fot. © Google
Opis i magazyn 1.kolejki pierwszej ligi!
Każdy, kto pojawił się w czwartkowy wieczór na hali lub oglądał mecze na naszym kanale, na pewno nie mógł powiedzieć, że był to czas stracony. Początek zmagań elity tylko rozgrzał emocje przed dalszą częścią sezonu.
Pewnym paradoksem premierowej kolejki pierwszej ligi było to, że wbrew pozorom mało drużyn było rozczarowanych po swoich meczach. Był jednak zespół, który po ostatnim gwizdku mógł się czuć absolutnie zdruzgotanym wynikiem swojego spotkania i byli to reprezentanci Bad Boys. Źli Chłopcy z dużymi nadziejami przystępowali do tego sezonu, a już na dzień dobry zostali przystopowani przez KroosDe Team. I w duże mierze dali to sobie zrobić na własne życzenie. Ogólnie pierwsza połowa tego starcia nie należała do najciekawszych. Akcji jak na lekarstwo, tylko dwie bramki i remis. Co innego druga – tutaj Bad Boys dość szybko wyrobili sobie dwa gole przewagi i wydawało się, że są na najlepszej drodze do tego, by zgarnąć całą pulę. Nic bardziej błędnego. Już chwilę później KroosDe Team dał sygnał, że nie zamierza się tutaj poddawać i najpierw zmniejszył dystans do jednej bramki, a potem – po prezencie od rywali – wyrównał Krzysiek Król. I coś nam podpowiadało, że w tej nerwowej końcówce, więcej zimnej krwi mogą zachować gracze Michała Wytrykusa. Być może wynikało to z tego, że mieli jednak więcej rezerwowych, lepiej mogli rozłożyć siły na ten mecz, aczkolwiek te wszystkie dywagacje mogły nie mieć znaczenia, gdyby w 37 minucie gracze w żółtych koszulkach zdobyli bramkę, a nie trafili w słupek. Co gorsze – już chwilę później ta zmarnowana okazja srogo się na nich zemściła, bo Kamil Melcher dał pierwsze prowadzenie w tej potyczce graczom z Duczek i to oni byli bliżej zwycięskiej inauguracji. Źli Chłopcy poderwali się jeszcze do ataku i po zgraniu piłki przez Adriana Rybaka i celnym uderzeniu Mateusza Domżalskiego, znowu mieliśmy w tym spotkaniu remis. Kto wie, czy nie byłby to wynik sprawiedliwy, ale teraz to już tylko dywagacje, bo w ostatniej minucie pojedynku Artur Radomski celnie przymierzył z rzutu wolnego i dawna Szóstka mogła się cieszyć z udanego rozpoczęcia sezonu. Szukając przyczyn porażki Bad Boys, permanentnie pojawia się problem zbyt krótkiej ławki rezerwowych. Gdyby mieli jeszcze jednego gracza na dobrym poziomie, to tutaj rezultat mógł być odwrotny. Pamiętamy też, że wiele osób po ostatnim sezonie w ich wykonaniu mówiło, że gdyby mieli większe wsparcie ze strony bramkarza, to w tabeli byliby znacznie wyżej. Ale w czwartek okazało się, że to wcale nie o bramkarza chodzi. Albo przynajmniej nie tylko o niego. Tutaj problem jest głębszy i taki zespół jak KroosDe Team, który poniżej pewnego poziomu nigdy nie schodzi, potrafił to wykorzystać. A to z kolei oznacza, że już tylko sześć punktów dzieli go od upragnionego celu.
A bardzo blisko sprawienia dużej niespodzianki był w czwartek Al-Mar. Na ten zespół nikt by pewnie w rywalizacji z Offsidem nie postawił, a już zupełnie nie widzieliśmy możliwości pozytywnego scenariusza dla ekipy Marcina Rychty, gdy w obozie drużyny z Wołomina pojawili się Radek Dobrzeniecki, Damian Gałązka, Szymon Klepacki czy Konrad Budek. Offside był więc napakowany zawodnikami o bardzo wysokich umiejętnościach i tu nikt nie zastanawiał się czy, lecz jak wysoko faworyci rozgromią swoich przeciwników. Ale wcale tak nie było. Oczywiście – ktoś powie, że Al-Mar postawił autobus we własnym polu karnym, że inicjatywa wciąż była po stronie zawodników w czerwonych koszulkach, lecz tak właśnie ten zespół musiał zagrać. Wiedział, że konieczne jest zamknięcie się we własnej strefie i liczenie na kontry. I to wcale nie było tak, że Al-Mar przeliczył się w swoich obliczeniach. Wszystko to wyglądało niemalże co do joty, jak zakładał ich scenariusz. Niemalże, bo nie dało się obronić wszystkich strzałów jakie leciały w ich bramkę. Pierwszy z nich wpadł jednak dopiero w 18 minucie i gdy pewnie w głowach wszystkich kibiców od razu z automatu pojawiła się myśl, że worek z golami właśnie się rozwiązał, to lada moment Al-Mar wyrównał! Na początku drugiej połowy outsiderzy mogli nawet objąć prowadzenie, ale trudno powiedzieć, czy gdyby tak się stało, to udałoby im się dowieźć dobry wynik do końca. Przewaga Offsidu była bowiem coraz większa i pętla na szyi Al-Maru zaciskała się coraz mocniej. I w końcu faworyci dopięli swego – najpierw zdobyli gola na 2:1, a potem po kontrze dorzucili jeszcze jednego i mogli odetchnąć. Nie wydaje się, by spodziewali się tutaj takich męczarni, ale najważniejsze że obeszło się bez strat punktowych. To ważne, bo tak grający Al-Mar może jeszcze w tej edycji pierwszej ligi odebrać punkty niejednemu faworytowi. I wszyscy ci, którzy skazywali go na niechybny spadek, będą wtedy musieli swoje odszczekać.
Jednym z dwóch meczów, które w elicie NLH zakończyły się remisem, był ten między Ostropolem a Progresso. Sensacja? Można się spierać, chociaż z perspektywy czasu uczciwie zabrzmi, że ten punkt na pewno znaczy dużo więcej dla ekipy z Radzymina niż ze Stanisławowa. Zacznijmy od tego, iż zgodnie z tym co przewidział w transmisji Paweł Szymańczuk, był to mecz walki. Nie brakowało nawet elementów wrestlingu i w tym elemencie lepiej czuli się gracze Progresso. Ich gra polegała głównie na podaniach do braci Tyburskich, którzy z mniejszym lub większym powodzeniem próbowali przyjmować piłkę, zastawiać ją a następnie zgrywać do swoich kolegów. Pod względem czysto futsalowym, Ostropol miał na pewno więcej argumentów, tyle że nie potrafił ich przełożyć na zdobycze bramkowe. Co prawda objął w tym meczu prowadzenie, zaliczył też uderzenie w słupek, ale potem potyczka się wyrównała, a Progresso nie dawało za wygraną. Beniaminek pierwszej ligi nie załamał się też po niewykorzystanym rzucie karnym przez Huberta Sochackiego i w 16 minucie wreszcie dopiął swego, a gola po niekonwencjonalnym rajdzie zanotował Paweł Tyburski. W drugiej połowie mieliśmy podobny obrazek jak w pierwszej. Znowu lepiej grają faworyci ze Stanisławowa, tyle że skuteczność nie była tego wieczora ich sprzymierzeńcem. Spora w tym zasługa Łukasza Bestrego – golkiper Progresso bronił świetnie i utrzymywał dla swojej ekipy korzystny wynik. W 30 minucie wydawało się, że jednak i jego dobra passa dobiegnie końca, bo na spółkę z Radkiem Gajewskim sprowokował karnego. Ale Daniel Matwiejczyk nie był w stanie pokonać go mimo tak doskonałych okoliczności, a że sytuacje niewykorzystane się mszczą, to lada moment Bartek Balcer dał prowadzenie ekipie Adriana Płócienniczaka. Ale to tylko podkręciło emocje. W 35 minucie sędzia dyktuje rzut karny przeciwko prowadzącym i chociaż ci protestują, to Bartek Malesa nie daje się wytrącić z równowagi i doprowadza do kolejnego remisu. W końcówce Ostropol wykazuje więcej determinacji w walce o całą pulę, ale mimo kilku świetnych okazji, nie potrafi po raz trzeci znaleźć sposobu na Łukasza Bestrego i musi zadowolić się jednym punktem. I tak jak napisaliśmy – piłkarskie argumenty były po jego stronie, ale Progresso zrekompensowało wszystko ogromną determinacją, fizycznością i szczęściem. I to wcale nie jest zarzut, bo wystarczyło spojrzeć na zawodników z Radzymina po meczu, by zauważyć, ile dali z siebie, by do domów nie wrócić z niczym.
Mnóstwo, a może nawet całą energię w swój mecz włożyli również gracze Łabędzi. Oni mieli jeszcze trudniejsze zadanie niż przedstawiciele Progresso, bo musieli stanąć w szranki z obrońcami tytułami i zwycięzcami niedawnego NLH CUP. I jakkolwiek zaklinalibyśmy rzeczywistość, pisali o ich świetnej grze w drugiej lidze, to pewnie nie znalazłby się śmiałek, który by zaryzykował i postawił na ich sukces. A kto oglądał ten mecz to wie, że tutaj do niespodzianki zabrakło naprawdę niewiele. In-Plus, który w mecz wszedł od niewykorzystanej „setki” przez Janka Skotnickiego, w dalszej części pierwszej połowy grał jakby na zaciągniętym hamulcu ręcznym. Nie umiał znaleźć sposobu na dobrze usposobioną defensywę rywala, a na domiar złego w 12 minucie nie nadążył za Adrianem Raczkowskim, który wykorzystał kontrę oponentów i dał im prowadzenie. W powietrzu wisiało jednak pytanie, czy Łabędzie będą w stanie wytrzymać zbliżający się napór faworytów, zwłaszcza że włożyli oni mnóstwo siły w pierwszą połowę i były wątpliwości, czy cokolwiek zostało na drugą. Ale gdy w 22 minucie Rafał Raczkowski podwyższył na 2:0, wszyscy przecieraliśmy oczy ze zdumienia. Bo Łabędzie nie dość, że broniły się skutecznie i miały niesamowicie dysponowanego Przemka Laskowskiego w bramce, to wynik 2:0 powodował, że Księgowi musieli zaryzykować, co mogło być idealną okazją do podwyższenia rezultatu. I taka szansa nadarzyła się błyskawicznie – w 23 minucie Maciek Pietrzyk miał na nodze piłkę na 3:0, ale zabrakło mu może metra, a może pół. Z perspektywy czasu trudno jednak powiedzieć, czy gdyby wtedy padła bramka, trzy punkty pojechałyby do Sulejówka. Bo od tego momentu na parkiecie był już tylko jeden zespół. W 24 minucie kolegów z pola zawstydził Krystian Rytel, który efektownym strzałem pod poprzeczkę rozpoczął proces odbierania nadziei Łabędziom. Nie minęło 120 sekund, a na tablicy świetlnej było już 2:2 i wszystko co działo się dalej, było już konsekwencją potwornego zmęczenia beniaminka, który bardziej niż o wynik, walczył o tlen. Nie pomogła kontuzja Daniela Tomaszewskiego, a czarę goryczy przelał błąd Adriana Raczkowskiego, po którym padł gol na 3:2 i stało się jasne, że Maciek Pietrzyk i spółka już tutaj nie zapunktują. Ostatecznie przegrali 2:4 i choć pozostawili po sobie bardzo dobre wrażenie, to niedosyt pozostał. Ale stało się to trochę na ich własną prośbę. To nie jest druga liga, gdzie w 7-8 graczy można zagrać cały mecz na równych obrotach. Elita NLH to zupełnie inna prędkość i Łabędzie właśnie się o tym przekonali. Dla In-Plusu ten mecz też był zresztą nauczką, no chyba że Patryk Gall i spółka celowo dali się wyszumieć rywalom, by potem ich wypunktować. Ale sądząc po ich boiskowych reakcjach, nie tak to miało wszystko wyglądać. Najważniejsze jednak że skończyło się tak, jak finalnie miało się skończyć.
A całą pierwszą kolejkę nowego sezonu zwieńczyła rywalizacja dwóch, dobrych znajomych – Dar-Maru i Fil-Polu. Nasz zapowiedziowy typ brzmiał w tej konfrontacji „1”, czyli sukces teamu Norberta Kucharczyka, tym bardziej że nie mieliśmy wiedzy co do stanu zdrowia Arka Stępnia. Ale nawet gdybyśmy takową posiadali, nic by to nie zmieniło. Dar-Mar to maszyna, która co chwilę wgrywa aktualizacje do swojego systemu i która z każdym kolejnym meczem chce być lepsza niż w poprzednim. To nie wróżyło najlepiej Fil-Polowi i to zresztą szybko potwierdziło się na placu boju. Chociaż to drużyna Wojtka Kuciaka zdobyła pierwszego gola w tym starciu, to następne trzy – i to w bardzo krótkim czasie – należały już do graczy w czerwonych koszulkach. Sposób w jaki Dar-Mar zdobywał te bramki sugerował, że wystarczy iż ta drużyna trochę podkręci tempo, a dawna Andromeda gubiła się totalnie. Ale Fil-Pol nie zamierzał wywieszać białej flagi. W 17 minucie znowu przypomina o sobie Karol Sochocki a jego petarda z prawej nogi, zamyka wynik pierwszej części na 2:3. W drugiej połowie inicjatywa wciąż należy jednak do Dar-Maru. I gdy w 29 minucie, po kolejnej naprawdę bardzo ładnej, zespołowej akcji, Maciek Lament przywraca beniaminkowi dwubramkowe prowadzenie, wydaje się, że jest po wszystkim. Tym bardziej, że prowadzący nie zadowalają się tym co mają i dysponują dwiema fantastycznymi okazjami, by wbić ostatni gwóźdź do trumny Fil-Polu. Marnują jednak obydwie i jeszcze wtedy nie zdają sobie sprawy, że po meczu będą je sobie tak bardzo wyrzucać. Bo Fil-Pol wstaje z martwych i za sprawą swojej kolejnej armaty, czyli Arka Stępnia najpierw zmniejsza dystans, a następnie zrównuje się na bramkowym dystansie z przeciwnikiem! I wcale na tym nie poprzestaje – Dar-Mar jest tak wybity z uderzenia, że w 40 minucie ma furę szczęścia. Arek Stępień ma bowiem na nodze piłkę wartą trzy punkty dla Fil-Polu, ale nawet ku swojemu zdziwieniu, posyła futbolówkę obok słupka. Tym sposobem mecz kończy się remisem i pewnie jedni i drudzy mogą z jego powodu odczuwać niedosyt. Chociaż w obozie Dar-Maru bardziej dominowała złość, bo tutaj należało zabić mecz dużo wcześniej. Jeśli jednak tak doświadczony zespół zostawia cień nadziei ekipie, która ma takich graczy jak Arek Stępień, Karol Sochocki czy bracia Włodyga, to za taki błąd niestety się płaci. I o naprawdę mały włos Dar-Mar nie przypłacił tego najsurowszą karą z możliwych...
Skróty wszystkich spotkań pierwszej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!