fot. © Google

Opis i magazyn 9.kolejki pierwszej ligi!

4 marca 2020, 00:05  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Ostatni dzień z Nocną Ligą można było rozpisać na wiele różnych scenariuszy. Ale ostatecznie sprawdził się ten najbardziej prawdopodobny, co oznaczało że NLH ma nowego mistrza!

O tym, kto rozdzieli między siebie złoto i srebro w pierwszej lidze wiedzieliśmy od dawna. Wydawało się też, że do nikogo innego niż Dar-Maru, nie ma prawa trafić brązowy medal za trzynastą edycję. Ale przed ostatnią kolejką sprawa się trochę skomplikowała – co prawda zespół z Kobyłki wciąż miał wszystko tylko w swoich nogach, ale przy założeniu straty punktów, musiał uważać na Al-Mar. Ekipa Marcina Rychty pewnie nie dawała sobie wielkich szans na szczęśliwe zakończenie, lecz żeby nie mieć do siebie żadnych pretensji, należało wygrać z Fil-Polem i oczekiwać wyniku spotkania z udziałem Dar-Maru. Fil-Pol szans na podium pozbawił się przegrywając z Progresso, co nie znaczyło że wyjdzie na mecz tylko po to, by zaliczyć udział. Arek Stępień czy Karol Sochocki wielokrotnie byli zresztą katami swoich czwartkowych rywali i byliśmy pewni, że tutaj nie odpuszczą, szczególnie że pierwszy z nich walczył dodatkowo o koronę króla strzelców. Ale to spotkanie potoczyło się zupełnie niespodziewanie. O ile w początkowej fazie sytuacje mieli jedni i drudzy, to pod koniec pierwszej połowy to Al-Mar zaczął z zimną krwią wykorzystywać swoje okazje i w krótkim odstępie czasu zdobył aż trzy bramki pod rząd! To była potężna zaliczka przed drugą połową, a ta również zaczęła się kapitalnie dla chłopaków z Wołomina, którzy po trafieniu Adriana Mariaka prowadzili już 4:0! Ale mecz się wcale nie skończył. Fil-Pol błyskawicznie po utracie ostatniej bramki wziął się w garść i w ciągu kilkudziesięciu sekund odrobił połowę strat. I w swoim pościgu się nie zatrzymywał. Za chwilę Maciej Włodyga zaliczył trafienie kontaktowe, a potem Karol Sochocki wpisał się na listę strzelców i mieliśmy remis! Żółto-czarni byli na fali wznoszącej i myśleliśmy, że to oni zapiszą na swoje konto następną bramkę, która mogła być przecież decydująca o losach spotkania. Al-Mar w porę się jednak ocknął i po golu Piotrka Manaja znów wrócił na prowadzenie. Ostatnie minuty tego spotkania były już bardzo nerwowe, bo najpierw Fil-Pol trafił w słupek a potem Al-Mar nie wykorzystał dwóch wybornych okazji, by zabić mecz. Ale i tak wszystko skończyło się po myśli zespołu w czarnych koszulkach, a w wyniku porażki Dar-Maru, to Al-Mar został brązowym medalistą pierwszej ligi w trzynastym sezonie! To ogromna sensacja i to z wielu powodów, o których zdążyliśmy już napisać czy powiedzieć. Przecież już samo utrzymanie traktowaliśmy w kategoriach sukcesu tego zespołu, a medal? Nikt nie postawiłby na to złamanego grosza. Ale tym większe brawa dla Marcina Rychty i spółki, tym bardziej że piłka lubi niespodzianki i zawsze to fajna sprawa, gdyby nagrodę dostaje ktoś, kto sam na nią nie liczył. Rok temu kimś takim był... Fil-Pol. No ale ta edycja nie była już tak udana, chociaż też była szansa by rzutem na taśmę obronić brąz. Powiedzmy sobie jednak uczciwie – to nie był dobry sezon dla dawnej Andromedy. A skoro tak, to i miejsce w tabeli chyba wiarygodnie oddało to, co ten zespół zaoferował nam w trzynastej edycji.

Powyższa konkluzja śmiało mogłaby zakończyć również opis ze spotkania z udziałem Bad Boys. Źli Chłopcy żyli nadzieją, która polegała na pokonaniu Progresso oraz stracie punktów przez Łabędzie i Ostropol, co w konsekwencji oznaczałoby pozostanie w elicie NLH. My w taki plan za bardzo nie wierzyliśmy. I to nawet nie dlatego, że warunków do spełnienia było zbyt wiele, z czego dwa zupełnie nie zależały od ekipy z Ostrówka, ale przede wszystkim nie wyobrażaliśmy sobie, że Adam Matejak i spółka pokonają Progresso. Drużyna z Radzymina była przecież opromieniona sukcesem w Pucharze Ligi i staliśmy na stanowisku, że także zwycięstwem w lidze będzie chciała ten sezon zakończyć. No ale dziś już wiemy, iż spotkało nas małe rozczarowanie. Progresso nie zagrało na takim poziomie, który pozwolił tej ekipie na sukces w rozgrywkach pucharowych. Być może brak większej motywacji sprawił, że gracze z Radzymina rozegrali dość bezbarwne spotkanie, aczkolwiek wpływ mogła mieć na to również całkiem niezła postawa Bad Boys. Ligowi outsiderzy dobrze weszli w mecz, objęli prowadzenie a potem bardzo umiejętnie kąsali swoich rywali, którym atak pozycyjny totalnie nie wychodził, a na domiar złego prowokował kontry. Wynik w pewnym momencie brzmiał już 3:0 i dopiero pod koniec premierowej odsłony Progresso wzięło się w garść i zdobyło dwa gole pod rząd. I pewnie nie tylko w naszej głowie urodziła się myśl, że właśnie oglądamy przełom w tej potyczce. Że druga połowa będzie się toczyła wyłącznie pod dyktando faworytów. No i może by tak było, ale jeżeli traci się gola na 2:4 w 19 sekundzie, to pretensje można mieć tylko do siebie. Tę błyskawiczną bramkę, która przy okazji przywróciła spokój w obozie Złych Chłopców zainkasował Oskar Bajkowski. Ale Progresso walczyło dalej. Gra się nie kleiła, wielokrotnie widzieliśmy obrazek zrezygnowanego Bartka Balcera czy innych graczy, ale w 35 minucie zaświeciła się iskierka nadziei gdy wynik na 3:4 zmienił Arek Pisarek. No ale na więcej zdobywców Pucharu Ligi już nie było stać. Gwoździem do trumny okazała się żółta kartka dla bramkarza Karola Zalewskiego, co Bad Boys momentalnie wykorzystali, zdobyli gola na 5:3, a potem z rzutu karnego dołożyli jeszcze jednego. Na ich twarzach pojawił się nawet mały uśmiech, bo to oznaczało przedłużenie szans na utrzymanie. Tyle że ten stan potrwał niecałą godzinę. Wygrana Ostropolu spowodowała, że Bad Boys zostali zdegradowani i za rok zobaczymy ich w drugiej lidze. Należy to traktować jako konsekwencję dokonań tej ekipy na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy. Apetyty były duże, ale potem znowu zaczęły się problemy kadrowe, to naznaczało piętno na wynikach i ten zryw w ostatniej kolejce okazał się spóźniony. I chyba nawet nie musimy pisać, co musi się w tej drużynie zmienić, jeśli jej obecność w drugiej lidze miałaby potrwać tylko rok. Co się tyczy Progresso, to z racji zaistniałych okoliczności, chyba możemy tę czwartkową porażkę uznać jako efekt braku determinacji. Z przekroju całego sezonu zespół z Radzymina zasłużył na więcej niż szósta lokata, zwłaszcza że z każdym zespołem z czołówki, ta ekipa grała jak równy z równy i o porażkach decydowały detale. Ale Adrian Płócienniczak już nam zapowiedział, że prawdziwe oblicze jego zespołu zobaczymy w kolejnej edycji. Trzymamy za słowo i równo za rok będziemy go z tej deklaracji rozliczać.

Teraz przechodzimy do meczu, w którym zagrał chyba największy rozczarowany trzynastego sezonu pierwszej ligi. Chodzi oczywiście o Dar-Mar, który przez wiele tygodni był stawiany jako murowany faworyt przynajmniej do brązowego medalu, a skończył z niczym. Nie musiało tak być, bo przy zwycięstwie nad Ostropolem, Norbert Kucharczyk i spółka zapewniali sobie miejsce na najniższym stopniu podium, bez patrzenia się na innych. Ale ich problem polegał na tym, że Ostropol walczył tutaj o życie. Ekipa ze Stanisławowa, po tym jak pokonała w poprzedniej kolejce KroosDe Team wróciła do walki o utrzymanie i nie zamierzała sprawy odpuścić. Doszło nawet do tego, że w czwartek w jej barwach wystąpił Daniel Smuga, a więc były zawodnik Górnika Zabrze, który chciał wspomóc kolegów w walce o uniknięcie drugiej ligi. I jego obecność okazała się jednym z kluczowych momentów tej układanki. Dar-Mar, który musiał sobie radzić bez Maćka Lamenta, to spotkanie zaczął nieźle, a mógł jeszcze lepiej. Paweł Gołaszewski miał bowiem dwie wyborne okazje do zdobycia bramek i o ile pierwszą wykorzystał, to drugą nie, a że wiadomo jak się takie historie kończą, to za chwilę zamiast 2:0 dla Dar-Maru, zrobiło się 2:1 dla Ostropolu. Wicemistrzowie NLH z tamtego sezonu zdołali utrzymać tę minimalną przewagę (choć w nieco innej formie) do końca pierwszej połowy, aczkolwiek zastanawialiśmy się, czy z racji obecności zaledwie jednego zawodnika rezerwowego, który dojechał dopiero w trakcie spotkania, będą w stanie wytrzymać tempo. W tym myśleniu utwierdził nas szybko zdobyty gol przez Dar-Mar i w 23 minucie znowu był remis. Ale dużo lepsi w kreowaniu kolejnych kolejnych szans byli gracze Ostropolu. Trudno nam wytłumaczyć w jaki sposób nie wykorzystali choćby tej z 27 minuty, no ale w końcu i tak znaleźli sposób na Norberta Kucharczyka i znów byli o gola bliżej do końcowego sukcesu. Dar-Mar wiedział że powoli musi stawiać wszystko na jedną kartę, zwłaszcza że nawet remis nic tej ekipie nie dawał. No ale to nie był wieczór zawodników z Kobyłki. Nie dość że ich próby ofensywne nie dawały efektów, to za chwilę Ostropol wykorzystał kolejną kontrę, a następnie dwa razy wpakował piłkę do pustej siatki rywali i było po meczu. A to oznaczało, że ekipa Mirka Ostrowskiego finalnie utrzymała się w pierwszej lidze! Chyba mało kto tak stawiał, bo przecież ta drużyna była o krok od definitywnego wycofania się ze zmagań w połowie sezonu. Ale postanowiła powalczyć i dzięki dużej determinacji, osiągnęła swój cel praktycznie rzutem na taśmę. I dla rozgrywek to dobra informacja, bo Ostropol to gwarancja przyjemnej dla oka gry i zawodników, którzy przy założeniu odpowiedniej organizacji, stać na nawiązanie do złotych czasów. Co natomiast napisać o Dar-Marze? Trudne pytanie. Coś tutaj nie zadziałało i starcie z Ostropolem to była kwintesencja całego sezonu. Dalecy jesteśmy od totalnej krytyki, bo przecież na to czwarte miejsce kilka ekip by się chętnie zamieniło, ale brak medalu to jednak ogromne rozczarowanie. Nie chcemy tutaj usprawiedliwiać chłopaków, lecz mieli trochę pecha. Gdyby trafili w innych momentach sezonu na Bad Boys czy Ostropol, to pewnie zgarnęliby łatwe punkty i dziś opisywalibyśmy ich zupełnie inaczej. Do tego doszła kontuzja Maćka Lamenta, bez którego Dar-Mar tracił bardzo dużo. No trudno, stało się. I ciekawe jak to się wszystko potoczy, bo widać było choćby na ostatnim meczu, że atmosfera chyba tam zgęstniała. I jeśli nawet założymy, że już w poprzednim sezonie też dochodziło do spięć, to wszystko na końcu i tak uświęcał wspólny cel. Ale pewna formuła chyba się tam wyczerpała...

A teraz czas przejść do najważniejszego meczu sezonu. Spotkania zespołów, które od samego startu nadawały ton zmaganiom i chyba wszyscy mieliśmy nadzieję, że dopiero ich bezpośrednie starcie pokaże kto jest lepszy. I doczekaliśmy się. Mimo że In-Plus miał duże problemy by dotrzymywać kroku Offsidowi, to udało mu się sprowadzić losy mistrzostwa do ostatniego spotkania. A wiadomo – tutaj mogło się zdarzyć wszystko. Księgowi wierzyli w magię tego stwierdzenia, licząc że w kulminacyjnym momencie sezonu pokażą wszystko co mają najlepsze, w nadziei że to wystarczy do pokonania wołomińskiego hegemona. Offside musiał sobie tutaj radzić bez Kamila Tlagi, co na pewno było ogromnym osłabieniem tej ekipy, aczkolwiek poza nim nie brakowało nikogo. Po drugiej stronie boiska Patryk Gall chyba też nie mógł narzekać na personalia, dzięki czemu o wszystkim miała zadecydować dyspozycja tego konkretnego wieczora. Offside w to spotkanie wszedł niesamowicie zdeterminowany i tak jak czasami nie zawsze udawało mu się utrzymywać koncentrację od pierwszej do ostatniej minuty, tak tutaj ani na moment nie stracił tego spotkania spod własnej kontroli. A strzelanie z jego strony zaczęło się błyskawicznie, bo już w 4 minucie Damian Gałązka nie dał żadnych szans Krystianowi Rytlowi i było 1:0. Ale Offside tym się nie zadowalał. W teorii mógł poczekać co zaproponuje przeciwnik, lecz jego plan zakładał totalną dominację, agresywną – w pozytywnym znaczeniu tego słowa – postawę na całym boisku, gdzie In-Plus nie miał zupełnie pomysłu, co w tej sytuacji zrobić. Ale nie byliśmy tym zdziwieni. Markowianie cały sezon mieli z tym problem i łudzenie się, że nagle coś się w tym temacie zmieni – było naiwne. Rywale mieli natomiast ogromną łatwość klarowania sobie dogodnych pozycji i chociaż kilku nie wykorzystali, to pod koniec pierwszej połowy Szymon Klepacki precyzyjnym strzałem po indywidualnym rajdzie zmusił do kapitulacji golkipera oponentów i było 2:0. A powinno być 3:0, bo w kolejnej akcji tylko fantastyczna parada Krystiana Rytla, uchroniła In-Plus od wpisania się na listę strzelców Bartka Męczkowskiego. Ale co się odwlekło to nie uciekło – tuż po przerwie Dawid Gajewski idealnie odnajduje się w polu karnym i strzałem z bliska przybliża swoją ekipę do upragnionego tytułu. In-Plus nie miał nic do powiedzenia. Mógł tylko bezradnie patrzeć jak przeciwnik powoli odbiera mu z rąk mistrzowski tytuł. Ale w 28 minucie Księgowi dali sygnał, że jeszcze oddychają. Patryk Szeliga efektownym uderzeniem z dystansu przełamał strzelecki impas i wydawało się, że tu jeszcze będą emocje. Ta nadzieja trwała jednak niecałą minutę. W kolejnej akcji autor ostatniego gola zatrzymał piłkę ręką, a ponieważ ta zmierzała do siatki, sędzia wskazał na rzut karny, po czym zaprosił do szatni młodszego z braci Szeligów. Za chwilę Damian Gałązka wykorzystał stały fragment gry i tutaj nic złego Offsidowi nie mogło się już stać. Pretendenci na wszelki wypadek dołożyli jeszcze dwa trafienia do swojego dorobku i stało się – OFFSIDE ZOSTAŁ NOWYM MISTRZEM NOCNEJ LIGI HALOWEJ! I chyba każdy, nawet osoba nie do końca sympatyzująca z zespołem z Wołomina, musi przyznać, że tytuł trafił w dobre ręce. Chłopaki grali równo, swoje spotkania wygrywali przekonująco, a fakt, że nie pozostawili żadnych złudzeń obrońcy tytułu grając bez Kamila Tlagi – to tylko pokazuje jakie mają jeszcze rezerwy. I jeżeli kolejnych mistrzostw będą tak głodni jak tego, to ten walec szybko się nie zatrzyma. Wielkie brawa dla nich. Mimo porażki gratulujemy też In-Plusowi. W wielkim finale robił co mógł. Walczył, próbował, ale to wszystko było jak bicie głową w mur. Znamy ambicję tych zawodników, wiemy że tak dużo już wygrali, że i tutaj wierzyli w pomyślne zakończenie, ale powiedzmy wprost – w parze z chęciami nie poszły umiejętności. Być może, gdyby w poprzednich kolejkach dobrymi występami nabrali trochę pewności siebie, to ten mecz wyglądałby inaczej. Ale to tylko gdybanie. Wygrał po prostu lepszy – nie tylko w tym meczu, ale na przestrzeni całego sezonu. Dlatego – i piszemy to bez cienia zawahania - dobrze się stało, jak się stało.

Natomiast ostatnim, 180 spotkaniem w trzynastej edycji NLH było to między Łabędziami a KroosDe Team. O niczym ono nie decydowało – ci pierwsi z racji wyników w innych spotkaniach zdawali sobie sprawę ze swojej degradacji, z kolei KroosDe Team bez względu na rezultat pozostawali na piątym miejscu w tabeli. I było widać na parkiecie, że chociaż jedni i drudzy chcieli wygrać, to nie za wszelką cenę. Nie było tutaj wielkiej determinacji, walki o każdą piłkę, co nie oznaczało, że było nudno. Dodatkowym smaczkiem była też obecność Piotrka Kozy, który wrócił na łono Nocnej Ligi po blisko pięciu latach przerwy. I Piotrek miał co robić, wielokrotnie przyszło mu pokazywać na go stać i ze swoich obowiązków wywiązywał się świetnie. Zresztą – jego vis-a-vis czyli Mateusz Perzanowski, także bronił bardzo dobrze i również dlatego wynik długo utrzymywał się tutaj na poziomie 1:1, ustalonym w pierwszej połowie. I mimo że potem okazji nie brakowało, to ciekawiej zrobiło się dopiero w drugiej części finałowej odsłony. W 32 minucie Przemek Wycech zdobył bramkę która dała pierwsze prowadzenie ekipie z Duczek, ale Łabędzie nie odpuściły. Może słowo "napór" nie byłoby odpowiednie, ale widać było dużą chęć doprowadzenia najpierw do remisu, a potem może do czegoś więcej. Pierwsza część planu powiodła się w 38 minucie, gdy Marcin Czesuch wcisnął piłkę obok Piotrka Kozy i na tablicy świetlnej wynik brzmiał 2:2. Po tym golu ekipa Detoxu zdecydowała się na odważną taktykę gry z lotnym bramkarzem. To pokazywało, że chłopakom ten jeden punkt nie robił żadnej róznicy i chcieli się pożegnać z pierwszą ligą zwycięstwem. I mieli ku temu okazje, bo w 40 minucie Adrian Raczkowski posłał niesamowitą bombę w kierunku bramki KroosDe Team i futbolówka zatrzymała się na poprzeczce. To rozochociło zespół z Sulejówka, który grał na ogromnym ryzyku i... od własnej broni zginął. Przy próbie zawiązania akcji nastąpiła strata, ferajna Michała Wytrykusa przejęła piłkę a całość strzałem praktycznie do pustej bramki wykończył Rafał Radomski. W ten sposób Łabędzie, chcąc wygrać wszystko, wszystko straciły. Ale jak wspomnieliśmy – nie miało to żadnych poważnych konsekwencji. Wyrok był podpisany i można powiedzieć że ta pierwsza liga, o którą chłopaki tak heroicznie walczyli w tamtym sezonie, trochę odbiła im się czkawką. W wielu spotkaniach czegoś im brakowało i chociaż dalecy jesteśmy od stwierdzenia, że nocnoligowa elita ich zweryfikowała, to jednak tabela nie kłamie. Zawalili mecz przede wszystkim z Ostropolem – to było spotkanie-klucz. Z drugiej strony – uratowali sezon dla całej ligowej społeczności, remisując z Offsidem. To też pokazuje, jak trudno ich jednoznacznie ocenić. A KroosDe Team? Oni ugruntowali swoją pozycję w Nocnej Lidze. To był naprawdę dobry sezon w ich wykonaniu, gdzie detale zdecydowały że zabrakło ich na podium. Dlatego też nawet jeśli oni sami traktują siebie jako ekipę, której celem jest 9 punktów, to wszyscy wiemy, że to tylko pozory. I że ten jeden punkt, którego zabrakło im do medalu, na pewno w ich głowach jeszcze trochę posiedzi.

Skróty wszystkich spotkań pierwszej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: