fot. © Google

Opis i skróty czwartej kolejki czwartej ligi!

13 stycznia 2018, 17:48  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Highlife pewnie nie przypuszczał, że już po czterech kolejkach przyjdzie mu samodzielnie liderować najniższemu poziomowi rozgrywek.

Większość spotkań jakie rozegraliśmy w ostatni poniedziałek cechowała się wyrównanym przebiegiem. Takich określeń wciąż nie możemy jeszcze używać przy okazji meczów z udziałem ekipy Landtech, która tym razem nie dała rady Na Fantazji i przegrała 1:10. Naszym zdaniem podopieczni Michała Kucharskiego troszkę sami się poprosili o taki wymiar kary, bo przyjechali tylko z jednym rezerwowym, na bramce znów musiał stanąć sam kapitan (który nominalnym golkiperem nie jest), a dodatkowo już po 25 sekundach było tutaj 1:0 dla Na Fantazji. Faworyci błyskawicznie ustawili sobie więc to spotkanie, a ponieważ po trzech porażkach z rzędu, bardzo potrzebowali zwycięstwa, które podniosłoby poziom motywacji w zespole, to ani myśleli spuszczać z tonu. Bardzo dobrze prezentował się niezwykle aktywny Sebastian Gołębiewski, z którego strony Landtechowi groziło największe zagrożenie. Już do przerwy było więc 6:0, dlatego w tym momencie jedyną zagadką pozostawało, czy Na Fantazji uda się przekroczyć barierę dwucyfrową, jak również nie stracić ani jednego gola. Misja powiodła się w połowie – w 36 minucie Sebastian Gołębiewski pokonał z rzutu karnego Michała Kucharskiego i mieliśmy 10:0, ale tuż przed końcem spotkania Aleksander Kuśmierz urwał się po skrzydle i posłał piłkę obok Andrzeja Zająca, co dało Landtechowi trafienie honorowe. Na razie na tyle ekipę z Piastowa stać, chociaż przy jednym lub dwóch zawodnikach więcej, można było pokusić się o korzystniejsze rozstrzygnięcie. Z kolei dla Na Fantazji był to raczej spacerek, który prawdopodobnie przesądził o tym, że ten zespół nie skończy na ostatnim miejscu w tabeli. Trzeba jednak powalczyć o więcej, zwłaszcza iż tę drużynę stać, by mocno osadzić się przynajmniej w środku ligowej hierarchii.

Emocjonujące widowisko stworzyli za to przedstawiciele Grochowa i Marcovy. Pisaliśmy już w zapowiedziach, iż forma drugiej z tych ekip nie za bardzo nas przekonuje i nie wierzyliśmy, że Ernest Wiśniewski i spółka będą w stanie ograć podopiecznych Karola Gwardy. Ale trzeba sobie jasno powiedzieć, że był to absolutnie najlepszy mecz w wykonaniu Marcovy w tym sezonie, z kolei rywal zaprezentował się bardzo słabo. Być może pewnym wytłumaczeniem dla jego postawy była nieobecność najlepszego zawodnika, czyli Patryka Pięcka, chociaż ten gracz pewnie niewiele by zmienił w sytuacji, gdzie niektórzy zawodnicy popełniali błędy rodem z podstawówki. Siebie z poprzednich spotkań zupełnie nie przypominał bramkarz Grochowa – Daniel Polak. To on sprezentował konkurentom pierwszego gola, a później kilka razy niecelnymi podaniami stwarzał „zapalnik” pod własną świątynią. Ale nie tylko on, bo co chwilę widzieliśmy obrazek, w którym jeden z obrońców zagrywał do przeciwnika, a ten miał wolną drogę do bramki. O ile więc pierwsza połowa była do pewnego momentu w miarę wyrównana, to później Marcova, która prezentowała się bardzo konsekwentnie, zaczęła punktować oponenta i po 20 minutach dysponowała dwubramkowym buforem. Jeszcze lepiej z perspektywy graczy w fioletowych koszulkach wyglądało to w drugiej odsłonie. Szybko zrobiło się 6:2, a w pewnym momencie było nawet 9:3! Frustracja w obozie przegrywających nasilała się z każdą straconą bramką i dopiero w końcówce Grochów odrobił część strat, doszedł przeciwnika na 7:10, lecz przy tym stanie został skarcony po raz jedenasty i niestety przegrał bardzo ważny mecz w kontekście awansu. Obóz Karola Gwardy wyglądał, jakby grał ze sobą pierwszy raz, natomiast Marcova była tego wieczora bezlitosna i wykorzystywała każdy błąd swojego przeciwnika. Kapitalnie prezentowali się Damian Zajdowski i Mateusz Gawłowski, swoje w bramce zrobił Czarek Świderek i po stronie „Fioletowych” nie było po prostu słabego punktu. Po drugiej stronie boiska chyba nikt nie mógłby o sobie w ten sposób powiedzieć...

Nigdy nie jest łatwo podnieść się po przegranej w stosunku 1:14. A właśnie takie zadanie czekało na Maximusa w rywalizacji z No Name. Obóz Grześka Cymbalaka na pewno miał o czym myśleć po ostatniej klęsce, a przecież Bezimienni przynajmniej w teorii wcale nie zapowiadali się na przeciwnika z niższej półki. Co więcej – drużyna Piotrka Wycecha bardzo potrzebowała tutaj zwycięstwa, bo czołówka wystarczająco jej uciekła i nie można było sobie pozwolić na powiększenie strat. Ale o ile ekipie Grochowa udało się Maximusa stłamsić, to nawet jeśli No Name mieli podobny plan, by wysoko wyjść do rywala i tam zmuszać go do błędów, to tym razem on nie zadziałał. Duża w tym zasługa Roberta Kraski, który potrafił wyprowadzić umiejętnie piłkę z obrony czy to dobrym podaniem czy indywidualnym wyjściem. I niewiele zabrakło, by został on absolutnym bohaterem tego spotkania. Mecz ułożył się bowiem w ten sposób, że po pierwszych dwóch bardzo szybko strzelonych golach (w 2 minucie mieliśmy wynik 1:1), później ani jednej ani drugiej ekipie długo nie udawało się pokonać bramkarza rywali. Okazji jednak nie brakowało – w 19 minucie sytuację 3 na 1 wybronił Maciek Jędrzejek, w słupek strzelił też Michał Małaszczuk, a swoje obronił również Mateusz Kutera. Impas strzelecki przełamał w 31 minucie wspomniany Robert Kraska, który sprytnym strzałem z rzutu wolnego dał prowadzenie Maximusowi. W 33 minucie szansę na 3:1 zmarnował Kamil Leśkiewicz (strzał w słupek), a lada moment piłkę z linii bramkowej No Name wybił Łukasz Ślesicki! A że niewykorzystane okazje się mszczą, to po chwili wyrównał Paweł Topczewski. Ale największe emocje przyniosła końcówka. Na nieco ponad 60 sekund przed końcem znowu w roli głównej Robert Kraska i jest 3:2 dla zespołu Grześka Cymbalaka. Korzystnego wyniku nie udaje się jednak dowieźć do końca. Błąd w kryciu przy stałym fragmencie spowodował, że punkt dla Bezimiennych uratował Paweł Topczewski. Czy ten remis był zasłużony? Na pewno bardziej z niego niezadowolony mógł być Maximus. Tutaj była szansa, by oszczędzić sobie nerwów i wyrobić taką przewagę, która pozwoliłaby wejść w finałowe minuty z większym spokojem. Tym bardziej, że No Name nie po raz pierwszy udowodnili, iż walczą do końca. Z Grochowem gola na wagę jednego „oczka” również zainkasowali tuż przed syreną, chociaż nie mamy wątpliwości, że tamten punkt znaczył dla nich znacznie więcej niż ten. Ale jak się nie ma co się lubi...

Powyższe spotkanie nie było jedynym, które zakończyło się brakiem rozstrzygnięcia. Drugim było to między Hyundaiem a Bad Boys 2. I być może niektórych kibiców czwartej ligi zaskoczymy tym stwierdzeniem, ale ten remis był absolutnym sukcesem podopiecznych Michała Soi. Spodziewaliśmy się, że chłopaki ze Skarżyska-Kamiennej od samego początku narzucą swój styl gry, ale nic takiego nie miało miejsca. Źli Chłopcy, którzy skorzystali chyba z naszej rady i zadbali o nominalnego bramkarza, prezentowali się bardzo solidnie i już po 20 minutach powinni prowadzić przynajmniej 2:1. Ogólnie premierowa część spotkania nie obfitowała w okazje podbramkowe, ale w 13 minucie, przy stanie 1:1, cud uratował Hyundaia przed utratą bramki. Piłka niechybnie zmierzała nawet do siatki, lecz Mateusz Woźniak chciał ją wbić, by nie dać szansy jednemu z obrońcy na jej wyekspediowanie i.... trafił w poprzeczkę. Co się jednak odwlekło, to nie uciekło – ten sam zawodnik na początku drugiej połowy ładnym zwodem oszukał Filipa Gaca i nie dał szans bramkarzowi Hyundaia. Ale rywal błyskawicznie odpowiedział, a trafienie zaliczył ten, który nie popisał się przy golu dla rywali. Faworyci zamierzali pójść za ciosem, ale w 34 minucie błąd popełnił Kuba Lisowski. Sfaulował on wychodzącego na czystą pozycję konkurenta i zobaczył za to czerwoną kartkę. Źli Chłopcy dysponowali więc 5 minutami gry w przewadze i mieli obowiązek zdobyć tutaj kilka goli, zamykając sprawę trzech punktów. Tyle że grając o jednego więcej, prezentowali się wyjątkowo nieudolnie. Niewiele brakowało a sami straciliby gola i paradoksalnie dopiero wtedy, gdy siły się wyrównały, Bad Boys stworzyli sobie kilka 200% okazji. Hyundai chyba za bardzo chciał wygrać i w końcówce grał praktycznie na jednego obrońcę. To powinno się skończyć tragicznie, bo w 39 minucie zadrżał słupek ich bramki, a dobitka poleciała minimalnie obok, z kolei w następnej akcji Filip Gac stracił piłkę będąc ostatnim obrońcą i tylko Radek Stańczak wie, czemu nie umieścił wtedy futbolówki w siatce. A że za chwilę wybrzmiała ostatnia syrena, mecz skończył się rezultatem 2:2. Jedni i drudzy byli niepocieszeni, aczkolwiek to rozczarowanie wynikało z różnych względów. Hyundai zagrał po prostu bardzo słabo i z perspektywy sytuacji podbramkowych, powinien zostać za to ukarany dobitniej niż strata „tylko” dwóch punktów. Na jego szczęście Bad Boys nie mieli w składzie rasowego napastnika i tylko to go uratowało od zasłużonej porażki.

A na sam koniec dnia przypadła rywalizacja lidera rozgrywek, z ówcześnie będącą na trzeciej pozycji Ekipą Organizatora. Ci drudzy mieli na uwadze, że porażka z Hyundaiem mocno zminimalizowała margines błędu na ten sezon i z Highlife nie można było kalkulować. Tutaj liczyło się wyłącznie zwycięstwo i choć wszyscy po wyniku już wiedzą, że cel nie został zrealizowany, to jednak boiskowe wydarzenia wcale nie układały się dla późniejszych triumfatorów tak dobrze, jak mogłoby się wydawać. Zespół Maćka Kamińskiego dysponował bardzo szeroką ławką rezerwowych i można było odnieść wrażenie, że w żadnym momencie tego spotkania, nie zagrał na takim poziomie, do jakiego nas przyzwyczaił. Zawodnicy nie mogli się dobrze wgryźć w ten mecz, bo co chwilę trzeba było ustępować miejsca kolejnym graczom, ale nie przeszkodziło to faworytom w objęciu prowadzenia. Gola dla nich zdobył Maciek Kamiński. Organizatorzy nie pierwszy raz musieli w tym sezonie odrabiać straty i ponownie pokazali, że potrafią to robić. Po ładnej akcji wyrównał Marcin Zaremba, lecz wszystko jak domek z kart mogło się posypać w ostatnich sekundach pierwszej połowy. Najpierw z błędu bramkarza Ekipy skorzystał Kacper Boroszko, a ten sam zawodnik powinien zainkasować dublet, bo od razu po wznowieniu gry przez rywali przejął piłkę i znów był sam na sam z Robertem Biskupskim! Tym razem bramkarz okazał się sprytniejszy, co nie zmieniało faktu, iż to Highlife był o 20 minut od zwycięstwa. Być może za bardzo go to uspokoiło, bo na początku drugiej połowy Ekipa miała trzy doskonałe okazje do wyrównania, lecz kapitalnie bronił Maciek Szczapa. Strażnik świątyni liderów zmagań był najjaśniejszym punktem swojego zespołu i wielokrotnie ratował z opresji pogubionych kolegów. Ale i on nie mógł nic zdziałać w 30 minucie, gdy do remisu doprowadził Jarek Rudy. Później Ekipa nadal dominowała i gdy wydawało się, że gol dla niej wisi w powietrzu – autor poprzedniego trafienia przypadkowo wpakował piłkę do własnej bramki i Highlife mógł triumfować. Przed ostatnim gwizdkiem sędziego dobił jeszcze Ekipę trafieniem na pustą bramkę Dominik Buczek i tak lider wygrał mecz, w którym trudno powiedzieć, że był lepszy. Ale coś nam się wydaje, że to wcale nie martwi Maćka Kamińskiego. To dobry znak, bo wciąż jest nad czym pracować i byłoby nieporozumieniem, gdybyśmy po czterech kolejkach pisali o nich jako o drużynie kompletnej. Jak widać nawet zespoły które po czterech spotkaniach dysponują punktowym maxem, nie mogą ustawać w samodoskonaleniu. Co do Ekipy Organizatora, to jeśli nie popracuje nad skutecznością, marzenia o awansie będzie musiała odłożyć na półkę. Napastnikom brakuje zimnej krwi i paradoksem jest fakt, że potrafią oni zdobywać gole z trudniejszych pozycji, a te duże prostsze spektakularnie marnują. Obraz rozpaczy uzupełniła bramka na 2:2 i gol samobójczy na 2:3. To wcale nie musiało się tak skończyć...

Video z poniedziałkowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po ostatnim spotkaniu, a przepytywani byli Maciek Kamiński (Highlife) oraz Czarek Żaboklicki (Ekipa Organizatora). Pewnie już zauważyliście, że przed wywiadem Czarka pojawił się "nieproszony" fragment materiału :) Niestety - dwudniowy turniej w weekend, następnie 700 km zrobione jednego samochodem tuż przed ligą i pod koniec dnia moja koncentracja była już pod kołdrą. Mam nadzieję, że nikt nie poczuje się urażony;)

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: