fot. © www.planarstudio.pl

Sami Swoi w drodze po klasycznego hat-tricka!

14 lutego 2018, 16:47  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Byli faworytami i poradzili sobie z tym świetnie – Sami Swoi trzeci sezon pod rząd znaleźli się w decydującej rozgrywce Pucharu Ligi! A gdy oni grają w finale, to zwykle zapisują go na swoje konto.

Zespół z Kobyłki wygrywał Puchar Ligi łącznie już cztery razy, z czego dwa w ostatnich dwóch sezonach. Ostatnio było tak, że w ten sposób chciał powetować sobie niepowodzenia w lidze i tak może być również w tym przypadku, bo na mistrzostwo Swojacy nie mają już szans, a nawet skok na podium nie zależy już tylko od nich. Ale wczoraj okazali się absolutnie bezkonkurencyjni.

Wtorkowe zmagania rozpoczęliśmy od grup ćwierćfinałowych. W pierwszej triumfowała Stara Gwardia, która mimo wąskiego składu, gdzie dopiero na połowę drugiego spotkania dojechał Łukasz Choiński, raz zremisowała a dwa spotkania wygrała. Szczególne okoliczności dotyczyły jej drugiego meczu. Przy stanie 1:1 z Fil-Polem czerwoną kartkę zobaczył Mateusz Baj i rywal miał otwartą drogę do zwycięstwa. Zespół Wojtka Kuciaka koncertowo zmarnował tę okazję i przegrywając 1:2, musiał drżeć o awans do ostatniego spotkania. A przed nim sytuacja była następująca. Starej Gwardii do promocji potrzebny był remis z Ormedem, ale wiceliderzy pierwszej ligi nie zamierzali grać na 0:0 i wygrali 1:0. To dawało Gwardzistom pierwsze miejsce, z kolei o drugim poważnie myślał Fil-Pol, który musiał wygrać różnicą przynajmniej dwóch bramek z Team4Fun. I uczynił to z nawiązką – podopieczni Norberta Cioka nie podjęli rękawicy, ulegli aż 0:5 i w dość brutalny sposób ich przygoda z Pucharem się zakończyła. Szkoda, że akurat wczoraj dopadły ich duże problemy kadrowe, bo w pełnym składzie spokojnie mogli się zameldować w kolejnej fazie.

W drugiej grupie na dobrą sprawę do rozdysponowania było tylko jedno miejsce. Sami Swoi grali bowiem na innym poziomie niż reszta stawki i wygrywając trzy mecze pod rząd, mogli się szykować do rywalizacji z Fil-Polem. Ale przed ostatnimi spotkaniami nadal nie było wiadomo, kto poza Swojakami uzupełni groni półfinalistów. Początkowo dobrze prezentowały się Łabędzie, które w swoich meczach jak zwykle miały mnóstwo niewykorzystanych okazji. To zemściło się na nich w rywalizacji z Al-Marem, gdzie Marcin Rychta i spółka wygrali 1:0 i tym sposobem spotkali się w spotkaniu "o wszystko" z Bulbezem. Obóz Michała Rychlika, mimo dwóch porażek na starcie, nadal miał przed sobą perspektywę udziału w decydującej fazie, a ponieważ na to spotkanie dojechał do chłopaków Rafał Szewczyk, nie odbieraliśmy im nadziei na pomyślny finał. Nic z tego. Al-Mar wypunktował przybyszów z Bemowa i to on uzupełnił grono czterech najlepszych ekip wtorkowych zmagań.

Przeszliśmy więc do półfinałów. W pierwszym zmierzyli się dwaj pierwszoligowcy – Al-Mar i Stara Gwardia. Ci drudzy zrezygnowali z możliwości gry ze stałym bramkarzem i między słupki postawili Rafała Barzyca, co pozwoliło im niemal pełne 10 minut przebywać na połowie rywala. Ale nie od dziś wiadomo, że spotkania nie wygrywają ci, którzy mają więcej posiadania piłki, ale ci, którzy zdobywają gole. A Al-Mar szybko objął tutaj prowadzenie, a później bardzo dobrze się bronił i praktycznie ani razu nie dał się zaskoczyć na tyle, by Błażej Kaim musiał bronić jakąś stuprocentową sytuację. Gwardziści sami są sobie winni – wiele strzałów oddali nieprzygotowanych, gdy trzeba było uderzać to podawali lub odwrotnie i po prostu nie mieli pomysłu, jak sforsować skomasowaną defensywę rywala. Zabrakło kogoś takiego jak Mikołaj Tokaj, który precyzyjnym zagraniem stworzyłby możliwość zdobycia łatwej bramki dla Łukasza Choińskiego.

W drugim półfinale Sami Swoi podejmowali Fil-Pol. I wcale nie wykluczaliśmy niespodzianki, bo dawna Andromeda to bardzo groźny zespół, który dzięki swojemu super-duetowi Arek Stępień – Karol Sochocki jest w stanie zagrozić każdemu. Ale tego wieczora dyspozycja całej ekipy w żółto-czarnych koszulkach była wątpliwa i w rywalizacji ze Swojakami przełamanie nie nastąpiło. Faworyci byli po prostu zdecydowanie lepsi, po objęciu prowadzenia bezlitośnie punktowali przeciwnika i całkowicie zasłużenie, po krótkim odpoczynku, mogli przystąpić do spotkania decydującego o "być albo nie być" w wielkim finale Pucharu Ligi.

Starcie Samych z Al-Marem było tak naprawdę podwójnym rewanżem. Te zespoły grały ze sobą w ubiegłorocznym wielkim finale i wtedy najbardziej utytułowana ekipa NLH nie miała problemów z wygraną, triumfując 3:0. Identycznym wynikiem zakończył się mecz tych drużyn we wtorek na poziomie grupy ćwierćfinałowej. Ale Al-Mar na fali sukcesu ze Starą Gwardią czuł, że tutaj nic nie jest przesądzone i skazywany na pożarcie, może sprawić sensację. Początkowo bronił się dobrze, lecz w końcu dał się zaskoczyć, gdy Adam Pazio obsłużył Piotrka Stańczuka a ten pokonał Błażeja Kaima. Teraz to gracze w czarnych koszulkach musieli zaatakować, lecz nie było im łatwo przestawić się na ofensywny styl, a do tego Swojacy mądrze się bronili, nie szukali za wszelką cenę kolejnej bramki, tylko dzielili się piłką i kradli cenne sekundy. Po upływie ostatniej mogli zacisnąć pięść w geście triumfu a dodatkowa radość płynęła z faktu, że we wtorek w pięciu spotkaniach nie stracili ani jednego gola! Lepszej rekomendacji do udziału w wielkim finale chyba nie potrzeba. BRAWO!

A już w czwartek poznamy drugiego uczestnika meczu o złoto. Zabawę zaczniemy od 21:00, a wyniki na żywo możecie śledzić jak zwykle w module Puchar Ligi -> LIVESCORE. Zachęcamy!

Komentarze użytkowników: