fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 5.kolejki 3.ligi!

28 stycznia 2024, 02:07  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Tego chyba nikt nie mógł przewidzieć. Już po pięciu kolejkach dwie ekipy odjechały reszcie stawce i ciężko będzie je komukolwiek dogonić.

Zespołem który miał ścigać obydwu uciekinierów wydawał się NetServis. Co prawda ostatnio chłopaki trochę wyhamowali ze zdobywaniem oczek, ale przeciwko KS Seta, a więc drużynie z dolnych rejonów tabeli, mieli dość spokojnie zgarnąć całą pulę. Co prawda rywale wreszcie odbili się od dna, lecz tak naprawdę niewiele wskazywało na to, że tutaj powalczą, a co dopiero, że mogliby wygrać. Rzeczywistość okazała się inna, bo miejscowi grali z przybyszami z Dobczyna jak równy z równym i różnicy w tabeli wcale nie było widać. Dość długo było zresztą 0:0, ale mimo iż goli nie oglądaliśmy, to czas w pierwszej połowie zleciał nam szybko. Bo okazji było co nie miara. Najlepsze zmarnowali Czarek Zaboklicki po jednej stronie i Konrad Bulik oraz Mateusz Kowalczyk po drugiej, gdzie obydwaj trafili w słupek. Była też kontrowersja, bo golkiper NetServisu po lobie z dystansu Czarka Zaboklickiego sięgnął piłkę ręką a wszystko odbywało się na styku pola karnego. Sędzia puścił jednak grę i o całej sytuacji szybko zapomnieliśmy. Druga odsłona powinna się zacząć idealnie dla podopiecznych Kamila Zbrzeźniaka. Wiktor Kania i Mateusz Kowalczyk stanęli oko w oko z bramkarzem Sety, lecz Czarek Szczepanek fenomenalnie odczytał ich zamiary. Co się jednak odwlekło, to nie uciekło. Po stracie Adriana Zająca, Wiktor Kania objechał golkipera miejscowych i było 1:0. Szybką ripostę zafundował oponentom Czarek Zaboklicki. Najpierw wyłuskał piłkę spod nóg Kamila Roguskiego, a potem huknął pod poprzeczkę i mieliśmy remis. Ten wynik wydawał się sprawiedliwy, aczkolwiek obydwie strony wolały trzy punkty. W 32 minucie okazję zmarnował Krystian Kurek, który przegrał pojedynek sam na sam z Czarkiem Szczepankiem i to była jedna z wielu sytuacji, które w samej końcówce spotkania zemściły się na NetServisie. Czarek Zaboklicki sprytnie rozegrał rzut rożny z Mateuszem Hopcią, ten drugi strzelił nie do obrony i KS Seta wygrała z faworytem 2:1! Z przebiegu meczu więcej z gry miał NetServis, ale nie potrafił zrobić użytku z wielu okazji, jakie sobie wykreował i został z niczym. Czy nas to dziwi? Patrząc na ranking strzelonych bramek, ten zespół plasuje się w dole stawki i statystycznie potrzebuje dużo sytuacji, by coś strzelić. We wtorek kara okazała się surowa. KS Seta była konkretniejsza i z meczu, w którym remis wydawał się być jej maksem, zgarnęła trzy punkty. Jasnym jest, że ten sukces nie może stanowić powodu do hurraoptymizmu, ale takie spotkania na pewno budują. Coś się tutaj zazębia i chociaż można się zastanawiać czemu tak późno, to najważniejsze że wreszcie zaczyna to zmierzać w odpowiednim kierunku.

W znakomitą stronę podąża z kolei Las Vegas. Podopieczni Grześka Dąbały mieli po 4 kolejkach komplet punktów i po tym, jak przegrał NetServis, mogli sobie zbudować ogromną przewagę nad trzecim miejscem w tabeli. By tak się stało, potrzebowali wygranej nad Bad Boys. W naszej ocenie Źli Chłopcy stanowili jeden z niewielu zespołów w rozpisce Las Vegas, który mógł im się jeszcze przeciwstawić, a nawet wygrać. Co prawda musiałoby się na to złożyć kilka czynników, ale nawet gracze lidera tabeli zdawali sobie sprawę, że na spacerek nie ma tutaj co liczyć. Parkiet potwierdził te przypuszczenia, bo obejrzeliśmy mecz godnych siebie oponentów. I co ciekawe – to Bad Boys aż trzykrotnie wychodzili tutaj na prowadzenie. W pierwszej połowie ta sztuka udała im się dwukrotnie. Najpierw gola zdobył Krzysiek Stańczak a odpowiedział na niego Piotrek Kwiecień, lecz ostatnie słowo w tej części gry należało do Adriana Rybaka, który wykończył szybką kontrę graczy z Ostrówka. Las Vegas z odpowiedzią przyszło na początku drugiej połowy i mieliśmy 2:2. W 26 minucie kapitalnego gola dla Bad Boys zainkasował Jarek Przybysz. W trudnej sytuacji posłał piłkę obok zaskoczonego Piotrka Wąsowskiego i naszła nas myśl, że być może tym razem prowadzącym uda się utrzymać gola przewagi trochę dłużej niż zwykle. Nic z tego. Las Vegas nie grali co prawda na takim poziomie jak w poprzednich meczach, natomiast trzeba im oddać, że potrafili zachować zimną krew. Tak było w 30 minucie, gdy po raz trzeci wyrównali stan posiadania. I już wtedy było jasne, że zespół, który zdobędzie kolejne trafienie, znakomicie przybliży się do całej puli. Pierwszą okazję mieli Bad Boys, lecz Jarek Przybysz nie zdołał posłać piłki obok będącego daleko od swojej bramki Piotrka Wąsowskiego. To miało swoje konsekwencje. W 36 minucie Las Vegas budują świetną akcję, gdzie w końcowym jej fragmencie Piotrek Kwiecień wykłada piłkę Krzyśkowi Pawelcowi, a ten dopełnia formalności! Rywale starają się jeszcze odwrócić losy meczu, dobrą okazję marnuje Adrian Rybak, lecz to byłoby na tyle. Las Vegas, mimo że w całym spotkaniu na prowadzeniu byli ledwie kilka minut, sięgnęli po komplet punktów i można chyba powiedzieć, że jedną nogą są już w 2.lidze. To nie był ich wielki mecz, ale ważne, że w spotkaniu, gdzie kilkukrotnie byli pod presją, potrafili odpowiedzieć na każdy cios rywala, a na końcu przeprowadzić kapitalną kombinację, która dała im wiktorię. To – zachowując oczywiście wszelkie proporcje – znamionuje klasę. Ale brawa należą się też Bad Boys. Rozegrali bowiem bardzo dobre zawody i nie zasłużyli, by przegrać. Remis byłby sprawiedliwy i pewnie nawet gracze Las Vegas nie mieliby co do niego obiekcji. No chyba że z boiska wyglądało to inaczej, aniżeli z perspektywy piszącego te słowa.

Drużyną, która na razie jako jedyna dotrzymuje kroku graczom Parano jest Gencjana. I można powiedzieć, że ferajna Maćka Zbyszewskiego robi to wbrew logice, bo mimo że jest beniaminkiem 3.ligi, który przegrał pierwszy mecz i który regularnie ma problemy z obecnością kluczowych graczy, to w tym momencie jego strata do lidera to zaledwie trzy punkty. Ten dystans udało się utrzymać po środowym triumfie nad FSK Kolos. Zespół z Ukrainy ma w tej edycji kilka twarzy, a to którą odsłoni konkretnego dnia, zależy w dużej mierze od składu. W 5.kolejce kadra nie była optymalna, a brakowało przede wszystkim Volodymyra Grabowskiego, który dwa tygodnie wcześniej niemal w pojedynkę wyszarpał remis z Klimagiem. Bez niego niemal wszystko opierało się o formę Olega Grabowskiego, który znów udowodnił, że jest świetnym graczem, lecz sam nie jest w stanie wygrywać meczów. Zacznijmy jednak od początku. Już na samym starcie Gencjana poczęstowała swoich rywali dwoma bramkami. Zwłaszcza drugie z nich było kuriozalne, gdzie nie dogadał się jeden z obrońców z bramkarzem, na czym skorzystał Kuba Strzała. Po takim początku byliśmy kiepskiej myśli i przypuszczaliśmy, że faworyci szybko zdobędą kolejne trafienia, gwarantując sobie spokojną drugą połowę. Wtedy przypomniał o sobie właśnie Oleg Grabowski. Jego dwie bramki w końcówce tej części gry spowodowały niemałą konsternację – zarówno wśród oglądających transmisję, jak i przeciwników. Tyle że, jak się później okazało, nie były zapowiedzią czegoś większego. Gencjana dość szybko poukładała sobie grę w drugiej połowie, a duża w tym zasługa Evgenio Asinova. To on w 24 minucie podał do Rafała Malinowskiego, który zmienił wynik na 3:2 i to on kilka minut później, w efektowny sposób, za który spotkały go brawa z trybun, pokonał Ivana Dudę. Ten sam zawodnik podwyższył potem na 5:2 i było jasne, że Kolos już z kolan nie powstanie. Faworyci skutecznie pilnowali wyniku, odsuwali zagrożenie od własnej bramki a gole w końcówce dla obydwu stron, zamknęły rezultat spotkania w postaci 7:3. Niespodzianki więc nie było. Wicelider tabeli dobrze poradził sobie z rolą faworytą i poza jednym krótkim fragmentem, był zespołem lepszym. Przegrani nie mogli daleko zajechać na plecach jednego gracza, który dwoił się i troił, ale nie miał odpowiedniego wsparcia ze strony współpartnerów. Ale mimo porażki ekipa z Ukrainy plasuje się na trzecim miejscu w tabeli i niemal ze wszystkimi zespołami będącymi pod nią, będzie się biła, by tę lokatę utrzymać. Z kolei za Gencjanę trzeba trzymać kciuki. Ten zespół to ostatnia nadzieja, że Las Vegas nie zapewni sobie tytułu mistrzowskiego wcześniej, niż w ostatniej kolejce. Fioletowi mają jednak jeszcze kilka trudnych meczów przed sobą i przydałoby się, by przystępowali do nich w optymalnym składzie. Na szczęście ze spotkania na spotkanie frekwencja się poprawia, wracają czołowi zawodnicy i mamy nadzieję, że ta tendencja się utrzyma. Niech ten wyścig o mistrzostwo trwa jak najdłużej.

Krótki akapit poświęcimy za to kolejnej potyczce. A to dlatego, że w rywalizacji Adrenaliny z MR Geodezją, wszystko było jasne zanim sędzia zagwizdał po raz pierwszy. Ekipa Roberta Śwista, z racji ferii i innych historii przyjechała na tę potyczkę bez zmian, gdzie brakowało zarówno kapitana, jak i najlepszego w ostatnim czasie zawodnika Kacpra Waniowskiego. Ci którzy dojechali, chcieli się oczywiście dobrze zaprezentować, natomiast ich głównym zadaniem było uniknięcie wysokiej porażki, która niechybnie czekała na nich za drzwiami. Na szczęście Geodezja nie jest drużyną, która forsuje tempo. To spowodowało, że ten mecz toczył się dość wolno. W miarę upływu spotkania widać było upływającą energię po stronie reprezentantów Adrenaliny, którzy po pierwszej połowie przegrywali tylko 1:2, ale potem wynik na korzyść oponentów zaczął rosnąć. Kluczowy był fragment między 25 a 26 minutą, gdzie drużyna z Wołomina zdobyła dwie bramki z rzędu, miała już trzy gole zapasu i nie byłoby śmiałka, który postawiłby wtedy na Adrenalinę choćby złotówkę. Przegrywającym nie można jednak odmówić chęci. Walczyli dzielnie, po trafieniu Marka Kowalskiego być może pomyśleli nawet, że jeszcze można pokusić się o niespodziankę, ale nadzieja prysła wraz z golem Tomka Freyberga, który zamknął mecz w stosunku 5:2. Spotkanie bez wielkiej historii, za to z ogromnym poświęceniem przegranych, którym należy się szacunek. Zagrali mądrze, wiedzieli że nie mogą odpuścić obrony, szukali swoich szans w kontrach i wycisnęli z tego meczu tyle, ile mogli. Brawo! MR Geodezja zrobiła z kolei swoje. Dla niej to także było trudne spotkanie, zwłaszcza z psychologicznego punktu widzenia. Byli bowiem w sytuacji, gdzie każdy inny wynik niż wygrana, spowodowałby, że byliby na ustach całej Nocnej Ligi. W takim meczu nic nie możesz wygrać, za to możesz wiele stracić. Oni zrobili wszystko jak trzeba i chociaż nie będzie to spotkanie, do którego będą wracali latami, to na koniec ligi jego wartość może być większa, niż ma to miejsce w tym momencie.

Tak jak wielkich szans nie dawaliśmy Adrenalinie z Geodezją, tak dość podobnie widzieliśmy perspektywę zwycięstwa Razem Ponad Promil nad Klimagiem. Do takiego przekonania skłaniała nas dotychczasowa postawa Promila, który grał słabo, z kolei przeciwnicy w ostatnim okresie zaczęli gromadzić punkty i nie wyobrażaliśmy sobie, że nie wygrają z ligowym outsiderem. Piłka po raz kolejny nauczyła nas jednak pokory. Zaczęło się zgodnie z planem, bo już w 27 sekundzie Tomek Bicz ośmieszył przeciwników i zdobył gola na 1:0. Myśleliśmy, że to początek rozbijania Promila, ale nic takiego nie następowało. Wręcz przeciwnie – to gracze w żółtych koszulkach prezentowali się z minuty na minutę coraz lepiej, co zaczęli dokumentować trafieniami. W 12 minucie Rafała Michalaka pokonał Michał Gajdek, a potem Piotrek Paćkowski dobił z bliska strzał Kamila Pamrowskiego i było 2:1. Zapachniało więc niespodzianką. Tym bardziej, że Klimag nie potrafił wyjść z marazmu. Gdy na boisku nie było Tomka Bicza, to zawodników potrafiących stworzyć jakieś zagrożenie, można było policzyć na palcach jednej ręki. Na szczęście był wśród nich Mateusz Kowalczyk. To jego uderzenie z 31 minuty, skądinąd bardzo efektowne, przywróciło remis na tablicy świetlnej. Ale i w tym przypadku nic konkretnego za tym trafieniem nie poszło. Promil z kolei grał wciąż swoje i za tę konsekwencję został wynagrodzony. W 35 minucie Michał Gajdek trafia po raz drugi, a potem Kamil Pamrowski, któremu rywale zostawili za dużo miejsca po rzucie rożnym, podwyższa na 4:2! W tamtym momencie do końca meczu były 3 minuty. Klimag - co oczywiste - rzucił wszystko na jedną kartę. Idea słuszna, tyle że powinna się zakończyć decydującym golem dla przeciwników. Piotrek Paćkowski na spółkę z Kamilem Pamrowskim zepsuli jednak sytuację dwóch na bramkarza i wtedy nawet nie mogli przypuszczać, jak katastrofalne skutki będzie miała ich nonszalancja. Chwilę później Klimag przesunął zagrożenie pod świątynię Łukasza Głażewskiego, Tomek Bicz podał do Rafała Michalaka, a golkiper zespołu Piotrka Miętusa, który zapędził się pod pole karne rywali, pokonał swojego vis-a-vis! Gracze dawnej Jogi Bonito uwierzyli, że jeszcze nie wszystko stracone i walczyli do samego końca. Czas jednak uciekał, a oni nic nie mogli stworzyć. Wtedy w sukurs przyszedł im przeciwnik. Na kilkanaście sekund przed końcem meczu, Łukasz Głażewski obronił strzał rywala, przytrzymał ją w rękach, po czym wypuścił i chciał ponownie złapać. Arbiter dobrze to jednak zinterpretował i odgwizdał rzut wolny pośredni dla Klimagu! Do piłki podszedł Tomek Bicz, który miał świadomość, że albo musi podawać do kolegi, albo poszukać strzału, po którym futsalówka zaliczy jakiś rykoszet i wpadnie do bramki, bo wówczas przepisom stanie się zadość. I tak się stało! Zawodnik Klimagu kopnął piłkę, ta dotknęła po drodze bramkarza i arbiter nie miał wyjścia – 4:4! A ponieważ do finałowej syreny było jeszcze trochę czasu, to jedni i drudzy stworzyli sobie po sytuacji, lecz wynik swojej postaci już nie zmienił. Razem Ponad Promil w kuriozalnych okolicznościach stracił dwa punkty. Można być złym na Łukasza Głażewskiego, który przekombinował w feralnej sytuacji z 40 minuty, ale na sumieniu mają też inni, bo ten mecz należało zamknąć wcześniej. Na pocieszenie można powiedzieć, że w wielu fragmentach, to był wreszcie taki Promil, który ogląda się najlepiej. Pragmatyczny, konsekwentny, niewygodny dla przeciwnika. Tym większa szkoda, że nie udało się tego okrasić zwycięstwem. Klimag może z kolei mówić o ogromnym szczęściu. Grał słabo, męczył i siebie i widzów, ale cudem urwał się spod stryczka. Odkładając jednak na bok merytoryczne aspekty, to przynajmniej w spotkaniach z udziałem tej ekipy zawsze coś się dzieje. Dlatego w przeciwieństwie pewnie do samych zawodników, my na ich grę narzekać nie zamierzamy.

Retransmisję wszystkich spotkań trzeciej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: