fot. © Google
Opis i skróty dziewiątej kolejki pierwszej ligi!
Poprzedni czwartek zamknął zmagania ligowe jedenastej edycji. Poznaliśmy mistrza, ale też zespół, który finiszował na trzecim miejscu.
Jeśli chodzi o wielki finał, to do niego odniesiemy się w oddzielnym artykule, gdy już będziemy dysponowali materiałem video z tego spotkania. A jaki przebieg miały pozostałe trzy potyczki rozegrane w czwartek? No właśnie – trzy a nie cztery, bo znowu na placu nie pojawiła się Niespodzianka. To oznaczało, że zwycięstwo bez gry odnieśli gracze KroosDe Team i tym samym zostali oni brązowymi medalistami jedenastej edycji. Ciekawe, czy ktoś taki scenariusz zakładał przed startem rozgrywek. W związku z powyższym marzenia o brązowym medale stracili gracze Bad Boys, chociaż gdy rozpoczynali starcie z Al-Marem, jeszcze tego nie wiedzieli. Nie miało to więc żadnego wpływu na ich motywację, chociaż pierwsze fragmenty spotkania wskazywały na coś zupełnie odwrotnego. Faworyci wyglądali na nieskoncentrowanych, a że rywal dobrze zaczął, to po 7 minutach było 2:0 dla Marcina Rychty i spółki. Przypominamy sobie jednak spotkanie z In-Plusem, gdzie Al-Mar też rewelacyjnie wystartował, a skończył bardzo źle i niestety tutaj było podobnie. Co prawda na trafienie z 14 minuty Adama Matejaka błyskawicznie odpowiedział Maciek Lęgas, ale od stanu 1:3, kolejnych dziesięć bramek zdobyli Źli Chłopcy! Było to trudne do zrozumienia. Praktycznie w jednej chwili dyspozycja graczy w czarnych koszulkach załamała się totalnie i już do przerwy zrobiło się 3:3, a na drugą połowę Al-Mar wyszedł tylko teoretycznie. W praktyce pozwalał rywalom na to, by ci robili co chcieli i niemal co chwilę sędzia wskazywał na środek boiska, sygnalizując bramkę dla przybyszów z Ostrówka. Może gdyby Al-Mar był pod ścianą, walczył o utrzymanie, to łatwiej byłoby mu jeszcze wrócić do meczu. W zaistniałych okolicznościach, gdzie grał praktycznie tylko dla siebie, nie był w stanie wykrzesać z siebie determinacji i w końcowym rozrachunku przegrał aż 4:11. Na to spotkanie z perspektywy przegranych lepiej spuścić kurtynę milczenia, ale cały sezon wcale nie był w wykonaniu beniaminka zły. Niektórzy wieszczyli tej drużynie rychły powrót do drugiej ligi, a tutaj utrzymanie było pewne na długo przed ostatnią kolejką. Za rok będzie trudniej, lecz Al-Mar pokazał, że w meczach gdzie ma szansę na zwycięstwo, potrafi zagrać mądrze i konsekwentnie, dlatego za rok nikomu niczego za darmo nie da. Z kolei Bad Boys sezon zakończyli na wysokim czwartym miejscu. To duże osiągnięcie, ale mimo wszystko w obozie Grześka Kurka jest też pewnie spory niedosyt. Do brązowego medalu zabrakło jednego punktu, a przecież z Samymi Swoimi, Starą Gwardią czy KroosDe Team spokojnie można było o to jedno oczko więcej się pokusić. Tym bardziej, że brąz wcale nie byłby osiągnięciem, które w tym przypadku byłoby na wyrost.
O tym, że lokata tuż poza podium wcale nie jest taka zła, świadczy też fakt, iż takie marki jak Białowieska czy In-Plus mogły o niej jedynie pomarzyć. Bez względu na wynik ostatniego spotkania, ani jedni ani drudzy nie daliby rady wskoczyć nawet do górnej połówki tabeli, a co dopiero na czwartą pozycję. Tym samym ich bezpośredni mecz nie miał wielkiego znaczenia, nie spodziewaliśmy się tutaj walki na całego, ale mimo to obejrzeliśmy niezłe spotkanie, z dużą ilością bramek a kilka więcej zdobyli Księgowi. Zdecydowała o tym przede wszystkim druga połowa, bo po pierwszej wynik tylko minimalnie przemawiał na korzyść markowian – było 2:1, chociaż gracze w niebieskich koszulkach zwłaszcza w końcówce powinni swoją przewagę znacznie zwiększyć, lecz Marcin Kur i Michał Madej prześcigali się w marnowaniu dogodnych sytuacji strzeleckich. Gdy więc na początku drugiej odsłony stan rywalizacji wyrównał Adrian Zieliński, scenariusz w którym to Białowieska zaczyna budować sobie bramkową przewagę, wcale nie wydawał się nierealny. To było jednak tylko złudzenie – In-Plus na przestrzeni kolejnych czterech minut trzykrotnie znalazł sposób na Krystiana Rytla, przy zresztą wydatnej pomocy obrony rywali, która bardziej statystowała, niż próbowała zapobiec nadciągającej katastrofie. Były momenty, w których podopieczni Patryka Gall byli we dwóch lub trzech i mieli przed sobą tylko bramkarza, co tylko potwierdza naszą opinię z początku spotkania. A symboliczna była sytuacja z ostatnich sekund, gdy wspomniany Krystian Rytel najpierw obronił strzał jednego z rywali, później przebiegł całe boisko, dostał podanie od Filipa Kamińskiego i pokonał Tomka Warszawskiego. Ten gol zwieńczył spotkanie i In-Plus swoją przygodę z jedenastą edycją zakończył zwycięstwem. Szóste miejsce nie było jednak szczytem marzeń ekipy z Marek. Nie chcemy się powtarzać, bo chyba wszyscy doskonale wiedzą co od kilku sezonów jest jej bolączką i nie pozwala walczyć o najwyższe cele. Czy coś się zmieni przed kolejnym sezonem? Pewnie sami zawodnicy tego nie wiedzą, ale my kibicujemy Księgowym, bo silny In-Plus jest pierwszej lidze potrzebny. Podobnie jak Białowieska. Tutaj frekwencja i zaangażowanie było większe, lecz kontuzje wielu zawodników nie pozwoliły na to, by ugrać coś więcej niż utrzymanie. Jedno zwycięstwo w dziewięciu spotkaniach to bardzo mizerny dorobek i o ile w tym sezonie pozwolił na zachowanie pierwszoligowego statusu, to nie łudźmy się – w kolejnym może dać jedynie godne pożegnanie z nocnoligową elitą...
A właśnie o coś takiego walczyli w czwartek zawodnicy Team4Fun. Ich mecz z Samymi Swoimi to od wielu lat derby Nocnej Ligi, bo przecież mamy do czynienia z dwiema najbardziej utytułowanymi drużynami w historii. Niestety blask ekipy Norberta Cioka nie świeci już tak intensywnie jak przed kilkoma laty i niestety w tym sezonie nie udało się oszukać przeznaczenia. Mimo ambitnej postawy, już przed ostatnią kolejką było wiadomo, że za rok Team4Fun zagra tylko na drugim poziomie. To nie zmieniało jednak chęci odniesienia zwycięstwa w tej potyczce. Podobny plan mieli też Sami Swoi, chociaż oni – gdy okazało się, iż nie mają szans na brązowe medale – pewnie nie mieli takiej motywacji, jaką mogliby mieć, gdyby Niespodzianka przynajmniej zremisowała z KroosDe Team. To wszystko spowodowało, że Swojacy do ostatniego meczu jedenastej edycji przystąpili bez zmian, ale akurat oni do podobnego stanu rzeczy są przyzwyczajeni. Długo nie miało to zresztą żadnego wpływu na wynik spotkania, gdzie całą pierwszą połowę oglądaliśmy scenariusz z cyklu „gol za gol”. Najpierw dwukrotnie na prowadzenie wychodził Team4Fun, ale Sami Swoi za każdym razem odpowiadali, a gdy Adam Pazio w 17 minucie po raz pierwszy dał zespołowi z Kobyłki gola przewagi, to mogło zwiastować niechybne zwiększanie się dystansu między jednymi a drugimi. Niewiele brakowało, by tak się stało, lecz w końcówce tej odsłony faworyci grali po prostu nonszalancko. Mieli wiele okazji do podwyższenia prowadzenia, lecz szukali „kwadratowych jaj”, zamiast bezwzględnie wykorzystać każdą nadarzającą się sytuację. To się zemściło, gdy tuż przed przerwą gola wyrównującego zainkasował Konrad Litwiniuk. Sytuacja braci Stańczuk i spółki zrobiła się jeszcze trudniejsza w drugiej połowie. Znowu nie brakowało okazji, by pokonać Pawła Czerskiego, tymczasem Team4Fun skupił się na kontrach i zamieniał je z zimną krwią na gole. Ze stanu 3:3 zrobiło się 5:3, ale Adam Pazio w końcu znalazł sposób na golkipera oponentów i nadal wszystko było możliwe. Tyle że Swojacy tak bardzo chcieli szybko odrobić straty, iż popełniali błędy z kategorii dziecinnych, co pozwoliło Oskarowi Bajkowskiemu dwukrotnie wyłożyć piłkę jak na patelni Bartkowi Rzeźnikowi a ten zdobywał łatwe gole na praktycznie pustą bramkę. Zryw Samych Swoich w ostatnich minutach na nic już się zdał. Udało się co prawda doprowadzić do stanu 6:7, ale na więcej zabrakło czasu i sił. Być może dla samych zawodników nie miało to znaczenia, lecz ta porażka spowodowała, że SS zajęli najgorsze miejsce w historii swoich ligowych występów w NLH. Myślami są już chyba przy Pucharze Ligi i dopiero, jeśli tam im również nie wyjdzie, zaczną się pewnie bić z myślami, jak średni to był sezon w ich wykonaniu. Team4Fun dał natomiast z siebie wszystko. Nasze wrażenie jest wręcz takie, że w wielu poprzednich edycjach, gdzie ślizgał się nad strefą spadkową, nie prezentował takiej zadziorności czy frekwencji jak teraz. Jeśli więc Norbert Ciok zdoła utrzymać ten stan i ten skład, to już niedługo znowu zobaczymy chłopaków tam, gdzie jest ich prawdziwe miejsce.
Video z czwartkowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać.
Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!