fot. © www.redbull.com

Tomek Buczek o swoim pobycie w Brazylii

3 stycznia 2018, 19:45  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Wczoraj poprosiliśmy Marcina Boczonia, by wyciągnął od Tomka Buczka dosłownie kilka słów na temat jego przygody z Neymars Five. Zamiast tego otrzymaliśmy wypracowanie:)

Ale to świetnie! Nie spodziewaliśmy się tak fantastycznej opowieści, z elementami humoru, grozy, gdzie nie brakowało szczęścia czy łez. Staraliśmy się nic nie zmieniać, zwłaszcza, że dobrze się to czytało i mamy nadzieję, że Wam ta historia spodoba się tak samo jak nam.

                                                            buczi

"Wszystko zaczęło się jak zawsze... Razem z przyjaciółmi podjęliśmy decyzję, że spróbujemy sił w zmaganiach Neymars Five organizowanego przez w/w Pana jak i firmę RedBull, znaną z globalnego działania eventowego. W Polsce odbyło się 10 etapów eliminacyjnych, z których to zostały wyłonione po dwie drużyny z każdego miasta, by wziąć udział w turnieju finałowym. Chcieliśmy się zgłosić do turnieju eliminacyjnego w Warszawie, ale usłyszeliśmy...Brak miejsc! No to mówimy NIE!! Nie może tak być, że my nie zagramy. Taka okazja nie mogła nam przejść koło nosa, mówię tu w głównej mierze o rodzaju rozgrywek, gdzie wchodziła w grę technika piłkarska jaka cechuje najsłynniejsze miejsce pod względem wychowywania wielkich gwiazd z pierwszych stron gazet tj. Brazylię i wspomnianego wcześniej Neymara Jr. oraz wielu naszych idoli z lat juniorskich czy wczesnego dzieciństwa. 

Tak więc postanowiliśmy spróbować sił w innym przystanku na drodze do wielkiego finału w Krakowie - stanęło najpierw na Bydgoszczy, w której zajęliśmy 3 miejsce w skutek czego nie awansowaliśmy (dodam, że niestety nie mogłem być wtedy z chłopakami, ponieważ grałem w tym czasie mecz ligowy w barwach Marcovii Marki). Na tym nie poprzestaliśmy i jak każdy kto z nami miał przyjemność lub nieprzyjemność się mierzyć wie, że nigdy nie ustępujemy, tak więc w ciepły kwietniowy piątek wyruszyliśmy naszym busikiem w pełnym składzie tj. Patryk Kamiński, Paweł Mańk, Patryk Wilczewski, Piotr Cygan, Daniel Mikołajczyk oraz Ja (warto wspomnieć również o dwóch jakże barwnych postaciach w naszej ekipie tj. ojcach obu Patryków, których to mogliście poznać nie raz podczas zmagań na turniejach halowych) w kierunku Olsztyna, gdzie punkt 17 miały rozpocząć się eliminacje dla tego miasta. Poznaliśmy tam wiele ciekawych osób głównie ze staffu Redbull i byliśmy bardzo miło przyjęci. Same zmagania w Olsztynie przebiegły dość płynnie i w minimalnym okresie czasu awansowaliśmy podbijając "mazurską ziemię". Podczas całej eskapady przygrywał nam Zenek Martyniuk i jego "Czarne Oczy" oraz inne przeboje ze sceny polskiej. W dobrych nastrojach, powróciwszy do Warszawy apetyt nam nieznacznie urósł i z dużą pewnością siebie oraz wiarą w swoje umiejętności zadaliśmy sobie pytanie: "Panowie, a dlaczego nie mielibyśmy wszystkich op********?" Z taką też myślą spotkaliśmy się 23 kwietnia 2016 roku w Warszawie przy ul. Suwalskiej 36 i wyruszyliśmy spełnić swoje niespełnione marzenia i cele z lat "młodości". Pełni werwy, radości z osiągniętego już pierwszego kroku dojechaliśmy na miejsce, z drobnymi pauzami m.in. w Częstochowie.

Pierwszy dzień spędzony w Krakowie to zapoznanie się z warunkami panującymi na boiskach przystosowanych do gry wg formuły autorstwa samego Neymara Jr. tj.: *boiska ok.35m długości i ok.18 szerokości, *dwie bramki wysokości 80cm, oraz szerokości 100cm (dość skromne w swoich gabarytach), *bandy bezpośrednio umocowane do bramek nad i po obu ich stronach na wysokość ok.1,5m * oraz najważniejsze martwe pole, przez które nie można było przejść, przebiec ani w nie wpaść na żadnym etapie pojedynku między drużynami. Zasady? Bardzo proste: *gra trwa 10 minut, albo do momentu aż jedna z drużyn nie strzeli 5 bramek, *dodatkowym utrudnieniem albo wygodą jest fakt, iż po zdobyciu bramki drużyna zyskiwała bramkę oraz zabierała zawodnika z drużyny przeciwnej na swoją ławkę tuż obok tablicy wyników, dzięki czemu zdobywała przewagę, i tak do momentu aż nie został żaden zawodnik z drużyny przeciwnej. Wracając do naszego pierwszego dnia w Krakowie... Po zapoznaniu się z murawą, wymiarami boisk etc. udaliśmy się na rynek krakowski, nie było gdzie zaparkować i z tym związana jest anegdota. Otóż szukaliśmy miejsca, żeby się zatrzymać by móc wspólnie zjeść kolację w jednej z restauracji krakowskich. Jak wiemy nie jest to łatwe nawet w Warszawie, ale nad nami tego dnia coś albo ktoś czuwało, ponieważ jedyne wolne miejsce znaleźliśmy tuż pod oknem papieskiego pokoju przy ul. Franciszkańskiej, z którego to słynął mówić "dobranoc: Polakom. Ten wieczór był magiczny i każdego z nas w związku z zaistniałą sytuacją opanował wielki spokój i opanowanie. Długo nie siedzieliśmy, ponieważ wiedzieliśmy jaki mamy cel do osiągnięcia i zrealizowania następnego dnia. Do hotelu - który znajdował się tuż obok stadionu Wisły Kraków – wróciliśmy około 22:00.

Rano pobudkę mieliśmy dość wcześnie, ponieważ rozgrywki zaczynały się już od godz. 9:00. Drużyny jedna po drugiej rozgrywały mordercze boje o to, aby właśnie ich ekipa miała okazję powalczyć o mistrzostwo świata rozgrywek Neymar Jrs Five Redbull. Grupę wygraliśmy w ostatnim meczu w ostatniej akcji, kiedy to został podyktowany rzut karny za wejście w "martwe pole" jednego z zawodników drużyny przeciwnej. Pewnie wykonany rzut karny z połowy boiska przez Patryka Kamińskiego dał nam upragniony awans do fazy play-off turnieju i tam jak burza odprawiając m.in. Chłopców z Bielan stanęliśmy na przeciw silnej łódzkiej drużyny Flying Dragons, która zagościła na ostatnim turnieju mikołajkowym w Markach, i z którą wygraliśmy w finałowym starciu w hali przy ul. Dużej. Wracając do finału w Krakowie, tam w nieco innym składzie Dragonsi postawili nam naprawdę wysoko poprzeczkę, którą mogliśmy ale nie musieliśmy przeskoczyć. Poziom samego finału chyba był wymarzony dla organizatorów z ramienia polskiego Redbulla, albowiem akcja goniła akcję, był pot i łzy, zwroty akcji jak w najlepszym hollywoodzkim filmie oraz szczęście i nieszczęście, a wszystko to zamknięte w regulaminowych 10 minutach przewidzianych na ten pojedynek. Doszło zatem do momentu "proszę o werble"... momentu, w którym to rzuty karne zadecydują, która z drużyn wróci do swojego miasta na tarczy, a która z tarczą oraz biletem do Instituto Neymar. Pierwsza kolejka - obie drużyny strzeliły, druga kolejka - również, nadeszła 3 decydująca kolejka rzutów karnych... Pierwsi strzelali koledzy z Łodzi... Pudło! Wszyscy patrzą i nie dowierzają, to my z warszawskiego Bródna stajemy przed szansą wyjazdu do piłkarskiego RAJU, a właściwie JA, pewnym pasem zamknąłem wszystkim otwarte usta i w geście triumfalnym rozłożyłem ręce. Nie dotarło to do nas przez pierwszy ułamek sekundy, jakby odpowiedzialny za radość neuron zboczył z kursu... Ale nagle niepohamowana radość moich kolegów, obejmujących mnie z radości i szczęścia dotarła również i do mnie. Nie do zatrzymania zwierzęce wręcz instynkty samozachowawcze, okrzyki, wiwaty, w końcu i łzy, łzy szczęścia. Dzwoniż do Żony i mówię: "kochanie, lecimy do Brazylii...” Żona...zaniemówiła... Powtórzyłem to kilkukrotnie... chyba ten sam neuron co u mnie zboczył z kursu... i po chwili słyszę... "tak się cieszę, zasłużyliście, jesteście najlepsi". Nie muszę opowiadać co było później i jak zakończył się wieczór świętowania.

W niedzielę 24 kwietnia wróciliśmy do Warszawy i zmęczeni podróżą rozeszliśmy się każdy do swojego domu, aby sam na sam ze sobą przeżyć to co nieprzeżyte. Tydzień później poznaliśmy wszystkie szczegóły co, kiedy i jak. Dostaliśmy informację, że otrzymamy sprzęt z godłem Polski na piersi... To jest coś o czym marzy każdy mały chłopiec rozpoczynający swoją przygodę z piłką nożną w każdym jej formacie. Jest, spełniło się... Jesteśmy reprezentantami Polski na Mistrzostwach Świata i to tylko się liczy... oraz to, aby tego honoru i zaszczytu nie zawieść.

Redbull pomógł nam przygotować się do finałów w Praia Grande - wiosce, z której pochodzi sam Neymar ówczesny piłkarz Barcelony FC. Przywiózł nam dwie bramki oraz pięć piłek, tak abyśmy mogli w pełni przystosować się do warunków i formuły samego turnieju jak najlepiej. Każdego dnia oprócz weekendów widzieliśmy się na wspólnym treningu, często w niepełnym składzie z racji wykonywanych przez każdego z nas obowiązków szkół, pracy, rodziny. Zawsze można coś poprawić, ale znowu zadaliśmy sobie jedno pytanie: "Panowie, a dlaczego nie mielibyśmy wszystkich OP********?" I z takim też nastawieniem wszyscy stawiliśmy się 9 lipca 2016 roku na lotnisku Fryderyka Chopina w Warszawie gdzie poznaliśmy Wojtka, naszego "opiekuna". Z biegiem czasu myślę, że po części się z nim zaprzyjaźniliśmy, mamy oczywiście kontakt do tej pory. Wylecieliśmy ok.16:30 i po ok. 18-godzinnym locie wylądowaliśmy 15 tys. km od Warszawy w porcie lotniczym w Sao Paulo, skąd busem pojechaliśmy w ciągu ok. 2,5h do miasta Santos z którym dożywotnio związany i zżyty jest Pele - legenda piłkarskiego świata oraz pomysłodawca turnieju Neymar, reprezentujący barwy FC Santos przed tym jak trafił do Barcelony.

Zabukowany mieliśmy Hotel Mercury - bardzo ładny z fenomenalną obsługą. Pierwszy dzień to taki trochę chillout dla wszystkich uczestników. Niektóre drużyny tak jak z Australii czy Anglii przylecieli wcześniej i już zdążyli powiedzmy „zaaklimatyzować się”. Szukanie pokoi, reorganizacja dotychczasowych założeń etc. to zajęło nam trochę czasu. My tj. Piotrek Cygan, Daniel Mikołajczyk zajęliśmy pokój 312 na 13 piętrze, zaś nasi koledzy tj. Patryk Kamiński, Patryk Wilczewski oraz Paweł Mańk ulokowani zostali na przedostatnim 21 piętrze (trochę na dziko był tam również pan Paweł - tata Wilka). Z tym człowiekiem mamy przeżyte niesamowite chwile, ale ten temat potrzebowałby napisania książki. Był z nami również tata Patryka Kamińskiego - pan Marek oraz jego wujek, który zasponsorował ponad 250 gadżetów, które rozdawaliśmy podczas całego wyjazdu dzieciom z ubogich wiosek oraz często przypadkowym przechodniom. Zdecydowanie byliśmy jedną z najbardziej rozpoznawalnych ekip w całym zestawieniu; codzienne powitania: "OOO Polonia, Bom Dia", na co my odpowiadaliśmy żartobliwie "SSiiieeemaaannnko", co stało się naszym znakiem rozpoznawczym. Pod koniec turnieju już ok. 30 ekip z całego świata odpowiadało nam: "Polish guys, siemanko".

Wracając do pierwszego dnia w królestwie piłki nożnej - była zima, ale taka, że była cieplejsza jak nasze lato. Przypadek?... Nie sądzę. Cczywiście zaraz po rozpakowaniu się ruszyliśmy nad ocean nad którym znajdował się nasz hotel. Powiem wam tylko tyle: "Piękny widok". No więc ruszyliśmy w stronę plaży i od razu zaczęliśmy przede wszystkim zabawę z piłką. Na plaży spotkaliśmy pierwszych z naszych przeciwników na ziemi brazylijskiej - co prawda w wydaniu plażowym, czyli chłopaków z Niemiec bardzo technicznych i zgranych ze sobą. Ciężki sparing, na szczęście bez urazów i z uśmiechem od ucha do ucha po obydwu stronach boiska. Potem nie zabrakło skakania w fale i wariacji wodnych.

Po całej eskapadzie na plaży, dostaliśmy informację od Wojtka, że wieczorem wszystkie zespoły spotkają się w okolicznym sportowym PUBie, aby poznać się oraz przyswoić zasady turnieju (lekko odmienne od tych jakie panowały podczas rozgrywek ogólnopolskich). Po otwarciu w pubie oraz aklimatyzacji udaliśmy się na wspólną kolację w hotelu, zaś później poszliśmy zwiedzić najbliższą okolicę, na koniec zaś zostawiliśmy analizę gry innych zespołów bazując na filmikach z eliminacji w różnych częściach świata.

Dzień drugi rozpoczął się od wspólnego śniadania, ponieważ wszystkie zespoły zlokalizowane były w jednym hotelu zaś obsługa i opiekunowie drużyn w hotelu naprzeciwko. Posiłek odbył się ok. 8:30 i zaraz po nim jechaliśmy zwiedzić muzeum dumy miasta Santos czyli FC Santos, skąd pochodziły wcześniej wspomniane gwiazdy światowego formatu, które zapisały się różnymi osiągnięciami w annałach historii futbolu globalnego. Autokarami jechaliśmy ok. 30 minut i po ok 1,5h wszystkie drużyny dotarły na miejsce. Tam zwiedziliśmy stadion Santosu... Robił olbrzymie wrażenie. Trybuny bardzo blisko zawodników, aż ciarki muszą przechodzić kiedy tłum 20 tys. gardeł wykrzykuje twój pseudonim lub nazwisko podczas meczu o mistrzostwo Brazylii. Odwiedziliśmy również muzeum upamiętniające znaczące dla historii klubu wydarzenie - zdobycie pucharu Copa Libertadores, odpowiednika naszej europejskiej Champions League. Po zrobieniu sobie zdjęć czy wymianie zdań z chłopakami z innych krajów, nadeszła ważna chwila... LOSOWANIE GRUP.

Kapitan każdej drużyny losował jedną kulę, w której ukryta była karteczka z odpowiednią grupą, do której trafiał zespół: Polskę w tym losowaniu reprezentował nasz kapitan Patryk Kamiński i wylosował grupę „I”, gdzie z 50 innych drużyn możliwych do wylosowania trafiliśmy na: Indie, Holandię oraz Rumunię. Każdy z nas powiedział o swoich odczuciach, co nie zmieniało faktu, że czuliśmy się bardzo pewnie bo napędzał nas swoim niezaprzeczalnie pozytywnym nastawieniem Patryk Kamiński. Wróciliśmy z losowania pełni nadziei na sukces, drabinka układała się dość pomyślnie. Całą resztę dnia przygotowywaliśmy się do starć grupowych.

Dzień trzeci był zarazem pierwszym dniem rozgrywanego turnieju. Rano godz. 9:00 wszyscy spakowani i gotowi do "walki" wyruszyliśmy do Instituto Neymar w Praia Grande. Wiosce, z której wywodzi się Neymar Jr oraz który był inicjatorem oraz fundatorem Instytutu sportowego w PG. Widok jaki zobaczyliśmy wysiadając z autokaru zapamiętam do końca życia. Dzieci w wieku około 10-12 lat całe pokryte tatuażami oraz poruszające się w samych spodenkach, mocno już wyeksploatowanych (grzecznie to ujmując), patrzący się na nas jak drapieżnik na swoją ofiarę, wyczekujące tylko momentu aby "zaatakować". Przechodząc za blisko można było być szarpanym za spodenki czy koszulkę i usłyszeć słowa "Dê-lhes a nós" co oznacza "oddaj/daj je nam". Całości obrazu grozy dodawał widok eskortujących i ochraniających przed rabunkiem instytutu ochroniarzy uzbrojonych w broń palną i paralizatory, można by powiedzieć trochę paradoksalnie: "niezły Meksyk".

Weszliśmy na teren Instituto i tam zobaczyliśmy wielką scenę, na której przygrywał non stop DJ z którym do tej pory również mam kontakt na portalach społecznościowych, ale główną atrakcją oczywiście były przygotowane 4 boiska okrążone czymś dla nas nowym, ponieważ tego nie było w Polsce czyli bandami.

Oficjalne otwarcie już na boisku za nami. Zaczynamy...3...2...1... Pierwszy mecz - Indie i od razu zwycięstwo. Kolejny arcyciężki, bo w końcu z drugą ekipą jak się okazało tego turnieju - Holandią (rozmawialiśmy z chłopakami po pierwszym meczu i dowiedzieliśmy się, że wchodzą w skład elitarnej i znanej na całym świecie z wylęgania młodych talentów szkółki piłkarskiej Ajaxu Amsterdam). Mecz był mocno wyrównany, akcja za akcję, zabrakło chyba koncentracji w kilku momentach i niestety zeszliśmy po 10 minutach pokonani 1:2. Wynik mógł być równie dobrze na naszą korzyść, ale wiadomo - szczęście trzyma się zwycięzców. Ostatni mecz w grupie z Rumunią był o „być albo nie być”, czyli to co lubimy najbardziej jako Polska (śmiech). Szybkie 5:0 i po dwóch godzinach i 30 minutach było już po wszystkim i z najszybszym zwycięstwem turnieju odprawiliśmy do domu chłopaków z państwa słynnego Drakuli. Radość. Mamy awans do fazy play-off, sprawdzamy... Trafiliśmy na zespół z Austrii, bardzo pewny siebie przez cały pierwszy dzień... Złapaliśmy z chłopakami dobry kontakt i w tym roku spotkaliśmy się na austriackich boiskach podczas kolejnej edycji Neymar Jrs Five 17.

Pierwszy dzień turnieju za nami, więc był czas na poznanie bliżej kolegów można powiedzieć po fachu. Najbardziej zapamiętali nas i chyba my również ekipę z Mauritiusa, z którą zżyliśmy się najbardziej oraz z którą mamy kontakt po dziś dzień. Nawet dostaliśmy od nich zaproszenie do spędzenia wspólnie z nimi wakacji na ich ciepłej wyspie. Znacie film Madagaskar? To jeszcze trochę bardziej na prawo patrząc na mapę świata. Fantastyczni ludzie... Norwedzy potomkowie wielkich Wikingów to kolejna z ekip z jaką się zaprzyjaźniliśmy, również Holendrzy, Libańczycy dręczeni w owym czasie wojną domową, Australijczycy czy Grecy, z których z jednym z nich mam kontakt na bieżąco. Wymieniamy się zdjęciami i pozdrowieniami.

Nadszedł wieczór i pora by odpocząć i zregenerować się na kolejny etap.

Dzień czwarty, drugi dzień turnieju, finałowy dzień turnieju. Ten dzień wspominamy niezwykle miło. Niezwykle bo dało się wyczuć, że wiele ekip po prostu wyluzowało, zrelaksowało się na tyle, że siedzieliśmy dosłownie wymieszani przy stołach w części restauracyjnej hotelu. Po posiłku i naładowaniu akumulatorów ponownie wyruszyliśmy z Santos do Praia Grande by dokończyć to co zaczęliśmy. Tego dnia byliśmy przygotowani i rozdaliśmy całe mnóstwo przygotowanych przez wujka Kamyka gadżetów, z wizerunkiem godła Polski tj. czapek, koszulek, spodenek, oraz kilku piłek. Można powiedzieć, że wioska była za nami, ponieważ przez cały okres jaki spędziliśmy w Brazylii byliśmy miło odbierani oraz w bardzo przyjazny sposób traktowani.

Jak wspomniałem wcześniej trafiliśmy na silny zespół z Austrii, który w grupie nie stracił chyba żadnej bramki - w tak szybkiej rozgrywce "wielkie słowa uznania dla chłopaków ", ale jak to się mawia" co ma pływać nie utonie i to my w pięknym stylu odprawiliśmy kolegów z centralnej części Europy do domu, przy okazji z jedną z pięciu najładniejszych bramek tego turnieju autorstwa Patryka Kamińskiego i jego słynnym na cały świat lobikiem (śmiech). 5-0 i następni... Szybko przenieśliśmy się na sąsiednie boisko, żeby sprawdzić z kim zagramy w następnej rundzie. Naszego rywala miał wyłonić pojedynek między USA a Bułgarią. Był bardzo ciekawy, w pewnym momencie bardzo przycisnęli Amerykanie i to oni prowadzili 2:1, ale to co zrobił jeden z nich przejdzie chyba do historii jako jedna z najgłupszych decyzji jakie w życiu widziałem na wszelkiego rodzaju boiskach. 20 sekund do końca zawodnicy USA mają przewagę jednego zawodnika, przypominam jest wynik 2:1 dla Amerykanów i jeden z nich nie wiadomo w jakim celu wdaje się w drybling z bardzo silnymi i twardo grającymi reprezentantami Bułgarii w efekcie czego, podejrzewam, że w jakimś amoku spowodowanym adrenaliną jakie wywoływało od samego początku to spotkanie, wbiegł w martwe pole i to Bułgarzy dostali szansę na wyrównanie w ostatniej akcji meczu. Tak też zrobili i pewnie wykonany rzut karny spowodował, że to właśnie seria rzutów karnych wyłoniła naszych rywali - Bułgarów. Woleliśmy, aby to Amerykanie wygrali, bo dużo przyjemniej gra się z drużyną która próbuje coś grać, a co innego grać przeciwko tylko i wyłącznie sile fizycznej. 

Jak ja to nazywam "mecz kryzysowy" nadszedł właśnie z nimi. Nie mogliśmy sobie w żaden sposób poradzić ze sforsowaniem obrony chłopaków z Sofii. Pomimo błędów sędziów, które były zauważalne na nagraniach z meczów fazy play-off (tj. przy dwóch próbach lobika Kamyka, zawodnik Bułgarii lądował w martwym polu czego skutkiem mógł być rzut karny podyktowany na naszą korzyść, ku niedowierzaniu osób, które to spotkanie oglądały - tak się nie stało), mecz również musiały rozstrzygnąć rzuty karne. W tych musieliśmy uznać wyższość przeciwnika, nie wiemy do dziś dzień co tak naprawdę zawiniło -czy zmiana osób podczas wykonywania rzutów karnych czy brak koncentracji czy może zmęczenie. Fakt jest taki, że po podliczeniu wszystkich zwycięstw oraz bramek zajęliśmy dobre 10-miejsce na ponad 50 drużyn z całego świata, co dla polskiego Redbulla było absolutnym zaskoczeniem, ponieważ szczerze nie dawali nam większych szans na przetrwanie w Polsce, a co dopiero za Oceanem.

Byliśmy zadowoleni jednocześnie czując niedosyt, bo wiedzieliśmy, że byliśmy w stanie oraz patrząc na nasze umiejętności uzyskać lepszy rezultat. Wspólnie po przeżyciu trudnych chwil jaką jest porażka usiedliśmy dopiero podczas finałowego meczu między ekipami z Holandii oraz Brazylii reprezentowanej przez chłopaków ze stolicy karnawału Rio de Janeiro. I to ci drudzy w rozgrywce do dwóch zwycięstw wygrali w stosunku meczowym 1-2. Poznaliśmy zwycięzców pierwszej edycji Redbull Neymar Jrs Five. Ekipa ta w nagrodę miała spędzić tydzień w Barcelonie, zjeść kolację i wspólnie porozmawiać z gwiazdą całego turnieju Neymarem, ale zanim to uczynili zagrali jeszcze jeden mecz z ekipą Neymara oraz nim samym na zasadach znanych już wszystkim obecnym podczas turnieju. Ekipa Neymara wyszła zwycięsko z tego pojedynku. Podczas meczu finałowego jak i meczu pomiędzy zwycięzcami turnieju a Neymar Team przygrywała orkiestra na lokalnych instrumentach oraz śpiewając brazylijskie kawałki.

Po całym turnieju każdy kto miał ochotę oraz dał radę miał możliwość zdobyć autograf gwiazdy zespołu szejków z Paryża Neymara Jr. Na koniec odbyło się wielkie zakończenie oraz after dla wszystkich uczestników oraz staffu z ramienia RedBulla. Jednym słowem dobra zabawa na miarę dobrego turnieju.

Ostatni piąty dzień i jednocześnie dzień wylotu do Polski rozpoczęliśmy klasycznie od śniadania, na którym rozmawialiśmy z managerem kelnerów. W rozmowie okazało się, że swoje praktyki odbywał na całym świecie w najlepszych hotelach, w tym w Polsce w warszawskim Hotelu Bristol, zapamiętując kilka zwrotów w języku polskim m.in.: "Dzień dobry, do widzenia, zimno w ch*j oraz ja p***dolę znowu". Hahaha, jak sobie przypomnę to łzy śmiechu same płyną po policzkach. Potem ok. godz. 13 wylecieliśmy z kraju Amazonii, by wylądować w Warszawie i zostać powitanym jak bohaterowie przez najbliższe nam osoby, m.in. moją żonę, moją starszą córkę oraz niespełna 2-miesięczną młodszą córeczkę. To żona wspierała i wspiera mnie w tym co robię najbardziej. Pozdrawiam i zachęcam wszystkich do spróbowania swoich sił w tego typu turniejach - nic nie tracisz a możesz wiele zyskać np. spełnienie dziecięcych marzeń.

Koniec. Tomek, naprawdę wielki szacunek dla Ciebie!

Komentarze użytkowników: