznym osiągnięciem. Ale dla nich liczy się tylko złoto i na ten moment trudno wskazać zespół, który prezentowałby się lepiej. To jednak stan na dziś, a do rozegrania mamy jeszcze dwie kolejki.
"One man show" tak natomiast trzeba opisać potyczkę Fil-Polu z Offsidem. Gościem, który zrobił różnicę na korzyść ekipy Wojtka Kuciak był Arek Stępień. Co prawda nie prowadziliśmy statystyki strzałów, lecz mamy pewność, że nie było ich więcej niż dziesięć, a mimo to na koncie Arka pojawiło się aż siedem trafień. Oczywiście swojego rodzaju uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że tylko ten jeden gracz wystarczył, by pokonać ferajnę Pawła Buli, bo tak naprawdę zespół z Wołomina od samego początku grał dość niefrasobliwie. Dwa gole stracił po samobójach, później miał moment, gdzie wyszedł ze stanu 3:5 na 5:5 i miał dwie dogodne okazje by wyprzedzić konkurenta o jedną bramkę, lecz w pierwszym przypadku zaliczył słupek a następnie Kuba Suchocki posłał piłkę obok. Identycznie było przy stanie 6:6. Fil-Pol stracił wtedy łatwo piłkę, poszła kontra Offsidu, lecz Sebastian Kozłowski trafił wprost w bramkarza. Nie minęło 10 sekund, znowu Sebastian Kozłowski w roli głównej, który wspólnie z Dawidem Gajewskim miał przed sobą praktycznie tylko bramkarza, lecz za mocne zagranie drugiego z nich spowodowało, że MVP poprzedniej kolejki nie miał szans by skutecznie dołożyć stopę. Jeśli nie wykorzystuje się takich okazji, a następnie traci się bramkę samobójczą, to można wytracić impet. Ale i tak wszystko rozstrzygnęło się tutaj w końcówce. Przy stanie 7:8 Offside wycofał bramkarza, rolę lotnego golkipera przejął Kamil Tlaga i chociaż była to słuszna decyzja, to miała opłakane skutki. Wystarczyła jedna niedokładność, Adam Marcinkiewicz wybił piłkę spod nóg Sebastiana Kozłowskiego, a Arek Stępień genialnym strzałem z lewej nogi zdobył gola, który rozłożył przeciwnika na łopatki. Jak to wszystko ocenić? Mamy z tym pewien problem, bo trochę nie poznawaliśmy Offsidu. To był dla nich arcyważny mecz, bo przy zwycięstwie nadzieja na złoto byłaby podtrzymana, natomiast brakowało nam trochę zadziorności tej ekipy. Pazura, pressingu, determinacji, gry na pograniczu faulu, by wybić z rytmu przeciwnika. Tego, z czego Offside był znany, może nie przez wszystkich lubiany, ale czasami trzeba pokazać kto tu rządzi, by ułatwić sobie sprawę. A może po prostu zespół z Wołomina trochę zlekceważył Fil-Pol? Może brak Szymona Klepackiego był tu kluczowy? Pozostaje nam jedynie dywagować, natomiast to co jest pewne, to iż Offside nie wywalczy w tym sezonie trzeciego mistrzostwa w historii. Fil-Pol też nie, ale po takim zwycięstwie, czy też remisie z In-Plusem, dla niego ten sezon i tak jest w pełni udany. W końcu 4-5 miejsce dawna Andromeda wzięłaby przed sezonem w ciemno, a nie można wykluczyć, że będzie jeszcze lepiej. Zwłaszcza mając w składzie takiego zawodnika, jak Arek Stępień.
A aż 20 goli zobaczyliśmy w ostatnim meczu czwartkowym. Łupem podzieliły się Stara Gwardia i Sami Swoi, ale myli się ten kto myśli, że to była wyrównana potyczka. Być może zdradzimy nieco kulis, ale gdy pytaliśmy Adama Stańczuka jako kapitana Swojaków o najlepszego zawodnika zespołu przeciwnego, odpowiedział: hmm, trzeba by się zastanowić, który z nich najlepiej się w tym meczu bawił. Przykra to konstatacja, ale jak najbardziej prawdziwa. To spotkanie było bowiem jednostronne, szybko się wyjaśniło kto w nim zwycięży, bo Gwardia zdobyła pięć pierwszych bramek, a równie dobrze mogła ich zdobyć dziesięć. Sami Swoi byli niemiłosiernie ogrywani, pod ich polem karnym wciąż się kotłowało i dopiero w końcówce pierwszej połowie, udało im się odpowiedzieć na trafienia rywali, a przy jednym z nich został nawet użyty VAR. Na początku drugiej połowy przegrywający doszli rywali na odległość dwóch trafień, lecz był to efekt bardziej zlekceważenia sytuacji przez Gwardzistów, którzy szybko wzięli się w garść i ich przewaga zaczęła rosnąć w dość szybkim tempie. Gdyby nie Adam Stańczuk, który zaliczył mnóstwo dobrych interwencji, to końcowy rezultat tej potyczki byłby niesamowitych rozmiarów. Niestety – miejsce w tabeli zespołu z Kobyłki nie kłamie. Może gdyby na parkiecie był Marcin Graczyk i zaciąg jego kolegów z Coco Jambo Warszawa, to Swojakom udałoby się w większym stopniu przeciwstawić obrońcom tytułu. A tak byli oni po prostu zdani na ich łaskę i skończyło się tak, jak widzimy po końcowym rezultacie. Przegrani muszą teraz skoncentrować się w pełni na dwóch ostatnich meczach, bo jeśli pokonają zarówno Team4Fun jak i Al-Mar, to zachowają pierwszoligowy statut. To co z nim zrobią, to już inna sprawa. Z kolei Gwardia o tym meczu musi jak najszybciej zapomnieć. To była zabawa, a przeciwko Ostropolowi, który jest jej następnym rywalem, przelewek nie będzie. Ale tym Rafał Wielądek i spółka będą się martwić w kolejny czwartek.
Skróty wszystkich spotkań pierwszej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać.
Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!