fot. © Google

Opis i skróty trzeciej kolejki czwartej ligi!

26 grudnia 2017, 18:24  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Wracamy po Świętach. W czwartej lidze zostały już tylko dwie drużyny, które mogą się pochwalić kompletem punktów i również dwie, które na swoim koncie nie mają jeszcze choćby remisu. Jedną z nich jest drużyna Kacpra Jąkały.

Zawodnicy Na Fantazji byli źle na siebie po poprzednim spotkaniu z Ekipą Organizatora. Zagrali słabo, nie realizowali założeń taktycznych i musieli się pogodzić z drugą z rzędu porażką. Trzecia praktycznie zamykała im możliwość walki o najwyższe cele, dlatego wiedzieli jak ważny jest pojedynek z Marcovą. Ekipa Ernesta Wiśniewskiego też w pierwszych dwóch kolejkach nie zachwyciła. Wyraźna porażka z Highlife, wymęczony sukces z Bad Boys 2 a gdy zobaczyliśmy przed meczem, że z bólem zmaga się Damian Zajdowski, to wiedzieliśmy, że Marcovę czeka ciężki bój. Taki też był i w sumie można go takowym określić dla obydwu stron. Dość długo musieliśmy tutaj czekać na gole, bo mimo kilku okazji w początkowym kwadransie, nic do siatki wpaść nie chciało. Właśnie wtedy zagapienie bramkarza Na Fantazji wykorzystał Krzysztof Sowers, a nie minęło 60 sekund a na 2:0 podwyższył Mateusz Tymiński. Przed podopiecznymi Kacpra Jąkały zaczął się już więc roztaczać czarny scenariusz, ale mimo trudnych chwil za sprawą Sebastiana Gołębiewskiego zdobyli ważnego gola przed przerwą. To trafienie nakręciło ich i gdy rozpoczęła się druga połowa, gracze w białych koszulkach dołożyli następne dwie bramki i prowadzili. Szybko odpowiedział Maciej Walkiewicz, lecz Na Fantazji w 32 minucie ponownie było o gola z przodu, tym razem za sprawą Kamila Majewskiego. Problemem młodych chłopaków z Kobyło była jednak koncentracja po zdobytym golu. Także w tym przypadku ten zespół dał sobie od razu wbić gola wyrównującego i zaczęła się wojna nerwów. Lepiej wytrzymała ją Marcova a różnicę zrobił Damian Zajdowski. Mimo gry z bólem, w 35 minucie zdołał efektownymi kiwkami oszukać obrońców rywala i strzałem w długi róg pokonać Andrzeja Zająca i tego prowadzenia „Fioletowi” już nie oddali. W ostatnich sekundach dobił ich autor ostatniej bramki, który co prawda nie zdobył gola, ale potrafił zejść do linii bocznej i przez kilkadziesiąt sekund w skuteczny sposób nie dawał sobie odebrać piłki. Trudno sobie wyobrazić, co bez niego zrobiłaby ekipy Ernesta Wiśniewskiego, lecz na szczęście na razie nie trzeba się tym przejmować. Trochę szkoda natomiast przegranych, którzy zrobili znacznie więcej niż tydzień wcześniej, by wreszcie otworzyć dorobek punktowy, a znów się nie udało. Chłopaki nie mogą się jednak załamywać, bo najgorszym byłoby się poddać w momencie, gdy tak niewiele brakuje do premierowego zwycięstwa.

Wielkiej historii nie mają jak na razie spotkania z udziałem Landtech. Nie spodziewaliśmy się, że w tej kwestii coś się zmieni przy okazji meczu z Highlife, bo jeśli ekipy niżej notowane wbiły drużynie Michała Kucharskiego po dziewięć goli, to strach było pomyśleć, jak może się skończyć poniedziałkowy pojedynek. Ale chociaż przybysze z Piastowa przegrali 2:11, to musimy im oddać, że to był zupełnie inny zespół niż ten, który widzieliśmy wcześniej. Na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że Landtech wyciągnął wnioski z tego, co wydarzyło się z Bad Boys 2 oraz Maximusem i przestał za wszelką cenę szukać zdobycia bramki, atakując całym zespołem. To spowodowało, że nawet gdy tracił piłkę, zawsze ktoś asekurował bramkarza i łatwiej było obronić się przed atakiem przeciwników. Oczywiście Highlife dysponuje takim potencjałem, że i tak wielokrotnie rozmontowywał defensywę oponentów, ale spodziewał się tutaj chyba dużo łatwiejszej przeprawy. Dodatkowo Maciek Szczapa dwukrotnie musiał wyciągać piłkę z siatki, co jest jak na razie najlepszym osiągnięciem Landtech pod względem zdobytych bramek. Jeśli jednak ten zespół będzie grał tak konsekwentnie jak ostatnio z kolei rywal nie będzie tak wymagający Highlife, może uda się powalczyć o coś więcej niż honorowa porażka. Na pewno przydałby się ktoś, kto wprowadziłby w ich poczynania trochę spokoju i zwłaszcza z przodu przytrzymał piłkę, dając odetchnąć będącej w ciągłej gotowości obronie. Do rozpoczęcia 4 kolejki jeszcze trochę czasu, więc może Michał Kucharski zdąży wyciągnąć asa z rękawa?

Gdy po ostatnim, przegranym spotkaniu z Hyundaiem, pytaliśmy Piotrka Wycecha z No Name, o wskazanie najlepszego zawodnika drużyny przeciwnej, na jego twarzy rysował się obraz rozczarowania. Oczywiście nie przez to, że musi kogoś wskazać, ale faktem, że po dwóch meczach jego drużyna miała na swoim koncie tylko jeden punkt. Żeby pociąg z napisem „awans” nie odjechał na dobre, Bezimienni nie mieli wyjścia i musieli pokonać Bad Boys 2. Ci z kolei do swoich spotkań podchodzą raczej bez większego obciążenia psychicznego, co nie oznacza, że nie zależy im na zwycięstwach. Łatwiej im jednak przychodzi pogodzenie się z porażką, bo to nowa drużyna, która pierwszy raz gra ze sobą w takim zestawieniu i dopiero szuka zgrania. Tym większe było zaskoczenie, że po 20 minutach ich meczu z No Name, wynik brzmiał tutaj 1:0. Po świetnym rajdzie Kuby Stryjka gola zdobył Radek Stańczak, a rywale, chociaż dwukrotnie obili słupek, nie potrafili doprowadzić do wyrównania, z kolei w 11 minucie niewiele brakowało, by przegrywali dwoma golami. Doskonałą sytuację zmarnował wtedy Daniel Woźniak, a kto wie jak potoczyłyby się losy tego pojedynku, przy dwubramkowym prowadzeniu ekipy z Ostrówka. Bezimienni nie zamierzali tego sprawdzać i w drugiej połowie wreszcie nacisnęli pedał hamulca. Już w 29 sekundzie do remisu doprowadził niezawodny Arek Dalecki, a później po podaniach tego gracza dwa gole zainkasował Łukasz Ślesicki. Był to zresztą okres, gdzie Źli Chłopcy mocno się pogubili, z kolei przeciwnicy złapali wiatr w żagle i wyrobili sobie przewagę, która później spokojnie powiększali. Tak naprawdę to w drugiej odsłonie na placu boju była tylko jedna ekipa, a defensorzy Bad Boys zupełnie nie mogli sobie poradzić z Arkiem Daleckim, punktującym ich niemiłosiernie. Dopiero w końcówce przybysze z Ostrówka zaczęli przypominać siebie z pierwszej połowy, ale był to efekt dużej różnicy bramkowej i rozluźnienia, na jakie mogli sobie pozwolić późniejsi triumfatorzy. Wydaje się, że po tym sukcesie Piotrek Wycech i spółka przynajmniej na chwile mogą odetchnąć. Ale jedno zwycięstwo sprawy nie załatwia, a co gorsze – ta drużyna pewnie już do końca sezonu będzie grała ze świadomością, że każda kolejna wpadka może być jej ostatnią. Zobaczymy jak sobie z tym poradzi. Bad Boysi presji nie mają, chociaż naszym zdaniem warto byłoby się zastanowić, by Piotrka Stańczaka wstawić na obronę, a na bramkę znaleźć nominalnego bramkarza. Bo chyba właśnie takiego solidnego i twardo grającego defensora, tej ekipie potrzeba teraz najbardziej.

Masakra – tak z kolei należy określić to, co wydarzyło się w spotkaniu numer „4”. Bo jak inaczej określić to, że po 10 minutach FC Grochów ośmieszał Maximusa w stosunku 9:0?! Tak naprawdę to wszystko co leciało w kierunku bramki Maćka Jędrzejka, znajdowało metę w siatce, a najmniej w tym winy samego golkipera, co pokazuje, jak to wszystko wyglądało. Po prostu Grochów wiedział, że przyciśnięty do muru przeciwnik nie będzie miał argumentów do obrony i tak właśnie było. Defensorzy Maximusa byli jakby sparaliżowani, praktycznie każdy ich kontakt z piłką kończył się stratą lub tym, że piłkę trzeba było wykopywać na oślep. Nie chcemy usprawiedliwiać ekipy Grześka Cymbalaka, ale wpływ na taki stan rzeczy na pewno miała nieobecność Roberta Kraski oraz Pawła Ławniczaka. Tyle że nawet bez nich to nie miało prawa wyglądać tak źle. A tak festiwal strzelecki urządził sobie Patryk Pięcek, autor wszystkich pięciu pierwszych goli, a gdy on się wystrzelał, wtedy do głosu doszli inni. Na szczęście dla widowiska, druga połowa była bardziej wyrównana, bo i Grochów nie był tak głodny trafień, jak na samym początku spotkania. Brak tej pazerności, spowodował, że być może uniknęliśmy tutaj totalnej katastrofy, chociaż wynik 2:14 też przegranym chluby nie przynosi. Ale stało się i trzeba o tej klęsce jak najszybciej zapomnieć. Maximus nie jest tak słaby, jak pokazał to ostatni mecz. Owszem – ten zespół ma swoje problemy i kluczowym z nich jest wyjście spod pressingu, ale też nie oszukujmy się – to przypadłość większości ekip w Nocnej lidze. Pech polegał na tym, że stało się to z zespołem, który był wybitnie dysponowany strzelecko i który po dwóch meczach, gdzie nie zdobył punktu, bardzo chciał podreperować swoje morale. A że nadarzyła się okazja, to po prostu z niej skorzystał.

O zwycięstwie, tyle że w jakichkolwiek rozmiarach marzyły też Ekipa Organizatora i Hyundai. Obydwie drużyny były jak dotychczas niepokonane, lecz zdawały sobie sprawę, że prawdopodobnie żadne z poprzednich spotkań nie będzie tak wymagające jak to. Owszem – Hyundai choćby pierwszy mecz z Na Fantazji wygrał tylko 2:1, ale trzeba zauważyć, że jego składy był wówczas dość daleki od optymalnego. Teraz nie brakowało już chyba żadnego z zawodników, którzy mogli mieć znaczący wpływ na wynik tego pojedynku, a że podobnie było po stronie Ekipy Organizatora, to spodziewaliśmy się dobrego meczu. Ten lepiej ułożył się dla zespołu Roberta Biskupskiego – po składnej akcji w trójkącie Jarek Rudy – Czarek Żaboklicki – Marcin Zaremba gola zdobył ostatni z nich. Wtedy nikt jeszcze nie mógł mieć pojęcia, że to będzie pierwsze, a przy okazji ostatnie trafienie dla Organizatorów. Nie oznacza to zresztą, iż w dalszej części spotkania Hyundai całkowicie przejął kontrolę nad wydarzeniami i punktował swojego konkurenta. To przez cały czas był wyrównany mecz, gdzie o porażce Ekipy zaczęły decydował proste błędy w wyprowadzeniu futbolówki. Właśnie po jednym z nich wyrównał Kuba Lisowski, później kolejną bramkę zdobył zupełnie niekryty Filip Gac, a ten sam gracz był beneficjentem kolejnej pomyłki w rozegraniu Organizatorów, co spowodowało, że do przerwy wynik brzmiał 3:1 dla ekipy Michała Soi. Wyzwanie przed przegrywającymi było nie lada, bo rywal dobrze się ustawiał w obronie i trudną było znaleźć tam wolną przestrzeń do dryblingu czy oddania strzału. Ale nie było wyjścia – należało zaryzykować, bo porażka 1:3 czy 1:4 nie miała tutaj znaczenia. Organizatorom kilkukrotnie udało się znaleźć dogodne pozycje do strzału i zaliczył nawet dwa słupki, lecz Hyundai nie pozostawał dłużny i również zdarzyło mu się obić obramowanie świątyni przeciwników. Ostatnią szansą na doprowadzenie tutaj do nerwowej końcówki była ta Adama Kubickiego, który praktycznie na pustą bramkę strzelił w aluminium. Nawet rywale złapali się wtedy za głowy, zdając sobie sprawę, że mieli trochę szczęścia. Później pechowiec przy tej akcji źle zgrał piłkę do swojego bramkarza, z czego skorzystał Filip Gac, który kompletując hat-tricka, zapewnił swojej ekipie arcyważne trzy punkty. Hyundai wygrał to spotkanie konsekwentną postawą i udowodnił, że zasługuje na miejsce w którym obecnie się znajduje. Jeśli tak będzie prezentował się w dalszej części zmagań, to jego seria zwycięstw jeszcze trochę potrwa. Organizatorzy chcąc na nią wrócić muszą wyciągnąć wnioski z porażki, chociaż ten zespół wcale nie zagrał w ubiegły poniedziałek źle. W niektórych elementach brakowało mu jednak dokładności, a mecze na szczycie takich błędów nie wybaczają.

Video z poniedziałkowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po trzecim spotkaniu, a przepytywani byli Radek Stańczak (Bad Boys 2) oraz Mateusz Kutera (No Name).

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: