fot. © Google

Opis i skróty szóstej kolejki drugiej ligi!

4 lutego 2018, 21:20  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Nie tylko Highlife stracił miano ekipy nieskazitelnej w jedenastej edycji. Gorycz pierwszej straty punktów musiał też przełknąć Fil-Pol.

I trzeba sobie powiedzieć jasno – dawna Andromeda zremisowała z Łabędziami absolutnie na własne życzenie. Zespół Wojtka Kuciaka wychodził na prowadzenie w tym spotkaniu aż czterokrotnie, a mimo to nie potrafił dowieźć korzystnego wyniku do końca. Zaczęło się szybko, bo już w 2 minucie bramkę zdobył Karol Sochocki. Błyskawicznie odpowiedział Daniel Tomaszewski i ten scenariusz powtarzał się jeszcze kilkakrotnie. Gdyby Fil-Polowi udało się zbudować wtedy dwubramkową przewagę, na pewno byłoby mu łatwiej w kolejnych fragmentach spotkania. Ale Łabędzie nie dawały za wygraną, a gdy rezultat robił się dla nich niekorzystny, wprowadzały między słupki Krzyśka Skrzata, który jako lotny bramkarz potrafił nawet zdobywać gole. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 3:3, a początek drugiej znowu należał do spadkowiczów z pierwszej ligi. Grę w przewadze, po żółtej kartce dla Daniela Tomaszewskiego, zamienił na bramkę Kamil Kulma, a ponieważ w 27 minucie hat-tricka skompletował Arek Stępień, wszystko wskazywało na to, że trzy punkty pojadą do Kobyłki. Łabędzie musiały wtedy postawić wszystko na jedną kartę i w 34 minucie los się do nich uśmiechnął, bo sędzia podyktował rzut karny za faul Marcina Dudka na Rafale Raczkowskim. Adrian Raczkowski wykorzystał okazję i zdobył bramkę kontaktową, ale to wciąż było mało. A niewiele brakowało, by w 39 minucie było „po jabłkach”. Karol Sochocki strzelał bowiem z własnej połowy na pustą bramkę i... trafił w słupek! Drużyna Maćka Pietrzyka otrzymała dar od losu, a za chwilę skorzystała z prezentu, jaki zafundował jej Maciek Włodyga. Złe podanie tego gracza przechwycił Adrian Raczkowski, podał do Przemka Laskowskiego, a ten z bliskiej odległości pokonał golkipera Fil-Polu i mecz skończył się remisem! Łabędzie w końcu zdołały nie przegrać spotkania, w którym wcale nie były słabsze, a remis z wiceliderem tabeli, który dotychczas wygrywał wszystko jak leci, na pewno ma szczególne znaczenie. Ale niech autorów tego sukcesu nie zwiedzie. Utrzymanie samo się nie zrealizuje, a przecież przewaga nad strefą spadkową to tylko dwa punkty. Tyle samo dzieli też Fil-Pol od WLSP. Podopieczni Wojtka Kuciaka muszą być czujni, bo środowy remis pozwolił zbliżyć się do nich Lambadzie czy JSJ, które ostatniego słowa w walce o drugie miejsce, na pewno jeszcze nie powiedziały.

A skoro o JSJ mowa, to ten zespół nie popisał się w spotkaniu z Maliną. Był tutaj zdecydowanym faworytem i być może właśnie to spowodowało, iż nie do końca poważnie podszedł do swoich obowiązków. Tak chyba należy potraktować to, co widzieliśmy tutaj w pierwszej połowie. A zaczęło się od bramki dla Maliny, którą zdobył Mateusz Klewicki. Od razu mogło się zrobić 2:0, bo już w następnej akcji podopieczni Piotrka Radomskiego minimalnie przestrzelili swoją okazję, ale to był wyraźny sygnał dla Deweloperów, że jeśli nie wskoczą na wyższy poziom, to przyjdzie im się tutaj całe spotkanie męczyć. Ale mimo tej świadomości, gra faworytów nadal nie przekonywała. Poza kilkoma strzałami, które zwykle nie leciały w światło bramki, zespół Sebastiana Zakrzewskiego nie wiedział, jak ma się dobrać do skóry beniaminkowi. W sukurs przyszła mu decyzja Michała Dudka, który widząc niezdecydowanie kolegów, pomagał im w rozegraniu akcji, a tuż przed przerwą huknął jak z armaty z prawej nogi i Maciek Tucin nie miał nic do powiedzenia. Remis to była jednak dopiero połowa drogi do zaplanowanego celu. W drugiej odsłonie męczarnie JSJ trwały jednak w najlepsze. Co więcej – najdogodniejszą okazję w początkowych minutach znowu miała Malina, lecz strzał Sebastiana Sasina świetnie odbił nogą Michał Dudek. Aż wreszcie nadszedł kluczowy fragment spotkania. W 31 minucie Maciek Tucin ogląda żółtą kartkę, a zamiast niego plac gry musi opuścić jeden z graczy z pola. Bramkarz Maliny lada moment znowu się nie popisuje i za ryzykowną interwencję poza własnym polem karnym ogląda drugie żółtko! To oznaczało pięć minut gry w stracie, co dla coraz bardziej zmęczonych graczy w zielonych koszulkach było zadaniem ponad ich siły. Deweloperzy nie zmarnowali okazji i w trakcie gry 5 na 4 zdobyli dwa gole, co było bezpiecznym buforem przed końcówką spotkania, gdzie zresztą dołożyli jeszcze dwie bramki, na co Malina odpowiedziała jedynie trafieniem Sebastiana Sasina. Ten mecz to przykład jak łatwo zepsuć wszystko dwoma błędnymi decyzjami. O ile bowiem gracze Maliny powiątpiewali w słuszność decyzji arbitra odnośnie usunięcia z parkietu Maćka Tucina, to przy obu żółtych kartkach ten gracz sam napytał sobie biedy. Szkoda, bo tego wieczora JSJ było do pokonania i chyba sami gracze zwycięzców są świadomi, iż nie był ich to najlepszy występ. I nawet brak Maćka Błaszczyka czy Kuby Birka nie za bardzo ich tłumaczy. Gdyby nie pomoc ze strony jednego z przeciwników, ten mecz mógłby się Deweloperom jeszcze długo odbijać czkawką...

Pewniej, mimo niższego wyniku, swój mecz rozstrzygnęła Lambada. Ferajna Pawła Roguskiego miała za rywala Adrenalinę, która od momentu, gdy w drugiej kolejce rozgromiła Malinę, zanotowała serię trzech z rzędu porażek. Mówi się, że o przełamanie najlepiej wtedy, gdy gra się z trudnym przeciwnikiem, a Lambada do tego rysopisu pasowała idealnie. To zespół wciąż liczący się w walce o awans, który tego dnia dysponował dodatkowo praktycznie pełnym składem. Ale rywale także nie mogli narzekać na personalia. Dodatkowo Robert Świst i spółka po porażce z Ormedem zorganizowali sobie treningi i chociaż wiadomo, że po jednym nie można było oczekiwać cudów, to pokazywało to determinację kapitana i samych zawodników. Dlaczego więc nie udało się w środę osiągnąć chociażby punktu z Lambadą? Naszym zdaniem – problem tkwił w obronie ekipy z Ząbek. Gdy prześledzimy na spokojnie wszystkie bramki zdobyte przez ich oponentów, to zobaczymy, z jaką łatwością wchodzili oni w pole karne i oddawali strzały. Jeszcze rok temu o sile tej formacji stanowili Piotrek Ostapiuk i Grzesiek Cybulski, ale obydwaj są kontuzjowani, a wiadomo, że nie jest łatwo na przestrzeni kilku tygodni znaleźć wartościowych zastępców. Nic więc dziwnego, że po kwadransie było tutaj 2:0, ale tuż przed końcem pierwszej połowy Adrenalina zmarnowała wyborną okazję na „gola do szatni”. Robert Świst nie trafił praktycznie na pustą bramkę, a to mogło napędzić drużynę na drugą część spotkania. Ponieważ to się nie udało, to grająca na dużym luzie Lambada w finałowej odsłonie kontrolowała przebieg wypadków. Rzadko dawała rywalom okazję pod własną świątynią, z kolei po drugiej stronie boiska regularnie zatrudniała Stefana Neculę. W 28 minucie Kamil Śliwowski zdobył trzecią bramkę dla faworytów, a ten sam gracz mógł zamknąć emocje w 32 minucie, ale trafił w słupek. Dopiero wtedy przebudziła się Adrenalina. Najpierw po ładnej szarży Łukasza Ogonowskiego gole zdobędzie Łukasz Biernacki, na 3 minuty przed końcem do meczowego protokołu, efektownym strzałem z woleja wpisze się także Marek Kowalski i było już tylko 3:2! I Lambada zaczęła grać nerwowo. Zaistniałe okoliczności wybiły ją z rytmu, co spowodowało, że w 40 minucie do wyrównania mógł doprowadzić Paweł Żukowicz! Strzał okazał się co prawda mocno niecelny, lecz sytuacja była dogodna i zabrakło trochę precyzji. To zemściło się na beniaminku drugiej ligi, bo w następnej akcji Kamil Śliwowski wykorzystał podanie od Konrada Szulima i pokonując Stefana Neculę pozbawił konkurentów jakichkolwiek złudzeń. Niewiele jednak brakowało, by przez dekoncentrację drużyna z Kobyłki została ukarana. Adrenalina walczyła bowiem do końca i pozostaje jedynie żałować, że to co miała najlepszego, zostawiła na tak późny okres spotkania. Gdyby to było przynajmniej pięć minut wcześniej, to kto wie czy dziś nie byłaby bogatsza o przynajmniej jeden punkt.

O trzech marzył za to Ormed w konfrontacji z WLSP. I nie mieliśmy prawa odbierać nadziei chłopakom z Zielonki, bo ich ostatnie występy były naprawdę solidne, natomiast faworyt drugiej ligi miewa swoje wahania i już Łabędzie były blisko, by przynajmniej z nim zremisować. Ale miejscowi mieli poważny problem – okazało się, że na mecz nie dojedzie ich najlepszy zawodnik Sebastian Papiernik. Bez swojej strzelby szanse Ormedu zostały mocno ograniczone, bo przecież mówimy o graczu, który miał udział pewnie przy większości bramek swojej ekipy w jedenastej edycji. I nawet nie przechodząc do opisu, a widząc jedynie suchy wynik tego spotkania, łatwo można stwierdzić, że nieobecność popularnego „Papiera” była bardzo odczuwalna. Mimo to zespół Piotrka Dudzińskiego długo trzymał się bardzo dzielnie. To on miał nawet pierwszą dogodną okazję do zdobycia gola, gdy właśnie sam kapitan doszedł do sytuacji sam na sam z bramkarzem WLSP i strzelił w słupek! To była zresztą jedna z niewielu okazji w pierwszej połowie, dlatego nie jest żadną pomyłką, że na skrócie znajdziecie jedynie cztery szanse z premierowych 20 minut. Oprócz tej Piotrka Dudzińskiego, drugą najlepszą była ta z 17 minuty, gdy to ekipa Pawła Buli obiła bramkę Bartka Muszyńskiego. Cóż – musieliśmy się uzbroić w cierpliwość i liczyć na to, że druga połowa będzie ciekawsza. Nie zawiedliśmy się – tutaj było zdecydowanie więcej energii i chęci, a wszystko zaczęło się od żółtej kartki dla Łukasza Łuniewskiego, lecz WLSP nie było w stanie wykorzystać dwuminutowej przewagi. Za chwilę także Ormed miał okazję sprawdzić swoje umiejętności w grze 5 na 4, lecz i on nie potrafił umieścić piłki w siatce. A minuty mijały. Gol w końcu jednak padł i to w kuriozalnych okolicznościach. Piłka z rzutu wolnego po strzale Szymona Klepackiego uderzyła w piętę Damiana Kozickiego i zaskoczyła bezradnego bramkarza miejscowych! Ten gol otworzył mecz na dobre, bo Ormed nie miał już czego bronić, co w konsekwencji skończyło się utratą drugiego gola i resztek szans na zwycięstwo. Nadzieję mogła jeszcze przywrócić okazja Piotrka Dudzińskiego, lecz podobnie jak na początku spotkania, także i teraz kapitan drużyny w biało-różowych koszulkach trafił tylko w słupek. To spotkało się z karą w postaci bramki zdobytej przez Sebastiana Kozłowskiego i WLSP wygrało mecz w stosunku 3:0. Mimo porażki Ormedowi należą się słowa uznania. Robił co mógł, ale bez swojego najskuteczniejszego zawodnika, pewnego poziomu przeskoczyć nie zdołał. Mimo to postraszył faworyta, który jednak po raz kolejny w najważniejszych momentach wykazał się zimną krwią, dzięki czemu siedzi w tej chwili samotnie na szczycie drugiej ligi. I teraz niech inni się martwią, jak go stamtąd strącić.

Po emocjach związanych z górną połówką tabeli, przyszedł czas na dolną. Tam doszło do niezwykle ważnej konfrontacji, w której Ryńscy, mający dotychczas cztery punkty, rywalizowali z o punkt biedniejszym Magnattem. Tutaj remis nikogo nie satysfakcjonował, a ogólnie mecz był taki, że jedni i drudzy średnio przejmowali się obroną i dominował przede wszystkim atak. W pierwszej połowie zapisaliśmy tyle akcji, że wystarczyłoby ich na trzy skróty, a nie jeden. Aż dziwne, że padły wówczas tylko dwie bramki. Zaczęło się od trafienia Damiana Paź, lecz w 11 minucie po rykoszecie z rzutu wolnego, piłka zupełnie zaskoczyła Artura Jaguszewskiego i mieliśmy remis. Nadal groźniejsi byli jednak przedstawiciele dawnego Stankana, którzy w 17 minucie dopięli swojego i za sprawą mocnego uderzenia pod poprzeczkę Michała Krajewskiego, na drugą połowę wychodzili z minimalnym prowadzeniem. Ich sytuacja poprawiła się tuż po przerwie. Bardzo aktywny Damian Paź zdobywa gola nr 3 dla ekipy z Wołomina, lecz błyskawicznie odpowiada Grzesiek Pański. Za chwilę powinien być remis, lecz Kamil Ryński pudłuje praktycznie na pustą bramkę, z kolei Damian Paź kontynuuje strzelecką passę i w 27 minucie jest 4:2. Kto by wtedy pomyślał, że autor trzech z czterech bramek dla Magnatta nie zostanie jednak pozytywnym bohaterem tego spotkania. To bowiem on zmarnował lada moment wyśmienitą okazję, która prawdopodobnie nie pozwoliłaby wrócić do gry Ryńskim. A tak w 32 minucie Kuba Hebda zmienił wynik na 4:3 i dzięki temu mieliśmy bardzo emocjonującą końcówkę. W 39 minucie znowu w roli głównej Damian Paź a piłka po jego strzale trafia w poprzeczkę!! Ryńscy znów mogą mówić o ogromnym szczęściu, ale wynik wciąż pozostaje dla nich niekorzystny. Wszystko odwraca się w finałowej minucie. Najpierw Michał Wiraszka podaje z rzutu wolnego do Sebastiana Puławskiego, a przez nikogo nieobstawiony bramkarz Deweloperów płaskim strzałem pokonuje Artura Jaguszewskiego. A to nie koniec! Magnatt zaczyna grę od środka, ma swoją okazję do zdobycia bramki, lecz marnuje ją i nie nadąża z powrotem do obrony, co Ryńscy bezlitośnie wykorzystują, gdy Grzesiek Pański strzałem między nogami znowu oszukuje golkipera rywali i rezultat odwraca się o 180 stopni! Magnatt próbuje jeszcze desperackich ataków i gdyby Kamil Wróbel był trochę bardziej precyzyjny, można było uratować remis, lecz niemal równo z jego „pudłem” zawyła końcowa syrena i być może jedna z najgłupszych porażek Mariusza Wdowińskiego i spółki stała się faktem. Sztuką było to spotkanie przegrać. Prowadzić 4:2, mieć tyle okazji... Ale nie ma sensu kopać leżącego. Taka jest piłka i trzeba grać do końca, co udowodnili Ryńscy. Mecz im się nie układał, wszystko wskazywało na porażkę, a skończyło się zwycięstwem, o którym chłopaki pewnie jeszcze nieraz przypomną we wzajemnych rozmowach.

Video ze środowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po drugim spotkaniu, a przepytywani byli Michał Dudek (JSJ Development) oraz debiutujący w naszej lidze i przed kamerami Mateusz Kubalski (Malina). Przy okazji spotkania, po którym zrobiliśmy dwie rozmowy, to na początku skrótu jest błąd - gola zdobywa oczywiście Mateusz Klewicki a nie Marcin Zaremba (chwilowo nie zgadza się też wynik). Ponieważ pomyłka była niewielka, postanowiliśmy nie robić na nowo materiału, bo przez to nie byłoby szans, by pojawił się on dziś na Youtubie. Za błąd przepraszamy.

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: