fot. © Google

Opis i skróty piątej kolejki czwartej ligi!

21 stycznia 2018, 13:44  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

To był świetny tydzień dla Highlife. Lider rozgrywek nie tylko wygrał swój mecz, ale punkty stracił mocno depczący mu wówczas po piętach Hyundai.

Zanim jednak opowiemy o okolicznościach umocnienia się na pozycji lidera ekipy Maćka Kamińskiego, najpierw kilka słów o meczu Na Fantazji z No Name. Ci pierwsi po ograniu w poprzedniej kolejce Landtech mieli nadzieję na podtrzymanie zwycięskiej passy, choć wiedzieli, że nie mają co liczyć na taki spacerek jak ostatnio. Być może dlatego pokusili się o wzmocnienie swojego składu – nowym Fantazjastą został Janek Szulkowski. Piszemy o tym nieprzypadkowo, bo ten chłopak miał naprawdę duży wpływ na wynik tej konfrontacji. Zanim jednak zaczął on zdobywać pierwsze gole na parkietach NLH, rezultat otworzyli Bezimienni. W 8 minucie Michał Małaszczuk pokonał bramkarza konkurentów, a w 11 minucie prowadzący mieli wyborną okazję by podwoić stan posiadania, lecz świetnie zachował się Andrzej Zając. No Name chyba jednak źle rozłożyli siły na pierwszą połowę, bo w końcówce szczęśliwie udało im się obronić prowadzenie. Ale co się odwlekło wtedy, nie uciekło na początku drugiej odsłony. W 23 i 24 minucie wspomniany wcześniej Janek Szulkowski dwa razy znajduje sposób na Mateusza Kuterę i wynik odwraca się o 180 stopni. No Name w swoich meczach przyzwyczajają, że zwykle muszą odrabiać straty i często im się to udaje. Niewiele brakowało by w 28 minucie wyrównał Arek Dalecki, lecz piłka po jego strzale trafiła w słupek. Lada moment taka sama sytuacja, tyle że po drugiej stronie boiska stała się udziałem Janka Szulkowskiego. A dosłownie w chwilę po niej doszło do kontrowersji. Broniący strzał Andrzej Zając niemal wpadł z piłką do bramki, ale chyba tylko system goal-line mógłby uczciwie ocenić, czy futbolówka całym obwodem przekroczyła linię bramkową. Bezimienni musieli więc szukać swoich szans w kolejnych próbach, ale w 34 minucie błąd popełnił Mateusz Kutera, który przegrał przebitkę z Kamilem Osowskim, a ten wpakował piłkę do pustej bramki. No Name byli wtedy pod ścianą i gdy na 120 sekund przed końcem gola kontaktowego zainkasował Piotrek Bujalski, wydawało się, że znowu uda im się zabrać głowę spod gilotyny. Nie tym razem. Tuż przed końcem spotkania golem na 4:2 dobił ich Kamil Osowski i w ten sposób Na Fantazji odniosło najcenniejsze zwycięstwo w swojej krótkiej przygodzie z naszymi rozgrywkami. Zasłużone, bo rywal zrobił zdecydowanie za mało, by myśleć choćby o remisie. To dziwne, bo podopieczni Piotrka Wycecha mieli przewagę fizyczną i powinni od samego początku postawić na zdecydowany pressing, zmuszając rywali do grania wysokich piłek, które w większości padałyby ich łupem. Cóż, powrót do czasów świetności tej drużyny na pewno się przez tę porażkę wydłużył, ale trzeba zakasać rękawy i walczyć do samego końca.

Dobry mecz przeciwko liderowi rozgrywek zagrał za to Maximus. Piszemy to z pełną odpowiedzialnością, doskonale pamiętając wynik tego spotkania, ale to wcale nie musiało się tak skończyć. Highlife przyzwyczaił nas do tego, że potrzebuje dużo czasu, by wejść w mecz i jeśli można go w jakikolwiek sposób powstrzymać, to najlepiej zrobić to właśnie w początkowych fragmentach spotkania. Nie wiemy czy Maximus był tego świadomy, ale trzeba mu oddać iż pierwszy kwadrans w jego wykonaniu był wyjątkowo solidny i podopieczni Grześka Cymbalaka stworzyli sobie kilka świetnych okazji do objęcia prowadzenia. W 3 minucie Adam Gołębiewski niepotrzebnie podaje zamiast strzelać i Highlife broni się po raz pierwszy. W 7 minucie Artur Ciok wypuszcza w bój Roberta Kraskę, ale ten przegrywa pojedynek sam na sam z Maćkiem Szczapą. Było też kilka innych okazji dla graczy w białych koszulkach, lecz pokutował brak rasowego napastnika i Maximus nie potrafił otworzyć swojego strzeleckiego dorobku. A że Highlife budzi się zawsze po upływie kwadransa, to czuliśmy w powietrzu, iż te wszystkie niewykorzystane okazje zaraz się zemszczą i tak też było. W 17 minucie gola dla faworytów inkasuje Dominik Buczek, ale chwilę później doskonałą okazją na remis dysponował Robert Kraska, lecz i w tym przypadku bramka Highlife była jak zaczarowana. Schodząc na przerwę przegrywający mogli czuć spore rozczarowanie, a czarę goryczy przechyliła sytuacja tuż po powrocie na plac. W 23 minucie Piotrek Manaj zdobył bramkę bezpośrednio z rzutu wolnego, a gdy w 26 minucie kolejną dobrą okazję zmarnował Artur Zbiejczyk, nie mieliśmy wątpliwości, że tutaj nic złego faworytowi nie może się stać. I faktycznie – z ekipy Grześka Cymbalaka zeszło powietrze, rywal zdobył szybko dwa kolejne trafienia i było po meczu. Ostatecznie spotkanie zakończyło się triumfem ekipy z Wołomina w stosunku 5:1 i można jedynie teoretyzować, w jakim kierunku poszłaby ta potyczka, gdyby Maximus wykorzystał w pierwszej połowie choć jedną ze swoich okazji. Niestety przez swoją anemię w ataku nie dał sobie szans by to sprawdzić i chociaż wrażenie pozostawił po sobie niezłe, to za jakiś czas mało kto będzie o tym pamiętał...

A do turbo-sensacji o mało nie doszło w konfrontacji Landtech z Grochowem! Zespół Michała Kucharskiego w tym sezonie przegrywał swoje mecze bardzo wysoko a biorąc pod uwagę, że ich poniedziałkowy rywal potrafił rozbić w pył Maximusa w stosunku 14:2, to tutaj mogliśmy się spodziewać pogromu. Kto wie, czy ekipa Karola Gwardy też nie była przekonana, iż w tym spotkaniu wszystko przyjdzie jej tak gładko, że nawet nie ma co się za bardzo starać i być może to spowodowało, że w 8 minucie Landtech prowadził 2:0!! Drużyna z Piastowa, w której szeregach pojawiło się kilka nowych nazwisk, od samego początku grała dobrze w obronie i skutecznie z przodu, co w konsekwencji pozwoliło Adamowi Wyczółkowskiemu i Łukaszowi Kubickiego wpisać się na listę strzelców. Grochów wyglądał na zszokowanego takimi okolicznościami, a co lepsze – w 15 minucie powinno być 3:0! Karol Gwarda sfaulował bowiem w polu karnym Adama Wyczółkowskiego i sam poszkodowany stanął przed okazją podwyższenia prowadzenia! Niestety jego intencje doskonale wyczuł Daniel Polak a gdyby faworytom przyszło odrabiać aż trzy gole, to ich sytuacja zrobiłaby się fatalna. A tak pod koniec pierwszej połowy Sebastian Jaworski dwukrotnie wystawił piłkę Olafowi Gontarkowi, a ten nie dał szans Damianowi Krupie i wszystko zaczęło zmierzać w kierunku, którego należało się spodziewać. Faworyci zdali sobie sprawę, że na pół gwizdka nic tutaj nie osiągną i w 27 minucie mieli już zapas dwóch goli. Ale Landtech nie poddał się i w 30 minucie Alek Kuśmierz zmniejszył straty do jednego trafienia. Szybko odpowiedział Karol Gwarda, ale na 120 sekund przed końcem na listę strzelców znowu wpisał się Alek Kuśmierz! Nie wszystko było więc stracone, tym bardziej, że w 39 minucie niewiele zabrakło, by Jakub Kościk doprowadził do wyrównania! Faworytów znowu uratował Daniel Polak, a lada moment do bramki trafił niezastąpiony Patryk Pięcek i po ogromnych męczarniach Grochów wygrał różnicą dwóch goli. Najadł się przy tym mnóstwo strachu i pewnie niejednego kibica czwartej ligi ucieszyłaby jego strata punktów, bo byłoby to idealne świadectwo, że nie można lekceważyć żadnego przeciwnika. Co do Landtech, to zagrali absolutnie najlepszy mecz w rozgrywkach i pozostaje mieć nadzieję, że tak jak w poniedziałek, będą prezentowali się już aż do ostatniej kolejki.

A jeden z kluczowych meczów w kontekście podziału medali na koniec sezonu rozegrali między sobą gracze Hyundaia i Marcovy. Ci pierwsi musieli sobie radzić bez swojego lidera środka pola Kuby Lisowskiego, co znacznie utrudniało im sytuację, zwłaszcza, że w kontekście wcześniejszego remisu z Bad Boys, chcąc zachować dystans do Highlife, nie mogli sobie pozwolić na kolejny podział punktów. Ale ich rywal był na fali wznoszącej. Zespół Ernesta Wiśniewskiego w ostatnim spotkaniu nie dał szans zespołowi z Grochowa i był umiarkowanie pewny siebie przed konfrontacją z kolejną ekipą z czuba tabeli. Jak się okazało – przeświadczenie o własnej wyższości nie było na wyrost, bo „Fioletowi” zagrali kolejny dobry mecz i jak najbardziej zasłużenie ograli obóz Michała Soi. Różnicę jak zwykle robił Damian Zajdowski, którego autorstwa były dwa pierwsze gole w tym spotkaniu. Ogólnie początek tego meczu był bardzo słaby w wykonaniu Hyundaia i po kwadransie mogło być równie dobrze 0:4, bo przeciwnicy zmarnowali jeszcze dwie dogodne okazje, z czego po jednej piłka trafiła w słupek. Przegrywającym brakowało pomysłu na przedarcie się przez dobrze ustawioną defensywę Marcovy, a indywidualne próby Filipa Gaca były szybko neutralizowane. Dopiero w 17 minucie Hyundai przeprowadził fajną akcję, zakończoną celnym strzałem swojego kapitana, dzięki czemu w drugiej odsłonie spodziewaliśmy się dużych emocji. Niestety – w niej już na starcie błąd przytrafił się bramkarzowi. Daniel Nowek tak niefortunnie interweniował po rzucie rożnym, że wpakował piłkę do własnej siatki. Za chwilę mamy kolejny stały fragment gry dla Marcovy i Damian Zajdowski wykorzystuje złe zachowanie muru i robi się 4:1. „Fioletowi” widzą, że rywal niczym zamroczony bokser słania się na nogach i wyprowadzają kolejny cios. Wynik 5:1 był niemal jak wyrok, lecz Hyundai nie złożył broni. W 29 minucie straty redukuje Damian Pypeć, a 180 sekund później z podania Michała Soi korzysta Piotr Malicki i jest już tylko 3:5. Wtedy przypomina też o sobie Filip Gac, który w 34 minucie trafia w poprzeczkę! Marcova zdała sobie chyba wtedy sprawę, że jeśli szybko nie wróci do tego, co prezentowała na początku tej odsłony, to za chwilę będzie drżała o końcowy wynik. W sukurs przyszła jej dość przypadkowa bramka autorstwa Damiana Parysa, która ostatecznie zamknęła dywagacje nt trzech punktów. Hyundai, któremu nie można odmówić ambicji, przegrał zasłużenie. Brak Kuby Lisowskiego był bardzo widoczny, bo brakowało płynnego przejścia z obrony do ataku, a sam Filip Gac to za mało. Co do tego gracza, to chyba za bardzo wierzy on w siłę swojego strzału. Były bowiem sytuacje, w których niepotrzebnie szukał indywidualnego zakończenia akcji, podczas gdy koledzy byli lepiej ustawieni i można było spokojnie do nich odegrać. To na pewno lekcja na przyszłość. A Marcova? Rozpędziła się na dobre i nie mamy wątpliwości, że będzie trudna do powstrzymania. Pozostaje jedynie żałować, że tak dobrze nie grała od początku sezonu, bo teraz w kontekście wywalczenia tytułu, musi liczyć nie tylko na siebie.

Finał poniedziałkowych zmagań przypadł na starcie Ekipy Organizatora z Bad Boys 2. Źli Chłopcy pozytywnie zaskoczyli w kolejce numer 4 i zgarnęli punkt z Hyundaiem, chociaż większość obserwatorów tego spotkania była zdania, że należały im się trzy. To już jednak przeszłość i należało się skoncentrować tylko na najbliższej potyczce. Rywal był równie trudny, bo chociaż Organizatorzy okupują raczej środkowe rejony tabeli, to byli blisko pokonania liderów rozgrywek i ogólnie prezentują ładny dla oka futsal. Teraz niespecjalnie zależało im jednak na stylu, ale na punktach, bo chcąc zaatakować czołowe lokaty, musieli tutaj wygrać. Mecz zaczął się jednak po myśli konkurentów – to oni za sprawą Michała Łapińskiego otworzyli wynik spotkania, z kolei Ekipa mimo wielu dogodnych okazji jak zwykle pozostawała nieskuteczna. Dopiero w 12 minucie z przechwytu i podania Piotrka Biskupskiego skorzystał Czarek Żaboklicki i mecz zaczął się na nowo. W pierwszej połowie więcej goli nie padło, co jednak zrekompensowała nam druga część spotkania, gdzie emocji było co nie miara. Zaczęło się od rzutu karnego dla Bad Boys, chociaż obrońca Ekipy Organizatorów zarzekał się, że nie dotknął piłki ręką. Jeśli tak faktycznie było, to „oliwa sprawiedliwa”, bo Robert Biskupski obronił strzał Marcina Szczapusia. Ta niewykorzystana okazja zemściła się nad Bad Boysach, gdy w 26 minucie bramkę na 2:1 strzelił Marcin Zaremba. Nie brakowało okazji do podwyższenia stanu posiadania, ale o kłopotach ze skutecznością zespołu w granatowych koszulkach krążą już legendy. Z kolei Źli Chłopcy w 32 i 37 minucie wykorzystali dwie stworzone przez siebie okazje i teraz to oni byli bardzo blisko całej puli! Przegrywający musieli wtedy rzucić wszystko na jedną szalę i dopięli swego, gdy na kilka chwil przed końcem do remisu doprowadził Marcin Zaremba. Gdy zegar wskazywał ostatnią minutę jedni i drudzy stworzyli sobie jeszcze po sytuacji, lecz być może nerwy a być może presja czasu spowodowały, iż wynik nie uległ już zmianie i skończyło się na 3:3. To był remis z gatunku tych, który nikogo nie satysfakcjonował. O większym rozczarowaniu mogli jednak mówić przybysze z Ostrówka, bo mieli przecież rzut karny, a nie wykorzystali też okazji dwóch na bramkarza. W porównaniu do początku sezonu widzimy jednak duży progres w ich postawie (zwłaszcza w obronie) i jeśli komuś się wydaje, że w drugiej części rozgrywek zdobędzie z nimi łatwe trzy punkty, to niech się nastawi na porządne rozczarowanie.

Video z poniedziałkowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po czwartym spotkaniu, a przepytywani byli Damian Pypeć (Hyundai Wózki-Widłowe) oraz Ernest Wiśniewski (Marcova).

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: