fot. © Google

Opis i skróty drugiej kolejki pierwszej ligi!

17 grudnia 2017, 21:02  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Trzeba byłoby poszukać tego w archiwach, ale nie przypominamy sobie, by w najwyższej klasie rozgrywkowej, aż cztery na pięć spotkań kończyły się różnicą jednego gola.

„Co tam się działo w meczu Bad Boysów ze Stara Gwardią?” - praktycznie każdy, kto przychodził w czwartek do stolika organizatorskiego, witał się z nami takim pytaniem. Nic dziwnego, bo widząc jak kolejno padały w nim bramki, aż trudno sobie wyobrazić, że to wszystko działo się naprawdę. Gwardziści byli tutaj dość zdecydowanym faworytem, ale skład jaki zebrali nie był optymalny – posiadali tylko jednego zawodnika na zmianę. Jak się okazało – miało to później znaczenie, ale zacznijmy od początku. Już w 2 minucie żółtą kartkę ogląda Mikołaj Tokaj, co Źli Chłopcy bardzo szybko wykorzystują i to oni obejmują prowadzenie. Później mają dwie dogodne okazje, ale w 4 minucie wyrównuje Rafał Wielądek. Stan „cios za cios” trwa do 10 minuty, gdy robi się 2:2, po czym okres prosperity przeżywa Stara Gwardia. Cztery gole z rzędu i wydaje się, że dość mocno porozbijani Bad Boys nie dadzą rady tego wyniku wyciągnąć. W pierwszej połowie ta sztuka udaje im się częściowo, bo przed zmianą stron odrabiają jednego gola, a na początku drugiej połowy Adam Matejak wykorzystuje błąd Mateusza Baja i jest 5:7. Błyskawicznie odpowiada Rafał Wielądek, ale gracze w żółtych koszulkach czują, że nie wszystko stracone i w 27 minucie mają już tylko gola straty! Wtedy fatalnie zachowuje się Mikołaj Tokaj – domagając się faulu, obraża sędziego a ponieważ miał już na swoim koncie jedno „żółtko”, musi opuścić plac gry i Stara Gwardia gra pięć minut w osłabieniu! Będący na fali Bad Boys za sprawą niesamowitego Adama Matejaka zdobywają dwa gole i na 9 minut przed końcem są o krok od zwycięstwa! Sytuacja komplikuje się chwilę później – we własnym polu karnym faulu dopuszcza się Adrian Rybak i sędzia wskazuje na rzut karny, lecz pewny w takich sytuacjach Łukasz Choiński myli się i trafia w poprzeczkę! Co lepsze – lada moment mamy do czynienia z deja vu. Tym razem zagranie ręką w najmniej odpowiedniej do tego strefie przytrafia się Mateuszowi Domżalskiemu i znów mamy rzut karny! Do piłki podchodzi tym razem Rafał Wielądek i jemu udaje się pokonać Jarka Przybysza, który wcześniej zastąpił kontuzjowanego Alberta Michniewicza. Gwardziści idą za ciosem i w ciągu 60 sekund zdobywają następną bramkę! W tym momencie chyba wszyscy są już na tyle zdezorientowani, że nikt nie wie jak ten mecz się skończy. W obozie Gwardii na placu gry pojawia się jej kapitan Arek Choiński, który miał nie grać, lecz sytuacja zmusiła go do wparcia kolegów. W ostatnich minutach tempo zdecydowania spada, być może był to efekt zmęczenia. Mimo usilnych starań przegrywający nie dają rady wyrównać losów rywalizacji, co było efektem mądrej postawy Gwardzistów w końcówce i tym sposobem drużyna Grześka Kurka przegrała pewnie najbardziej szalony mecz w swojej przygodzie z NLH, a może nawet najbardziej szalony w całej historii rozgrywek. Jedni i drudzy mieli tutaj swoje szanse, znów dała o sobie znać nieumiejętność Gwardii utrzymania wysokiego prowadzenia, podobnie jak nerwów na wodzy, co przypomniało nam mecz tej ekipy z Białowieską sprzed roku. Teraz skończyło się szczęśliwie, choć pewnie wielu kibiców trzymało kciuki za dzielnych Bad Boys. Znowu niewiele brakowało, ale może do trzech razy sztuka?

Po wielkich emocjach jakie przeżywaliśmy w pierwszym spotkaniu, drugie było zdecydowanie spokojniejsze. Na takie się zresztą zapowiadało, bo chyba mało kto wierzył, że KroosDe Team będzie w stanie zagrozić Ostropolowi, chociaż start tego spotkania nie był udany dla faworytów. Kilka złych podań w rozegraniu hokejowego zamka i gdyby dawna Szóstka zdobyła wtedy gola, to kto wie. Ale nie zdobyła, z kolei w 7 minucie użytek ze swojej kapitalnej lewej nogi zrobił Mateusz Łysik i było 1:0. Jeszcze nie zdążyliśmy wpisać tego gola do raportu, a Daniel Zembol podwyższył na 2:0 i zaczęły nas opuszczać złudzenia, że tutaj coś ciekawego się jeszcze wydarzy. Ostropol był dużo lepszy, w 15 minucie miał już trzy gole przewagi, ale KroosDe Team tuż przed przerwą również cieszył się z bramki. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że będzie to pierwszy i przy okazji jedyny moment do celebrowania gola przez ekipę Michała Wytrykusa. W drugiej połowie obraz gry nie zmienił się – Ostropol punktował swojego konkurenta regularnie i przy pięciu golach różnicy ambicja zgubiła Daniela Matwiejczyka. Najlepszy zawodnik poprzedniego sezonu zanotował dwa głupie faule i został odesłany do szatni, ale graczom z Duczek niewiele to pomogło, bo nawet gry grali o jednego więcej, nie potrafi pokonać Mateusza Łysika. A golkiper Ostropolu w 38 i w 39 minucie popisał się dwoma kapitalnymi wykopami z własnej bramki, z czego obydwa znalazły metę w siatce przeciwników i tym sposobem mecz zakończył się wynikiem 8:1. Cóż, nawet jeśli KroosDe Team miał jakiś pomysł na ekipę ze Stanisławowa, to nie potrafił go wyegzekwować. Jeśli jednak w ciągu łącznie pięciu minut grasz jednego zawodnika więcej, a mimo to nie jesteś w stanie zdobyć w tym okresie choćby jednego gola, to nie możesz być rozczarowanym przegraną różnicą aż siedmiu goli. To była po prostu różnica klas.

Premierowe minuty kolejnego spotkania także sugerowały, że możemy być świadkami jednostronnego widowiska. Team4Fun słabiutko wszedł w mecz z Niespodzianką Marki i zawodnicy jeszcze się pewnie dobrze nie rozgrzali, a już przegrywali 0:2. Tyle że ta potyczka charakteryzowała się tym, że po dobrym okresie zaprezentowanym przez jedną z ekip, kierownice w swoje dłonie brała ta druga. Między 13 a 16 minutą podopieczni Norberta Cioka zdobyli trzy gole pod rząd, ale końcówka znowu należała do Niespodzianki, która dzięki Michałowi Ochmanowi i Tomkowi Buczkowi schodziła na krótką przerwę z golem zapasu. Zespół z Marek dobrą serię kontynuował także na początku finałowej odsłony, gdzie sprawy w swoje nogi wziął Bartek Świniarski. Gdy w 24 minucie zdobywał on kolejną bramkę w tym spotkaniu i schodził z boiska przy wyniku 7:3, wydawało się, że dwukrotnym brązowym medalistom pierwszej ligi nic już nie grozi. Oni chyba też tak pomyśleli, bo zaczęli razić okrutną niefrasobliwością, czym zaprosili do gry przeciwników. Ci przyjęli propozycję i zdobyli dwa gole z rzędu, co oznaczało, że mają do odrobienia jeszcze dwa. Wtedy znowu przypomniał o sobie Bartek Świniarski, który był jak mąż opatrznościowy zespołu w białych koszulkach. Ale gol na 8:5 zamiast dać komfort gry Niespodziance, chyba ich zdekoncentrował. Walczący do upadłego Team4Fun w 37 minucie doprowadził do stanu 7:8 i ani myślał się zatrzymywać! Chłopaki zdjęli bramkarza i wprowadzili za niego Pawła Czerskiego, a tuż przed zakończeniem spotkania żółtą kartkę obejrzał Mariusz Rogalski, co oznaczało, że kilkanaście ostatnich sekund T4F będzie grał o jednego więcej! Domyślamy się, jakie myśli mieli wtedy w głowie zawodnicy z Marek, bo granica między zwycięstwem a stratą dwóch punktów stała się wówczas bardzo cienka. Na ich szczęście rywal nie potrafił stworzyć sobie okazji do oddania strzału i markowianie mogli odetchnąć. Te trzy punkty przyszły im w ogromnych bólach, ale wiadomo – na koniec sezonu nikt nie będzie o tym pamiętał. Marcina Boczonia musi jednak martwić taka boiskowa sinusoida w wykonaniu jego podopiecznych i nawet ciężko wytłumaczyć, z czego się ona wzięła. Team4Fun także miał lepsze i gorsze momenty w tej potyczce, ale dał jasny sygnał, że w tym sezonie będzie gryzł parkiet i nikt nie będzie miał z nim łatwo.

Prawdziwy rollercoaster zafundowali nam także uczestnicy kolejnego spotkania. In-Plus grał z Samymi Swoimi, gdzie jednym i drugim bardzo zależało na podreperowaniu swojego punktowego dorobku, po kiepskiej inauguracji. Swojacy byli dość poważnie osłabieni – brakowało Mateusza Antoniaka czy Kuby Zasadzińskiego, ale i u Księgowych braki były spore, co przedwcześnie wypełniło „klątwę” rzuconą przez Michała Madeja, że już niedługo przyjdą mecze, gdzie markowianie będą sobie musieli radzić w okrojonym składzie. Mimo problemów kadrowych oba zespoły stworzyły świetne widowisko, które trzymało w napięciu do końca. W In-Plusie bardzo dobrze grał wspomniany Michał Madej – to on był autorem obydwu trafień, jakie w pierwszej połowie zanotowali gracze w niebieskich koszulkach. Sami Swoi odpowiedzieli tylko jednym golem, chociaż w ostatnich minutach tej odsłony Adam Pazio kilkukrotnie zagroził Kubie Nowickiemu, ale bez bramkowego efektu. Były gracz Lechii Gdańsk przełamał się w 27 minucie, lecz paradoksalnie – ten gol lepiej podziałał na rywali. Już w kolejnej akcji In-Plus odzyskał prowadzenie, a w 28 minucie Adam Pazio złapał żółtą kartkę, co w konsekwencji skończyło się kolejnym golem dla Księgowych! Prowadzący grali w tym okresie lepiej a w 35 minucie Michał Madej strzelił dodatkowo w słupek! Wydawało się, że Swojacy z tych opresji już nie wyjdą, lecz to oni zachowali więcej sił na decydujące fragmenty. W 36 minucie straty zmniejsza Damian Zawadzki, a później następuje prawdziwy szturm na świątynię Kuby Nowickiego, gdzie Adam Pazio i Tomek Piórkowski mieli dwie idealne okazje, lecz obydwie zmarnowali. Gol dla trzykrotnych mistrzów NLH wisiał jednak w powietrzu i za chwilę padł, a szczęśliwym strzelcem był Adam Pazio. In-Plus wyglądał wtedy jak rozregulowany mechanizm. Zgubił pewność w swojej grze, nie wiedział chyba czy bronić remisu czy może walczyć o trzy punkty, natomiast będący w gazie Swojacy w 40 minucie dopięli swego! Co prawda najpierw dwukrotnie obili słupek, ale na kilkanaście sekund przed końcem Tomek Piórkowski idealnym strzałem pod poprzeczkę pokonał bramkarza markowian i cała pula pojechała do Kobyłki! Tak po ludzku szkoda nam było In-Plusu. Chłopaki wykonali kawał dobrej roboty i zeszli z parkietu z niczym. Wyglądało to, jakby nie starczyło im paliwa w baku, przez co przegrali drugi mecz, w którym grali z rywalem jak równy z równym. To na pewno musi boleć.

Piłkarskie szachy oglądaliśmy z kolei w wykonaniu Al-Maru i Białowieskiej. Tym faktem nie byliśmy jednak zaskoczeni i w tym przypadku partia tej królewskiej gry wcale nie okazała się nudna. Al-Mar, pomny doświadczeń z Ostropolem i świadomy tego jak gra zespół Darka Jaskłowskiego, zdecydował się na głębokie cofnięcie do własnej obrony i szukanie szans w kontrach. Z kolei Białowieska niemal każdą swoją akcję rozgrywała z lotnym bramkarzem, co początkowo nie wyglądało najlepiej, bo kilka razy dobrze dysponowany Al-Mar przejmował piłkę i decydował się na strzały z połowa boiska do pustej bramki. Ani Łukasz Godlewski ani Paweł Maliszewski nie potrafili jednak osiągnąć celu i wynik 0:0 trwał w najlepsze. Była szansa, że przełomową sytuacją w tej kwestii będzie kara dla Adriana Zielińskiego. Ale Białowieska dobrze broniła się grając w osłabieniu, a najwięcej szczęścia i tak miała wtedy, gdy siły na parkiecie były już wyrównane. W 22 minucie Marcin Rychta kapitalnie obsłużył piętką Łukasza Godlewskiego, lecz ten strzelił wprost w bramkarza! Co nie udało się wtedy, udało się 10 minut przed końcem. Przechwyt zalicza Maciek Lęgas, piłka padła łupem popularnego „Goldena” a ten otwiera wynik spotkania! Radość w obozie Al-Maru trwa jednak niecałe kilkadziesiąt sekund, bo błyskawicznie odpowiada Michał Janiuk. Po tym trafieniu Białowieska zaczyna się czuć coraz pewniej i w 37 minucie Kuba Bednarowicz znajduje sposób na Błażeja Kaima i wyobrażamy sobie, że część graczy w czerwonych koszulkach już dopisywała sobie trzy punkty. Lecz zespół z Wołomina postawił wszystko na jedną kartę. Wycofał bramkarza i właśnie podanie Adriana Rychty zapoczątkowało łańcuszek zdarzeń, które dały gola na remis! I to nie było ostatnie słowo Al-Maru. Na kilkanaście sekund przed końcem Rafał Błoński zablokował strzał Krystiana Rytla, futbolówka niefortunnie dla Białowieskiej spadła pod nogi Łukasza Godlewskiego, a ten zagrał do ledwo dyszącego Rafała Błońskiego, który strzałem na pustą bramkę zapewnił swojej ekipie pierwsze zwycięstwo w sezonie! Jakże ważne, z trudnym przeciwnikiem, gdzie Al-Mar cierpiał całe spotkanie, ale opłacało się. Białowieska w trochę zbyt ryzykowny sposób rozegrała ostatnią akcję, bo remis byłby tutaj wynikiem sprawiedliwym, lecz wiadomo że łatwo jest pisać z perspektywy czasu i gdy nie jest się bezpośrednim uczestnikiem zdarzeń...

Video z czwartkowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po piątym spotkaniu, a przepytywani byli Marcin Rychta (Al-Mar) oraz Kuba Bednarowicz (Białowieska).

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: