fot. © Google
Opis i magazyn 2.kolejki pierwszej ligi!
Chyba możemy już stwierdzić, że po dwóch rozegranych kolejkach mniej więcej wiemy, kto i na co będzie mógł liczyć w nadchodzącym sezonie. Zwłaszcza że faworyci w ostatni czwartek nie zawiedli.
Pierwszym zespołem, który był faworytem na papierze i potwierdził to na parkiecie był Dar-Mar. Ale dalecy jesteśmy od stwierdzenia, że w czwartkowy wieczór spacyfikowanie Łabędzi należało do czynności z gatunku "łatwe". Być może na zespół Maćka Pietrzyka wpłynęły zapowiedzi Przemka Wycecha, gdzie zawodnik Frodo KroosDe nie tylko nie dawał im szans w tym konkretnym meczu, ale też na przestrzeni całego sezonu. Bo możemy napisać z pełną odpowiedzialnością, że te czwartkowe Łabędzie znów dało się oglądać. W ich grze znowu był pomysł, znowu były chęci i nawet jeśli nie wszystko wychodziło im tak, jak sobie tego życzyli, to przynajmniej trochę Dar-Mar postraszyli. Po pierwszej połowie było tylko 1:0 dla ekipy z Kobyłki, chociaż w końcówce ten wynik mógł trochę spuchnąć, bo Dar-Mar miał jeszcze kilka okazji, by pokonać Przemka Laskowskiego. Druga odsłona rozpoczęła się z kolei idealnie dla Łabędzi, gdzie po świetnym podaniu Karola Kopcia, odblokował się wreszcie Maciek Pietrzyk. No ale właśnie – gracze w białych koszulkach mieli tego dnia ten problem, że nawet jeśli zdobywali gole, to dosłownie w następnej akcji tracili bramkę. Poza tym – im bardziej ryzykowali w ataku pozycyjnym, tym częściej się mylili, a kto jak kto, ale Dar-Mar takie okoliczności łatwo wykorzystuje i ze stanu 1:1, błyskawicznie zrobiło się 1:4. Myśleliśmy że jest po meczu, ale przegrywający cały czas wierzyli, że sprawa nie jest rozstrzygnięta. Po kolejnej bramce Maćka Pietrzyka, a następnie trafieniu Marcina Czesucha znaleźli się w bliskim kontakcie z przeciwnikiem, tylko co z tego. W piłce często się mówi, że jeden z najważniejszych momentów to ten po zdobytej bramce. Chcąc – nie chcąc następuje wtedy pewne rozprężenie i Łabędzie po raz kolejny tę tezę potwierdziły, znów tracąc gola bezpośrednio po wznowieniu gry ze środka boiska. A gdy w 36 minucie kolejnego gola dla Dar-Maru zdobył Daniel Matwiejczyk, było już po wszystkim. Przegrani chyba za bardzo zlekceważyli siłę strzałów z dystansu swoich konkurentów. Bo wiele bramek tracili właśnie po strzałach z daleka, gdzie być może nieobecny w czwartek Mateusz Perzanowski mógłby spisać się lepiej aniżeli Przemek Laskowski. No ale i tak to spotkanie było w wykonaniu drużyny z Sulejówka nieporównywalnie lepsze niż to pierwsze. Oby to był pierwiastek czegoś większego. Co do Dar-Maru, to dla nich to był kolejny dzień w biurze. Można wręcz napisać, że to było zwycięstwo w ich stylu, bo oni często wygrywają spotkania wykorzystując wyłącznie błędy rywala. A tych mieli pod dostatkiem.
Do grona drużyn dysponujących kompletem punktów dołączył też Frodo KroosDe. Ferajna Michała Wytrykusa musiała w tym celu ograć Al-Mar i zrobiła to w naszym mniemaniu bez większych komplikacji. Wiedzieliśmy, że nie padnie tutaj dużo goli, że będzie to raczej zamknięte spotkanie i w związku z tym przewaga bramkowa nie będzie znacząca. I w sumie nic nas w grze jednych i drugich nie zaskoczyło. Al-Mar był oczywiście trochę wycofany, natomiast dysponował kilkoma fajnymi kontrami, których niestety długo nie wykorzystywał. Z kolei ich rywale dość szybko zaczęli tutaj strzelanie, bo na prowadzenie wyszli w 3 minucie i gdy przed upływem kwadransa podwoili swój stan posiadania, to wszystko zmierzało w jednym kierunku. Al-Mar może mieć do siebie spore pretensje, że w premierowym 20 minutach nie zdobył ani jednej bramki, bo okazje były, a fakt że musiał odrabiać straty spowodował, że w drugiej połowie trzeba było trochę zaryzykować. Ale nawet to nie przynosiło efektów bramkowych. Przede wszystkim zabrakło nam w ich obozie kogoś, kto zrobiłby różnicę w sytuacjach 1 na 1. Przeciwnik miał w temacie więcej argumentów, bo Rafał Radomski czy Mikołaj Prybiński wielokrotnie byli w stanie taki pojedynek wygrać, a to otwierało im drogę do świątyni Błażeja Kaima. Tak też padł gol na 3:0, gdzie Rafał Radomski nic sobie nie zrobił z bliskiej obecności Adama Barana i ładnym strzałem z lewej nogi nie dał szans golkiperowi Al-Maru. I dopiero w 39 minucie ekipa Marcina Rychty była w stanie dorzucić coś do swojego bramkowego dorobku, lecz nie dość, że trafienie Mateusza Muszyńskiego przyszło o wiele za późno, to jeszcze sprawę szybko wyjaśnił Mateusz Marcinkiewicz i wynik 4:1 poszedł w świat. Frodo zwyciężyło zasłużenie, bo nawet jeśli nie mieliśmy wrażenia, że są zespołem dominującym, to gdy byli przy piłce, dało się wyczuć że za chwilę będzie groźnie. Gdy to Al-Mar był w posiadaniu futsalówki, takiego przekonania nie mieliśmy. Mimo to przegrani zrobili chyba co mogli i ani oni do siebie, ani my do nich wielkich pretensji mieć nie możemy. Wygrał po prostu lepszy.
Z piłkarskimi szachami mieliśmy też dość długo do czynienia w spotkaniu nr 3. Stworzyli je Progresso i Gold-Dent, a więc drużyny którym bardzo zależało, by otworzyć dorobek punktowy i z dolnych rejonów tabeli zrobić mały skok w kierunku środka ligowej hierarchii. Progresso dysponowało w czwartek dużo lepszym składem niż poprzednio, pojawił się choćby Mateusz Domżalski, a z graczy zupełnie nowych – Jacek Markowski. Dentyści też dokonali kilku korekt – nieobecnego Alka Grabka zastąpił między słupkami Karol Gębski, a wśród zawodników z pola zagrał były zawodnik Białowieskiej – Antek Janiuk. Ale prawda jest taka, że nowi gracze w Gold-Dencie nie zrobili takiej różnicy, jak ci po stronie Progresso. Idźmy jednak po kolei. Premierowa odsłona była bardzo wyrównana. Ilość sytuacji podbramkowych była bardzo zbliżona, natomiast zdecydowanie najlepszą zmarnował w 9 minucie Kacper Rawski. Zespół z Radzymina doszedł do sytuacji trzech na bramkarza i chyba tylko sam Kacper wie, dlaczego w takich okolicznościach decydował się na strzał zamiast na podanie. Ta niewykorzystana okazja, połączona z karą dla Huberta Sochackiego w 16 minucie, miała swoje konsekwencje. Gold-Dent błyskawicznie wykorzystał okres gry w przewadze i po pięknej bramce Maćka Lamenta prowadził. Teraz celem było dowiezienie tej skromnej przewagi do końca pierwszej połowy, lecz sprawa wysypała się na dosłownie kilkadziesiąt sekund przed syreną. Gola dla Progresso zdobył Mateusz Domżalski i to spowodowało, że w drugą połowę wchodziliśmy przy stanie 1:1. Start finałowej odsłony to dwie dogodne okazje dla ekipy Przemka Tucina. Niestety obydwie niewykorzystane i chyba nie musimy pisać, że Gold-Dent poniósł za to karę. W 34 minucie Hubert Sochacki wykorzystał drugą w tym meczu asystę Bartka Balcera i to Progresso mogło się przymierzać do zabrania w podróż powrotną trzech punktów. I nawet jeżeli były jeszcze jakieś nadzieje po stronie zawodników w żółtych koszulkach, to w beznadziejny sposób sami się ich pozbyli. Po prostym błędzie bramkarza Karola Gębskiego, który nie porozumiał się z jednym z kolegów i posłał piłkę wprost pod nogi Mateusza Domżalskiego, losy całej puli były rozstrzygnięte. Na wszelki wypadek Marcin Jadczak i spółka dorzucili jeszcze dwie bramki i finalnie wygrali aż 5:1. Z naszej perspektywy różnica czterech goli jest zbyt wysoka jak na boiskowe okoliczności, tylko dla Gold-Dentu to pewnie żadne pocieszenie. Niby znów są blisko rywala, teoretycznie mecz może się przechylić na obydwie strony, a to znowu oni zostają z niczym. Ciężko będzie im się z tego dołka wykaraskać, bo nie jest łatwo podnieść się po dwóch meczach, gdzie nie punktujesz, mimo że jesteś blisko. Progresso humory ma dużo lepsze, chociaż my nadal stoimy na stanowisku, że stać ich na więcej. Ale może teraz, gdy brzemię związane z pierwszym zwycięstwem odpuściło, będzie im się grało swobodniej. Na to właśnie liczymy.
A pod dużą presją już na początku sezonu znalazł się Offside. Obrońcy tytułu chcąc pozostać w grze o kolejny tytuł w swojej przygodzie z NLH, nie mogli dopuścić do porażki z Vaveosport. Wielu kibiców pierwszej ligi stawiało tutaj jednak na młodych chłopaków z kobyłkowskiego Wichru, którzy niesieni na skrzydłach swojej młodzieńczej fantazji, mieli utrzeć nosa dużo bardziej utytułowanym konkurentom. Ale problem zrobił się jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Okazało się, że Vaveo będzie musiało sobie radzić bez Janka Szulkowskiego i Huberta Władyki. To były potężne osłabienia, których nie dało się załatać od ręki. Co prawda Offside też miał swoje problemy, aczkolwiek w porównaniu do premierowej kolejki, Paweł Bula dysponował Radkiem Dobrzenieckim, co jak się okazało – miało duży wpływ na wynik tego spotkania. Bo to właśnie Radek, bardzo sprytnym strzałem z bliskiej odległości zdobył pierwszego gola w tym meczu. Na drugiego czekaliśmy niecałe 4 minuty, gdy urzędujący mistrz wzorowo rozegrał kontrę, a Sebastian Kozłowski inteligentną podcinką oszukał Marcina Marciniaka. Dawny Vitasport i tak mógł mówić o szczęściu, bo w 14 minucie powinno być już po zawodach. Sędziowie podyktowali bowiem rzut karny dla Offsidu, lecz lekceważąco podszedł do niego Sebastian Kozłowski, który uderzył byle jak i golkiper przeciwników poradził sobie z obroną. Gdyby tutaj zrobiło się 3:0, naszym zdaniem Vaveosport do tego meczu by nie wrócił. A tak nadal była szansa, by trochę krwi Offsidowi napsuć i w 15 minucie Krystian Hargot wykorzystał fatalną pomyłkę Piotrka Kowalczyka, który w tym przypadku miał szczęście, bo gdyby rywal nie trafił na pustą bramkę, to arbitrzy prawdopodobnie musieliby go usunąć z boiska, po tym jak ratował sytuację i bez pardonu sfaulował wspomnianego Krystiana Hargota. Jedna bramka różnicy rozbudziła nasze oczekiwania względem drugiej połowy. Spodziewaliśmy się, że Vaveo postawi wszystko na jedną kartę, lecz ten zespół długo nie był w stanie wymyślić nic kreatywnego w ataku. To Offside był groźniejszy i to on był bliżej postawienia kropki nad i. Tyle że mimo kilku okazji, Marcin Marciniak nie dawał się pokonać, co spowodowało, że o losach punktów miała zdecydować emocjonująca końcówka. A w niej Vaveo otrzymał prezent w postaci żółtej kartki dla Radka Dobrzenieckiego. Grając o jednego więcej należało tutaj doprowadzić do remisu, ale poza jedną okazją, gdzie było więcej przypadku niż celowości, zespół z Kobyłki nie potrafił narzucić swoich warunków gry. Zdziwiło nas, że ta ekipa nie zdecydowała się, by wycofać bramkarza i zaatakować w pięciu w polu, gdzie aż prosiło się o takie rozwiązanie. No i niestety – zamiast remisu skończyło się porażką. Ale czy tylko my mamy przeświadczenie, że gdyby Janek Szulkowski wziął udział w tym meczu, to on byłby w stanie zrobić tutaj coś z niczego? Aż prosiło się o gracza, który wziąłby odpowiedzialność na siebie i w decydujących fragmentach pokierował grą swojego zespołu. Bez niego nie było komu tego zrobić i chłopakom przeszła koło nosa okazja, by zanotować jeden z cenniejszych skalpów w swojej przygodzie z Nocną Ligą. Ale trzeba też powiedzieć, że Vaveo nie tylko w tej ostatniej akcji, ale w całym meczu zrobiło jednak trochę za mało żeby zwyciężyć. Offside był zespołem konkretniejszym, miał więcej okazji podbramkowych i gdyby nie dziwny pomysł Sebastiana Kozłowskiego na rzut karny, to już po kwadransie miałby komplet punktów w kieszeni. Najważniejsze jednak, że dał wszystkim do zrozumienia, iż ciągle zależy mu na tytule. A póki tak będzie, to bez względu na to jakim składem przyjedzie, będzie piekielnie groźny.
A zdecydowanie najlepszy, najciekawszy i najbardziej emocjonujący mecz 2.kolejki pierwszej ligi zafundowały nam In-Plus oraz Mabo. Pewnie niewielu w taki scenariusz wierzyło, bo jednak nazwiska w obozie Księgowych działają na wyobraźnię i wydawało się, że tej ekipie długo nikt nie podskoczy. Ale Mabo podeszło do tego spotkania bez żadnych kompleksów, jakby zupełnie nie zastanawiając się kto jest po drugiej stronie i co sobą prezentuje. Niewykluczone, że chłopaki wyciągnęli też wnioski z poprzedniego meczu z udziałem In-Plusu. Wówczas ich rywal, czyli Al-Mar dał się wciskać praktycznie we własne pole karne a Mabo wyszło z założenia, że jeśli nie chce skończyć tak jak Marcin Rychta i spółka, to musi być zdecydowanie bardziej aktywne i odważne. I właśnie dzięki tym cechom ekipa Wojtka Kuciaka długo mogła mieć tutaj nadzieję, że jakieś punkty dopisze do swojego konta. Ba! Po pierwszej połowie można im było wróżyć nawet całą pulę, bo prowadzili po niej 4:2! Przede wszystkim fantastycznie bronił Michał Dudek, który dodatkowo popisał się kapitalnym golem na 1:0, lobując bramkarza rywali strzałem z własnego pola karnego. Dobrze grali też zawodnicy z pola. Arek Stępień zdobył bramkę na 2:1, Kuba Birek na 3:2, z kolei Krzysiek Włodyga dał swojej ekipie dwubramkowe prowadzenie. I wszyscy zastanawialiśmy się, czy In-Plus w drugiej połowie będzie w stanie ten wynik odwrócić. Jednak Księgowym trzeba oddać, że do sprawy podeszli tak jak należało. Nie rzucili się do huraganowych ataków, ale konsekwentnie grali swoje, z tym że byli bardziej precyzyjni niż w premierowych 20 minutach. W 23 minucie gola kontaktowego zaliczył Patryk Szeliga, z kolei w 28 minucie pierwsze trafienie w NLH zanotował debiutujący w naszych rozgrywkach Daniel Smoczyński. O ile jednak te gole Mabo musiało przyjąć z pokorą, o tyle trafienie na 4:5 padło w najgorszych możliwych okolicznościach. Dawna Andromeda dysponowała stałym fragmentem gry i tak fatalnie go rozegrała, że za chwilę naprzeciwko Michała Dudka wybiegło dwóch zawodników. Sprawę wykończył Igor Zieliński i po raz pierwszy w tej potyczce In-Plus prowadził. Ale Mabo nie dawało za wygraną. Zresztą – końcówka była bardzo emocjonująca dzięki grze obydwu ekip, które za wszelką cenę dążyły do zdobycia następnej bramki, zdając sobie sprawę z jej wagi. Ale ostatecznie ani jedni ani drudzy więcej bramkarza rywali nie pokonali. Tym samym Mabo, mimo że zagrało naprawdę dobre zawody, zostało z niczym. Szkoda, że ten zespół nie mógł skorzystać z usług Karola Sochockiego, bo zwłaszcza w końcówce brakowało kogoś, kto pościgałby się z obrońcami In-Plusu i dał odpocząć Arkowi Stępniowi. Bolą też okoliczności utraty ostatniego gola, bo na tym poziomie takie błędy zdarzać się nie powinny. Mimo to Mabo pokazało, że z In-Plusem można powalczyć. Księgowi pewnie nie spodziewali się takiego oporu, natomiast trzeba im oddać, że w momencie próby nie zawiedli. Druga połowa była w ich wykonaniu bardzo dobra i widać, że na spokojnie przeanalizowali sobie w przerwie, co zrobić, by ten mecz odwrócić. A potem go odwrócili. I to świadczy o ich dużej klasie. Brawo!
Skróty wszystkich spotkań pierwszej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!