fot. © Google

Opis i skróty pierwszej kolejki czwartej ligi!

16 grudnia 2018, 23:36  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Mecze, gdzie jest tyle nowych ekip to zawsze zagadka. Nie wiadomo czego dokładnie się spodziewać po zespołach, które dopiero do nas dołączyły, chociaż w tym przypadku wiedzieliśmy, iż mamy do czynienia z ekipami na poziomie.

Ale zanim kilka słów na temat spotkań zespołów, których nazw dopiero się uczymy, wpierw krótka relacja z tego, co wydarzyło się w meczu który zapoczątkował dwunastą edycję – Maximus podejmował Piorun. Musimy Wam powiedzieć, że dawno tak dziwnego spotkania nie oglądaliśmy. O tym, że Maximus grał niemal całą pierwszą połowę bez zmian już pisaliśmy, a gdy dołożymy do tego, że Piorun po 4 minutach prowadził 2:0, to oczyma wyobraźni widzieliśmy klęskę zespołu Grześka Cymbalaka. Tyle że po zejściu z boiska podstawowego składu ekipy Artura Świderskiego, sytuacja zmieniła się jak w kalejdoskopie. Rywale w 7 minucie zdobyli bramkę po rzucie karnym i po jego wykorzystaniu poszli za ciosem. W 9 minucie do remisu doprowadził Adam Drewnowski, z kolei przed upływem kwadransa kolejny błąd w rozegraniu Pioruna wykorzystał tym razem Filip Sawiński. Nie minęło 180 sekund, a wynik brzmiał już 4:2, gdy zespół z Rembertowa strzelił sobie samobója. Nie docierało do nas, jak można w tak krótkim czasie, zagrać wpierw tak dobrze, a następnie tak źle. Nadzieja dla Pioruna odżyła jeszcze przed przerwą, gdy Mateusz Hopcia zdobył gola na 3:4, a ten sam zawodnik tuż po krótkim odpoczynku wykorzystał błąd Maćka Jędrzejka i mieliśmy remis. I teraz to Maximusa nie poznawaliśmy – być może dawało o sobie znać zmęczenie, bo nagle gracze w białych koszulkach zaczęli tracić gole na potęgę i jeszcze zanim zegar wskazał 30 minutę spotkania, było już 8:4 dla Pioruna! Tego nie można już było zmarnować, ale festiwal strzelecki trwał w najlepsze. Widać, że jedni i drudzy postawili na ofensywny futbol, bo końcowy wynik brzmiał 10:6. Piorun wygrał, aczkolwiek jego kapitan musi swoim podopiecznym zwrócić uwagę, że nie można grać w taki sposób jak w pierwszej połowie. Być może bierze się to wszystko z dość młodego wieku samych zawodników, co akurat nam się podoba, bo widać że tym chłopakom zależy i z tej mąki będzie chleb. Doświadczenie przyjdzie pewnie z czasem. Natomiast Maximus by myśleć o zwycięstwach w kolejnych spotkaniach, musi zacząć od podstaw. Bo gdyby w tym stanie osobowym złapał go jakiś ligowy potentat, to tutaj na dziesięciu bramkach na pewno by się nie skończyło...

A na jednego z faworytów czwartej ligi wyrastają Wściekłe Orły. Nie boimy się tego napisać już po pierwszym meczu, bo tutaj pewne nazwiska już nam wiele nam mówiły, a gdy dodatkowo zobaczyliśmy w akcji takich graczy jak Michał Alberski, to wiemy, że Michał Dębski przeprowadził właściwą selekcję. Ale i jego vis-a-vis, czyli Marcin Lach, również skompletował zespół, który mimo porażki, jest w stanie powalczyć o miejsca na podium. FC Górale wcale nie były zresztą daleko, by i tutaj zapunktować, bo chociaż po siedmiu minutach chłopaki przegrywali 1:3, to ich konsekwentna gra z wysoko wysuniętym bramkarzem spowodowała, że w pewnym momencie wyszli nawet na prowadzenie! To była dokładnie 24 minuta, gdy Kamil Wyganowski pokonał golkipera Wściekłych Orłów, lecz dosłownie w kolejnej akcji wyrównał Paweł Żaboklicki i to był chyba kluczowy moment tego pojedynku. Gdyby Góralom udało się utrzymać gola przewagi dłużej, przez co wprowadziliby trochę nerwowości w szeregi konkurenta, to być może dziś mieliby zupełnie inne nastroje i miejsce w tabeli. Łatwo się jednak mówi. Orły mają w swoich szeregach wielu "parszywych" graczy, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, czyli takich, którzy non stop absorbują defensywę rywala i ciężko się z nimi rywalizuje. Górale nie miały też szczęścia, bo w 30 minucie zaliczyły trafienie samobójcze, a w samej końcówce postawiły już wszystko na jedną kartę, co skończyło się porażką różnicą czterech trafień. Była ona zdecydowanie zbyt duża jak na to, co działo się na parkiecie, lecz na miejscu Marcina Lacha nie wszczynalibyśmy alarmu. Ten zespół ma potencjał i gdy patrzymy na postawę Górali, to trochę przypomina nam się przygoda Marcovy z czwartą ligą z poprzedniego sezonu. Ta drużyna też zaczęła słabo, a później wygrywała wszystko jak leci. Jeśli trybiki w machinie z Sulejówka się zazębią, dojdą nieobecni w poniedziałek gracze, to w przyszłość można patrzeć z optymizmem. Co do Wściekłych Orłów, to tutaj sytuacja jest inna. Oni już wydają się rozegrani i ten walec ciężko będzie zatrzymać. Ale próbować – trzeba.

A jak wypadł debiut w Nocnej Lidze Coco Jambo? Nie jest to co prawda ta słynna B-Klasowa ekipa, ale kto wie – może w przyszłości będzie równie rozpoznawalna? Na dzień dobry podopieczni Michała Chacińskiego starli się z Sokołami. Ekipą bardzo doświadczoną, której dawaliśmy tutaj o wiele większe szanse, aniżeli zespołowi, który przecież w swoim herbie ma datę założenia 2018. No ale rutyna to nie wszystko, chociaż w naszej opinii zielonkowskim weteranom zabrakło dwóch osób – Mariusza Czarneckiego i Chrystiana Karczewskiego. Tego pierwszego na inauguracji nie było w ogóle, z kolei drugi ciałem na parkiecie owszem był, ale to nie był "Chrys" którego znamy. A niestety – rzadko się zdarza, by zespół wygrywał bez jego udziału. Początek nie zapowiadał jeszcze dramatu, bo chociaż to Kokosy zdobyły premierową bramkę, to później wszystko wróciło do sytuacji, która miała być "normą". W 8 minucie Darek Karczewski wykorzystuje prostopadłe podanie Maćka Makarowa i jest remis, a za chwilę bramkarz Coco Jambo ma ogromnego pecha, bo piłka po strzale jednego z rywali odbija się od słupka, od jego pleców i wpada do siatki. To jednak nie załamuje debiutantów – szybko odpowiadają oni trafieniem Konrada Kostrzębskiego, a duża w tym zasługa asystenta – Dmytro Tyshchuka. W pierwszej połowie więcej goli nie pada, chociaż dobrą okazję marnuje Grzesiek Wimmer oraz Sebastian Sasin, który w jednej akcji zalicza dwa słupki. Druga odsłona toczy się z kolei w myśl zasady "do pierwszej bramki". Jej zdobywca miał sobie znakomicie ułatwić życie na dalszą część spotkania, ale obydwie ekipy długo robiły wszystko, by tego gola nie zdobyć. Zwłaszcza Coco Jambo było mocno nieskuteczne, lecz w końcu sprawę w swoje nogi wziął Sebastian Sasin. Jego piękny strzał pod poprzeczkę był przedniej urody i co najważniejsze – zbliżył Kokosy do historycznego triumfu. Sokołom nie udało się znaleźć na to trafienie riposty, chociaż w 36 minucie dogodną okazję miał Maciek Makarow, lecz zabrakło mu pół metra. Na więcej nie było już miejscowych stać, a tuż przed końcową syreną dobił ich Krystian Godlewski. Brawa dla zwycięzców za to spotkanie, bo na pewno doda ono wiary chłopakom we własne możliwości i spowoduje, że nikt meczu z nimi nie będzie traktował w kategoriach spacerku. Sokoły z kolei zawiodły, bo w "normalnej" formie wygrałyby tę potyczkę bez żadnego zająknięcia. W tej kwestii szybko coś trzeba zmienić, bo o ile ta dyspozycja doprowadziła do minimalnej porażki, to z zespołami pokroju Wściekłe Orły czy Vitasport.pl skończyłaby się spektakularną klęską.

A skoro już do Vitasportu nawiązaliśmy, to pewnie wielu z czytających te słowa liczyło na ich efektowne zwycięstwo ze Spoko Loko. I jakże się pewnie wszyscy rozczarowali, widząc że końcowy wynik brzmiał tylko 4:2, a na dobrą sprawę to było to spotkanie, którego Janek Szulkowski i koledzy wcale nie musieli wygrać. Ich rywale to nie byli przypadkowi ludzie wzięci przez Arka Choińskiego z dworca PKP Zielonka. Każdy z nich coś gdzieś widział, wielu na takich amatorskich rozgrywkach jak nasze zjadło zęby i wiedzieliśmy, że nikt Vitasportowi nie rozłoży tutaj czerwonego dywanu. To się wszystko potwierdziło, bo mimo że w 4 minucie Spoko Loko niedomówiło się w obronie i Janek Szulkowski zdobył łatwą bramkę, to była to ostatnia rzecz, która ekipie z Kobyłka przyszła bez większych problemów. Przeciwnicy z każdą akcją grali coraz lepiej i chociaż w 9 minucie w tylko sobie znany sposób zmarnowali okazję do wyrównania, to chwilę później Sławek Lubelski i tak pokonał Maćka Michalczuka, doprowadzając do remisu. Lada moment mamy podobną sytuację – gol dla Vitasportu i szybka odpowiedź Spoko Loko, przez co po 20 minutach mamy remis. Druga odsłona zaczyna się od gigantycznego pudła na pustą bramkę Huberta Władyki. Ta sytuacja mogła, czy nawet powinna odbić się czkawką "biało-błękitnym", bo kolejne fragmenty należały do Spoko. W 23 minucie w poprzeczkę z bliska uderza Tomasz Skoneczny. Chwilę później okazję marnuje Robert Sawicki, a w 31 minucie Piotr Kwiecień nie wykorzystuje prezentu od bramkarza oponentów. To o mało się nie zemściło, gdy Bartek Jankowski obił słupek, a dogodne okoliczności miał też Kacper Dalba. Przeciwnicy nie pozostawali jednak dłużni i gdyby zespół z Rembertowa wykorzystał chociaż jedną z tych okazji, remis miałby w garści, a tak 120 sekund przed końcem Arek Choiński zaplątał się z piłką w okolicach własnego pola karnego, co wykorzystał Bartek Babicki, dając prowadzenie Vitasportowi. Przegrywający w tym momencie nie mieli już nic do stracenia – wycofali bramkarza, atakowali wszystkim co mieli i w 40 minucie powinni wyrównać! Zabrakło im dosłownie centymetrów, bo piłka po strzale Pawła Ekierta zamiast wpaść do siatki, odbiła się od słupka, po czym spadła pod nogi Grześka Trzonkowskiego, a ten z własnej połowy celnie uderzył do opuszczonej świątyni i w ten dramatyczny sposób mecz się zakończył. Dużo emocji, dużo walki i jedno podstawowe pytanie – czy wygrał zespół lepszy? Według nas remis oddałby w większym stopniu boiskowe poczynania, ale żadne to pewnie pocieszenie dla Spoko Loko. Jeśli się jednak nie wykorzystuje tylu dogodnych okazji, to później tak to wychodzi. Vitasport trochę się w tym meczu prześlizgnął i niech to będzie dla niego nauczka, że chociaż to "tylko" czwarta liga, to będą spotkania, w których i oni będą musieli pocierpieć.

Co do ostatniego meczu między Przepitymi Talentami a Lambadą, to tak naprawdę wszystko na jego temat powiedział już w wywiadzie Jarek Baran. Przez jego usta non stop przewijało się jedno słowo – kompromitacja. I niestety – trzeba się z nim zgodzić. Przepite zaprezentowały się z bardzo słabej strony, przez całe spotkanie faktycznie wyglądały, jakby to przepicie spowodowało, że z ich talentów nie zostało nic albo bardzo niewiele. Początek był jeszcze "jako-taki", ale było to również spowodowane ogólnie niskim tempem spotkania. Lambada go nie forsowała, bo dla tej ekipy, w takim składzie personalnym, to również były pierwsze wspólne chwile. W końcu jednak ta maszyna ruszyła – w 7 minucie dał o sobie znać Filip Gac, który po podaniu Irka Zygartowicza pokonał Jarka Barana, co otworzyło worek z bramkami. Za chwilę było już 2:0, a kolejne trzy trafienia dla Lambady praktycznie podsumowały to, co przez całą potyczkę prezentowali konkurenci. Najpierw zupełnie nie przykryli Pawła Roguskiego, który z najbliższej odległości zapakował im piłkę pod poprzeczkę. Kolejna sytuacja to strata piłki w newralgicznej strefie przez Mateusza Suchenka i Bartek Noiszewski zdobywa swojego premierowego gola na parkietach NLH. Gdyby tego było mało, to na 5:0 Talenty okaleczają się same kuriozalnym samobójem. W końcówce pierwszej połowy na 6:0 podwyższa Mikołaj Rokita i jest po meczu. W drugiej odsłonie gra przegrywających może i trochę się poprawia, ale wynika to również z tego, że chyba gorzej niż w pierwszej części spotkania grać się nie dało. Nic im także nie daje to, iż Lambada często rotuje swoim składem i w dużej mierze na boisku przebywają gracze teoretycznie rezerwowi. Oni również nie mają problemów ze zneutralizowaniem poczynań przeciwników, a licznik z bramkami ciągle rośnie. Ostatecznie kończy się aż na dziesięciu i Przepite muszą o tym poniedziałkowym "występie" jak najszybciej zapomnieć. Bo jeśli przegrywają tak wysoko z zespołem, który w tym składzie zobaczył się dopiero w szatni, to strach pomyśleć co będzie, gdy złapią ich zgrane ekipy, którym będą potrzebne bramki. Lambada również tym meczem nie ma się co ekscytować, bo można w ciemno założyć, że żaden następny tak łatwy nie będzie. A przynajmniej wszystko na to wskazuje.

Skróty wszystkich spotkań czwartej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po piątym spotkaniu, a przepytywani byli Paweł Roguski (Lambada) i Jarek Baran (Przepite Talenty). Obydwie rozmowy można znaleźć na naszym Facebooku, w menu FILMY czyli TUTAJ.

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: