fot. © www.nocnaligahalowa.pl

PrefBud Tulewo wygrywa IV edycję Letniego NLH CUP!

11 września 2020, 12:33  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Turniej w Woli Rasztowskiej pokazał, że wciąż – w nas wszystkich – jest ogromny głód związany z piłkarską rywalizacją. Bo chociaż pandemia i ryzyko z nią związane nie maleje, to do zmagań przystąpiło aż 20 zespołów! To drugi najlepszy wynik frekwencyjny, odkąd ten turniej pojawił się na piłkarskiej mapie powiatu. I bardzo nas to cieszy.

Pierwotnie nasze zmagania miały się odbyć 30 sierpnia. Jednak po wielu zgłoszeniach, że chcielibyście wykorzystać ten ostatni akcent wakacji w inny sposób niż na sportowo, zdecydowaliśmy się przenieść zawody o siedem dni później. I to była świetna decyzja – nie dość, że meczom przyświecała idealna aura, to udało się zebrać dużo więcej drużyn, dzięki czemu sama rywalizacja także była bardzo zacięta. Fajnie, że do turnieju przystąpiły nie tylko ekipy które doskonale znamy, ale też takie, które widzieliśmy na oczy po raz pierwszy. Tak było chociażby w grupie A – tutaj na pięć zespołów, trzy były dla nas niemal całkowicie anonimowe. Ostatecznie okazało się, że to właśnie one musiały po grupie pożegnać się z rywalizacją, aczkolwiek wszystkie pozostawiły po sobie dobre wrażenie. Bardzo podobała nam się gra młodych chłopaków z KS Medyk. Tym - jeszcze nastolatkom! - do awansu zabrakło zaledwie jednego gola, ale co nie udało im się teraz, uda im się jeszcze nie raz, bo to zespół z dużym potencjałem, który gdy nabierze doświadczenia, to będzie o nim głośno. Bardzo solidnie zaprezentowała się też Szewnica. Być może nie wszystkim podobał się ich styl, bo chłopaki grali agresywnie i czasami troszkę przesadzali z wyładowywaniem swojej ambicji na rywalach, ale piłkarsko wyglądali naprawdę nieźle i kto wie, jakby to się dla nich wszystko skończyło, gdyby w przedostatnim meczu nie wykartkował się ich najlepszy napastnik. Bez punktów do domu wróciła natomiast ekipa Goliata Leoncin. Zespół Ewy Gruszki fatalnie wszedł w rywalizację, po dwóch meczach miał bilans 0:7 i już wtedy wiedział, że powrót w rodzinne strony do najprzyjemniejszych należeć nie będzie. Szkoda, że w pozostałych dwóch meczach również nie udało mu się zdobyć chociaż gola, ale mamy nadzieję, iż doświadczenie zdobyte w tym turnieju spowoduje, że kolejne występy będą już dużo lepsze. Awans z grupy A wywalczyły z kolei Copa FC i Fil-Pol. Teoretycznie tego się właśnie spodziewaliśmy, chociaż – tak jak wspomnieliśmy wcześniej – promocja tych drugich wisiała na włosku do ostatnich sekund. Los uśmiechnął się jednak do ekipy Wiktora Gajewskiego i teraz pozostało im już tylko czekać na wyłonienie ćwierćfinałowych przeciwników.

Jeszcze bardziej wyrównana niż pierwsza grupa, była ta którą rozegraliśmy od 11:30. Tutaj faworyta upatrywaliśmy choćby w Mojej Kamandzie, ale bracia Trąbińscy i spółka już w inauguracyjnym meczu przeciwko Al-Majowi dali nam do zrozumienia, że chyba nie możemy poważnie ich traktować w kontekście gry w kolejnej fazie. W trudnej sytuacji – również po pierwszym meczu – postawiły się natomiast Szmulki. Przegrana 0:2 z Al-Marem spowodowała, iż ekipa Kuby Kaczmarka stała pod ścianą i nie mogła sobie już pozwolić na jakąkolwiek porażkę. I tę presję wytrzymała, wygrywając wszystkie kolejne spotkania i meldując się w czołowej ósemce zmagań. Swoje zrobił też wspomniany Al-Mar. Obóz Marcina Rychty w ostatniej kolejce musiał przynajmniej zremisować z Al-Majem, aby utrzymać się na czele stawki, aczkolwiek gdyby ta sztuka się nie udała, to trzy zespoły mogły mieć po dziewięć punktów, a wtedy o wszystkim decydowałaby "mała tabela". Ta okazała się jednak zbędna – zespół z Wołomina podzielił się punktami z przybyszami z Marek i to ustaliło nam końcową hierarchię. Tabelę zamknęło Coco Jambo, które chociaż wszystkie spotkania przegrało, to i tak zagrało lepiej, niż się tego spodziewaliśmy. Na ich kiepski bilans bramkowy rzutuje przede wszystkim ostatnie spotkanie, przegrane aż 0:4 z Al-Marem, ale trzeba wziąć pod uwagę, że Kokosy rozgrywały je jako drugie pod rząd, bo spóźniając się na pierwszy mecz, musieliśmy dokonać korekt w terminarzu. Dlatego ważna dla nich nauczka, że na swoje spotkania warto jednak przyjeżdżać o czasie.

Al-Maj Car - Moja Kamanda

A gdyby wskazać grupę najbardziej oszczędną w bramki, to zdecydowanie wskazalibyśmy na C. Wiele spotkań, jakie odbyło się między uczestnikami tej stawki kończyło się bardzo niskimi rezultatami – na dziesięć z nich aż czterokrotnie o wszystkim decydował jeden gol, a był też jeden mecz, gdzie w ogóle nie zobaczyliśmy bramek. To była też jedyna grupa, gdzie każda z ekip zaliczyła przynajmniej po jednym zwycięstwie i jednej porażce. Walka była więc bardzo zacięta i trudno było wskazać, w czyje ręce trafią dwa bilety na pociąg do play-offów. Ostatecznie przez eliminacyjne sito przeszły AutoSzyby oraz PrefBud. Ci pierwsi po trzech seriach mieli siedem punktów i grali naprawdę dobrze, a świetnie spisywał się Łukasz Flak, który dawał swojemu zespołowi mnóstwo energii w ofensywie. Co do PrefBudu, to on w swoich spotkaniach mocno się męczył. Było to efektem braku skuteczności, bo o ile stwarzanie sobie dogodnych okazji przychodziło ekipie Rafała Kowalczyka łatwo, to kwestia egzekucji mocno szwankowała. Na szczęście PrefBud wziął się w garść w najbardziej potrzebnym momencie i pokonując w ostatniej serii Naukę Jazdy u Sławka, podtrzymał nadzieję na wygranie całych zawodów. Ten mecz był z kolei pożegnaniem z imprezą dla NJUS – ferajna Kamila Nowaka zajęła trzecia miejsce, pozostawiając po sobie dobre wrażenie, choć niedosyt na pewno pozostał. To samo możemy chyba napisać w kontekście Olimpik FC i Bad Boys. Reprezentanci Ukrainy pechowo (bo w ostatniej akcji) przegrali na dzień dobry z PrefBudem i ogólnie nie grali tak, jak spodziewaliśmy się że będą. Wyglądali na trochę zniechęconych, brakowało im też rasowego napastnika, bo o ile w obronie trudno było wygrać z nimi walkę "bark w bark", to z przodu już tak skuteczni nie byli. Co do Złych Chłopców, to dla nich turniej skończył się szybko, po dwóch porażkach na starcie. Ale jak to oni – nie poddali się, walczyli do końca, co pozwoliło skończyć zmagania z czterema "oczkami". Teraz przyszło nam już tylko czekać, co wydarzy się w ostatniej, turniejowej grupie.

A w niej emocji było chyba najmniej. Z prostego powodu – bardzo szybko swoją jakość udowodniły Narodowe Śródmieście i Skuszew. Wydawało nam się, że najbardziej może im zaszkodzić Wyszków Football Club, ale drużyna Damiana Matuszewskiego właśnie od porażek z tymi zespołami zaczęła przygodę z turniejem i potem grała już tylko dla siebie. Krzywdy grupowym hegemonom nie sprawiły też Wola Rasztowska i Orlik Zabrodzie. Ale w tym przypadku nie było wielkiego zaskoczenia, bo nie były to najwyżej notowane drużyny w stawce. Jednakże obydwie swojej gry wstydzić się nie powinny. Wola potrafiła urwać punkt WFC, a w innych starciach walczyła o swoje do końca. Podobnie chłopaki z Zabrodzia – nawet ich bilans bramkowy (1:6), mimo że nie zdobyli ani jednego punktu, pokazuje iż nie byli chłopcami do bicia. Bardzo fajna i sympatyczna drużyna, dlatego liczymy że jeszcze nie raz będziemy mieli okazję widzieć ją w akcji. I chociaż dla niej to był koniec turnieju, to NLH CUP tak naprawdę dopiero od tego momentu nabierał rumieńców. Wkraczaliśmy bowiem w fazę, gdzie przegrywający odpadał, co zapowiadało wielkie emocje, bo nikt nie chciał odpaść w momencie, gdy od strefy medalowej był już tylko jeden, malutki kroczek.

Faza pucharowa, która tym różniła się od grupowej, że graliśmy o dwie minuty dłużej, rozpoczęła się od starcia Copy z Prefbudem. Ci drudzy już w ostatnim meczu eliminacyjnym pokazali, że chyba zaczynają wchodzić na właściwe obroty i udowodnili to w ćwierćfinale. Prowadzili już 2:0 i chociaż po stracie gola końcówka była nerwowa, to ostatecznie dopięli swego. Tego samego nie mogliśmy z kolei napisać o grupowych rywalach PrefBudu, czyli AutoSzybach. Drużyna Kamila Wiśniewskiego nie przypominała siebie z poprzednich spotkań i gładko uległa Fil-Polowi, nie mając niestety nic do powiedzenia. Natomiast dwa ostatnie spotkania tej fazy były niezwykle dramatyczne. Zarówno w starciu Al-Maru z Narodowym Śródmieściem, jak i Skuszewa ze Szmulkami padły wyniki remisowe, więc o wszystkim musiały zdecydować rzuty karne. W nich więcej zimnej krwi zachowali reprezentanci stolicy – najpierw ręce w geście triumfu zacisnęli zawodnicy Śródmieścia, a potem ich sąsiedzi z Pragi. W turnieju została więc już tylko wielka czwórka.

W pierwszym półfinale starły się ekipy PrefBudu i Narodowego Śródmieścia. Nie przypuszczaliśmy, że będzie on miał taką dramaturgię, spodziewając się iż o wszystkim może raczej zdecydować jeden gol. Tymczasem ekipa Marka Szklennika prowadziła już 2:0 i wszystko wskazywało na to, że nic nie odbierze jej udziału w wielkim finale. PrefBud pokazał jednak charakter. Najpierw gol kontaktowy, a potem trafienie na 2:2 a to oznaczało jedno – kolejne rzuty karne! Przewaga psychologiczna była po stronie drużyny z Tulewa, aczkolwiek wiadomo, że nie musiało mieć to żadnego przełożenia na strzały ze stojącej piłki. A jednak – być może fakt, iż PrefBud był już jedną nogą poza finałem spowodował, że jego reprezentanci na większym luzie podeszli do serii karnych i wygrali ją w stosunku 2:1! Poznaliśmy więc pierwszego uczestnika decydującej potyczki, a bardzo szybko okazało się kto będzie drugim. Fil-Pol był bowiem bezwzględny dla Szmulek i błyskawicznie wybił tej ekipie marzenia o przynajmniej srebrnym medalu. Odnosiliśmy wrażenie, że graczy w czerwono-czarnych koszulkach mocno wyeksploatował ćwierćfinał ze Skuszewem i fizycznie nie dali rady udźwignąć stawki półfinałowej potyczki. Tym samym pozostała im walka tylko i aż o brąz, natomiast Fil-Pol już wiedział, że do swojej klubowej gabloty na pewno jakiś puchar włoży. Zagadką pozostawała jego wysokość.

Mniej więcej od 19:30 rozpoczęły się ostatnie dwa spotkania w turnieju. Najpierw to, które miało zdecydować, kto do domu wróci z niczym, bo tak traktowane jest czwarte miejsce na każdej imprezie sportowej. Dojść tak daleko, pozostawić w pokonanym polu tylu rywali, a niczego nie wygrać – to przykre uczucie, którego zarówno gracze Szmulek, jak i Narodowego Śródmieścia bardzo chciały uniknąć. Dziś już wiemy, że ten przykry scenariusz spotkał zespół Kuby Kaczmarka. Przegrali oni 0:1, grając już na resztkach sił i nie byli w stanie odpowiedzieć na trafienie Oskara Kalickiego, które dało brązowe medale przedstawicielom warszawskiej Ligi Fanów. Być może "Narodowcy" liczyli na więcej, ale wydaje nam się, że już z perspektywy czasu i tak doceniają to, że kontynuują swoją serię zdobywanych podiów. To drużyna, która coraz więcej znaczy w amatorskiej piłce i jeszcze nie raz o niej usłyszymy. Podobnie jak Szmulki, bo chociaż ból po porażce był spory, bo przecież każda przegrana to cenna lekcja, która może mieć znaczenie w przyszłości. Choć oczywiście łatwiej jest nam to pisać, niż gdybyśmy samemu mieli tego doświadczyć.

I tak dotarliśmy do wielkiego finału. PrefBud kontra Fil-Pol, starcie zespołów które miało rozgrzać publikę, zwłaszcza że w momencie rozgrywania ostatniego spotkania, było już naprawdę chłodno. I gdyby również na chłodno spojrzeć na końcowy wynik, czyli 4:3, to sugeruje on, iż mieliśmy do czynienia z prawdziwym rollercoasterem. Ale nie do końca. Kluczową sytuacją dla losów potyczki była ta już z początku spotkania. Piłkę niechybnie zmierzającą do bramki Fil-Polu, zatrzymał na linii bramkowej Wiktor Gajewski. Niestety zrobił to ręką, a bramkarzem nie był. Dziś łatwo nam mówić, że to było najgorsze co kapitan swojego zespołu mógł zrobić, ale wiadomo że on wówczas nie kalkulował. Tyle że sędzia nie mógł podjąć innej decyzji – rzut karny i pięć minut bezwzględnego osłabienia ekipy w żółto-czarnych trykotach. To brzmiało jak wyrok, tym bardziej że za chwilę PrefBud był już na prowadzeniu. Ekipa z Tulewa być może za szybko jednak pomyślała, że to już po wszystkim i grając o jednego zawodnika więcej straciła gola! Za chwilę wszystko jednak wróciło do normy i podopieczni Rafała Kowalczyka wrócili na dobre tory, w pewnym momencie prowadząc nawet 4:1! Tego nie dało się odrobić, chociaż ekipa Fil-Polu nie przyjmowała tego do wiadomości. Arek Stępień i spółka rzucili się do ataków i odrobili nawet dwie bramki straty, ale na więcej czasu już zabrakło. A to oznaczało jedno – PREFBUD TULEWO WYGRAŁ CZWARTĄ EDYCJĘ LETNIEGO PUCHARU NLH! Początek mieli ciężki, rozkręcali się wolno, ale gdy już wprawili w ruch maszynę, to nikt nie był w stanie jej zatrzymać. Wielkie gratulacje dla triumfatorów, jak również dla zdobywców drugiego miejsca, których w tych okolicznościach nie można nazwać przegranymi. Srebro to też świetny wynik i nawet o niedosycie nie może być mowy. Mogli przecież odpaść już po grupie, a skończyli na miejscu, na które wielu chętnie by się z nimi zamieniło.

Tak to wszystko – oczywiście w dużym skrócie – wyglądało. Co do nagród indywidualnych, to miano najlepszego bramkarza trafiło do Stefana Neculi (Narodowe Śródmieście), najwięcej goli w turnieju zdobył Maciek Kamiński (Fil-Pol), z kolei najbardziej prestiżowa statuetka MVP całych zmagań trafiła do rąk Przemka Lewandowskiego (PrefBud). Całej trójce serdecznie gratulujemy!

Puchary NLH CUP

Na koniec dziękujemy jeszcze raz wszystkim drużynom za udział, za grę fair-play, za super emocje. Słowa uznania również dla naszego sędziego Darka Łazickiego, dla pana posła Krzysztofa Gawkowskiego za ufundowanie nagród oraz Sportowego WWL za fotki. Mamy nadzieję, że wyjeżdżając z Woli pomyśleliście sobie, że to był fajny turniej i słysząc o kolejnej imprezie organizowanej przez Nocną Ligę Halową, nie będziecie mieli wątpliwości, czy wziąć w niej udział. Zachęcamy Was, by obejrzeć jeszcze zdjęcia z turnieju, które znajdziecie TUTAJ i liczymy, że w podobnym składzie spotkamy się za rok. Życzymy Wam zdrowia, odporności na wirusa i do zobaczenia!

Komentarze użytkowników: