fot. © Google
Opis i magazyn 3.kolejki czwartej ligi!
Tuż przed przerwą świąteczno-noworoczną kilka ekip zdołało wyraźnie poprawić sobie humory po ostatnich niepowodzeniach. Wśród nich były chociażby Gwiazdy z Mydła czy Szmulki.
Seria porażek toczy za to zespół Lemy Logistic. Spodziewaliśmy się, że po odejściu Damiana Kossakowskiego to może być trudny sezon dla ekipy z Radzymina, ale te ostatnie tygodnie doświadczają ich bardzo mocno. Najpierw przegrali wygrany mecz z Kartofliskami, a teraz doznali klęski z Samymi Konkretami, ulegając aż 0:8. Można powiedzieć, że ta potyczka uwypukliła wszystkie problemy drużyny Kacpra Piątkowskiego, czyli słabą grę w defensywie i niewiele lepszą w ofensywie, gdzie nawet jeśli są jakieś okazje do zdobycia bramki, to chłopakom nic nie chce wpaść. Same Konkrety na tle Lemy wyglądały jak drużyna z innej ligi. To był tak naprawdę spacerek dla Tomka Janusa i spółki, bo już po pierwszej połowie było tutaj jasne, że krzywda im się nie stanie. A stempel na tej tezie postawił sam kapitan, który dwoma bardzo szybkimi golami na początku drugiej odsłony sprawił, że Lema zdawała sobie sprawę, iż właśnie doświadcza trzeciej porażki z rzędu. Mimo to Pomarańczowi nie poddawali się i na to przynajmniej jedno trafienie zasłużyli, tylko co z tego. Jeśli nie wykorzystuje się sytuacji sam na sam z bramkarzem i nie trafia nawet w bramkę, to wynik końcowy nie może dziwić. Pozostaje wierzyć, że wraz z nowym rokiem, gra Logistycznych pójdzie do przodu. Nie oczekiwalibyśmy tego od nich, gdybyśmy ich nie znali, tymczasem na przestrzeni 2021 roku widzieliśmy ich w akcji bardzo często, ale tak bezradnych jak przeciwko Konkretom – jeszcze nie. Coś tutaj trzeba zmienić, bo ta drużyna na pewno nie jest tak słaba, jak wskazywałby na to jej ostatni mecz. Trzeba jednak oddać Konkretom, że zagrały tak, jak sugeruje ich nazwa. Czyli konkretnie, bo bezproblemowo przychodziło im kreowanie kolejnych szans i zamienianie ich na gole. To pokazuje, że ten zespół zapomniał już chyba o porażce z Gencjaną i zrobi wszystko, by to była jego jedyna rysa na szkle w tym sezonie. A grając tak jak z Lemą, jest to jak najbardziej realne.
Zakończyć rok z kompletem zwycięstw – tak z kolei wyglądał idealny scenariusz z perspektywy HandyMan Elewacje. Ale jeśli ktoś z góry zakładał, że drużyna Krzyśka Smolika bez żadnego ALE poradzi sobie z Gwiazdami z Mydła, to widać, że sugerował się wyłącznie tabelą. Bo nawet jeśli drużyna Szymona Darkowskiego rozpoczęła sezon słabo, od dwóch porażek, to wiedzieliśmy że przełamanie prędzej czy później przyjdzie. Boiskowe realia to potwierdziły, bo obejrzeliśmy bardzo wyrównany mecz, o którego losach zdecydowała praktycznie nieco ponad minuta. Tak, tak – wiemy, że napisanie czegoś takiego brzmi jak spłycenie tematu, no ale w tym przypadku tak po prostu było. Dokładnie chodzi o fragment drugiej połowy przy stanie 1:1. W 32 minucie Szymon Darkowski zdobył bramkę na 2:1 dla Gwiazd, dosłownie w następnej akcji ekipa Handy nie wykorzystała okazji na wyrównanie i za karę po chwili przegrywała już 1:4! Wszystko stało się tak szybko, że widząc teraz minuty i sekundy zdobywanych goli przez Gwiazdy, wciąż trudno nam pojąć, że można w ogóle tak błyskawicznie inkasować bramki. Ale to jest hala, tutaj sprawy dzieją się w mgnieniu oku i ekipy Handy przekonała się o tym na własnej skórze. Przegrywający nie zamierzali się jednak poddawać i rozpoczęli pościg za swoimi rywalami. Sygnał do ataku dał Bartek Czerwiński, a gdy gola kontaktowego zanotował Daniel Laskowski, tutaj każde rozstrzygnięcie było jeszcze możliwe. Niewykluczone, że w głowach zawodników Gwiazd pojawiła się myśl, że to zwycięstwo, tak bardzo im potrzebne, może im uciec z talerza, ale na szczęście zdołali utrzymać nerwy na wodzy i dowieźć szczęśliwy dla siebie rezultat do końca. I należą im się za to duże brawa. Domyślamy się, że byli sfrustrowani startem, jaki zanotowali w trwającym sezonie i pewnie gdzieś musieli zakładać czarny scenariusz, że w 2021 roku punktów nie zdobędą. Potrafili się jednak przełamać i wygrać z zespołem, który do tego momentu wygrywał wszystko. To może stanowić dla nich dużą motywację przed kolejną częścią sezonu. Natomiast w przypadku Hendymenów nie można mówić o jakimś rozczarowaniu. Oni w każdym z dotychczasowych meczów grali podobnie, z tą różnicą że pewne detale i łut szczęścia były wówczas po ich stronie. Teraz fortuna się od nich odwróciła, chociaż nie da się ukryć, że trochę przespali kulminacyjny moment spotkania. Bo stracić trzy gole w nieco ponad 60 sekund było naprawdę dużą sztuką i w konsekwencji przyszło im wypić piwo, którego sami sobie nawarzyli.
Kolejnym zespołem, który odbił się od dna i wreszcie zasmakował nocnoligowego sukcesu były Szmulki. Oni już tydzień wcześniej, właśnie przeciwko wspomnianym wyżej HandyMan, byli bardzo blisko, żeby otworzyć swój dorobek punktowy i o ile wtedy się jeszcze nie udało, to z Joga Bonito nie było z tym większego problemu. Ekipa ze stolicy, która grała już ze swoim kapitanem Kubą Kaczmarkiem w składzie, ani razu w tym spotkaniu nie przegrywała i od pierwszych minut nadawała ton wydarzeniom na parkiecie. A Joga, o ile początkowo była jeszcze w stanie odpowiadać, to im dłużej trwał mecz, tym przychodziło jej to z większym trudem. Ostatni raz te zespoły miały ze sobą bramkowy kontakt w 4 minucie, gdy Maciek Pasek odpowiedział na gola Adriana Cieplińskiego i wynik brzmiał 1:1. Potem przewaga Szmulek była coraz większa, a ten zespół gdy gra na luzie, gdy nie musi nerwowo spoglądać na zegar, to potrafi grać naprawdę ładną i skuteczną piłkę. Potwierdziła to bramka z 19 minuty Krystiana Zbrzeskiego, który wpierw założył efektowny tunel Adrianowi Poniatowskiemu, a potem posłał piłkę obok bezradnego Darka Wasiluka. A gdy chwilę później gola na 5:2 dla Szmulek zanotował debiutujący w NLH Kuba Strzała – sprawa była dla nas rozstrzygnięta. Jodze nie możemy co prawda odmówić ambicji, bo ta drużyna nie złożyła broni i zmniejszyła nawet straty do dwóch goli, ale na więcej nie było ją stać. Rywal był po prostu lepszy, bardziej kreatywny i jego gra nie opierała się na jednym czy dwóch zawodnikach, ale rozkładała się na więcej osób, co stanowiło klucz do sukcesu. Wystarczy spojrzeć na zdobywców goli, gdzie po stronie zwycięzców tylko jeden zawodnik wpisał się na listę strzelców dwukrotnie – reszta uczyniła to po razie. Jodze brakowało siły przebicia, widoczny był brak Tomka Sieczkowskiego, bo gdzieś to przejście z obrony do ataku nie funkcjonowało najlepiej. Słowem – chęci były, ale za chęciami nie poszły konkretne czyny. A to powoduje, że Bonito zostaje na razie z jednym zwycięstwem na koncie i kolejnego poszuka dopiero w nowym roku. A Szmulki? Te punkty całkowicie im się tutaj należały. Już przeciwko HandyMan widać było, że coraz lepiej czują się na naszej hali i sukces nad Jogą stanowił tego potwierdzenie. I chociaż ich strata do czołowych miejsc jest dość spora, to będzie to jeden z tych zespołów, którego nie można w żaden sposób lekceważyć. Bo ma potencjał, by na poziomie czwartej ligi, wygrać absolutnie z każdym.
Do roli faworyta powoli przyzwyczaja się za to Squadra. Chłopaki z Serocka w dwóch pierwszych meczach nie dawali rywalom żadnych szans, ale byliśmy święcie przekonany, że i dla nich nadejdzie wreszcie moment próby. I mecz z Gencjaną jawił się jako ten, gdzie mogliśmy sprawdzić autentyczną wartość zespołu Patryka Jakubowskiego. Bo Gencjana, nawet jeśli przyjechała na tę potyczkę z zaledwie jednym rezerwowym, to wiedziała co chce grać i bardzo konsekwentnie od pierwszej minuty swój plan realizowała. Owszem – nie zawsze nadążała za dużo młodszymi, a co za tym idzie – szybszymi zawodnikami przeciwnika, były pewne obawy, czy wytrzyma to spotkanie pod względem kondycyjnym, ale póki obie te rzeczy się zgadzały, to nie pozwalała Squadrze rozwinąć skrzydeł. I po raz pierwszy w tym sezonie dostrzegliśmy w obozie faworytów element frustracji. A potęgował się on, gdy gracze w bordowych koszulkach nie wykorzystywali kolejnych dobrych okazji do zdobycia bramki. Wielokrotnie gościli bowiem w okolicach bramki Artura Fiodorowa, ale w pierwszej połowie znaleźli na niego sposób tylko raz. Gencjana była w swoich poczynaniach ofensywnych dużo bardziej oszczędna, natomiast jak już gościła w polu karnym Adriana Groszkiewicza, to robiła tam sporo zamieszania. I dlatego też po pierwszej połowie na tablicy świetlnej wynik brzmiał 1:1. Czyżby więc miało dojść do niespodzianki? Stwierdzenie, że trochę na to liczyliśmy byłoby przesadą, ale trzymaliśmy kciuki, by Gencjanie starczyło tutaj sił i mecz trzymał w napięciu do samego końca. To się jednak nie udało. Powoli ta różnica w przygotowaniu motorycznym robiła się coraz większa i gdy Squadra osiągnęła tutaj dwa gole przewagi, nie mieliśmy już złudzeń, że rywalom nie będzie dane wrócić do domów z punktami. Bo nawet jeśli chcieli jeszcze powalczyć, to benzyny w baku nie było i jedyne na co było ich stać, to pojedyncze zrywy kończone bramkami bardzo skutecznego Marka Zbyszewskiego, który tego wieczora zanotował hat-tricka. Ale to było za mało na Squadrę. W bramkę wreszcie wstrzelił się Kuba Pawlak, niemoc przełamał też Maciek Stalmach i gdy ten worek z golami się rozwiązał, to jedyną niewiadomą pozostawała różnica bramek. Ale chociaż skończyło się na czterech, to wynik nie oddaje tego, jak bardzo niewygodnym rywalem była tutaj Gencjana. Póki były siły, póki Artur Fiodorow bronił jak w transie, to zawodnicy w fioletowych koszulkach stanowili swoisty kamyczek w bucie. Uwierali, denerwowali, frustrowali i możemy jedynie żałować, że zabrakło im tutaj płuc, bo obecność Łukasza Sasala czy Evgenio Asinova być może pozwoliłaby im dłużej pozostać na powierzchni wody. W tym składzie personalnym jakim się tutaj pojawili, zrobili po prostu tyle ile mogli. Ale taki mecz, gdzie nie wszystko się udawało i nie wszystko wyglądało tak, jak chcieliby tego zawodnicy, paradoksalnie przyda się też Squadrze. Bo tutaj wreszcie pojawiła się jakaś presja, jakieś problemy, czyli coś, czego ten zespół jeszcze w tym sezonie nie przeżywał. A takie doświadczenie jest po stokroć cenniejsze, niż kolejny wygrany mecz bez jakiejkolwiek historii.
A w kategoriach świątecznego cudu należałoby traktować potencjalne zwycięstwo Kartoflisk nad Góralami. Co prawda podobnie myśleliśmy siedem dni wcześniej, gdy ekipa Radka Rzeźnikiewicza rywalizowała z Lema Logistic, ale jednak ich ostatni rywale to była przynajmniej półka wyżej. A może nawet i więcej, bo jak widzicie po końcowym wyniku, który brzmiał 11:3, to spotkanie wielkich emocji nie przysporzyło. Ktoś powie, że już początek wskazywał na to, że dojdzie tutaj do pogromu, natomiast w tych premierowych fragmentach Kartofelki nawet jeśli traciły bramkę, to potrafiły odgryźć się jakąś akcją zaczepną. Co prawda bez efektu bramkowego, ale zawsze. Ale im dłużej trwała pierwsza połowa, tym z perspektywy zespołu popularnego "Rzeźnika" wyglądało to coraz gorzej. Do przerwy było już 0:7, co być może było pewnym błogosławieństwem dla przegrywających, bo dzięki temu Górale spuścili nieco z tonu i druga połowa była przyjemniejsza w odbiorze. Przede wszystkim gole zaczęły zdobywać obydwie strony i tę część spotkania faworyci wygrali tylko 4:3. Oczywiście gdyby chcieli, gdyby utrzymali tempo z premierowej połowy, to tutaj nie byłoby czego zbierać, ale – na szczęście dla widowiska – podeszli do sprawy ulgowo. Można jedynie żałować, że w obozie Kartoflisk zabrakło Łukasza Śledzieckiego, bo to była najjaśniejsza postać Kartofelków w poprzednich meczach i z nim w składzie to lanie nie byłoby tak dotkliwe. Ale to i tak niewiele by zmieniło. I chyba należy się przyzwyczaić, że w przypadku Kartoflisk tak to będzie wyglądało – z niektórymi rywalami ten zespół będzie walczył o jak najniższy wymiar, natomiast jest jeszcze kilka drużyn, gdzie tli się jakaś szansa na punkty. Aczkolwiek patrząc na tabelę, to dobrych informacji nie mamy – meczów tej pierwszej kategorii będzie chyba troszeczkę więcej. I nie każdy będzie dla nich tak wyrozumiały jak Górale...
Skróty wszystkich spotkań czwartej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!