fot. © Google

Opis i skróty szóstej kolejki pierwszej ligi!

5 lutego 2018, 13:14  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Sami Swoi nie będą liczyć się w walce o mistrzostwo Nocnej Ligi. Zespół z Kobyłki swoje szanse definitywnie pogrzebał katastrofalnym występem przeciwko KroosDe Team.

Blisko wpadki jednego z faworytów było też w pierwszym czwartkowym spotkaniu. Ostropol podejmował Bad Boys, a więc zespół który jeszcze żadnego spotkania w tej kampanii nie przegrał różnicą większą niż jeden gol. Teraz wydawało się, że jest na to szansa, bo Źli Chłopcy mieli poważne problemy kadrowe. Za żółte kartki nie mógł wystąpić Konrad Bylak, a brakowało także podstawowego obrońcy Adriana Rybaka. W obozie ze Stanisławowa lista nieobecnych również nie była najkrótsza, aczkolwiek obrońcy tytułu dysponują o wiele szerszą kadrą aniżeli ich ostatni rywale, co miało swój wpływ na wynik tej konfrontacji. Zaczęło się planowo, bo chociaż to Bad Boys jako pierwsi powinni zdobyć gola (Adam Matejak nie trafił na pustą bramkę!), to po 5 minutach to ekipa Mirka Ostrowskiego prowadziła 2:0. I może zbyt szybko uwierzyła, że tak ten mecz będzie wyglądał już na przestrzeni kolejnych fragmentów, ale przybysze z Ostrówka nie dawali za wygraną i po kwadransie na tablicy świetlnej mieliśmy już remis. W pewnym momencie to spotkanie przerodziło się w wyścig dwóch super-snajperów obydwu drużyn – Adama Matejaka i Daniela Matwiejczyka. Ten pierwszy między 16 a 18 minutą zaliczył dwa trafienia pod rząd i Bad Boys byli bardzo blisko, by pierwszą połowę skończyć z minimalnym prowadzeniem. Napór Ostropolu przyniósł jednak oczekiwane efekty – po strzale w poprzeczkę Karola Tabora i w słupek Bartka Malesy, strzelecki impas przełamał Mateusz Łysik i mieliśmy remis. Na początku drugiej odsłony doszło sytuacji, która mogła mieć wpływ na wynik tej potyczki – kontuzji nabawił się Marcin Wojciechowski. Uraz okazał się na tyle poważny, że Marcin na placu już się nie pojawił, z kolei w strój meczowy musiał przebrać się Kacper Smoderek, który według naszych obserwacji, tego wieczora nie był przygotowywany do gry. Ale nie było wyjścia, zwłaszcza że sytuacja faworytów skomplikowała się w 23 minucie, gdy na kolejne prowadzenie wyprowadził Bad Boys Adam Matejak. Ale ten gol na długo pozostał ostatnim, jaki zdobyli gracze w żółtych koszulkach. Ostropol opanował nerwy i najpierw doprowadził do wyrównania, a następnie zaliczył dwa trafienia z rzędu i przybliżył się do zwycięstwa. Rywale odpowiedzieli bramką niezawodnego Adama Matejaka, ale w końcówce brakowało im już siły, by szarpnąć po raz ostatni i w ten sposób przegrali trzeci kolejny mecz różnicą jednego gola! Znów zabrakło bardzo niewiele i pewnie marnym pocieszeniem jest fakt, że ekipa Grześka Kurka po raz kolejny umocniła swoją pozycję w pierwszoligowej stawce. Szkoda tylko, iż nie chodzi o tabelę, a „tylko” o opinię wszystkich uczestników tego poziomu.

W związku z porażką Bad Boys, szansę na przeskoczenie ich w ligowej hierarchii miał Al-Mar. Ekipa braci Rychta mierzyła się w czwartek z In-Plusem, który musiał sobie radzić bez kilku kluczowych zawodników, z Michałem Madejem na czele. Ale i Al-Mar miał swoje problemy – drużynę z Wołomina choroba także rozłożyła na łopatki i ostatecznie graczy tej ekipy było zaledwie sześciu. Ale ilu by ich ostatecznie nie przyjechało, taktyka na to spotkanie byłaby pewnie taka sama. Beniaminek pierwszej ligi nie miał zamiaru wchodzić tutaj w otwartą wymianę ciosów z Księgowymi, bo zdawał sobie sprawę, jak to się może skończyć. Tutaj należało być cierpliwym, dobrze bronić i szukać swoich szans w szybkim ataku. I trzeba przyznać, że do pewnego momentu Al-Mar wykonywał tę misję perfekcyjnie. W premierowym kwadransie nie tylko nie dał sobie nic strzelić, ale dzięki dwóm akcjom przeprowadzonym właśnie w okolicach 15 minuty, wyszedł na dwubramkowe prowadzenie! I gdy wydawało się, że może być jeszcze lepiej, bo przecież markowianom zaczęłoby się spieszyć, gracze w czarnych koszulkach zaczęli popełniać fatalne błędy w obronie. W 16 i 17 minucie praktycznie sami sprezentowali dwie bramki Marcinowi Kurowi, a na domiar złego w 18 minucie żółtą kartkę obejrzał Maciek Lęgas i grający z przewagą jednego zawodnika In-Plus, jeszcze przed przerwą zdołał wyjść na prowadzenie! To nie była jedyna dobra informacja dla Patryka Gall, bo w przerwie dojechał na halę Karol Szeliga. Wszystko wskazywało więc na to, że będący na fali Księgowi w drugiej połowie nie będą mieli problemów z podwyższeniem prowadzenia i chociaż długo przyszło nam czekać na czwarte trafienie w ich wykonaniu, to gdy właśnie wspomniany Karol Szeliga zmienił wynik na 4:2, stało się jasne, iż Al-Mar tego meczu nawet nie zremisuje. Przegrywający nie mieli już sił, by podjąć rękawicę i w końcówce zaczęli tracić gole hurtowo, a sami zdobyli tylko jedną bramkę i przegrali 3:8. Nie wiemy, czy przy takim rezultacie to co za chwilę napiszemy nie zabrzmi śmiesznie, ale gdyby Al-Mar w końcówce pierwszej części nie podał pomocnej dłoni konkurentom, to wcale nie jesteśmy pewni, czy In-Plus dałby radę zwyciężyć o własnych siłach. A tak ekipa z Marek nie tylko wygrała, ale dzięki porażce z SS na dobre wróciła do gry o trzecie miejsce. Tam nie ma jednak co liczyć, że rywale też będą jej dawali takie prezenty jak Al-Mar w czwartkowy wieczór.

A szalony mecz oglądaliśmy od godziny 21:30. W sumie to można się było tego trochę spodziewać, bo gdy na plac wchodzi Stara Gwardia, to zawsze jest dużo emocji i goli dla obydwu ekip. W tym przypadku słowa uznania należą się także Niespodziance. Marcin Boczoń musiał kleić skład niemal na ostatnią chwilę i ostatecznie zebrał pięciu chętnych do gry, co przy takim rywalu jak Gwardziści, brzmiało jak samobójstwo. Ale markowianie nie przestraszyli się faworyzowanego przeciwnika i już po 21 sekundach prowadzili 1:0. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to zapowiedź „futbolu na tak”, bo szczerze mówiąc, to w pewnym momencie nie nadążaliśmy z zapisywaniem wszystkich dogodnych okazji! Było tego mnóstwo. Przy stanie 1:0 Niespodzianka strzela w słupek, co mści się bardzo szybko, bo Gwardia za sprawą Pawła Nowackiego wychodzi na prowadzenie 2:1. Błyskawicznie odpowiada Marcin Rojek, a lada moment drużyna z Marek znów jest o bramkę z przodu, po trafieniu Adriana Górnego. Później wygrywający mają dwie okazje na podwyższenie rezultatu, ale nie wykorzystują ich, przez co znowu spotyka ich kara w postaci trafienia Pawła Nowackiego. Remis nie wytrwał na tablicy świetlnej nawet 60 sekund, bo szybko zmienił go Mateusz Motyczyński. Ten sam zawodnik lada moment obije słupek, z kolei strzał Adriana Górnego świetnie obroni Mateusz Baj. Gwardziści prezentowali się w tym okresie bardzo nieporadnie i tylko cud ich uratował, że nie przegrywali dwoma bramkami. W garść wzięli się dopiero pod koniec pierwszej połowy, gdy zdobyli dwa gole pod rząd i nieco uspokoili sytuację przed drugą odsłoną. Ale tylko na chwilę. Nie minęło 3 minuty gry, a rezultat brzmiał już 6:6! To spowodowało, że Stara Gwardia kolejne swoje akcje kreowała już z lotnym bramkarzem w osobie Marka Rogowskiego. I to przynosiło efekty, chociaż skuteczność faworytów pozostawiała mnóstwo do życzenia. Na szczęście w 27 minucie Łukasz Choiński znalazł sposób na Norberta Szałajskiego i chociaż przez kolejne dziesięć, żadna z ekip nie potrafiła zmienić wyniku, to decydujący cios na 120 sekund przed końcem zadał Paweł Nowacki. Rozluźnieni wtedy faworyci dołożyli jeszcze jedną bramkę i po naprawdę ogromnych męczarniach wygrali szósty mecz z rzędu. Gdy po meczu weszliśmy do ich szatni, nie było tam radości, a zmęczenie. Niespodzianka, mimo że grała bez zmian, postawiła poprzeczkę bardzo wysoko i jest to jakaś nadzieja na przyszłość, że może nie wszystko jeszcze stracone, jeśli chodzi o pozostanie na kolejny rok w elicie Nocnej Ligi Halowej.

Nad przepaścią nadal stoi za to Team4Fun. Obóz Norberta Cioka liczył, że przeciwko Białowieskiej uda mu się w końcu zapunktować i chociaż ostatecznie trzykrotni mistrzowie rozgrywek otworzyli swoje konto, to raczej nie w takim stopniu, o jakim marzyli. Trzeba jednak przyznać, że remis 4:4 który zwieńczył tę 40-minutową batalię, wydawał się być sprawiedliwy. Żadnej drużynie nie udało się bowiem wywalczyć w trakcie meczu dwubramkowej przewagi, która mogła być kluczem do końcowego sukcesu. Ilekroć ktoś obejmował prowadzenie, to rywal potrzebował zaledwie kilku minut, by odwdzięczyć się tym samym. Zaczęło się od bramki Rafała Słowika, dla którego był to pierwszy mecz w tym sezonie, ale natychmiast odpowiedział Norbert Ciok. W 15 minucie podobna sytuacja – dość szczęśliwą asystę przy bramce notuje Daniel Wicher, a piłkę z najbliższej odległości pakuje do siatki Bartek Rzeźnik, ale przewaga Team4Fun trwa zaledwie 180 sekund, bo tuż przed przerwą stan rywalizacji wyrównuje Filip Kamiński. Druga połowa była równie ciekawa i wyrównana. Początek należy do weteranów Nocnej Ligi. Najpierw obijają słupek, a następnie sędzia gwiżdże dla nich rzut karny, dopatrując się przewinienia Filipa Kamińskiego na Norbercie Cioku. Bartek Rzeźnik takich prezentów nie marnuje, ale podobnie jak w pierwszej części spotkania, tak i teraz radość z bycia o jednego gola z przodu trwa krótko. Białowieska dzięki trafieniu Filipa Kamińskiego nie pozwala przeciwnikom na ucieczkę, a gdy lada moment na listę strzelców wpisuje się Kuba Bednarowicz, to ona jest bliżej zwycięstwa. Tyle że ekipa Darka Jaskłowskiego ma w tej edycji wyraźne problemy w defensywie i w 32 minucie daje się zaskoczyć po raz czwarty a autorem gola dla Team4Fun jest Jacek Moryc. Wynik 4:4 nikogo nie zadowalał, ale mimo kilku okazji z obydwu stron, rezultat ten pozostał końcowym. Jedni i drudzy odczuwali niedosyt, ale chyba o ciut większym może mówić ferajna Norberta Cioka. Z racji tego, iż skład Białowieskiej był tego wieczora wyjątkowo wąski (tylko jeden rezerwowy), można było pokusić się o całą pulę. Problemem T4F było też kiepsko dobrane obuwie przez Bartka Rzeźnika, który według naszych obliczeń zaliczył przynajmniej pięć kontaktów z parkietem, a wiele z nich miało miejsce wtedy, gdy zbierał się do uderzenia, a wiemy jakim „młotkiem” w nodze dysponuje ten gracz. Jedno jest pewne – gdyby trzykrotni mistrzowie rozgrywek tutaj przegrali, to tylko cud uratowałby ich od spadku. Z perspektywy postronnego kibica remis powinien więc ucieszyć wszystkich, bo dzięki temu emocje będą tutaj do samego końca.

Gdyby ktoś powiedział nam przed rozpoczęciem szóstej serii, że końcowy wynik meczu między KroosDe Team a Samymi Swoimi wyniesie 7:1, parsknęlibyśmy śmiechem. Prędzej taki rezultat pasowałby nam do zwycięstwa Swojaków, którzy byli przecież w ścisłej czołówce tabeli i liczyli się w grze nawet o mistrzostwo. Nie jest jednak tajemnicą, że ta drużyna ma swoje problemy w tym sezonie. Z In-Plusem triumf wyszarpała w ostatnich minutach, niewiele brakowało do porażki z Bad Boys, i tak moglibyśmy wymieniać. Wszystko to było pokłosiem dużych problemów kadrowych, jakie trapią ekipę Adama Stańczuka niemal od startu zmagań. Przeciwko dawnej Szóstce kadra SS liczyła tylko sześciu graczy, a próżno było szukać w niej choćby najlepszego zawodnika ich meczu z Białowieską – Mateusza Antoniaka. Nie piszemy tego bez przyczyny. Gdy mecz się rozpoczął a KroosDe Team zdobywało bardzo proste bramki, to od razu zaświtała w głowie myśl, że z tak twardo grającym obrońcą, ekipa Michała Wytrykusa na pewno takiego startu do spotkania by nie zanotowała. Tutaj już po 7 minutach było 3:0, a najbardziej kuriozalny był gol na 2:0. Przynajmniej o głowę niższy od Tomka Piórkowskiego Kamil Melcher na tyle skutecznie wybija piłkę spod nóg rywala, że ta wpada do siatki i nie było do tego potrzeba żadnego wysiłku. To była kwintesencja postawy Swojaków na przestrzeni całego spotkania – czyli fatalnie w obronie a do tego bez pomysłu w ataku. Nie rozumiemy jak może dojść do sytuacji, że zespół dysponujący tyloma klasowymi graczami, nie potrafi przez 40 minut stworzyć sobie chociaż jednej stuprocentowej okazji do zdobycia bramki. Dopiero w końcówce, w okolicach 38 minuty, golkiper KroosDe Team mógł się trochę zmęczyć, gdy kilka razy zrobiło się niebezpiecznie pod jego świątynią, ale wtedy wynik brzmiał już 0:7. Sami Swoi walili głową w mur, a gdy tylko popełniali jakiś błąd w rozegraniu piłki, to konkurent od razu szedł ze swoją akcją i kontynuował zdobywanie łatwych bramek. Przegrani byli w stanie pokusić się tylko o trafienie honorowe autorstwa Piotrka Stańczuka i konkluzja po tym meczu musi być jedna – w najbardziej utytułowanej ekipie NLH czas na gruntowne reformy. Potrzeba wzmocnień, potrzeba świeżości, bo nie wierzymy, że Swojaków satysfakcjonuje to, by byli drużyną walczącą jedynie o trzecie miejsce. A nawet to może być trudne do realizacji w tym sezonie, bo w tym momencie nie wszystko zależy już od graczy z Kobyłki. Jeśli bowiem dawna Szóstka zdobędzie siedem punktów w ostatnich trzech meczach to właśnie ona po wielu latach przerwy powróci na podium pierwszej ligi. Czy taki scenariusz przed startem sezonu ktoś w ogóle rozpatrywał?

Video z czwartkowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać. Wywiadów - ze wzgledu na duże opóźnienia spowodowane brakiem sędziego (musieliśmy ściagąć awaryjnie innego arbitra, albowiem nasz nominalny sędzia miał stłuczkę 20 minut przed pierwszym meczem) - tym razem nie przeprowadzaliśmy. Skróty z meczów są w zamian dłuższe niz zwykle.

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: