fot. © Google

Opis i skróty szóstej kolejki trzeciej ligi!

4 lutego 2018, 17:39  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

W walce o miejsca 1-2 pozostały już tylko cztery zespoły. Po ostatniej kolejce odpadła z niej Medica, która zaliczyła trzecią porażkę z rzędu.

Natomiast drugi triumf w jedenastej edycji odnotowały Atomowe Orzechy. Podopieczni Huberta Kopanii dość gładko odprawili Promil, co było swojego rodzaju zaskoczeniem. Liczyliśmy, że chłopaki z Woli Rasztowskiej postawią tutaj poprzeczkę bardzo wysoko i z racji tego, że to oni lepiej prezentowali się na przestrzeni poprzednich potyczek, będą tutaj minimalnym faworytem. Niestety – ten mecz nie ułożył im się od samego początku. Już w 42 sekundzie Patryk Banaszkiewicz plasowanym uderzeniem pokonał Darka Wasia i wyprowadził Atomowe na prowadzenie. W 10 minucie błąd przytrafia się bramkarzowi Promila, który podaje piłkę wprost pod stopy Adriana Ziółkowskiego, a ten korzysta z prezentu i podwyższa na 2:0. Ale ten wynik nie determinuje przegrywających do lepszej gry. Promil nie wiedział w jaki sposób może zagrozić przeciwnikowi i nawet Konrad Bulik, który zwykle w takich momentach bierze odpowiedzialność na siebie, nie był w stanie „porwać” zespołu. Atomowe grały natomiast swoje i gdy po upływie kwadransa zrobiło się 3:0, istniała naprawdę niewielka szansa, że będziemy jeszcze tutaj świadkami dużych emocji. Zmieniło się to trochę na początku drugiej połowy. Konto bramkowe graczy w czerwonych koszulkach otworzył Sebastian Kucharski, a w kolejnych minutach Promil miał jeszcze dwie szanse, by zaliczyć trafienie kontaktowe. Ich niewykorzystanie zamknęło drogę do choćby remisu, bo w 30 minucie swój dobry występ przypieczętował golem Daniel Sarna, a ponieważ do końca było już mało czasu, nie mieliśmy złudzeń kto zgarnie całą pulę. Owszem – Orzechy nie takie mecze potrafiły przegrywać, ale teraz zrobiły wszystko jak trzeba, a w przedostatniej minucie postawiły kropkę nad i, gdy Darka Wasia pokonał Hubert Kopania. Dzięki temu zwycięstwu triumfatorzy są już praktycznie o krok od utrzymania. Przewaga pięciu punktów nad Promilem i Sokołami to duża różnica, zwłaszcza gdy do zakończenia jeszcze tylko trzy spotkania. To z kolei oznacza, że przegrani tego pojedynku jedną nogą są już praktycznie w pociągu zmierzającym do czwartej ligi. A że we wtorek czeka ich trudny mecz z Antykwariatem, to ten pociąg może jeszcze przyspieszyć...

Arcyważne spotkanie w kontekście awansu do drugiej ligi odbyło się za to od 20:45. Piorun stawił czoła Dar-Marowi, a ponieważ jedni i drudzy już zaliczyli po wpadce w tej edycji, to nikt nie mógł sobie pozwolić na drugą. Kto wie, czy świadomość z tym związana, trochę nie zdeterminowała przebiegu tej potyczki, albowiem nie było to spotkanie o nie wiadomo jakim tempie. Zwłaszcza Piorun nie szarżował w swoim ataku pozycyjnym, chociaż w tym przypadku była to z kolei wcześniej ustalona taktyka. Podopieczni Artura Świderskiego wiedzieli, iż nie mogą wejść w otwartą wymianę ciosów z tym rywalem, bo to skończyłoby się pogromem. Trzeba było zagrać przede wszystkim mądrze i tego nie możemy Piorunowi odmówić. Nawet stracony w 7 minucie gol nie wprowadził nerwowości w poczynania graczy w niebieskich koszulkach, którzy byli bardzo konsekwentni i szybko doprowadzili do remisu. W 17 minucie spotkała ich jednak kara za żółtą kartkę dla Pawła Żaboklickiego. Dar-Mar wykorzystał okres gry w przewadze i dzięki trafieniu Bartka Januszewskiego, mógł z większym spokojem oczekiwać drugiej odsłony. Autor trzeciej bramki w tym spotkaniu miał okazję, by także w 24 minucie wpisać się na listę strzelców, ale tym razem trafił w słupek. To się zemściło – chwilę później sędzia dyktuje rzut wolny, którego na bramkę – po dużym rykoszecie – zamienia Grzegorz Dudziak. Ten sam gracz jest także bohaterem kolejnej akcji. Znów rzut wolny, tym razem bardzo precyzyjny strzał, po którym piłka odbija się jeszcze od słupka i jest 3:2! Dar-Mar o mało nie traci całkowicie kontroli nad spotkaniem, tym bardziej, że w 29 minucie Piorun miał wyborną okazję na 4:2, lecz przez brak szybkiej decyzji w polu karnym, zmarnował dogodne okoliczności. Strata jednej bramki spowodowała, iż przegrywający zdecydowali się na grę z lotnym bramkarzem. I właśnie podanie Przemysława Tucina otworzyła drogę do bramki Łukaszowi Kaczmarczykowi, który w trudnej sytuacji, zdołał odwrócić się z piłką w kierunku świątyni Pioruna i oddać celny strzał. W tym momencie na zegarze była 36 minuta i każdy scenariusz był równie prawdopodobny. I gdy zacieraliśmy dłonie na emocjonującą końcówkę, po raz drugi w tym spotkaniu nie popisał się Paweł Żaboklicki. Bezsensowny wślizg od tyłu, druga żółta kartka, a to oznaczało że Piorun musiał do końca meczu grać w osłabieniu! Dar-Mar nie podarował przeciwnikom takiej okazji i w ostatnich minutach zdobył aż trzy bramki, wygrywając ostatecznie 6:3. Wielka szkoda, że nie mogliśmy się przekonać, jak ten mecz wyglądałby, gdyby nie wykluczenie zawodnika ekipy Artura Świderskiego. Byłaby okazja sprawdzić, która drużyna ma mocniejsze nerwy, ale niestety – wszystko z perspektywy zespołu przegranego runęło jak domek z kart wraz z czerwoną kartką. I kto wie czy ten brak odpowiedzialności, nie będzie kosztował Pioruna upragnionego awansu...

Gładkiego zwycięstwa w szóstej serii spodziewał się za to Antykwariat. Rywalizował z Sokołami, z którymi w trakcie 10-minutowego spotkania Pucharu Ligi stworzył sobie niezliczoną ilość okazji, więc teraz raczej nikt nie zastanawiał się kto tutaj wygra, ale iloma bramkami uczynią to faworyci. Ale zielonkowscy weterani znani są z tego, że lubią utrzeć nosa dumnemu rywalowi i tutaj naprawdę niewiele brakowało, by doszło do sensacji. Po 7 minutach miejscowi prowadzili bowiem 2:0, czym wprowadzili w konsternację Łukasza Głażewskiego i spółkę. Taki wynik oznaczał, że bardzo szybko sprawy w swoje nogi musiał wziąć Paweł Madej. Lider Antykwariatu błyskawicznie zmniejszył straty do jednego gola, ale chociaż do zakończenia pierwszej połowy było jeszcze 13 minut, to wynik w tej części spotkania już się nie zmienił. Sokoły miały trochę szczęścia, bo raz zadrżała ich bramka po strzale w słupek, a w kilku innych sytuacjach bardzo dobrze bronił Krzysiek Karolak. A przecież to miało być jedynie preludium do tego, co miało ich czekać w drugiej połowie. Tutaj gola na 2:2 szybko zainkasował Paweł Madej, lecz Sokołom wystarczyły dwa podania, by bramkę na 3:2 zdobył dla nich Chrystian Karczewski! Nadal nie mogliśmy więc być niczego pewni. Antykwariat musiał jednak porządnie podkręcić tempo i w 25 minucie do kolejnego remisu doprowadził Mateusz Grochowski. Faworyci zamierzali pójść za ciosem, i za chwilę znowu trafili w słupek a następnie Maciek Grula nie potrafił pokonać z bliska golkipera Sokołów. O gole musiał więc zadbać Paweł Madej – to on w 30 i 34 minucie przywrócił kolegom z zespołu uśmiech na twarzy, chociaż lada moment znowu zrobiło się nerwowo, gdy Chrystian Karczewski po raz kolejny pokonał Łukasza Głażewskiego. Emocje zabił jednak Paweł Madej, który swoim piątym golem spowodował, że bez żadnych konsekwencji mogliśmy dopisać Antykwariatowi do dorobku kolejne trzy punkty. To był jednak nadspodziewanie ciężki bój dla ekipy z Radzymina i okolic, ale najważniejszy był cel. Oczywiście strach pomyśleć, co triumfatorzy zrobiliby bez Pawła Madeja i całe szczęście, iż na razie nie muszą się nad tym zastanawiać. To trochę tak, jakby z Sokołów zabrać Chrystiana Karczewskiego, który tym spotkaniem udowodnił, że należy do czołówki trzecioligowych snajperów. Różnica polega na tym, iż jego trafienia są zwykle na otarcie łez, a Pawła Madeja zazwyczaj decydują o zwycięstwach. Ale pewnych rzeczy po prostu się nie przeskoczy.

A by zachować złudzenia dotyczące awansu do drugiej ligi, swój mecz musiała wygrać Multi-Medica. Medyczni mieli genialny początek sezonu, gdzie mimo ciężkiego terminarza, wygrywali z każdym. Niestety od czwartej kolejki ich forma spadała, co można było zauważyć nie tylko w lidze, ale też w Pucharze. Starcie z Bomba Boys miało więc być klasycznym na przełamanie, ale gdy zobaczyliśmy, iż podopieczni Krzyśka Rozbickiego po raz kolejny muszą sobie radzić bez nominalnego bramkarza, a brakowało także bramkostrzelnego Tomka Bicza, to niczego nie byliśmy tutaj pewni. Tym bardziej, że rywal ostatnio nabrał wiatru w żagle i prawdopodobnie myślał sobie, że skoro w Pucharze potrafił skutecznie rywalizować z pierwszo czy drugoligowcami, to czemu miałby bać się Multi? Podstawą była na pewno dobra obrona. Wielu zawodników którzy pisali zapowiedzi trzeciej ligi zwracało uwagę na ofensywny potencjał Bombowych Chłopców, ale też braki w defensywie. To nie mogło umknąć uwadze Mateusza Nowaczyńskiego i trzeba oddać ekipie z Rembertowa, że pod tym względem było to jedno z lepszych ich spotkań w rozgrywkach. Długo nie było jednak pewności, czy przyniesie to wyczekiwany rezultat. W tym spotkaniu długo utrzymywał się bowiem remis – najpierw 1:1, a po upływie pół godziny gry mieliśmy wynik 2:2. A że to zapowiadało emocjonującą końcówkę, to w takich okolicznościach szala – przynajmniej teoretycznie – powinna przechylić się na stronę bardziej doświadczonych Medyków. Piłka potrafi być jednak nieprzewidywalna i tuż po wyrównaniu wyniku, Multi w ciągu zaledwie 60 sekund straciła dwie bramki pod rząd! Obydwie były dziełem duetu Szymon Gołębiewski – Jan Żołądek. Najpierw jeden podawał a drugi strzelał, później odwrotnie i Bombowi byli o niecałe 9 minut od ważnego sukcesu. Ich sytuacja skomplikowała się na 120 sekund przed końcem. Kolejną bramkę strzelił im wtedy Krystian Szóstak i Medica natychmiast podjęła decyzję, że ostatnie fragmenty będzie grała z wysuniętym bramkarzem. To przyniosło efekty choćby w starciu z Antykwariatem, ale teraz nie miało tak pozytywnych skutków. Wręcz przeciwnie – Bomba Boys w 40 minucie wyprowadzili zabójczy cios i dzięki piątej bramce mogli powoli świętować zgarnięcie całej puli. Dopiero drugiej w tym sezonie, lecz widocznie tyle było potrzeba czasu, by drużyna Mateusza Nowaczyńskiego zaaklimatyzowała się na zielonkowskim parkiecie. Zobaczymy zresztą jak to będzie wyglądało dalej. Co do Mediki, to prawdopodobnie jest to dla niej koniec sezonu. Spadek już im nie grozi, awans też nie i ciekawe jak w takich okolicznościach chłopaki potraktują ostatnie trzy mecze w rozgrywkach.

Finałowym wtorkowym spotkanie było to, w którym naprzeciwko siebie stanęli reprezentanci Progresso i MK-BUDu. Na Budowlanych pewnie nikt nie postawiłby tutaj złamanego grosza, ale skład ich rywali budził w tym temacie pewne wątpliwości. Ekipa z Radzymina przyjechała do Zielonki w bardzo okrojonym zestawieniu – czasami Adrian Płócienniczak ma do dyspozycji nawet pięciu rezerwowych, a tym razem był tylko jeden, a dodatkowo nie było także podstawowego bramkarza. To spowodowało, iż rękawice musiał założyć Hubert Zach, który wejście w mecz miał ryzykowne. Już w 4 minucie sędzia ukarał go żółtą kartką za zagranie ręką, ale na jego szczęście MK-BUD nie potrafił wykorzystać przewagi jednego zawodnika, a gdy siły się wyrównały, bramkę dla Progresso zainkasował Bartek Balcer. Na odpowiedź drużyny w czarnych koszulkach nie musieliśmy długo czekać – w tej samej minucie do wyrównania doprowadził Kamil Zaręba, a lada moment kolejne „żółtko” w obozie Progresso zobaczył Hubert Sochacki. Ale i tym razem MK-BUD nie wiedział jak przełożyć przewagę jednego zawodnika na bramkę i scenariusz się powtórzył. Gdy na placu było po równo graczy, indywidualną szarżę przeprowadził Bartek Balcer i zrobiło się 2:1. Na krótko – za chwilę strzał z rzutu wolnego zamieni na gola Karol Urbaniak i znowu mieliśmy remis. Wytrwał on na tablicy świetlnej do 18 minuty – wtedy swój festiwal strzelecki rozpoczął Hubert Sochacki, a ten sam zawodnik, mocnym strzałem w niemal ostatniej sekundzie pierwszej połowy, zmusił do kolejnej kapitulacji Olafa Pisarka i do przerwy wynik brzmiał 4:2. Mimo powiększających się strat, Budowlani trzymali się dzielnie. Nie załamała ich też szybka bramka na 2:5 w 24 minucie, bo natychmiast odpowiedział Karol Urbaniak. Później długo gole nie padały, aczkolwiek sytuacji nie brakowało, a najlepszą zmarnował MK-BUD, który w 33 minucie nie wykorzystał sytuacji 2 na 1. I to był ostatni dobry moment ekipy Kacpra Kraszewskiego. Gdy gola na 6:3 zdobył bowiem Adrian Płócienniczak, gra przegrywających rozeszła się totalnie, z czego skrzętnie skorzystali konkurenci, zdobywając jeszcze dwie bramki i pieczętując swój szósty triumf z rzędu. Mimo problemów kadrowych lider trzeciej ligi pokazał klasę i dzięki wyższym umiejętnościom indywidualnym, nie dał sobie odebrać trzech punktów. MK-BUD robił co mógł, walczył na ile potrafił, ale na więcej niż honorowa porażka piłkarskiej jakości po prostu mu nie wystarczyło.

Video z wtorkowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po drugim spotkaniu, a przepytywani byli Bartek Kamiński (Dar-Mar) oraz Grzesiek Silicki (Piorun).

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: