fot. © Google

Opis i skróty pierwszej kolejki pierwszej ligi!

18 grudnia 2018, 02:10  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Czwartkowe mecze jak zwykle cieszyły się największym powodzeniem wśród kibiców. A na pierwszy plan wysunęła się potyczka Bad Boys Ostrówek kontra Offside.

Zmagania pierwszej ligi zaczęły się od meczów z udziałem aktualnego mistrza i wicemistrza rozgrywek. Wpierw na plac gry wyszła Stara Gwardia, która rywalizowała z Al-Marem i nie znaleźlibyśmy pewnie śmiałka, który postawiłby tutaj na tych drugich. Tym bardziej, że zespół z Wołomina nie mógł skorzystać z kilku ważnych dla siebie graczy, ale mimo to w pierwszej połowie trzymał się dzielnie. Co więcej – chociaż ostatecznie kończył premierową część spotkania przy stanie 0:1, to tak naprawdę mógł po niej prowadzić. Wystarczyło, gdyby Łukasz Godlewski wykorzystał dwie sytuacje sam na sam. Pierwszą z nich miał jeszcze przy stanie 0:0, lecz Mateusz Baj wyczuł intencje strzelca i odbił futbolówkę nogą. Druga miała miejsce gdy Al-Mar już przegrywał, ale i wtedy golkiper Gwardzistów wykazał stalowe nerwy i nie dał się zwieść popularnemu "Goldenowi". Z perspektywy czasy można chyba napisać, że te niewykorzystane okazje miały wpływ na drugą połowę. Zaczęła się ona bowiem od dwóch szybkich goli Rafała Wielądka i było praktycznie po meczu. Gwardziści nie musieli już forsować tempa, ale gdy tylko trochę przyspieszali, to natychmiast było groźnie pod świątynią Błażeja Kaima. Dobrze spisywał się Rafał Barzyc, który wykazywał sporą ochotę do gry i zostało mu to wynagrodzone w postaci kolejnych dwóch goli. Al-Mar niby coś jeszcze próbował, jakkolwiek walczył już tylko o honorowe trafienie, którego ostatecznie i tak zdobyć się nie udało. Z kolei sukces Gwardii podstemplował drugi z braci Barzyc - Paweł i w ten sposób obrońcy tytułu w dobrym stylu rozpoczęli marsz w kierunku drugiego mistrzostwa pod rząd. Nie było to spotkanie, które wymagało od nich maksymalnego zaangażowania i nawet Łukasz Choiński, czyli MVP poprzedniego sezonu, więcej czasu spędził na ławce niż na parkiecie. Prawdziwe wyzwania dopiero przed nim i przed jego zespołem. To samo tyczy się Al-Maru, który pewnie kalkulował, że w tym przypadku ciężko mu będzie zapunktować, chociaż fakt, iż nie potrafił zdobyć ani jednego gola chluby mu nie przynosi. Mimo to chłopaki raczej się tym nie przejmują i najważniejsze, by strzelali wtedy, gdy te gole będą się mogły przydać w konkretnej sprawie.

„Kopiuj – wklej” - tej metody moglibyśmy użyć opisując kolejne spotkanie między Ostropolem a Fil-Polem. Ta potyczka była bardzo podobna do tej, którą oglądaliśmy dosłownie chwilę wcześniej, bo znów mieliśmy do czynienia z murowanym faworytem i kopciuszkiem, który nawet na moment nie zagroził Mateuszowi Łysikowi i spółce. Niech też nikogo nie zmyli wynik – gdybyśmy robili statystykę strzałów, to niewykluczone, że poza tymi dwoma celnymi które finalnie znalazły metę w siatce, dawna Andromeda oddała jeszcze maksymalnie dwa. Niestety – pozbawiona braci Włodyga i Karola Sochockiego była po prostu bezzębna, a sam Arek Stępień, chociaż naprawdę mocno się starał, nie miał szans by wygrać walkę z tyloma obrońcami przeciwnikami. To starcie zaczęło się zresztą fatalnie dla Fil-Polu, bo zespół ze Stanisławowa pierwszego gola zdobył już w... 14 sekundzie. Coś takiego musi deprymować i po zawodnikach Wojtka Kuciaka widać było, że nie wierzą w możliwość sprawienia niespodzianki. W 13 minucie było już 2:0, później w słupek trafił Mateusz Łysik, a dwóch okazji nie wykorzystał Daniel Żurawski. Ostropol nigdzie się jednak nie spieszył, nie miał do siebie pretensji o brak skuteczności, jakby był pewny, że żadna krzywda mu się tutaj nie stanie. Do przerwy wynik brzmiał 3:1, co być może dla nieoglądającego spotkania dawało nadzieję na emocjonującą drugą połowę. Nic z tego – Fil-Pol wciąż był bezradny, atakował sporadycznie, a sam bronił się czasami w sposób pozbawiony kontroli, czyli byle wybić piłkę jak najdalej. To nie mogło daleko zaprowadzić tego zespołu i gdy w 28 minucie Daniel Żurawski wreszcie wstrzelił się w bramkę, akt o przejęciu trzech punktów przez wicemistrzów zmagań został podpisany. Na wszelki wypadek na 5:1 podwyższył jeszcze Daniel Matwiejczyk, ale ten gol spotkał się z reakcją beniaminka, który po bramce Adama Marcinkiewicza przegrał w stosunku 2:5. Tak to musiało się skończyć, bo Fil-Pol nie miał po prostu argumentów, by chociaż trochę postraszyć faworyta. Tym samym jak na to co widzieliśmy na parkiecie, przegrana różnicą trzech goli wstydu nie przynosi. Tyle że bardziej niż zasługą przegranych, była to "wina" Ostropolu, który wyglądał na zespół dla którego nie liczyły się bramki, ale tylko i wyłącznie punkty.

Po dwóch dość jednostronnych potyczkach mieliśmy nadzieję, że podobnego scenariusza nie napiszą przedstawiciele Offsidu i Bad Boys. I nie zawiedliśmy się – pod względem dramaturgii było to chyba najlepsze spotkanie tego dnia, tym bardziej że w pewnym momencie już nam się wydawało, że coś o tym meczu wiemy, lecz później ten pogląd przyszło nam zweryfikować. Ale od początku – Offside przyjeżdża bardzo mocnym składem, z Damianem Gałązką na czele i jest zdeterminowany by wygrać. Rywale również dysponują mocnymi nazwiskami, a ponieważ stawka jest duża – bo nikt nie chce zacząć sezonu od porażki – to pierwszych kilka minut upływa nam spokojnie. Sytuacja zmienia się, gdy Złych Chłopców na prowadzenie wyprowadza Adam Matejak. Wtedy Offside wrzuca wyższy biega i najpierw Damian Gałązka trafia w słupek, a następnie na 1:1 wyrównuje Sebastian Kozłowski. Po tym intensywnym fragmencie, kolejne emocje mamy dopiero pod koniec pierwszej połowy. Właśnie wtedy dwóch wybornych okazji nie wykorzystuje Adam Matejak, którego próby kapitalnie broni Grzesiek Reterski. Do przerwy wynik się więc nie zmienia, ale tuż po wznowieniu gry jedni i drudzy zażarcie szukają gola, który być może w ich mniemaniu mógł być decydujący. W 22 minucie po raz kolejny w słupek uderza Damian Gałązka a 60 sekund później w końcu przełamuje się Adam Matejak i jest 2:1 dla Bad Boys. Sytuacja faworytów robi się zła, a wydaje się, że jest już krytyczna, gdy w 27 minucie Adam Matejak wpisuje się na listę strzelców po raz trzeci, skutecznie egzekwując rzut karny po faulu na nim samym. Gdyby Offside nie miał mało problemów, to chociaż stwarza sobie okazje, to koncertowo je marnuje. Ale wtedy Bad Boys robią najgorszą rzecz z możliwych – zaczynają zbierać żółte kartki. O ile ta dla Alberta Michniewicza nie ma konsekwencji, to kolejna dla Tomka Domańskiego już tak – Szymon Klepacki zmniejsza straty. Lada moment przybysze z Ostrówka mogą wrócić do dwubramkowej przewagi, lecz Adam Matejak przegrywa kluczowy dla losów meczu pojedynek z Grześkiem Reterskim. Gol na 4:2 zamknąłby to spotkanie, a tak w 35 minucie bezsensowny faul popełnia Tomek Domański i oglądając drugie "żółtko" osłabia zespół na pięć minut! Dawne WLSP nie marnuje prezentu i błyskawicznie strzela trzy gole, wygrywając praktycznie przegrany mecz. Bad Boysi schodzili z parkietu z opuszczonymi głowami. Mieli to spotkanie w garści i na własne życzenie je wypuścili. Bo powiedzmy sobie jasno – piłkarsko, przynajmniej do momentu gdzie musieli grać w osłabieniu, byli po prostu mądrzejsi. Offside nie miał pomysłu jak się do nich dobrać i mamy spore wątpliwości, czy umiałby to zrobić, gdyby przeciwnicy nie sprawili mu świątecznego upominku...

Równie ciekawe i pasjonujące widowisko stworzył też następny duet – KroosDe Team i Sami Swoi. W teorii faworytem byli ci pierwsi – rok temu zajęli wyższe miejsce w tabeli, a przy okazji rozbili Swojaków w bezpośrednim starciu aż 7:1. Ale z całym szacunkiem – to jeszcze nie jest ten moment, w którym na hasło KROOSDE przeciwnicy kłaniają się w pas i liczą na jak najniższą porażkę. Można nawet oprzeć się wrażeniu, że chociaż zawodnicy z Duczek robią wiele by ich nazwa była rozpoznawalna i pewnie tak jest, to hasło „Sami Swoi” robi zdecydowane większe wrażenie, nawet jeśli żyjemy trochę sukcesami tej ekipy sprzed kilku lat. W czwartek do końca sami nie wiedzieliśmy, kto ma większe szanse na triumf, aczkolwiek nie zapominajmy, że ekipę z Kobyłki tworzą w tym sezonie w dużej mierze inni zawodnicy niż w jedenastej edycji. I to było na parkiecie widać. Mimo, że gdybyśmy pewnie zestawili poszczególnych graczy z poszczególnych pozycji, to ta konfrontacja wypadłaby na korzyść Swojaków, to jako drużyna lepiej wyglądali reprezentanci KroosDe. Nic sobie oni też nie zrobili z tego, gdy w 6 minucie ukąsił ich Marcin Kur, bo jeszcze do przerwy brązowi medaliści poprzedniego sezonu nie tylko odrobili straty, ale wyszli na prowadzenie. A gdy na początku drugiej części na 3:1 wynik zmienił Konrad Kupiec, to szala znacznie zaczęła się przechylać w stronę obozu Michała Wytrykusa. W 28 minucie premierową bramkę dla SS zdobywa Marcin Graczyk, ale i na to rywale znajdują odpowiedź, gdy w 34 minucie Kamil Melcher pokonuje Adam Stańczuka i jest 4:2. Wydaje się, że jedyne co trzykrotni mistrzowie NLH mogą tutaj osiągnąć to remis, ale pomaga im fakt, że dość szybko po czwartym straconym golu, zaliczają trafienie kontaktowe. Udaje im się wtedy pójść za ciosem i w 38 minucie następuje faul w polu karnym KroosDe, którzy sędziowie wyceniają na rzut karny, a jego skutecznym egzekutorem jest Marcin Graczyk. Swojakom jest mało i dążą do zdobycia zwycięskiej bramki. Wtedy też dochodzi do sytuacji opisywanej w plusach i minusach. Marcin Kur – mimo naprawdę świetnej gry aktorskiej – nie przekonuje do swoich umiejętności teatralnych sędziów i po symulce ląduje na ławce kar. To stwarza szansę KroosDe, którzy na kilka sekund przed ostatnim gwizdkiem znajdują sposób by wpakować piłkę do siatki i wygrywają 5:4! Ich radość - co zrozumiałe – była ogromna. Podobnie jak rozczarowanie Swojaków, którzy już byli w ogródku, lecz brutalnie zostali z niego wyproszeni.

Identycznie nerwowej końcówki co wyżej, nie spodziewaliśmy się w konfrontacji Team4Fun z In-Plusem. Tutaj sprawa miała się rozstrzygnąć dużo wcześniej, szczególnie mając na uwadze to, czego Księgowi dokonali na NLH CUP. Czy faktycznie to spotkanie okazało się spacerkiem? Zdecydowanie nie. Trzeba przyznać In-Plusowi, że czwartkową potyczkę zaczął z werwą, bo już w 25 sekundzie wynik otworzył Karol Szeliga. Markowianie na tym nie poprzestali i szukali następnej bramki, ale w dwóch przypadkach zabrakło im dosłownie centymetrów, bo zamiast piłkę do siatki, kierowali ją na słupek. I to się zemściło – w 7 minucie do wyrównania doprowadził Paweł Czerski, a ku powszechnemu zdumieniu za chwilę to Team4Fun był o gola z przodu, gdy do meczowego protokołu wpisał się Bartek Bajkowski. Patryk Gall z niedowierzaniem patrzył na ten rezultat, a zespół podjął decyzję o grze z wysoko wysuniętym bramkarzem. Ale to nie tutaj leżał problem, tylko w skuteczności, której wciąż brakowało i w 13 minucie In-Plus skompletował klasycznego hat-tricka jeśli chodzi o strzały w aluminium. Przełamanie w końcu jednak nastąpiło i po golu Patryka Szeligi, rezultat brzmiał 2:2. Na nim się też w pierwszej połowie skończyło, co pewnie powodowało podwyższone ciśnienie u wszystkich tych, którzy postawili na Księgowych. Pozostało im wierzyć, że ci wszystko co najlepsze zostawili na drugą połowę. Ta zaczyna się podobnie do tej premierowej – In-Plus zdobywa bramkę i znów jest na dobrej drodze do całej puli. Ale ekipa Norberta Cioka nie chce się poddać i gdyby w 27 minucie Bartek Bajkowski wykorzystał sytuację sam na sam, to powinien być remis. Jej zmarnowanie ma podwójne konsekwencje, gdy w jednej z kolejnych akcji na 4:2 dla Księgowych podwyższa Maciek Baranowski. Ten cios nie załamuje graczami w czerwonych strojach. Dość szybko wracają oni bowiem do gry po trafieniu Przemka Dolegi, a ten sam gracz w 35 minucie miał obowiązek wyrównać losy spotkania! Niestety dla T4F – strzelił praktycznie na pustą bramkę w słupek! To był krytyczny moment pojedynku, bo później In-Plus uspokoił sytuację trafieniem Patryka Szeligi, a następnie dobił konkurentów jeszcze dwoma bramkami, wygrywając 7:3. Różnica czterech goli jest złudna. In-Plus się męczył, miał swoje problemy i chociaż je przezwyciężył, to kosztowało go to sporo nerwów. Team4Fun udowodnił tym samym, że nie można go skreślać a każde jego zlekceważenie może mieć opłakane skutki.

Skróty wszystkich spotkań pierwszej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po piątym spotkaniu, a przepytywani byli Karol Szeliga (In-Plus) i Norbert Ciok (Team4Fun). Obydwie rozmowy można znaleźć na naszym Facebooku, w menu FILMY czyli TUTAJ.

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: