fot. © Google
Opis i skróty piątej kolejki trzeciej ligi!
Dziś wyjątkowo zaczynamy z magazynem i opisami III ligi. W czwartej pojawił się mały problem techniczny, który chcemy wpierw wyeliminować.
W środę półmetek rozgrywek jako pierwsi przekroczyli gracze Pioruna i Sokołów. Ci drudzy przybyli na halę w mocno okrojonym składzie, bez Chrystiana Karczewskiego, co miało swoje konsekwencje. Okazało się bowiem, że Piorun tego dnia wcale nie był taki straszny i gdyby nie zabrakło najlepszego napastnika miejscowych, to Rafał Kusiak i spółka mogli się pokusić o lepszy wynik. Wszystko zaczęło się jednak od straty gola przez zielonkowskich weteranów, gdy piłkę do ich bramki dość szczęśliwe wstrzelił Marcin Zalewski. Faworyci nie zdołali jednak pójść za ciosem, a w 11 minucie trochę przysnęło się ich obrońcom i do wyrównania doprowadził Darek Karczewski. Ten gol pobudził ekipę Artura Świderskiego, która wyraźnie podkręciła tempo i na przestrzeni ostatnich 10 minut tej odsłony zaliczyła aż cztery trafienia! Bardzo dobrze w tym okresie grał Grzegorz Dudziak, imponujący spokojem w swoich poczynaniach. Z wyniku 1:1 zrobiło się więc 5:1, co niemal pozbawiało szans Sokołów na chociażby jeden punkt. Być może Piorun również za szybko uwierzył, iż wszystko jest rozstrzygnięte, bo z kolei początek drugiej odsłony przegrał 0:2. Obydwie bramki dla graczy w żółtych koszulkach zdobył Maciek Makarow, a miejscowi mieli też jedno uderzenie w słupek. Graczom z Rembertowa w sukurs przyszedł jednak stały fragment gry – z rzutu rożnego asystę zaliczył Rafał Zadykowicz, a piłkę do siatki wpakował Michał Dębski. Ta bramka „zabiła” mecz, bo później, mimo wielu okazji z jednej i drugiej strony, nic nie chciało wpaść. Najlepszą okazję zmarnował Marcin Zalewski, który przegrał pojedynek sam na sam z bramkarzem, co zemściło się tuż przed końcem spotkania – straty zmniejszył bowiem Maciek Makarow i spotkanie skończyło się wynikiem 4:6. Piorun wygrał oczywiście zasłużenie, lecz nie mogliśmy pozbyć się wrażenia, że z Chrystianem Karczewskim Sokoły byłyby tutaj konkurencyjne od pierwszej do ostatniej minuty. Faworyci nie grali bowiem rewelacyjnie, ale kto wie – może zagrali po prostu na tyle, byle tylko wystarczyło do zwycięstwa?
Jeśli poprzedni mecz można określić mianem „w miarę wyrównanego”, to absolutnie jednostronne widowisko widzieliśmy od godziny 20:45. W poprzednich sezonach Atomowe Orzechy bardzo często dokazywały faworytom i przynajmniej jednego z nich potrafiły ograć. W tej edycji na nic takiego się nie zapowiada, bo jak pokazał mecz z Dar-Marem – od czołówki trzeciej ligi dzieli ich spora odległość. Hubert Kopania i spółka na pewno chcieli dobrze wypaść w rywalizacji z ekipą z Kobyłki, lecz chęci nie wystarczyły. Dar-Mar wyglądał jak zespół z innej ligi, grał od samego początku bardzo pewnie, konsekwentnie i dzięki dużej ruchliwości w ataku, ciągłej zmianie pozycji, co chwilę tworzył pod świątynią Jarka Barana zagrożenie. Było więc jasne, że w momencie, kiedy ukąsi pierwszy raz, kolejne trafienia będą jedynie kwestią czasu. Atomowe trzymały się do 7 minuty, bo właśnie wtedy rezultat otworzył Paweł Godlewski i z perspektywy Orzechów wszystko się posypało. Dar-Mar niepodzielnie rządził na placu i przed upływem kwadransa prowadził już 3:0. A że ma w swoich szeregach zawodników, którym ciągle jest mało, to Jarek Baran musiał być „pod prądem” non stop. Mimo tego, że uwijał się jak w ukropie, nie był w stanie powstrzymać wszystkich strzałów rywala i na początku drugiej połowy szybko zrobiło się 5:0. Zawodnicy w czerwonych koszulkach trzykrotnie później obili słupek, aż wreszcie w 35 minucie na 6:0 podwyższył Przemysław Tucin. Wydawało się, że faworyci wygrają tutaj do zera, lecz 60 sekund później honorowego gola dla przegranych zdobył Adam Andrzejewski, który skutecznie, aczkolwiek dość szczęśliwie wyegzekwował rzut wolny. To spotkało się z ripostą konkurentów, a konkretnie Przemysława Tucina, który zdobył jeszcze dwa gole i mecz zakończył się wynikiem 8:1. To była różnica przynajmniej jednej klasy. Atomowe na tle poukładanego przeciwnika wyglądały jak zespół, który grał za sobą po raz pierwszy. Jesteśmy blisko stwierdzenia, że nawet na tego jednego gola chyba nie zasłużyły, bo wyglądało to niestety bardzo, bardzo słabo...
A dość niespodziewanie pewnie dla niektórych, najciekawszym i trzymającym w napięciu do ostatnich sekund meczem był ten między Antykwariatem a Bomba Boys. Prorokowano tutaj raczej łatwe zwycięstwo tych pierwszych, lecz gdy uważnie prześledzimy statystyki z tego spotkania, czy okazje podbramkowe, to chociaż faworyci dopięli swego, to nie jesteśmy pewni, czy możemy to określić mianem zasłużonego triumfu. Bombowi już w pierwszej minucie obili tutaj słupek, a w 4 minucie zmarnowali kolejną doskonałą okazję. Ich problem zaczął się jednak w 4 minucie, gdy żółtą kartkę zobaczył Jakub Bogacki. Antykwariat szczęśliwie wykorzystał grę w przewadze, a kolejna dobra dla niego informacja przyszła w następnej akcji. Nieodpowiedzialnie zachował się bramkarz Bomby Kuba Sadowski, który interweniował ręką za polem karnym i słusznie otrzymał za to czerwoną kartkę. To oznaczało, że podopieczni Mateusza Nowaczyńskiego stracili do końca spotkania bramkarza, a najbliższych pięć minut musieli grać o jednego mniej. Paradoksalnie w tym okresie zagrali lepiej niż Antykwariat i mogli nawet zdobyć gola, lecz strzał Krystiana Panka okazał się minimalnie niecelny. Najważniejsze jednak, iż udało się wytrzymać grę w osłabieniu bez strat i dzięki temu mecz nadal trzymał w napięciu. Przegrywający szukali kolejnych okazji do wyrównania, ale remis na tablicy świetlnej pojawił się wtedy, gdy nikt się tego nie spodziewał. Mocne nabicie z rzutu rożnego i Paweł Madej przypadkowo pokonuje własnego bramkarza. Kolejny cios na Antykwariat spada, gdy „żółtko” ogląda Damian Makarewicz. Bombowi mogli więc tuż przed przerwą wyjść nawet na prowadzenie, lecz fatalnie zachował się Krystian Panek. Chociaż do końca premierowej odsłony było 15 sekund, niepotrzebnie decydował się na strzał, który łatwo zablokował Szymon Strychalski, podając następnie do Pawła Madeja a ten zdobył gola na 2:1. Wydaje się, że dobrze dla Bomby się stało, iż za chwilę wybrzmiała syrena, bo tak głupi gol mógł spowodować kolejne szybkie straty, a tak można było wszystko na spokojnie przeanalizować w przerwie. Tutaj nic nie było jeszcze stracone i druga połowa to potwierdziła. Gracze z Rembertowa grali konsekwentnie i chociaż w swoim ataku pozycyjnym często ryzykowali, zostawiając pustą bramkę, to nie było innego wyjścia. Niewiele brakowało, by skarcił ich za to Paweł Madej, który w krótkim odstępie czasu zaliczył dwa słupki! Serię niewykorzystanych okazji przerwał w 32 minucie Krystian Panek. Remis przetrwał jednak bardzo krótko, bo w dwóch kolejnych minutach Antykwariat zaliczył dwie bramki, a przy obydwu palce maczał świetnie dysponowany Tomek Terpiłowski. Zwycięstwo zdało się uciec Bombowym na dobre i chociaż tuż przed końcem rywale strzelili sobie kolejnego samobója, to na więcej czasu nie starczyło. Przegrani byli rozczarowani, bo zostawili sporo zdrowia na parkiecie i kto wie, jakby to wyglądało, gdyby nie czerwona kartka czy też głupio stracony gol na 1:2. Problemem Bomby jest skuteczność. We wtorek chłopaki mieli mnóstwo okazji, a dwa z trzech goli zdobyli po strzałach przeciwników. Cieszyć może fakt, iż postraszyli faworyzowanych konkurentów, którym taki mecz chyba się przyda, żeby zawczasu nie pomyśleli sobie, że drużyny z dołu tabeli będą im się kłaniały w pas.
Mecz do jednej bramki oglądaliśmy za to w rywalizacji MK-BUDu z Promilem. Może wynik na to nie wskazuje, bo różnica trzech goli podpowiada, że spotkały się drużyny o podobnym potencjale, ale jeśli nawet tak było, to Promil tego wieczora nie zaprezentował nawet połowy tego, co faktycznie potrafi. Na swoim poziomie w tej drużynie zagrał tylko jeden człowiek – był nim Darek Waś. Bramkarz Promila bronił czasami w niewiarygodnych sytuacjach i tylko jemu chłopaki zawdzięczają, że do przerwy nie zobaczyliśmy tutaj żadnego gola. A okazji nie brakowało – naliczyliśmy ich przynajmniej siedem, natomiast po stronie ekipy z Woli Rasztowskiej ani jednego. Ale wiadomo – to tak naprawdę nic nie musiało znaczyć, bo wystarczyło, że Promil wyszedłby na prowadzenie w finałowej części spotkania i Budowlani mieliby problem. A była taka możliwość, bo w 22 minucie Konrad Bulik świetnie odnalazł Łukasza Polaka, lecz ten w dogodnych okolicznościach chybił. Z kolei w 25 minucie błąd przytrafił się niedoszłemu asystentowi przy poprzedniej akcji. Piłkę zabrał mu Karol Urbaniak i to on dał przykład, jak można pokonać Darka Wasia. W jego ślady za chwilę poszedł Rafał Roguski i widząc zachowanie zawodników jednego i drugiego zespołu, nie mieliśmy wątpliwości, że tych strat Promil nie będzie w stanie odrobić. Przegrywający byli apatyczni, jakby dopiero wyszli z łóżka po przebytej chorobie. W grze trzymał ich tylko bramkarz, który w 29 minucie dopisał do swojego konta kolejne dwie genialne parady. Ale Darek nie mógł obronić wszystkiego. W końcówce dwa razy oszukali go jeszcze Rafał Roguski i Kacper Puchalski i wynikiem 4:0 powinien się ten mecz skończyć. Promil uratował jednak honor skutecznie wykorzystanym rzutem karnym przez Rafała Chądzyńskiego, chociaż nawet na to jedno trafienie nie zasłużył. To był zdecydowanie najsłabszy mecz ferajny Tomka Kryszkiewicza w tym sezonie, który nie nastraja optymistycznie przed trudną batalią o utrzymanie. MK-BUD może natomiast odetchnąć, bo wyraźnie uciekł od dna ligowej stawki, a że terminarz do końca sezonu ma dobry, to nic nie wskazuje na to, by w tamte rejony mógł jeszcze powrócić.
O comeback na szczyty ligowej hierarchii miała zamiar powalczyć Multi-Medica. Po minimalnej porażce z Antykwariatem, obóz Krzyśka Rozbickiego stanął przed jeszcze trudniejszym wyzwaniem, we wtorek podejmował Progresso. Kłopot Multi polegał nie tylko na tym, że rywal to aktualny lider tabeli, ale przede wszystkim w składzie Medycznych znowu zabrakło podstawowego bramkarza. Z naszych informacji wynika, że kontuzjowany jest Michał Birek i chociaż przed tygodniem dobrze zastępował go Patryk Maliszewski, to drużyna podjęła decyzję, iż od pierwszych minut w bramce zagra sam kapitan. Niestety – to nie był optymalny wybór, bo Krzysiek miał swoje problemy z interwencjami, ale też powiedzmy sobie szczerze – bez względu na to kto broniłby dostępu do świątyni Mediki, ten mecz i tak zostałby przegrany. Progresso było bowiem zdecydowanie lepsze i chyba w żadnym momencie spotkania, nie straciło nad nim kontroli. Siłą tej ekipy jest zresztą bardzo wyrównana i szeroka ławka rezerwowych, więc każdy kto wchodzi z niej na plac, nie tylko nie osłabia zespołu, ale też potrafi dać coś ekstra. Przy tak intensywnie grającym przeciwniku, który nie schodził poniżej pewnego poziomu, Multi była bezsilna. W pierwszej połowie jej akcje można policzyć na palcach jednej ręki i w sumie tylko sytuacja Mateusza Kowalczyka z 8 minuty nadawała się do skrótów. O resztę zatroszczył się późniejszy zwycięzca, prowadząc do przerwy 3:0 i niemal zapewniając trzy punkty. Niewiele w tym temacie zmieniła bramka z 28 minuty Roberta Rozbickiego. Okazała się ona zresztą jedynie honorową, a podrażnione Progresoo w drugiej części finałowej odsłony zorganizowało sobie festiwal strzelecki i ostatecznie wygrało aż 7:1. Jedyna zła informacja dla Adriana Płócienniczaka i spółki to czerwona kartka dla Radka Gajewskiego – zupełnie niepotrzebna, bo otrzymana przy wyniku 5:1. Ale nie ma się co przejmować, bo w ekipie lidera rozgrywek jest komu grać. Tak sobie myślimy, iż triumfatorzy mogli być nawet trochę rozczarowani tym spotkaniem, bo pewnie spodziewali się zaciętej rywalizacji. Mecz okazał się jednak spacerkiem, ale ich winy nie ma w tym oczywiście żadnej. Przecież wszyscy wiemy, że prędzej czy później tych chłopaków i tak zobaczymy tam, gdzie jest ich miejsce, czyli w najwyższej klasie rozgrywkowej w NLH.
Video z wtorkowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po czwartym spotkaniu, a przepytywani byli Krystian Ochman (Promil) oraz Kacper Kraszewski (MK-BUD).
Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!