fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 3.kolejki 4.ligi!

14 stycznia 2023, 14:31  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

W meczu na szczycie 4.ligi Gencjana gładko wypunktowała Byczki. Rzadkiej sztuki dokonały za to Szmulki, które zanotowały trzeci remis z rzędu!

Zaczynamy jednak od meczu, w którym walka szła o pierwsze punkty w sezonie. Serce Kotwica i Chłopcy z Manhattanu do tej pory nie zaznali smaku zwycięstwa, ale jasnym było, że w poniedziałkowy wieczór jedna z tych ekip wreszcie przerwie kiepską passę i odbije się od ligowego dna. Większe szanse dawaliśmy drużynie Gabriela Skiby, jednak aż do 30 minuty nie było jasno, kto zabierze ze sobą całą pulę w drogę powrotną. Mecz był wyrównany, choć trzeba powiedzieć, że towarzyszyła mu masa prostych błędów. Można to oczywiście zrozumieć, bo w takim starcie liczy się nie styl, lecz cel, ale często były to niewymuszone pomyłki, których liczbę należy ograniczać, jeśli marzy się o dobrym wyniku. I trzeba powiedzieć, że Serca tych błędów popełniły o kilka za dużo. A szkoda, bo ekipa Kamila Lubańskiego w naprawdę fajnym stylu wyszła ze stanu 1:3 na 3:3 i wydawało się, że jest na fali wznoszącej. Jednak z niezrozumiałych dla nas przyczyn, chłopaki zupełnie zgubili dyscyplinę taktyczną i pozostawiali za dużo miejsca w obronie swoim przeciwnikom. Ten zespół musi się nauczyć, że zawsze trzeba zostawiać kogoś w obronie, szczególnie w sytuacji, gdy masz tak dobrze dysponowanego napastnika jak Michał Kulesza. Według nas wystarczyło zabezpieczyć tyły, a tego gracza zostawić z przodu, natomiast Kotwiczanie zupełnie pomylili proporcje. To spowodowało, że Chłopcy z Manhattanu mieli dużo miejsca, wykorzystywali brak bliskiej obecności oponenta i w końcówce zdobyli trzy gole z rzędu, zapisując na swoje konto premierowe zwycięstwo. To na pewno ważny komplet punktów dla triumfatorów, który pozwoli im z mniejszą presją podchodzić do kolejnych spotkań. Muszą jednak pamiętać, że kolejni rywale zawieszą poprzeczkę wyżej i z nimi tyle niewykorzystanych okazji co z Sercami może się zemścić. Natomiast w obozie przegranych powinno chyba dojść do porządnej odprawy taktycznej. Bo nawet jeśli założymy, że przeciwnicy mieli po prostu lepszych zawodników pod względem piłkarskim, to wszystko można nadrobić dyscypliną. A tej w kluczowym momencie spotkania zabrakło, co spowodowało, że radość z pierwszego sukcesu w NLH znów trzeba przełożyć o co najmniej tydzień.

Niewiele z kolei zostało po dobrym początku sezonu w wykonaniu Lemy. Drużyna z Radzymina wygrała na inaugurację z Sokołem Brwinów, ale dwa kolejne mecze zapisała na minus. W tym ten ostatni z Joga Bonito, co oczywiście nie jest wielką sensacją, natomiast liczyliśmy, że Kacper Piątkowski i spółka zaprezentują się z trochę lepszej strony. Ale trudno o dobre wrażenie, gdy mecz rozpoczynasz od błyskawicznej straty dwóch goli. To spotkanie jeszcze się nie zdążyło rozkręcić, a Maciek Pasek i Mahmoud Salah już mieli na swoim koncie po trafieniu i trzeba powiedzieć, że przy obydwu "palce maczał" golkiper Lemy, Robert Kawałowski. Najpierw nie złapał piłki, co wykorzystał wspomniany Maciek Pasek, a potem przepuścił zdawało się dość prosty strzał reprezentanta Egiptu. Ta przewaga dała Jodze dużą pewność siebie i pierwsza połowa przebiegała pod dyktando faworytów, którzy skutecznie grali zwłaszcza w defensywie, gdzie na niewiele pozwalali oponentom. Zmieniło się to na początku drugiej odsłony. Większa odwaga w wykonaniu graczy w pomarańczowych koszulkach spowodowała, że Kuba Joniak wreszcie miał co robić. I gdy myśleliśmy, że gol na 2:1 to tylko kwestia czasu, Joga Bonito dostała rzut karny. Gdyby Mahmoud Salah wykorzystał tę stuprocentową okazję, to byłoby po meczu, lecz Robert Kawałowski zrehabilitował się za poprzednie wpadki i świetną interwencją utrzymał swoją ekipę w grze. Wpłynęło to pozytywnie na resztę zespołu, bo w 26 minucie bramkę kontaktował zdobył Adrian Bielecki. Od tej chwili mecz był już bardzo wyrównany i chyba każda za strona miała świadomość rangi następnego trafienia. Długo ono nie padało, aż wreszcie w 34 minucie Piotrek Miętus przeprowadził rajd w swoim stylu i zdobył zwycięską bramkę dla swojej ferajny. Joga nie dała już sobie zrobić krzywdy i zasłużenie wyjechała z Zielonki w dobrych nastrojach. Kluczem była defensywa, bo to już drugi mecz, gdzie chłopaki tracą bardzo mało bramek i to nie jest efekt przypadku, lecz solidnej gry nie tylko tej formacji, ale całego zespołu. Tym samym Joga jawi się jako naprawdę bardzo poważny kandydat do najwyższych celów w 4.lidze. A Lema? Po tej porażce Logistyczni dali się zdystansować w tabeli. Trochę usprawiedliwia ich dość trudny terminarz, tyle że inaczej byśmy na to patrzyli, gdyby gra wyglądała lepiej. Bo przeciwko Jodze to były tylko fragmenty dobrej prezencji, a takimi zrywami nie da się nic osiągnąć na dłuższą metę. Zwłaszcza jeżeli zestawimy to z solidnością, jaką ich rywal zaprezentował od pierwszej do ostatniej minuty.

O 21:35 rozpoczął się za to hit 3.kolejki 4.ligi. A przynajmniej tak się wydawało, że zestawienie Gencjany z Byczkami może dać sporo emocji i wynik trzymający w napięciu do ostatnich sekund. Byczki wierzyły w taki scenariusz, podobno spora część ich klubowych finansów została zainwestowana we własną wygraną na BETFAN, no ale boiskowa rzeczywistość okazała się dla nich bardzo brutalna. Ten zespół nie miał tutaj praktycznie nic do powiedzenia. Tak naprawdę, to tylko w jednym momencie tej potyczki pomyśleliśmy, że może uda im się cokolwiek ugrać, a było to przy stanie 0:2, gdy kontaktową bramkę zanotował dla nich Krystian Tymendorf. Ale Gencjana bardzo szybko odpowiedziała, a do przerwy zbudowała sobie komfortową przewagę, której wiedzieliśmy, że z rąk już nie wypuści. Jeśli przebywający za granicą Maciek Zbyszewski oglądał to spotkanie, to z postawy swojej ekipy mógł być zadowolony. Co prawda gracze w fioletowych koszulkach nie grali może efektownie, natomiast byli bardzo pragmatyczni, wykorzystywali co mieli i w 35 minucie spotkania prowadzili już 8:1! Takiego wyniku nikt się tutaj nie spodziewał. Byczki próbowali jeszcze wrócić do gry, w rolę lotnego bramkarza wcielił się Dominik Łuczak, ale to przyniosło tylko doraźny efekt i trzeba było pogodzić się z bardzo wysoką porażką w stosunku 3:9. Jest to na pewno lekcja dla ekipy Dawida Pływaczewskiego. Wciąż jest nad czym pracować, a kulała tutaj przede wszystkim defensywa, chociaż trochę to można zrozumieć, bo ostoja tej formacji czyli Kacper Krzyt grał z kontuzją. No ale przy różnicy sześciu bramek, gdzie przez chwilę zapachniało tutaj dwucyfrówką, nie ma tutaj dywagować, co by było gdyby. Gencjana była zdecydowanie lepsza i chyba nawet za bardzo się nie zmęczyła. To tylko potwierdza powszechną opinię, że Fioletowi są faworytem najniższej klasy rozgrywkowej i odebranie im palmy pierwszeństwa, którą przejęli po poprzedniej kolejce, nie będzie zadaniem łatwym. Byczki muszą z kolei szybko się odbudować. Bo nawet jeśli założymy, że powalczyć o złoto będzie bardzo ciężko, to wciąż traktujemy ich jako mocnych kandydatów do medalu. Szczególnie że po poniedziałkowej porażce był jeden pozytyw – to Oskar Kania. Widzieliśmy go pierwszy raz, ale zrobił na nas duże wrażenie. I wspólnie z Krystianem Tymendorfem może stworzyć duet, dzięki któremu powrót na zwycięską ścieżkę powinien nastąpić bardzo szybko.

Trzy mecze = trzy remisy, tak z kolei wygląda obecna sytuacja Szmulek Warszawa. Nie przypominamy sobie, by kiedykolwiek jakiś zespół zanotował trzy wyniki nierozstrzygnięte z rzędu, gdzie w dodatku każdy z tych remisów był zupełnie inny. Przeciwko Semoli taki rezultat wynikał z gry, przeciwko Byczkom jeden punkt został wyszarpany w ostatnich minutach, z kolei w rywalizacji z Joga Finito to była strata dwóch punktów na własne życzenie. Ekipa Kuby Kaczmarka prowadziła bowiem już 3:0 i wyglądało na to, że jest na idealnej drodze, by wreszcie zanotować trzypunktowy skalp. Sprawa zaczęła się jednak komplikować pod koniec pierwszej połowy, gdy rywale zdobyli dość szczęśliwego gola po rykoszecie, a za chwilę żółtą kartkę obejrzał zawodnik Szmulek Alex Wolski. I chociaż tej dwuminutowej przewagi nie udało się wykorzystać, to siedem minut później ten sam gracz zobaczył drugi kartonik, a to oznaczało, że zespół Emila Drozda miał do dyspozycji pięć minut gry o jednego zawodnika więcej. I chociaż początkowo nie za bardzo wiedział jak to wykorzystać, to wreszcie dopiął swego i wtedy już wiedzieliśmy, że tutaj będą emocje do samego końca. W 31 minucie Szmulki marnują doskonałą okazję, by złapać trochę oddechu, bo Krystian Rzeszotek myli się w prostej sytuacji. I dość szybko drużynę ze stolicy spotyka kara – Piotrek Śliwa sięga piłkę sprzed linii końcowej, ta spada wprost pod nogi Rafała Kaczorowskiego i mamy remis! A to nie jest koniec problemów Szmulek. Gdy sędzia pozwala im uzupełnić skład, żółtą kartką zostaje ukarany Krystian Rzeszotek. Dzięki temu Joga znowu może spokojnie zbudować atak pozycyjny i wykorzystać wolną przestrzeń, co też czyni – w 35 minucie hat-tricka kompletuje Rafał Kaczorowski. Myśleliśmy, że ten cios będzie tutaj decydujący, bo Szmulki wyglądały na rozbite. Gra w osłabieniu kosztowała ich sporo sił, ale mimo to stać ich było na zryw. W 38 minucie na bramkę uderza Krystian Rzeszotek a Łukasz Świstak nie daje rady odbić piłki i mamy remis! W końcówce jedni i drudzy starają się przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść i chociaż kilka razy zagotowało się pod obydwiema bramkami, to rezultat ani drgnął. I pewnie żadna ze stron nie była z tego faktu zadowolona. Szmulki wypuściły sporą przewagę, natomiast Joga na pewno nie wycisnęła z zaistniałych okoliczności wszystkiego co mogła. To też powoduje, że ten podział punktów wydaje się sprawiedliwy, choć domyślamy się, że sami zainteresowani mogą o tym myśleć zupełnie inaczej.

Poniedziałkową sesję zakończyliśmy starciem debiutantów – Semoli i Sokoła Brwinów. Zapowiadało się na bardzo równy mecz i sugerowały to przede wszystkim dotychczasowe spotkania z udziałem tych zespołów. Jedni i drudzy cechuje podobna prawidłowość, czyli fakt że tracą mało bramek, ale też stosunkowo niewiele zdobywają. No i to znalazło odzwierciedlenie w boiskowej rzeczywistości, bo chociaż w pierwszych 10 minutach zobaczyliśmy dwa gole (po jednej dla każdej ze stron), to w kolejnych 30 minutach nikomu nie udawało się przechytrzyć przeciwnika. Co nie oznacza, że nie było ku temu okazji. Jedną z nich zmarnował Jakub Obsowski, który tuż przed przerwą zamiast do bramki, strzelił sobie piłką w rękę, z kolei w 33 minucie to Semola była o włos od prowadzenia, gdy okazję zmarnował Wojtek Grądzki, gdzie powinien podawać do lepiej ustawionego Mateusza Jarząbka. Czas więc mijał, gole nie padały i powoli przyzwyczajaliśmy się do myśli, że również tutaj zespoły solidarnie podzielą między siebie dorobek punktowy. No i gdy tak kalkulowaliśmy, co może zmienić w tabeli takie rozstrzygnięcie przyszła 40 minuta spotkania. To był splot bardzo nieszczęśliwych okoliczności dla Semoli, bo zaczęło się od żółtej kartki dla Krzyśka Jędrasika. Tym samym cel drużyny z Warszawy był jeden – obronić remis, bo szansa na zwycięstwo grając jednego mniej wydawała się bardzo niewielka. Ta misja przebiegała bezproblemowo, lecz na kilkanaście sekund przed końcową syreną błąd popełnił bramkarz Semoli, Maciek Szewczuk. Być może nieświadomy konsekwencji wyrzucił piłkę poza pole karne, po czym widząc zbliżającego się przeciwnika, chciał ją wykopać. Sędzia czekał na ten kontakt a następnie go odgwizdał, bo bramkarz nie może w ten sposób wznowić gry, jeśli piłka była wcześniej na aucie bramkowym. W tym momencie na zegarze było 20 sekund do końca spotkania. Sokół dostał więc mały prezent, jakkolwiek był to tylko rzut wolny pośredni, więc tutaj trzeba było rozejrzeć się za podaniem. W polu karnym miejsca dla siebie szukał Jakub Obsowski i chociaż zawodnicy Semoli pokazywali sobie nawzajem, by przypilnować przeciwnika, to ostatecznie pozostawiono go bez krycia. To fatalne niedomówienie kosztowało ekipę Krzyśka Jędrasika porażkę. Kamil Książek zagrał bowiem perfekcyjną piłkę do swojego kolegi a ten z najbliższej odległości wpakował ją do siatki! I z meczu, który naszym zdaniem był absolutnie remisowy, to Sokół mógł się cieszyć z arcyważnego zwycięstwa. Ale to jest właśnie futsal. Wystarczy moment zawahania, niedogadanie i cały 40 minutowy wysiłek idzie na śmietnik. Szkoda, bo Semola nie zasłużyła na taki koniec, jednak przysłowie, że "póki piłka w grze" nie wzięło się znikąd. Sokół grał do końca i chociaż wydaje nam się, iż w końcówce sam już nie wierzył, że może powalczyć o całą pulę, to wykorzystał szansę daną mu od losu. To była prawdziwa pigułka, że piłka potrafi być jednocześnie piękna, ale też brutalna. Zależy po której stronie stoisz.

Retransmisję wszystkich spotkań czwartej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: