fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 5.kolejki 2.ligi!

28 stycznia 2024, 18:04  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Pierwsza przegrana Burgerów Nocą i pierwsza wygrana Warsaw Fire – z tych wydarzeń najbardziej zapamiętamy minioną kolejkę 2.ligi.

Ktoś zapyta – a dlaczego wśród kluczowych informacji odnośnie piątej serii gier, nie ma porażki Górali? Mimo wszystko wynik spotkania tej ekipy z Auto-Delux nie stanowi wielkiego zaskoczenia. Drużyna Marcina Lacha przyjechała na to arcyważne spotkanie bez Michała Aleksandrowicza, z kolei Mikołaj Tokaj dojechał dopiero na drugą połowę. To nie ułatwiało rywalizacji, aczkolwiek trzeba pochwalić Górali, którzy od samego początku grali bardzo konsekwentnie. Wiedząc, że mają tak naprawdę tylko jedną strzelbę w postaci Daniela Matwiejczyka, ustawili się na swojej połowie i czekali na okazje. I w pierwszej połowie mecz rozgrywał się na ich warunkach, bo rywale nie mieli wiele z gry a gola zdobyli w sytuacji, gdy Kamil Boguszewski wykorzystał fakt, że Marcina Lacha nie było w bramce. Szybko odpowiedział zresztą Daniel Matwiejczyk, który skorzystał na fatalnym podaniu z autu Patryka Dybowskiego i w sytuacji sam na sam pokonał Bartka Muszyńskiego. Wynik dla Górali mógł być jeszcze lepszy, lecz w 19 minucie w słupek trafił Kacper Smoderek. Wynik 1:1 nie wykluczał żadnego scenariusza, tym bardziej, że do graczy w granatowych koszulkach dojechał wcześniej wspominany Mikołaj Tokaj. Obraz gry za bardzo się jednak nie zmieniał. Gracze Delux próbowali, przeciwnicy czekali, a przełomowa okazała się 32 minuta. To w niej Wojtek Jabłoński wyprowadził na ponowne prowadzenie ekipę z Kobyłki, ratując w ten sposób skórę Patrykowi Dybowskiemu, który ciut wcześniej nie wykorzystał 200% okazji do zdobycia gola. Po tym trafieniu Górale zdecydowali się na zdjęcie z bramki Marcina Lacha i wprowadzenie za niego Daniela Matwiejczyka. Nie przyniosło to jednak oczekiwanych efektów. Bartek Muszyński nie miał wielu okazji do interwencji a w 38 minucie było już po wszystkim. Remek Muszyński zagrał do Kamila Boguszewskiego, a ten oddał strzał, po którym Daniel Matwiejczyk skapitulował. Więcej goli w tej potyczce nie uświadczyliśmy i druga z rzędu porażka Górali stała się faktem. To nie był ich zły mecz, natomiast brakowało im kogoś z przodu, kto poza popularnym Małpą potrafiłby zrobić coś z niczego. Auto-Delux takich graczy miało więcej i to ostatecznie jeden z nich, czyli Kamil Boguszewski, okazał się bohaterem tego spotkania. Dzięki tej wygranej triumfatorzy mają jako jedyny zespół w 2.lidze komplet punktów i nie chce nam się wierzyć, by mogli zaprzepaścić okazję do powrotu do elity. Górale, jeśli chcą awansować, muszą włączyć wyższy bieg, bo chociaż nie wszystko jest jeszcze stracone, to ostatnie wyniki nie napawają optymistycznie. To generuje pytanie, czy w czterech ostatnich spotkaniach sezonu, będą w stanie zgarnąć komplet punktów, bo chyba tylko wtedy mogą pozostać w grze o promocję. Ale ten zespół w poprzednich latach potrafił się spiąć będąc pod presją, więc nie wykluczamy, że zrobi to i w tym przypadku.

Historycznej chwili doczekali się za to gracze Warsaw Fire. Po serii dobrych, aczkolwiek nieprzekładających się na punkty meczach, wreszcie zasmakowali premierowego triumfu w NLH. I prawdę mówiąc spodziewaliśmy się tego, zwłaszcza że ich rywalem była zdekompletowana Ferajna United. Damian Białek znów nie mógł skorzystać z kilku ważnych dla siebie zawodników, w dodatku sam przyjechał chory, a rywale – jak na złość – dysponowali niemal wyjściowym garniturem. Można jednak powiedzieć, że dopóki w drużynie United były siły, to wyglądało to nieźle. Ferajna nie zniechęciła się nawet fatalnym startem, bo już po 4 minutach przegrywała 0:2, po dwóch trafieniach Łukasza Grabowskiego. Chłopaki potrzebowali zaledwie 60 sekund, by doprowadzić do remisu, dając do zrozumienia, że rywale nie mogą tutaj liczyć na spacerek. Warsaw Fire byli jednak niemal non stop o bramkę z przodu, a po raz ostatni dali się dogonić przy stanie 3:3. Potem po trafieniu Norberta Bzdaka zamknęli wynik pierwszej połowy na 4:3, a gdy na początku drugiej części ten sam zawodnik podwyższył prowadzenie do dwóch goli, wiedzieliśmy że powoli ambicje zespołów zaczynają się rozjeżdżać z realiami. Ferajnę stać było jeszcze na kontaktową bramkę autorstwa aktywnego jak zwykle Daniela Białka, lecz potem Strażacy przejęli całkowitą kontrolę nad spotkaniem i zaczęli dobijać oponenta. Dobra współpraca na linii Tomek Janus – Wojtek Gacek dała faworytom trzy gole zapasu, a potem trafienie dołożył jeszcze Mariusz Kapsa, co definitywnie pozbawiło szans Ferajnę. Gol Daniela Białka w 38 minucie był jedynie na otarcie łez. Gracze w białych trykotach przegrali 5:8, natomiast w tym zestawieniu personalnym chyba więcej nie dało się wycisnąć. Może gdyby trafili na mniej mobilną ekipę, to łatwiej byłoby im wytrzymać trudy spotkania, natomiast Strażacy są świetni kondycyjnie, dobrze wyglądają fizycznie i było tylko kwestią czasu, gdy te elementy zaczną robić różnicę. Triumfatorzy otworzyli dzięki temu swój dorobek i nasze wrażenie jest takie, że jeżeli na każdy kolejny mecz dojadą w podobnym zestawieniu, to nie ma możliwości, by spadli z 2.ligi. Tabela mocno zakłamuje ich potencjał i wcale byśmy się nie zdziwili, gdyby na potwierdzenie tych słów, sprawili w najbliższą środę psikusa…

Burgerom Nocą. Tym bardziej, że Mięsożerni nie popisali się w 5.kolejce i zasłużenie ulegli AutoSzybom. Tutaj zdecydowanie możemy mówić o niespodziance, bo nawet jeśli mogliśmy zakładać, że kiedyś zwycięska seria Burgerów zostanie przerwana, to nie przypuszczaliśmy, że ich pogromcami będzie właśnie drużyna Kamila Wiśniewskiego. Jak do tego doszło? Nie bez znaczenia był powrót do Szyb Mateusza Muszyńskiego. Ten zawodnik miał długo pauzować po kontuzji, jakiej nabawił się kilka tygodni temu, ale długo bez gry nie wytrzymał. No i okazał się katem środowych oponentów. Zanim jednak popularny Muszka zaczął zdobywać bramki, pierwszego gola w spotkaniu zanotowały Burgery, a konkretnie Piotrek Jankowski. Pewnie wielu było takich, którzy pomyśleli sobie wówczas, że to tylko jeden z wielu goli, jakie faworyci zaaplikują rywalom. Ale gra Burgerów nie układała się. Tak jak można się było spodziewać, gdy nie mogli grać z kontry, tylko musieli coś wymyślić w ataku pozycyjnym, to wyglądało to kiepsko. Z kolei Szyby mogły uskuteczniać to, co najlepiej potrafią, czyli skupić się na obronie i wyprowadzać groźne ataki. Po jednym z nich, w 15 minucie, był remis, a już po końcowej syrenie w pierwszej połowie, Burgery miały pecha, bo po rzucie wolnym egzekwowanym przez Mateusza Muszyńskiego, piłka tak niefortunnie odbiła się od jednego z zawodników, że totalnie zaskoczyła Pawła Wojciechowskiego. Obraz drugiej połowy był zbliżony do pierwszej. Faworyci niby coś próbowali, ale nic konkretnego nie mieli, z kolei Mateusz Muszyński był w gazie i w 28 minucie po raz trzeci znalazł sposób na golkipera Burgerów. Lada moment Piotrek Jankowski zmarnuje okazję do zmniejszenia strat, co spotka się z rewanżem przeciwników, którzy po ładnej akcji i bramce Łukasza Matyśkiewicza, wyrobili sobie aż trzy gole zapasu! Tego nie wolno już było zmarnować, choć sprawa zaczęła się delikatnie komplikować. W końcu skuteczność znaleźli Piotrek Bober i Piotrek Jankowski, którzy dwiema bramkami mogli wprowadzić odrobinę nerwowości w Szybach. Sprawę uspokoił jednak… Mateusz Grochowski. Sędzia wycenił jego faul na jednym z rywali na żółtą kartkę i grając w osłabieniu, ekipa w czarnych koszulkach straciła decydującego gola, a na listę strzelców wpisał się Oskar Bajkowski. Wynik 5:3 pozostał końcowym, niespodzianka stała się faktem a seria zwycięstw Burgerów skończyła się na czterech. Można powiedzieć, że ta ekipa zginęła od broni, którą sama skutecznie wykorzystywała przeciwko innym rywalom. Teraz, gdy dostała piłkę pod nogi i nie mogła liczyć wyłącznie na błędy rywala, okazało się, że ma za mało argumentów, by takie spotkanie wygrać. Według nas zabrakło tutaj trochę ognia, elementu, który często do ich gry wprowadza Arek Dalecki, ale kontuzjowany kapitan Mięsożernych oglądał męki swoich kolegów jedynie z ławki rezerwowych. Na szczęście ta porażka niewiele zmienia w sytuacji Burgerów, chociaż może stanowić sygnał dla innych ekip, jak przeciwko nim grać. AutoSzyby zrobiły to idealnie, zdobywając dzięki temu arcyważne trzy punkty. Ale bardziej niż „oczka” cieszy fakt, że ten zespół może wreszcie odzyska trochę pewności siebie, bo po ostatnich porażkach mogło się wkraść zwątpienie. Teraz można z większym spokojem oczekiwać kolejnych potyczek, a nie od dziś wiadomo, że grające na luzie AutoSzyby zwykle są najgroźniejsze. I na takie liczymy w najbliższych spotkaniach.

Najbardziej jednostronne widowisko ze wszystkich, jakie rozegraliśmy w minioną środą, stało się udziałem Nadbużanki. Tego należało się jednak trochę spodziewać, bo ferajna Kamila Kozłowskiego była skazywana na pożarcie z Kasbudem i trudno powiedzieć, jak ten mecz musiałby się potoczyć, żeby trzy punkty nie pojechały do Radzymina. I specjalnie nie przedłużając – cudu nie było. Można wręcz napisać, że to było kolejne spotkanie imienia Nadbużanki, a więc niezła pierwsza połowa, a druga niestety znacznie słabsza, co skończyło się wysoką porażką. Ale żeby nie było, iż wszystko widzimy w czarnych kolorach, to w tych premierowych 20 minutach ekipa ze Słopska grała naprawdę solidnie. Koncentracja w defensywie skutkowała tym, że Kasbud się męczył, a nawet jak już coś sobie wyklarował, to skutecznie bronił Kamil Przybysz. Przełomowa okazała się 8 minuta. To właśnie wtedy Przemek Borkowski miał przed sobą pustą bramkę i gdyby wówczas zmieścił piłkę między słupkami, to Nadbużanka mogłaby zaszachować swojego przeciwnika. Ale niestety – dość duża odległość do bramki spowodowała, że Przemkowi zabrakło centymetrów. Ta zmarnowana okazja były brzemienna w skutkach, bo chwilę później Marcin Jadczak zagrał do Dawida Banaszka, a ten ładnym strzałem otworzył wynik. Wynik 1:0 utrzymał się aż do końca premierowej odsłony, ale daleko byliśmy od stwierdzenia, że daje on jakiekolwiek nadzieję na emocje w drugiej części. Kasbud był wyraźnie lepszy i pozostawało kwestią czasu, gdy przełoży to na kolejne trafienia. No i długo nie musieliśmy na nie czekać. Już w 30 sekundzie finałowej połowy Kamil Kośnik podwoił prowadzenie faworytów i od tego momentu mecz stał się jednowymiarowy. Bracia Banaszek i spółka konsekwentnie powiększali dorobek, a gdy było już 4:0, nie mieliśmy złudzeń co do przypisania Kasbudowi trzech punktów. Nadbużanka walczyła, łącznie zdobyła nawet dwa trafienia, ale przeciwnik zapisał ich na swoim koncie aż dziewięć. I to spotkanie chyba dobrze podsumowuje dotychczasową przygodę przegranych z NLH. Na razie, z zespołami dużo lepszymi stać ich na to, by rywalizować jak równy z równym około 20 minut. Z każdym meczem będzie lepiej, zwłaszcza, że nawet taki okres powinien potęgować u nich myślenie, że skoro możemy zagrać jedną dobrą połowę, to czemu mielibyśmy nie zagrać dwóch. Tak trzeba na to patrzeć. Co do Kasbudu, to pewnie spodziewał się, że wielkich problemów nie uświadczy. Wszystko poszło w miarę gładko i przyjemnie. Teraz czas na Ternovitsię, która poprzeczkę zawiesi na pewno wyżej, ale będzie to kolejny z meczów, w których i tak najwięcej będzie zależało od samego Kasbudu. Jeśli tylko chłopaki zagrają na swoim poziomie, to wszystko powinno pójść jak z płatka.

Powyższe stwierdzenie wzięło się również z tego, że wspomniana Ternovitsia prezentuje się w tej edycji poniżej oczekiwań. Na domiar złego w środę przyszło jej grać bez Serhija Romanovskiego, który nabawił się kontuzji i do końca sezonu już nie zobaczymy na parkiecie. Ten gracz stanowił ważne ogniwo drużyny z Ukrainy i jasnym było, że nie będzie go łatwo zastąpić. Dobra informacja była z kolei taka, że do zespołu wrócił Maksym Myshak, którego długi czas nie oglądaliśmy w Zielonce. Ale żeby nie było tak, iż już na wstępie usprawiedliwiamy jedną z drużyn, to w obozie JMP też brakowało kilku ważnych graczy. Przede wszystkim Jacka Toczyskiego, ale również Piotrka Jędry czy Maćka Haratyma. Nie miało to jednak wielkiego wpływu na grę ekipy Damiana Zalewskiego. Chłopaki od samego początku prezentowali to samo co zwykle, czyli konsekwentną grę w obronie, połączoną z szybkimi wyjściami do kontr. Ten schemat błyskawicznie przyniósł efekty, bo po 9 minutach było 2:0. Ternovitsia najpierw dała się zaskoczyć strzałem z dystansu, potem kontrą, a następnie nie potrafiła wykorzystać 120 sekund gry w przewadze. A gdy siły się wyrównały, to powinna przegrywać 0:3, lecz ku jej szczęściu, przeciwnicy nie wykorzystali sytuacji 3 na bramkarza! Przybysze z Ukrainy długo nie potrafili odpowiedzieć na trafienia JMP. Co prawda oddawali sporo strzałów, ale głównie z dalekich odległości, co nie mogło zaskoczyć dobrze dysponowanego Rajmunda Skalskiego. Dopiero pod koniec pierwszej połowy udało im się wykorzystać grę w przewadze, po żółtej kartce dla Adriana Wrony, co miało być zapowiedzią ich ofensywy w drugiej części. Ale i ta zaczęła się dla nich źle, bo nie upilnowali Damiana Zalewskiego, który zdobył swoją drugą bramkę w spotkaniu. W 25 minucie sędzia podyktował rzut karny dla Ternovitsii, a stały fragment gry na gola zamienił Oleg Liadrik. Gol straty dawał nadzieję na przynajmniej punkt, lecz od tego momentu drużynie przydarzyła się totalna zapaść strzelecka. Najlepszą okazję - i to na 3:3 - zmarnował Maksym Myshak, który z najbliższej odległości nie zmieścił piłki w siatce. To się zemściło. W 31 minucie Pedro Freire uderzył kapitalnie przy samym słupku i Vasyl Borys nie miał szans, by odbić futsalówkę do boku. To zdemotywowało przegrywających, którzy zaraz stracili następnego gola, a pod koniec spotkania nie wykorzystali jeszcze kilku dobrych okazji i przegrali 2:5. To oznacza, że definitywnie wyłączyli się z walki o miejsce w TOP 3, bo o ile od drużyn z dołu tabeli są zdecydowanie silniejsi, tak z ekipami z czołówkami nie wywalczyli jeszcze punktu. Nawet w tym spotkaniu nie pokazali nic szczególnego i wystarczyła solidność JMP, by znów musieli obejść się smakiem. A czy o pudło jest w stanie powalczyć ekipa Damiana Zalewskiego? Tego nie wolno akurat wykluczyć. Oni już teraz zdobyli tyle samo punktów, co w całym poprzednim sezonie. Utrzymanie jest więc pewne, dlatego można pomyśleć o czymś więcej. Nawet nie tyle można, co po prostu trzeba.

Retransmisję wszystkich spotkań drugiej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

CZĘŚĆ 1

CZĘŚĆ 2

Komentarze użytkowników: