fot. © Google

Opis i skróty czwartej kolejki trzeciej ligi!

14 stycznia 2018, 12:45  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

W trzeciej lidze podobnie jak w czwartej mamy już samodzielnego lidera rozgrywek. Zostało nim radzymińskie Progresso.

Zespół Bartka Balcera miał we wtorek za przeciwnika zawsze groźny Promil. Ekipa Tomka Kryszkiewicza, mimo zaledwie jednego punktu w trzech spotkaniach, w każdym z nich stawiała swojemu rywalowi wysoko poprzeczkę, dlatego mieliśmy nadzieję, że przynajmniej postraszy faworytów tego poziomu. Nic z tego... To był mecz-koszmar w wykonaniu zespołu z Woli Rasztowskiej. Nic się nie kleiło, obrona nie istniała, a było to również pokłosiem kontuzji jakiej nabawił się Konrad Bulik, który stracił dużą część tego spotkania. Trudno wytłumaczyć skąd się wzięła taka degrengolada w wykonaniu Promilowców, bo stracić 15 goli w sytuacji, gdzie nie brakuje zawodników na zmianę – to sztuka. Co gorsze – ta druzgocąca porażka zepchnęła przegranych na ostatnie miejsce w tabeli i stawia ją w trudnej sytuacji przed obroną trzecioligowego statusu. Z kolei Progresso wtedy jeszcze nie wiedziało, że te trzy punkty pozwolą na odskoczenie od goniącego ją peletonu. A kolejny krok w kierunku awansu można zrobić już w najbliższy wtorek, bo rywalem będzie Multi-Medica, ale nie ma co się łudzić, że będzie to równie łatwy pojedynek co ten z Promilem. Tak łatwy nie będzie już chyba żaden inny...

Sukces Progresso odbywał się na oczach zawodników Dar-Maru, którzy wiedzieli, że muszą wygrać z MK-BUDem by zachować trzypunktowy dystans do liderów tabeli. Zakładaliśmy, iż wykonanie tego zadania może nastręczyć ekipie Norberta Kucharczyka sporo trudności, bo Budowlami są zespołem nieobliczalnym a ostatnia wiktoria nad Bomba Boys poprawiła morale w drużynie. Niestety – MK-BUD w tym spotkaniu nie przypominał siebie z poprzedniej potyczki, a raczej z tej z Antykwariatem, gdzie nie miał praktycznie nic do powiedzenia. Dar-Mar bardzo szybko wybił zresztą rywalom nadzieję na dobry wynik, bo już po 10 minutach prowadził 3:0. Tak naprawdę to w pierwszej połowie ekipa Kacpra Kraszewskiego nie stworzyła sobie ani jednej klarownej sytuacji do zdobycia bramki, natomiast pod jej świątynią co chwilę działo się coś ciekawego. To, że Dar-Mar po 20 minutach prowadził ostatecznie 4:0, można uznać za sukces przegrywających. W drugiej połowie było tylko trochę lepiej – faworyci kontrolowali bowiem sytuację w pełni i popełnili tylko jeden błąd, który w 27 minucie wykorzystał Karol Urbaniak. Strata bramki nie wpłynęła deprymująco na graczy w czerwonych koszulkach, którzy uaktywnili się zwłaszcza w końcówce spotkania i dopisali do swojego konta kilka łatwych goli. Budowlani byli tylko tłem dla swoich konkurentów, a przed pierwszym gwizdkiem śmiali się do siebie, że pod nieobecność swojego „menagera” Kacpra Kraszewskiego nie będą wiedzieli co mają grać. Ale tak to właśnie wyglądało – nie było pomysłu, nie było gry na dużej szybkości i Dar-Mar wyglądał tutaj jak zespół z zupełnie innej ligi. Szkoda, że tak to się ułożyło, bo liczyliśmy na znacznie więcej i pewnie nawet zwycięzcy nie spodziewali się, iż dopisanie trzech punktów do ligowej hierarchii przyjdzie im bez większego wysiłku.

Zupełnie inny przebieg miał mecz numer „3” tego dnia. Atomowe Orzechy rywalizowały z Sokołami, więc spotkały się zespoły, którym nie dane było jeszcze poznać smaku zwycięstwa w tej edycji. I pewnie obydwie zdawały sobie sprawę, że może to być doskonała okazja, by w końcu przełamać się i znacznie zwiększyć szansę na utrzymanie w trzeciej lidze. To spotkanie nie było wielkim widowiskiem, ale trzymało w napięciu praktycznie od pierwszej do ostatniej minuty. Premierowe fragmenty to akcja za akcję i ten schemat powtórzył się też gdy zaczęły padać bramki. Na trafienie Rafała Kusiaka błyskawicznie odpowiedział bowiem Adrian Ziółkowski, a po tych dwóch trafieniach żadna z kolejnych akcji w pierwszej połowie nawet nie zapachniała golem. Wszystko miało się więc rozstrzygnąć w drugiej i od 24 minuty bliżej sukcesu były Orzechy. Ich ładną akcję wykończył Patryk Cackowski, lecz od momentu zdobycia tego gola, inicjatywę przejęły Sokoły. Atomowe z kolei chyba niepotrzebnie zbyt głęboko cofnęły się we własne pole karne, przez co regularnie dochodziło tam do „zamieszek”. W 31 minucie Kamil Wiśniewski i spółka cudem uratowali się od straty gola, gdy piłkę niemal na linii bramkowej zatrzymał Janek Ryszewski. W 35 minucie w słupek ich bramki strzelił Rafał Kusiak, a w 37 minucie sytuacji sam na sam z bramkarzem nie wykorzystał Adam Wronka. Atomowe mogły mówić o ogromnym szczęściu, podobnie jak w 39 minucie, gdy swojej szansy nie wykorzystał Rafał Kusiak. Tutaj remis to było minimum co mogły i powinny osiągnąć Sokoły, a te niewykorzystane okazje o mało się nie zemściły, gdy 300% okazję popsuł Patryk Cackowski, będąc w sytuacji oko w oko z Krzyśkiem Karolakiem. Końcowy gwizdek sędziego Orzechy przyjęły więc z ogromną ulgą. Znamy ich z lepszej gry, ale często bywało tak, iż byli nawet konkretniejsi niż swoi rywale, a mimo to nie punktowali. Teraz dysponowali furą szczęścia, ale to oni zabrali trzy punkty w drogę powrotną. Ten triumf pozwolił im awansować na siódme miejsce w tabeli i zobaczymy czy będzie to początek ich marszu w górę ligowej hierarchii czy też jednorazowy wybryk. Co do Sokołów, to straconych tutaj punktów może im bardzo brakować w kontekście utrzymania. Trudno wytłumaczyć ich strzelecką indolencję, bo zwykle są bardzo skuteczni, a tutaj mieli tyle okazji, że można by nimi obdzielić kilka meczów. Ale mówi się trudno i trzeba grać dalej.

Różnicą jednej bramki skończył się też następny pojedynek – między Multi-Mediką a Antykwariatem. To spotkanie dzieliło się na kilka faz, ale prawdopodobnie najważniejszą z nich był początek. Medyczni pierwsze minuty grali bowiem bez nominalnego bramkarza i zastępujący w bramce Michała Birka Robert Rozbicki w trakcie pierwszych ośmiu minut dał się pokonać aż trzykrotnie. Gdy tak patrzymy na te gole, to wydaje się, że przynajmniej przy dwóch mógł się zachować lepiej, zwłaszcza przy ostatniej, gdzie Paweł Madej wrzucił mu piłkę za kołnierz z własnej połowy. Nic dziwnego, że chwilę później między słupki wskoczył Patryk Maliszewski i chociaż on również nominalnym bramkarzem nie jest, to przecieraliśmy oczy ze zdumienia, w jaki sposób potrafi bronić. Do tego potrafił też niczym Mateusz Łysik świetnie rozprowadzić akcję swojej drużyny i to właśnie z jego podania pierwszego gola dla Multi zaliczył Krzysiek Rozbicki. Tyle że Medyczni nie poszli za ciosem. Ba – gdyby nie kapitalne interwencje ich bramkarza, już do przerwy mogli przegrywać 4-5 golami. Ale co się odwlekło, to nie uciekło. W drugiej połowie Antykwariat wyprowadził dwie groźne kontry, które skutecznie wykańczali Tomasz Madej i Kamil Deptuła, co pozwoliło osiągnąć ekipie Łukasza Głażewskiego bezpieczną przewagę czterech bramek. I chyba właśnie ten psychiczny komfort źle wpłynął na graczy w niebiesko-czarnych koszulkach. Nie mająca wtedy nic do stracenia Medika przycisnęła swojego konkurenta i konsekwentnie zaczęła zmniejszać dystans. W 38 minucie było już tylko 3:5 i chociaż Antykwariat również miał swoje okazje, to genialne parady Patryka Maliszewskiego ratowały Multi od utraty goli. A właśnie kolejne podanie lotnego bramkarza ekipy Krzyśka Rozbickiego spowodowało, że w 40 minucie Tomek Bicz zdobył gola kontaktowego! Ale na więcej czasu już nie starczyło. Zryw zespołu Mediki okazał się minimalnie spóźniony, chociaż naszym zdaniem o wyniku nie zadecydował koniec spotkania, a jego początek. Przespany przez przegranych, przespany przez ówczesnego bramkarza i mimo ambitnej walki do końca, nie udało się wyszarpać nawet punktu. Brawa dla Antykwariatu, bo udało mu się przerwać zwycięski marsz byłego drugoligowca, chociaż końcówka tego meczu musi być przez zespół z Radzymina i okolic dokładnie przeanalizowana. Niewiele bowiem brakowało, by zamiast trzech, skończyłoby się na jednym punkcie.

A dzień meczowy zakończyliśmy rywalizacją zespołów, które bardzo dobrze się znają – Pioruna z Bomba Boys. Te ekipy z tego co nam wiadomo grają nawet wspólne sparingi, tyle że głównie odbywa się to na trawie, a tutaj przyszło im zmierzyć swoje siły na parkiecie. Był to na pewno prestiżowy mecz, którzy jedni i drudzy bardzo chcieli rozstrzygnąć na swoją korzyść. Większe szanse dawaliśmy Piorunowi, lecz Artur Świderski musiał się zmierzyć z wypadnięciem kilku podstawowych graczy. Zabrakło Pawła Żaboklickiego czy Janka Endzelma, ale to wcale nie musiało oznaczać, że Bombowi będą mieli dzięki temu łatwiej. Czasem krótka ławka rezerwowych to lepsze rozwiązanie niż zmiany co pięć minut i tak też było w tym przypadku. Ogólnie ten mecz przypominał pojedynek dwóch szachistów. Nie było to otwarte spotkanie, ale przede wszystkim wyczekiwanie na błąd rywala i z tego względu długo utrzymywał się tutaj bezbramkowy remis. Bomba jak zwykle miała problem z atakiem pozycyjnym, który rozgrywała za wolno i zbyt przewidywalnie. Szkoda, że w takim spotkaniu zabrakło Krystiana Panka, bo akurat on, ze swoim młotkiem w lewej nodze, mógłby tutaj pokarać Michała Dębskiego, który zastępował w bramce Grześka Silickiego. Piorun zwykle nie miał problemów z rozbijaniem ataków oponenta, a tuż przed końcem pierwszej połowy przeprowadził zabójczą kontrę, którą świetnie spuentował Piotr Pikulski. Ten gol pozwolił prowadzącym na utrzymanie dotychczasowej taktyki, z kolei obóz Mateusza Nowaczyńskiego zmusił do jeszcze większego ryzyka. Ale niestety – proponowane przez Bombowych schematy nie przynosiły żadnych efektów. Z kolei gdy Piorun zapuścił się pod bramkę Kamila Sadowskiego, to ten musiał być czujny. Wynik 1:0 utrzymał się aż do 38 minuty. Wtedy Piorun zdobył wręcz symbolicznego gola – Bomba źle rozegrała swój atak, piłka trafiła do Artura Świderskiego a ten strzałem na pustą bramkę dopełnił formalności. Dopiero na kilkanaście sekund przed końcem Jankowi Żołądkowi udało się wreszcie przełamać strzelecki impas, ale było to przynajmniej o kilka minut za późno. Już po zakończonym spotkaniu wrócił nam przed oczy obrazek jeszcze sprzed pierwszego gwizdka. Mateusz Nowaczyński zwołał kolegów i dość długo coś z nimi omawiał. Według nas taka rozmowa, o wiele dłuższa i na konkretnych przykładach, choćby analizie materiału video, powinna się odbyć znacznie wcześniej. Widzimy w zawodnikach Bomby duży potencjał, ale nie można przez 40 minut non stop improwizować, w nadziei że „jakoś to będzie”. Przecież porównując indywidualnie graczy Bomby i Pioruna to ci pierwsi mają większe umiejętności, ale na hali to nie wystarczy. Tutaj trzeba grać przede wszystkim mądrze, a czasem też cwanie, czyli dokładnie tak, jak w ostatni wtorek zagrali Artur Świderski i spółka.

Video z wtorkowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po trzecim spotkaniu, a przepytywani byli Kamil Wiśniewski (Atomowe Orzechy) oraz Rafał Kusiak (Sokoły).

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: