fot. © Auto-Delux - triumfator 2.ligi NLH
Opis i retransmisja 9.kolejki 2.ligi!
Stało się to, na co zapowiadało się od dłuższego czasu. Zespół Auto-Delux zgarnął najcenniejsze trofeum 2.ligi NLH!
Zanim jednak opiszemy okoliczności, w jakich ekipa z Kobyłki sięgnęła po złoto, wpierw kilka słów o tragedii, jaka napisała się z udziałem Ternovitsii. Ekipa z Ukrainy potrzebowała wygrać z Ferajną United, by zapewnić sobie utrzymanie na zapleczu elity. Rywale swój los wyjaśnili już wcześniej, dlatego mogli podejść do tej potyczki bez zbędnego obciążenia psychicznego. Ale ponieważ ostatnio byli w dobrej formie, to nie zamierzali niczego ułatwiać oponentowi. I potwierdzili to już na początku meczu, gdzie mieli sporo okazji do otwarcia wyniku i wreszcie w 4 minucie dopięli swego. Ternovitsia mogła odpowiedzieć w 12 minucie, ale nie wykorzystała sytuacji 2 na 1, bo we wszystko wmieszał się Patryk Grzelak. A chwilę później było już 2:0. Daniel Białek nie miał problemów z oszukaniem defensywy przeciwników i sytuacja przegrywających zaczęła się robić trudna. Na szczęście na to trafienie udało im się odpowiedzieć golem Olega Liadrika, a w końcówce pierwszej połowy mógł być remis, lecz Damian Białek kilkukrotnie okazywał się lepszy od Volodymyra Hrydovyia. Napastnik Ternovitsii był tego wieczora bardzo aktywny, bo chciał nie tylko przysłużyć się swojej ekipie, ale też sobie, bo walczył o koronę króla strzelców. I w drugiej połowie, dokładnie w 28 minucie powinien cieszyć się z gola, bo piłka minęła już bramkarza, lecz na linii bramkowej zatrzymał ją Daniel Białek. Ofensywa ekipy z Ukrainy trwała, ten zespół miał spore posiadanie piłki, przez co defensywa nie narzekała na brak pracy. Wydawało się, że trochę oddechu złapie w 33 minucie, bo wtedy żółtą kartkę obejrzał Ivan Pastukh. Ale paradoksalnie to właśnie wtedy Ternovitsia doprowadziła do remisu za sprawą Olega Liadrika. Gracze w żółtych koszulkach tak się jednak zachłysnęli tym golem, że pozostawili za dużo miejsca Adamowi Smoleniowi, a ten podciągnął z piłką kilkanaście metrów i uderzył nie do obrony. To oznaczało, że przegrywający byli o kilka minut od potencjalnego spadku. Mimo to grali do końca, mieli nawet sytuację sam na sam, lecz Volodymyr Hrydovyi nie potrafił się przełamać. Z kolei tuż przed finałową syreną, doszło do małej kontrowersji, bo wydaje się, że Patryk Grzelak faulował w polu karnym Ivana Pastukha. Ale nawet remis nic by tutaj nie zmienił. Okazało się bowiem, że godzinę później swój mecz wygrały Autoszyby, a to oznaczało, że Ternovitsia spadła do 3.ligi. Wciąż stanowi to dla nas duże zaskoczenie, bo nie spodziewaliśmy się, że tak to się może dla nich skończyć. Ale prawda jest taka, że ta drużyna grała słabiej niż przed rokiem, jej siła fizyczna nie robiła już takiej różnicy jak w 3.lidze, no i skończyło się na przedostatnim miejscu w tabeli. Inna sprawa, że to nie ostatni mecz zdecydował o ich losie, ale ten sprzed kilku tygodni, gdy zremisowali z Warsaw Fire, tracąc gola na kilkanaście sekund przed końcem. Tamta strata punktów okazała się brzemienna w skutkach, bo gdyby mieli ich dwa więcej, udałoby się utrzymać. Brawa z kolei należą się Ferajnie. Czwarta lokata to więcej niż pewnie zakładali w tym sezonie, chociaż trzeba na to wziąć pewną poprawkę, bo o wszystkim zdecydowała mała tabela. Nie ulega jednak wątpliwości, że ta ekipa wykorzystała doświadczenie zdobyte w minionej edycji i zanotowała wyraźny progres w wielu aspektach. I chociaż ciężko sobie wyobrazić, by za rok mogła dokonać szturmu na czołówkę, ale spokojnie stać ją na to, by na stałe zadomowić się w środku ligowej stawki.
Wygrana Ferajny nad Ternovitsią, to była doskonała wiadomość dla Nadbużanki. Był to bowiem jeden z podstawowych warunków, by team Kamila Kozłowskiego mógł zachować szansę na zachowanie drugoligowego bytu. Drugim było pokonanie JMP. Zawodnicy ze Słopska mogli sobie pomyśleć, że skoro ograli Górali czy Szyby, to dlaczego mają nie sprostać i temu wyzwaniu. Ale dla nas faworytem była ekipa Damiana Zalewskiego, która przyjechała w bardzo silnym składzie, chociaż brakowało Jacka Toczyskiego. No i błyskawicznie okazało się, że JMP postawiło sobie za cel, by sezon zakończyć przekonującym zwycięstwem. I sprawę rozstrzygnęło w niecały kwadrans. Tyle potrzebowali zawodnicy w granatowych koszulkach, by zdobyć cztery bramki z rzędu. Zaczął Adrian Wrona, na którym pod nieobecność Jacka Toczyskiego spoczywał ciężar zdobywania goli i ten zawodnik ze swojej roli wywiązał się wzorowo. Na 2:0 podwyższył Rafał Marchewka, który wykorzystał fatalny błąd bramkarza rywali Kamila Przybysza. Potem do sprawy włączył się Pedro Freire, a serię goli zamknął Adrian Wrona. Nadbużanka na pewno nie spodziewała się, że jej marzenia o utrzymaniu zostaną tak szybko zdewastowane. Dopiero w ostatnich sekundach pierwszej połowy, beniaminkowi udało się zmniejszyć straty, jednak mieliśmy duże wątpliwości, czy to może być początek ich powrotu do tego meczu. Sprawa szybko się wyjaśniła, bo w 23 minucie JMP zaprezentowało specjalność zakładu, czyli podanie Damiana Zalewskiego i gol Adriana Wrony. To rozwiewało jakiekolwiek wątpliwości, chociaż Nadbużanka nie chciała się z tym pogodzić. Stać ją było, by w 31 minucie zdobyć trafienie na 2:5, ale był to jedynie łabędzi śpiew tego zespołu. Wynik w ostatniej akcji spotkania zamknął kapitan JMP Damian Zalewski i podpis na spadku Nadbużanki został złożony. Tak naprawdę, to zapowiadało się na to od dłuższego czasu i fakt, że udało się przesunąć egzekucję na ostatnią kolejkę i tak powinien stanowić powód do optymizmu dla Kamila Kozłowskiego. Doświadczenie zdobyte w tej edycji zaprocentuje i mamy nadzieję, że te trzy miesiące rywalizacji przyda im się też na dużym boisku, gdzie już niedługo wrócą do rywalizacji w B-Klasie. Co do JMP, to oni kończą rozgrywki na piątej lokacie. Znacznie wyżej niż rok temu, gdzie byli na ósmym miejscu. Ale przewidzieliśmy to, pisząc na koniec tamtej edycji, że stać ich, by na stałe zacumować w środkowych rejonach tabeli. Czy to już pora na kolejny krok? Coś nam podpowiada, iż tak może być. Ale na kolejną weryfikację naszych prognoz przyjdzie nam trochę poczekać.
10?% Max 20? Tyle mnie więcej dawaliśmy szans AutoSzybom, że uda im się nie spaść w trzecioligową otchłań. Sytuacja ferajny Kamila Wiśniewskiego była ekstremalnie trudna, bo trzeba było liczyć na porażki Ternovitsii oraz Nadbużanki, no i – co w tym wszystkim zdawało się być najtrudniejsze – należało pokonać Warsaw Fire. Pech chciał, że akurat na to spotkanie Strażacy przyjechali w solidnym zestawieniu, podczas gdy Szyby miały tylko jednego rezerwowego. Nie wróżyliśmy im sukcesu, natomiast spotkało nas zaskoczenie. Ta drużyna od pierwszych minut grała odpowiedzialnie, dobrze taktycznie i nie pozwoliła zdominować się oponentom. Pierwsze skrzypce grał Mateusz Muszyński, który wrócił po jednomeczowej banicji i okazał się katem środowych przeciwników. Swój festiwal strzelecki rozpoczął w 11 minucie, gdy przepięknym strzałem z lewej nogi pokonał Szymona Bielańskiego. Potem powinno być 2:0, lecz popularny Muszka na spółkę z Oskarem Bajkowskim nie wykorzystali sytuacji 2 na bramkarza. To się zemściło. W obozie Warsaw Fire kapitalnie prezentował się Dawid Kolanowski i to on doprowadził do remisu. Ostatnie słowo w tej części spotkania należało jednak do Szyb. Mateusz Muszyński ośmieszył defensywę rywali i ustalił wynik pierwszej połowy na 2:1. Na odpowiedź przegrywających musieliśmy czekać do drugiej połowy. I znowu sprawy w swoje nogi wziął Dawid Kolanowski, wykorzystując świetne podanie Norberta Bzdaka. To otworzyło worek z bramkami w tym spotkaniu. Lada moment na 3:2 dla Szyb wynik zmienił Paweł Gołędowski, tyle że potem dwa trafienia z rzędu zanotowali gracze z Warszawy. Autorem obydwu Dawid Kolanowski, który wydawał się tego wieczora nie do powstrzymania. I prawdę mówiąc, gdy Warsaw Fire wyszli na prowadzenie, myśleliśmy że już go nie oddadzą. Ale boiskowe realia potoczyły się inaczej. W 33 minucie sędzia podyktował rzut karny, z którym Strażacy nie mogli się pogodzić. Jednak w naszej ocenie Piotrek Sylwoniuk nieprawidłowo zaatakował Oskara Bajkowskiego i to właśnie ten zawodnik skutecznie wyegzekwował stały fragment gry. Bohaterem spotkania został jednak Mateusz Muszyński. W 37 minucie wykorzystał stratę Norberta Bzdaka i płaskim strzałem ustalił wynik meczu na 5:4! Nie wierzyliśmy, że to może się udać, a jednak. Szyby pozostały na drugim poziomie rozgrywkowym i utrzymały swój statut w naprawdę dobrym stylu. Możemy się jedynie zastanawiać, dlaczego najlepszy mecz w sezonie zagrali tak późno, natomiast to pokazuje, że w tym zespole drzemie potencjał i oby w kolejnej edycji udało im się uwalniać go jak najczęściej. Warsaw Fire pewnie nie spodziewali się tutaj takiego oporu. Pozycja rywala nie sugerowała, iż może on wyrządzić im tyle krzywd. Co prawda po meczu mieli pretensje głównie do sędziego, ale według nas niesłusznie i jak zwykle w takich sytuacjach rachunek sumienia powinni zacząć od siebie, bo można powiedzieć, że pokonał ich jeden człowiek i to wcale nie był sędzia. Mimo tej porażki bardzo pozytywnie odbieramy debiut Strażaków na zielonkowskim parkiecie. Byle tylko dopisywała im frekwencja, a wówczas stawiamy ich w pierwszym szeregu do miana największej, pozytywnej niespodzianki kolejnego sezonu.
Z dużej chmury mały deszcz – tak z kolei możemy określić wielki finał 2.ligi między Auto-Delux a Kasbudem. Miały być piłkarskie delicje, niesamowita batalia dwóch najlepszych ekip na tym poziomie, ale wszystko pokrzyżował… obóz. Znakomita część zawodników Kasbudu nie była w stanie przyjechać na decydujące spotkanie z racji przygotowań do rundy wiosennej Ligi Okręgowej. Z tego powodu na parkiecie nie zobaczyliśmy Kacpra Banaszka, Kamila Kośnika, Szymona Knapa, Marcina Jadczaka, a z innych przyczyn nie dojechali Bartek Balcer czy Paweł Żmuda. Te dziury – dzięki szerokiej kadrze – udało się jakoś połatać, ale trudno było oczekiwać, że zastępcy (dla których w większości był to pierwszy mecz w sezonie!) będą w stanie nawiązać równorzędną walkę z liderem tabeli. A jednak! Dobra defensywa i skuteczne obrony Edwina Gronowskiego powodowały, że Auto-Delux bardzo długo bili tutaj głową w mur. Co więcej – gdybyśmy mieli porównać najlepsze okazje dla obydwu stron, to tę najbardziej klarowną zmarnował w 8 minucie Michał Krajewski. Taki był zresztą plan Kasbudu, by po tym, jak uda się odzyskać piłkę, natychmiast transportować ją do popularnego Krajka, licząc na jego umiejętności indywidualne. To wszystko przynosiło pożądany efekt aż do 27 minuty. Właśnie wtedy o swoim kunszcie przypomniał Patryk Dybowski, który w swoim stylu zszedł do uderzenia z lewej nogi i chociaż nie było ono może najsilniejsze, to golkiper Kasbudu nie zdążył zareagować i gracze Delux w końcu otworzyli wynik spotkania. A potem poszło już z górki. W 30 minucie być może najlepszą akcję tej ekipy, która wreszcie miała odpowiednie tempo, wykończył Kamil Boguszewski, a gdy na 3:0 podwyższy Michał Jakubik, wszystko było rozstrzygnięte. Na wszelki wypadek zespół z Kobyłki dorzucił jeszcze jednego gola i tym samym AUTO-DELUX ZDOBYLI ZŁOTO ZAPLECZA ELITY NLH! Na ten ostatni mecz chyba trzeba spuścić kurtynę milczenia, chociaż nigdy nie gra się łatwo, gdy wiesz, że na końcu i tak wygrasz. A wydaje nam się, że widząc skład Kasbudu, właśnie takie było przeświadczenie w ich szeregach. W pozostałych spotkaniach wyglądali znacznie lepiej, zremisowali tylko jeden mecz, a gdy dołożymy do tego finał Pucharu Ligi, to można powiedzieć, że udał im się niemal perfekcyjny sezon. To oczywiście nie daje gwarancji, że w 1.lidze będą rozstawiać wszystkich po kątach, ale chyba możemy w ciemno założyć, że zaprezentują się dużo korzystniej, niż podczas pierwszej przygodą z nocnoligową Ekstraklasą. Są lepsi piłkarski, dojrzalsi, bardziej doświadczeni, dlatego z dużą ekscytacją oczekujemy ich powrotu na salony. Podobnie zresztą jak Kasbudu. Szkoda, że w wielkim finale nie dane im było zagrać w optymalnym zestawieniu, ale najważniejszy był cel, a ten udało się zrealizować już wcześniej. Chłopaki od kilku sezonów pukali do bram najwyższej klasy rozgrywkowej i jesteśmy przekonani, że będą tam konkurencyjni dla każdego rywala. Bo takich drużyn, zaangażowanych, świetnych piłkarsko i którym pasują każde terminy, bardzo w 1.lidze potrzeba.
No i został nam ostatni mecz na poziomie 2.ligi, który jak widać po wyniku wpisał się w kategorię spotkań, gdzie "defensywa nie istniała". Ale tego troszkę należało się spodziewać, bo Burgery Nocą bez względu na wynik i tak nie mogły ani poprawić ani pogorszyć swojej lokaty, z kolei Górale mieli opcję zagwarantowania sobie czwartej pozycji, jednak trudno powiedzieć, czy jakakolwiek lokata poza podium robiła im różnicę. Mimo to podopieczni Marcina Lacha przyjechali na pożegnanie zmagań w niezłym składzie, nie zamierzali odpuszczać, a ponieważ rywale chcieli tutaj domknąć temat króla strzelców dla Piotrka Jankowskiego, no to o gole byliśmy spokojni. To spotkanie miało różne fazy. Początek zdecydowanie dla Mięsożernych, którzy już po 6 minutach prowadzili 3:0. Dwie z bramek zdobył właśnie Piotrek Jankowski, a to oznaczało, że jeden temat udało się Burgerom szybko ogarnąć. No ale blisko byli też drugiego, czyli zwycięstwa. Na szczęście Górale opamiętali się i druga część premierowej odsłony była bardziej wyrównana. W pewnym momencie różnica na korzyść brązowych medalistów 2.ligi wynosiła już tylko jedno trafienie, ale ostatecznie po 20 minutach gry wynik brzmiał 5:3. Na starcie drugiej części meczu na 6:3 podwyższył Piotrek Jankowski i kto wie, czy właśnie wtedy w ekipie Arka Daleckiego nie wdało się zbyt duże rozluźnienie, bo rezultat zaczął się odwracać. W obozie Górali przypomniał o sobie dawno nieoglądany na NLH Daniel Dylewski, który zdobył dwa błyskawiczne gole, kolejnego dołożył Mikołaj Tokaj i mieliśmy remis! A gdy w 35 minucie Daniel Dylewski skompletował hat-tricka, wydawało się, że Burgery już tego meczu nie wyciągną. Od czego jednak jest w tym zespole Piotrek Jankowski. Lada moment doprowadził do stanu 7:7, a kulminacyjny moment spotkania to 39 minuta. Wtedy złe podanie zaliczył Marcin Lach, który w prostej sytuacji podał piłkę do przeciwnika, a konkretnie do Piotrka Bobera. Ten odegrał ją do Piotrka Jankowskiego i świeżo-koronowany król strzelców 2.ligi zapewnił swojej ekipie trzy punkty. Górale mieli jeszcze co prawda 1,5 minuty, by przynajmniej wyrównać, ale mimo chęci i kilku okazji, rezultat już się nie zmienił. A szkoda, bo ten podział punktów byłby tutaj optymalnym rozwiązaniem. Górale musieli jednak obejść się smakiem i sezon zakończyli dopiero na szóstej pozycji. To nie jest lokata adekwatna do ich możliwości i warto zauważyć, że gdyby kilka tygodni wcześniej nie przegrali z Nadbużanką, to mecz z Burgerami byłby starciem o 3 miejsce. No ale niestety – ta ekipa miała trzecią najsłabszą defensywę w całej lidze i w takich okolicznościach trudno było marzyć o czymś więcej. Według nas Marcin Lach na przyszły sezon powinien przemyśleć kwestię budowy zespołu i skupić się na tych, na których zawsze może liczyć. Może i nie będzie tutaj wtedy takiej jakości piłkarskiej, ale mniejsze oczekiwania i mniejsza napinka powinny korzystnie wpłynąć na przyjemność z gry. Co jednak wymyśli kapitan Górali, tego dowiemy się w grudniu. Podobnych rozterek nie musi mieć Arek Dalecki. Wszyscy zastanawialiśmy się, jak ta ekipa poradzi sobie bez Patryka Czajki i okazało się, że bez tego zawodnika też można osiągać sukcesy. Co więcej – pod nieobecność tego gracza rozwinął się Piotrek Jankowski, a inni zawodnicy byli częściej pod grą. Nagrodą było trzecie miejsce, które jest największym osiągnięciem tej ekipy w Nocnej Lidze. To powoduje, że Mięsożerni będą naturalnym kandydatem, by w kolejnej edycji zawalczyć o promocję. Gonzo i 1.liga - czyż to nie brzmi wspaniale?
Retransmisję wszystkich spotkań drugiej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.