fot. © Google

Opis i magazyn 9.kolejki trzeciej ligi!

2 marca 2022, 22:09  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Osiem zwycięstw z rzędu i koniec! JMP przerwało zwycięski marsz Mojej Kamandy i zostało mistrzem 3.ligi NLH!

A na trzecim miejscu zmagania na tym poziomie rozgrywkowym zakończyła Adrenalina. Żeby tak się stało, podopieczni Roberta Śwista musieli wygrać z Byczkami lub liczyć na to, że AutoSzyby nie zdołają pokonać Promila. Ale nikt w drużynie z Ząbek nie chciał czekać z założonymi rękami na to, co zrobi ekipa Kamila Wiśniewskiego. Zwłaszcza, że ich rywalem były Byczki, które nawet jeśli w ostatnich tygodniach prezentowały się nieźle, to daleko było im do miana faworyta tej potyczki. Wręcz przeciwnie – to Adrenalina miała więcej atutów, no i jak widać po wyniku – nie miała żadnych problemów, by swoje argumenty przedstawić na boisku. Nie bójmy się tego określenia – był to mecz do jednej bramki, a jednych od drugich dzieliła różnica przynajmniej jednej klasy. W obozie Adrenaliny pierwsze skrzypce grali Robert Świst i Valik Chopaniuk, którzy mieli udział przy każdej bramce, jakie w pierwszej połowie padły dla drużyny z Ząbek. A łącznie było ich pięć. Z kolei Byczki na przestrzeni 20 minut ani razu nie zdołały pokonać Karola Bieńczyka, który zajął miejsce między słupkami Adrenaliny, po dyskwalifikacji Stefana Neculi. Dużo gorsze wspomnienia z tego spotkania miał jego vis-a-vis. Nie wiemy z jakich powodów Dawid Pływaczewski, czyli nominalny bramkarz ekipy ze Starych Babic, przekazał tę funkcję Kubie Jastrzębskiemu (a sam grał w polu), no ale ta decyzja (delikatnie rzecz ujmując) nie obroniła się. Kuba oczywiście starał się robić wszystko najlepiej jak potrafił, przy wielu bramkach nie miał nic do powiedzenia, no ale też zdarzył mu się kuriozalny samobój, który był niejako podsumowaniem gry całego zespołu w tym meczu. I dopiero przy stanie 0:6 Byczki były w stanie otworzyć swój dorobek strzelecki, potem podwyższyły nawet swój stan posiadania do trzech trafień, ale przy dorobku rywali, który wyniósł aż 11 goli, skończyło się na dość bolesnej porażce. Nie miała ona jednak większego znaczenia w kontekście zajętego miejsca w tabeli, bo ta ekipa już wcześniej zapewniła sobie utrzymanie. A jak ją ocenić na przestrzeni całego sezonu? Jest to trudne zadanie, bo niemal co tydzień ta drużyna wyglądała inaczej. Brakowało im stabilizacji w składzie, bo gdyby co tydzień dysponowali optymalnym zestawieniem, to środek tabeli byłby realny. Ale i tak swoje zrobili, utrzymanie osiągnęli i ciekawe czy za rok zdecydują się, by znowu u nas zagrać, czy też stwierdzą, że hala to jednak nie jest ich arena. Co do Adrenaliny, to trzecie miejsce wydaje się stanowić realną ocenę możliwości zespołu. Jakby nie patrzeć przegrali ze wszystkimi ekipami z czołówki rozgrywek, chociaż oczywiście nie można zapomnieć, w jakich okolicznościach doznali porażek z Szybami czy Moją Kamandą. I chociaż mogło być trochę lepiej, to równie dobrze mogli wylecieć poza podium. Dlatego na ich miejscu nie skupialibyśmy się na tym, co by było gdyby, tylko cieszyli z tego co udało się wywalczyć.

Zwycięstwo Adrenaliny stanowiło odebranie resztek nadziei na medal dla AutoSzyb i Razem Ponad Promil. Ten duet liczył na potknięcie tego zespołu, co dawałoby szansę na wślizgnięcie się na podium. No ale nic takiego nie nastąpiło, przez co rywalizacja tych ekip była starciem tylko i aż o czwarte miejsce. Ale musimy Wam powiedzieć, że zobaczyliśmy tutaj naprawdę mega emocjonujące starcie, gdzie oczywiście atak górował nad obroną, lecz dzięki temu zobaczyliśmy sporo bramek i walkę do ostatniego gwizdka. A wcale się na to nie zapowiadało. Mimo wszystko dużo większe szanse dawaliśmy Szybom, zwłaszcza że w obozie przeciwnym brakowało Krzyśka Radziemskiego czy też Mateusza Pawlika. To były potężne wyrwy w organizmie Promila i naszym zdaniem kwalifikowały się jako główny argument, który zdecyduje o porażce tej ekipy. Tymczasem drużyna Łukasza Głażewskiego nic sobie nie robiła z osłabień i od pierwszej minuty grała swoje. I prawda jest taka, że w premierowych fragmentach stworzyła sobie tyle okazji, że już wtedy mogła to spotkanie może nie rozstrzygnąć, ale dać sobie kilka bramek przewagi, które z łatwością dowiozłaby do końca spotkania. Co więc zawiodło? Oczywiście skuteczność. Na przynajmniej cztery 100% sytuacje, Promil wykorzystał tylko jedną, no i jak łatwo się domyśleć – szybko został za to skarcony. Bo Szyby, po tym jak słabo weszły w mecz i dość szczęśliwie przetrwały napór swojego rywala, z minuty na minutę grały coraz lepiej i po chwili prowadziły już 2:1. Promil odpowiedział trafieniem Piotrka Paćkowskiego, a potem oglądaliśmy niesamowity festiwal nieskuteczności po jednej i drugiej stronie, gdzie aż dziwne że wynik zmienił swoją postać dopiero w 19 minucie. To właśnie wtedy Patryk Woźniak pokonał Mateusza Bajkowskiego i Promil schodził na przerwę minimalnie prowadząc. A na początku drugiej połowy powinien tę skromną przewagę przynajmniej podwoić. Najpierw piłkę po strzale jednego z napastników wybił z linii bramkowej Patryk Cackowski, a potem gracze w żółtych koszulkach zanotowali trafienie w słupek. A skoro oni nie chcieli zdobyć bramki – zrobili to przeciwnicy, a konkretnie Bartek Bajkowski. Na tablicy świetlnej mieliśmy remis 3:3, jednak byliśmy pewni, że to nie jest koniec strzelania w tym meczu. Obydwie drużyny ani myślały by chociaż na chwilę się zatrzymać i regularnie częstowały się ciosami. Różnica była taka, że Szyby coraz częściej trafiały swojego oponenta, a Promil konsekwentnie psuł swoją statystykę celnych strzałów. To spowodowało, że w 33 minucie ekipa Kamila Wiśniewskiego prowadziła już 5:3. To sugerowało, że spotkanie jest praktycznie rozstrzygnięte, natomiast Ponad Promil nie chciał przyjąć tego do wiadomości i w końcówce znalazł siły na jeszcze jeden szturm. Przyniósł on bramkę Piotrka Paćkowskiego, a ten sam zawodnik w 37 minucie zmarnował piłkę na wagę remisu, gdy w dogodnej sytuacji, po efektownym rajdzie, posłał futsalówkę obok słupka świątyni AutoSzyb. Na więcej nie starczyło już i sił i czasu. Ale dzięki temu mieliśmy idealny obrazek podsumowujący cały sezon w wykonaniu Promila. Bo to zespół, który pozytywnie zaskoczył, który bił się jak równy z równym z każdym z ligowych potentatów, jednak przez swoją strzelecką impotencję, z żadnym z nich nie wygrał. A szkoda, bo zdecydowanie zasłużył na przynajmniej jedno zwycięstwo nad wyżej notowanym rywalem. Mimo to bardzo pozytywnie oceniamy grę tej drużyny i nawet jeśli tych punktów nie było na koncie tyle, ile życzyliby sobie zawodnicy, to chyba wszyscy nabrali do Promila szacunku. I to powinno stanowić dla nich największą nagrodę za trud włożony w ten sezon. A AutoSzyby? No cóż, nie po raz pierwszy pokpiły pierwszą część sezonu. Punktów wówczas straconych nie udało się nadrobić, chociaż przypomnijmy, że grały wtedy bez Bartka Bajkowskiego. I chociaż nie możemy w ciemno założyć, że kolejny sezon już na pewno będzie ich, to zwiększyliby na to swoje szanse, gdyby znaleźli kogoś, kto od czasu do czas ostudzi te młode i gorące głowy. Bo o tym, że potencjał mają na naprawdę wielkie rzeczy, wie każdy kto chociaż raz widział ich w akcji. Ale potencjał to niestety nie wszystko.

A od godziny 21:35 mieliśmy się przekonać, kto dołączy do Las Vegas i będzie poproszony o opuszczenie trzecioligowych szeregów. Kandydatami byli NetServis oraz Beer Team i tak się złożyło, że ich los miał się wyjaśnić w bezpośredniej potyczce. Dużo wyżej stały szanse fanów złocistego trunku. Przede wszystkim przemawiała za nimi forma, bo z dużą łatwością pokonali Las Vegas, nieźle zaprezentowali się w Pucharze Ligi, a dodatkowo rywale mieli spore problemy kadrowe. Internetowi musieli radzić sobie bez swojego nominalnego bramkarza oraz kapitana, a łącznie mieli tylko sześciu zawodników. Na ich szczęście sytuacja po drugiej stronie nie była wcale lepsza, co stanowiło pewne rozczarowanie, a dużym problemem dla Beer Teamu mogła być przede wszystkim nieobecność Krzyśka Giery. W tej sytuacji duży ciężar odpowiedzialności spadł na Konrada Kanona, ale jak się później okazało – ten zawodnik został skutecznie powstrzymany przez rywali, którzy znali jego najmocniejsze strony. Zresztą – taktyka NetServisu była prosta – wyczekać przeciwnika i skupić się na kontrach. To był jedyny plan jaki można było tutaj powziąć i ten zespół dobrze się z niego wywiązywał. Czasami miał trochę szczęścia, bo Beer Team potrafił obić słupek czy nie wykorzystać sytuacji sam na sam, ale na coś takiego trzeba było wziąć poprawkę. Najważniejsze, że Internetowi nie doprowadzili do sytuacji, w której musieliby odrabiać straty, bo wówczas to oni musieliby zaatakować, a wtedy zrobiłby się problem. Dlatego wynik 2:2 jakim zakończyła się pierwsza połowa, był dla nich obiecujący. A jeszcze lepiej zrobiło się na początku drugiej połowy, gdy Robert Koc wykorzystał dobre podanie od swojego bramkarza i strzałem obok Sebastiana Płócienniczaka, dał kolejne prowadzenie ekipie w granatowych koszulkach. To wszystko spowodowało, że doszliśmy do kluczowego momentu spotkania. Gdyby bowiem NetServis zdobył kolejnego gola, to zwycięstwo miałby na wyciągnięcie ręki. Beer Team miał tego świadomość i widać było, że w swojej grze jest coraz bardziej zestresowany. A to powodowało coraz więcej nerwowości i pochopnych decyzji, które były na wodą na młyn dla ekipy Internetowych. Kluczowa okazała się 33 minuta. Wówczas Beer Team nie wykorzystał swojej okazji, od razu poszła akcja w drugą stronę, Robert Koc zagrał do Adama Stańczuka, a ten z zimną krwią wykorzystał podanie od kolegi i tutaj nie mogła się już stać żadna krzywda ekipie nieobecnego we wtorek Pawła Roguskiego. Prowadzący na wszelki wypadek pokusili się w końcówce meczu o jeszcze jedną bramkę i wygrywając 5:2 pozostali w bezpiecznej strefie, jednocześnie spychając w czwartoligową otchłań Beer Team. Wygrani mogli głęboko odetchnąć, ale trzeba przyznać, że pozostali zespołem, który nawet teraz trudno jednoznacznie sklasyfikować. Jako jedyni wygrali z JMP, zremisowali z AutoSzybami, przegrali minimalnie z Moją Kamandą i Adrenaliną, a mimo to uwikłali się w grę o spadek. Trudno to racjonalnie wyjaśnić, ale najważniejsze że misja zakończyła się szczęśliwie. Tego samego nie może powiedzieć o sobie Beer Team, jednak według nas on nie przegrał pozostania w lidze w tym meczu, ale gdy dobrych kilka tygodni wcześniej zremisował z Byczkami. Bo gdyby wtedy wygrał, to dziś byłby nad kreską. Druga sprawa to oczywiście wąski skład, który w kilku przypadkach nie pozwolił im dowieźć prowadzenia w meczach, które wydawały się wygrane. Szkoda, bo stać ich na więcej i jeśli w kolejnym sezonie wreszcie zagrają swoim składem, którego ominą kontuzje, to po tej nieudanej dla nich edycji pozostanie jedynie wspomnienie.

Niczego na kolejny sezon nie miały zamiaru odkładać za to Moja Kamanda i JMP. Liczyło się tylko tu i teraz, bo to był mecz o wszystko, spotkanie które dawało tytuł mistrzowski i ogromną satysfakcję. Przypomnijmy – Kamandzie do złotych medali wystarczał remis, JMP musiało wygrać. To wszystko oraz fakt, że w poprzednim, niedokończonym sezonie JMP wygrało z braćmi Trąbińskimi i spółką, sugerował że to może być naprawdę dobry mecz. I zdajemy sobie sprawę, że większość z Was nie widziała w nim szans dla zespołu Damiana Zalewskiego. To Kamanda miała tutaj wygrać, to ona miała potwierdzić swoją dominację, a JMP powinno się w ogóle cieszyć, że do tego "wielkiego finału" udało im się awansować. Ale ta drużyna nie podchodziła do tego w ten sposób. Zupełnie nic nie robiła sobie z tego, że być może wszyscy widzieli tutaj obrazek, gdzie po końcowym gwizdku to oni muszą pogratulować sukcesu rywalom. Chłopaki wyszli na ten mecz by wygrać, by pokazać, że nieprzypadkowo za kilka miesięcy będą już grali na poziomie drugiej ligi. I co? I zrobili to! Od samego początku mieli jasny plan co mają grać i jak chcą grać. Wiedzieli, że muszą skryć się na własnej połowie, dobrze pracować w defensywie, a gdy tylko nadarzy się okazja, słać długie piłki na Adriana Wronę. I to przynosiło efekty. Co prawda Kamanda miała ogromną przewagę jeśli chodzi o posiadanie futsalówki, ale niewiele z tego wynikało, z kolei pierwsza akcja ich rywali od razu przyniosła im trafienie, dzięki temu ten mecz rozkwitł na dobre. Moja Kamanda chciała natychmiast doprowadzić do wyrównania i trzeba przyznać, że miała ku temu okazje, ale albo świetnie bronił Tomek Kalinowski, albo brakowało dosłownie odrobinę precyzji. JMP zdawało sobie sprawę, że ten trudny okres nadejdzie, ale chłopaki potrafili go przetrzymać, a tuż przed końcem pierwszej połowy wykorzystali grę w przewadze po żółtej kartce dla Mateusza Strzeleckiego i na przerwę schodzili z dwubramkowym prowadzeniem! To oznaczało jedno – Kamanda musiała szybko postawić wszystko na jedną kartę. I początek drugiej odsłony zdecydowanie należał do niej. W 22 minucie trafienie kontaktowe zanotował Łukasz Brutkowski i to był dobry okres w wykonaniu ekipy w białych koszulkach, która jednak nie potrafiła dołożyć kolejnej bramki. I to miało swoje konsekwencje – po kolejnym dalekim wyrzucie piłki przez Tomka Kalinowskiego, na listę strzelców znowu wpisał się Adrian Wrona. To był potężny cios dla ówczesnych liderów tabeli, a dodatkowo pogrążyła ich sytuacja z 28 minuty, gdy 100% okazji nie wykorzystał dla nich Mateusz Strzelecki. Jak to się skończyło? Oczywiście golem po drugiej stronie boiska autorstwa Adriana Wrony. Trzy gole przewagi, 10 minut do końca – tutaj nie mogło się już nic wydarzyć. Ale Kamanda nie przyjmowała tego do wiadomości. W 36 minucie Łukasz Brutkowski zdobywa swojego drugiego gola w tym meczu i robi się ciekawie. Napór faworytów rośnie, praktycznie każda ich akcja pachnie golem, aż wreszcie Kacper Smoderek mocnym strzałem znajduje sposób na Tomka Kalinowskiego i jest już tylko 4:3! Kamandzie sprzyja regulamin, który mówi, że przy takim wyniku czas musi być zatrzymywany w ostatniej minucie i wydaje się, że bramka na 4:4 jest tylko kwestią chwili. Ale JMP dobrze się broni. Chłopaki walczyli resztkami sił i nawet jeśli mieli trochę szczęścia, to zapracowali na nie w pełni. A na kilka sekund przed końcem przypieczętowali swój sukces, gdy równo z końcową syreną piłkę do pustej bramki Kamandy wbił bohater spotkania Adrian Wrona. 3.LIGA! 3.LIGA! – JMP! Tak śpiewali po ostatnim gwizdku szczęśliwi triumfatorzy. Kto by to przewidział? Pewnie poza samymi zawodnikami mało kto, ale oni byli pewni swego, pewni swoich możliwości i w tym czego dokonali nie ma przypadku. Ich taktyka była prosta, może nawet prymitywna, ale najważniejsze że skuteczna i maksymalnie wykorzystująca potencjał zawodników. A przypomnijmy, że oni pokonali Kamandę już drugi raz w NLH, dlatego nie ma mowy, że coś im się tutaj udało. Tego wieczora wygrał zespół lepszy. I chociaż dla Kamandy to pewnie bolesne stwierdzenie, to naszym zdaniem może nawet dobrze się stało. Bo na pewno nie było im łatwo grać cały sezon z łatką murowanego faworyta i taka przegrana być może spowoduje, że do rywalizacji w 2.lidze podejdą na większym luzie. I choćby z tego powodu trzecia część sagi "Kamanda vs JMP" zapowiada się pasjonująco.

A gdy poznaliśmy już mistrza, to spokojnie mogliśmy przystąpić do ostatniego meczu 3.ligi. Teoretycznie spotkania o pietruszkę, bo wielkich celów po stronie Bad Boys i Las Vegas być nie mogło, ale jeśli przyjeżdżasz do Zielonki na godzinę 23:00, to nie po to, by tylko wziąć udział w meczu, tylko żeby go wygrać. Gdyby zwyciężyli tutaj Źli Chłopcy, to dzięki temu przesunęliby się w tabeli na 5 miejsce, z kolei triumf Las Vegas był wyceniany na dziewiątą lokatę, co pozwoliłoby na uniknięcie miana „czerwonej latarni”. Tyle że początkowo nic nie wskazywało na to, że Parano będą w stanie uciec z ostatniego miejsca w ligowej hierarchii. Mecz zaczęli bowiem bardzo słabo, bo od bramki którą stracili już w 56 sekundzie, a gdy w 8 minucie na tablicy było już 2:0, to mieliśmy przypuszczenia, że drużynie Grześka Dąbały być może już się nie chce. Że może im nie zależy. Jednak na szczęście – pomyliliśmy się. Ta ekipa w końcówce pierwszej połowy dała sygnał, że wciąż wierzy w pomyślne zakończenie spotkania i po bramce Michała Szukiela zmniejszyła straty. I dało się zauważyć, że nie zamierza na tym poprzestać. Misję remontady trzeba było jednak odłożyć na finałowe 20 minut, tyle że te zaczęły się dla goniących bardzo źle. Bad Boys dysponowali bowiem kilkoma świetnymi okazjami, z sam na sam na czele i powinni tutaj wrócić do dwubramkowego prowadzenia. Skuteczne interwencje Roberta Leszczyńskiego nie pozwoliły jednak na taki scenariusz, a dosłownie chwilę później przypomniał o sobie Piotrek Kwiecień i to był początek końca Bad Boys. Chyba powoli zaczęli opadać z sił, dodatkowo pojawiało się coraz więcej błędów, które rywale zaczęli skutecznie wykorzystywać. Najpierw do meczowego protokołu wpisał się Konrad Orlik, a potem błąd bramkarza BB Bartka Woźniaka wykorzystał ponownie Piotrek Kwiecień i było już 4:2 dla Vegas. Ten zespół wiedział, że tej potyczki nie wypuści już z rąk i że z honorem pożegna się z 3.ligą. Graczom w granatowych strojach zależało na każdej kolejnej akcji, na każdej bramce i swój cel zrealizowali w 100%, bo w drugiej połowie nie dali sobie wbić ani jednego gola, sami zdobyli pięć i całe spotkanie wygrali 6:2. I duże brawa dla nich, że mimo rozczarowującego sezonu i kiepskiego początku ostatniego meczu, zdołali wykrzesać z siebie jeszcze trochę determinacji, która poskutkowała zwycięstwem i awansem o jedno miejsce w tabeli. Niby nic, ale jednak coś. Tak jak wspomnieliśmy – nie była to jednak udana edycja w wykonaniu Parano i prawdopodobnie pewne zmiany byłyby tutaj wskazane. Ale to powinna być jedynie kosmetyka, bo w wielu meczach ta drużyna pokazała, że nie potrzebuje operacji plastycznej, ale właśnie drobnych poprawek. I znając Grześka Dąbałę, to pewnie już zaczyna o nich myśleć. Co zaś tyczy się Bad Boys, to ta szósta lokata chyba stanowi lekkie rozczarowanie. Początek mieli wybitny, potem spuścili z tonu, jednak nie zapominajmy, że siłą tej ekipy są młodzi gracze, którzy nie wszystko byli w stanie nadrobić techniką czy sprytem. Ale czas działa na ich korzyść i zapewniamy, że nie piszemy tych słów by ich pocieszyć, ale żeby inni mieli się na baczności.

Skróty wszystkich spotkań trzeciej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: