fot. © Google

Opis i skróty drugiej kolejki trzeciej ligi!

22 grudnia 2018, 14:32  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Już tylko dwa zespoły w trzeciej lidze mogą się pochwalić kompletem punktów. Jeden z nich to Marcova, a drugi – dość niespodziewanie – Na Fantazji.

Z kolei w gronie zespołów które nie zaznały jeszcze porażki jest Wola Rasztowska. Tomek Kryszkiewicz i spółka, po remisie z Cernio, byli faworytami konfrontacji z Atomowymi Orzechami. Tyle że – ta dość nowa sytuacja dla dawnego Promila – początkowo zdawała się ją przerastać. Po pierwszej połowie wynik był bowiem niekorzystny, albowiem gola dla Atomowych strzelił Janek Ryszewski, z kolei Wola – mimo kilku wybornych okazji – nie miała na swoim koncie nic. Najbardziej swojej sytuacji powinien żałować Konrad Bulik, który w 3 minucie zabrał piłkę bramkarzowi i jego zadaniem było skierować ją obok ostatniego obrońcy Orzechów, stojącego na linii bramkowej. To się nie udało i do przerwy pachniało sensacją. Ale druga odsłona rozpoczęła się fatalnie dla Atomowych – wystarczyło 10 sekund, jedno złe podanie i Michał Wróblewski pokonał Alka Grabka, doprowadzając do wyrównania. Ta bramka dodała animuszu zawodnikom w żółto-czarnych koszulkach, którzy dodatkowo mogli liczyć na wiele prezentów ze strony przeciwnika. Dość powiedzieć, że wszystkie pięć goli, jakie w tej potyczce zainkasowali późniejsi triumfatorzy były bez asysty. Wola nie musiała nawet rozgrywać swoich akcji, była po prostu beneficjentem fatalnych błędów Orzechów. Drugi gol dla niej padł po strzale „od bramki do bramki” golkipera Darka Wasia. Gol na 4:2 Tomka Kryszkiewicza to skutek złego podania Alka Grabka do jednego z kolegów, a ten ostatnia – pieczętująca sukces Woli – to konsekwencja postawienia wszystkiego na jedną kartę. Niestety – nie da się wygrać spotkania grając w ten sposób, przez co Orzechy na swoje premierowe punkty w nowym sezonie muszą jeszcze poczekać. Triumfatorzy mają z kolei na swoim koncie już cztery „oczka”, czym wyraźnie przebili cały swój ubiegłosezonowy dorobek. Powiedzmy sobie jednak szczerze – wtorkowy występ nie był w ich wykonaniu najlepszy i zupełnie niepotrzebnie dopasowali się oni do stylu narzuconego przez przeciwnika. Najważniejszy był jednak końcowy efekt, który pozwolił chłopakom pozytywnie zakończyć rok 2018 i ze sporymi nadziejami będą oni oczekiwali następnego.

Komplet punktów po dwóch meczach – właśnie tyle uzbierali zawodnicy Na Fantazji. Mając na uwadze, że rok temu grali jeszcze w czwartej lidze a teraz zajmują lokatę premiującą ją awansem do drugiej, to widać jaki progres ten zespół poczynił na przestrzeni ostatniego roku. Fantazyjni udowodnili to również przeciwko Adrenalinie, która w naszej opinii była lekkim faworytem tego starcia, choćby ze względu na swoje duże doświadczenie. Suma sumarum niewiele tutaj brakowało, by całość skończyła się remisem, bo mecz był bardzo wyrównany, żadnej z drużyn nie udało się odskoczyć na więcej niż dwie branki różnicy, a na parkiecie jedni drugim w pas się nie kłaniali. Jako pierwsi zdobywanie goli rozpoczęli zawodnicy z Ząbek, ale nie minęło pięć minut od trafienia Łukasza Ogonowskiego, a Na Fantazji wpierw odrobiło straty, by następnie wyjść na prowadzenie. W 18 minucie dochodzi do kontrowersji – obóz Roberta Śwista kwestionuje zagranie ręką Fantazyjnych, akcja idzie w drugą stronę, gdzie Stefan Necula wychodzi z bramki i jest delikatnie odepchnięty przez Radka Tabaszewskiego, a ponieważ rywale zdobywają z tej akcji gola, to można się domyśleć reakcji bramkarza Adrenaliny. Sytuację łagodzi nieco szybka odpowiedź przegrywających i po 20 minutach jest 3:2 dla Na Fantazji. W drugiej połowie twarda walka trwa. Można było odnieść wrażenie, jakby jedni chcieli coś udowodnić drugim, stąd każda bramka wiązała się z ekspresyjną radością. W 32 minucie do remisu doprowadza Krystian Polewaczyk, ale konkurenci błyskawicznie odpowiadają a później prosty błąd przytrafia się Stefanowi Neculi, który traci piłkę a w konsekwencji bramkę na 3:5. Adrenalina musi gonić, lada moment zmniejsza straty, ale to co nadrabia w ofensywie, traci w obronie, gdzie zbyt łatwo dopuszcza konkurentów do prostych pozycji i w 37 minucie Adrian Baranowski przywraca ekipie z Kobyłki dwubramkowe prowadzenie. Nie mija 30 sekund, a wiarę przegrywającym przywraca Marek Kowalski, a to zapowiada emocjonującą końcówkę. W niej Adrenalina robi co może, próbując nawiązać do wyczynu sprzed tygodnia, gdzie również w ostatnich sekundach uratowała remis. Nic dwa razy się jednak nie zdarza, a na 15 sekund przed ostatnim gwizdkiem jej nadzieje niweczy trafienie Adriana Baranowskiego, które kończy mecz w stosunku 7:5. Co było kluczem do zwycięstwa? Naszym zdaniem rezerwowi – wejdźmy w raport meczowy, gdzie wyraźnie widać, że zawodnicy wchodzący z ławki zdobyli dla triumfatorów więcej niż połowę bramek. W Adrenalinie z kolei takiego gracza nie było ani jednego...

Cernio.pl w minionym sezonie pierwszą stratę punktów zanotowało dopiero w szóstej kolejce. W tym taka sytuacja przytrafiła się zespołowi z Wołomina już w pierwszym podejściu, co spowodowało, że Maciek Kamiński i spółka musieli szybko wziąć się w garść, by już na wstępie nie stracić dystansu do czołówki. Ich wtorkowym konkurentem byli Bad Boys 2, którzy przed rokiem byli właśnie tym zespołem, na którym ówczesny Highlife zakończył swój zwycięski marsz. Wtedy padł wynik 4:4 i wiecie co? Naprawdę niewiele brakowało, by podobnie było teraz. Cernio mimo że niemal jak zwykle górowało nad swoim przeciwnikiem, lepiej operowało piłką, to nie potrafiło wyrobić sobie takiej przewagi, by móc spokojnie oczekiwać końcówki spotkania. Faworytom w tym konkretnym przypadku nie wystarczyły nawet dwa gole więcej, bo był taki moment w pierwszej połowie, konkretnie w 15 minucie, gdy gracze w niebiesko-czarnych koszulkach prowadzili 3:1 i wszystko szło zgodnie z ich planem. No ale tuż przed końcem premierowej części gry gola kontaktowego dla Złych Chłopców zainkasował Piotrek Stańczak, a to oznaczało, że w drugiej połowie będziemy świadkami nerwów z obydwu stron. Większe były oczywiście po stronie Cernio, bo ta ekipa ma zdecydowanie większe ambicje aniżeli BB2 i być może to ten aspekt powodował, że faworyci nie potrafili wykorzystywać nawet najprostszych okazji. Z kolei rywale skupiali się na obronie i kontrach i właśnie w ten sposób w 30 minucie doprowadzili do wyrównania stanu posiadania! To zmusiło braci Kamińskich do włączenia najwyższego z możliwych biegów. Problem wciąż leżał jednak w fatalnej skuteczności. Czasami brakowało centymetrów, czasami dokładnego ostatniego podania, a dobrze bronił też Darek Żaboklicki. Obrazek w którym gracze wicemistrza czwartej ligi poprzedniego sezonu ukrywają twarz w dłoniach, był najczęstszym jaki widzieliśmy w tym spotkaniu. Ale przełamanie wreszcie nastąpiło – w 37 minucie gol Maćka Kamińskiego na tyle zrzucił ciężar z pleców zawodników, że kolejne bramki posypały się szybko. Ostatecznie Cernio wygrało 6:3 i po ostatnim gwizdku mogło głośno odetchnąć. Tej ekipie brakuje instynktu kilera. Sytuacjami jakie sobie stworzyli, można by obdzielić kilka spotkań, tymczasem rywale niemal wszystko co mieli, zamieniali na gole. Bad Boysom należą się zresztą słowa uznania, bo mimo wąskiego składu, stawili czynny opór konkurentom. A gdyby tak do gry był jeszcze Mateusz Woźniak albo Michał Szczapuś, to kto wie, jakby się to wszystko skończyło.

A teraz kilka zdań o spotkaniu, którego scenariusz przybliżyliśmy już w „lajkach i hejtach”. Burgery Nocą podejmowały N-Bud i gdy w 17 minucie tego spotkania Marcin Zaremba zdobywał gola na 3:0 dla miejscowych, chyba nikt – pewnie z przegrywającymi włącznie – nie wierzył, że tutaj będzie jeszcze ciekawie. Ale już wtedy Burgery wysłały sygnał, że łatwo broni nie złożą – gola na 1:3 zdobył Arek Dalecki, a chwilę później gracze w czarnych koszulkach trafili jeszcze w poprzeczkę. N-Bud dotrwał jednak do przerwy z korzystnym dla siebie wynikiem, a po niej wyprowadził dwa kolejne ciosy, po których sędzia wyliczył ekipę Burgerów praktycznie do dziewięciu. To był jednak dopiero początek emocji. W 28 minucie sygnał do ataku daje Bartek Sosnówka, który zmniejsza straty i zasiewa w obozie rywali ziarno niepewności. Zespół z Zielonki zaczyna się gubić i tak jak do tej pory wszystko przychodziło mu z dużą łatwością, tak teraz przestaje mu wychodzić cokolwiek. Za chwilę jest już 3:5, gdy gola zdobywa Sebastian Kapłan, a później robotę w swoje nogi bierze Arek Dalecki. Najpierw skutecznie wykorzystuje rzut karny, a następnie ładnym strzałem pod poprzeczkę pokonuje Bartka Muszyńskiego i mamy remis! N-Bud jest totalnie pogubiony, teraz to on ledwo chwieje się na nogach i kolejne gole dla Burgerów wydają się kwestią czasu. I tak się dzieje – w 37 minucie Bartek Sosnówka pakuje z bliska piłkę do siatki i na nieco ponad 180 sekund do końca sytuacja odwraca się o 180 stopni! Ekipa Marcina Zaremby wygląda na nierozumiejącą co się w ogóle tutaj dzieje, ale jest jeszcze trochę czasu, by nie zakończyć meczu porażką. Chłopaki rzucają się do ataku i gdy w 38 minucie Filip Bagiński marnuje świetną okazję, wydaje się, że lepszej już nie będzie. A jednak! Na 23 sekundy przed końcem N-Bud oddaje strzał, piłka odbija się od jednego z obrońców, ląduje pod stopami Filipa Bagińskiego a ten przytomnie zagrywa do niepilnowanego Marcina Zaremby i jest 6:6! A to wcale nie koniec, bo w kolejnej akcji do sytuacji sam na sam z bramkarzem dochodzi Arek Dalecki, ale wychodzi zmęczenie kapitana Burgerów i jego podcinka pada łupem Bartka Muszyńskiego. Wreszcie wybrzmiewa końcowy gwizdek i tak naprawdę jedni i drudzy nie wiedzą czy cieszyć się czy smucić. To był niesamowity mecz, pełny zwrotów akcji i każdy kto go oglądał, zapamięta go na długo. A jeśli my przeżywaliśmy takie emocje, to ciekawe co targało samymi zawodnikami. I wiecie co? Podobny mecz kiedyś już widzieliśmy. Rok temu No Name przegrywało z Grochowem 1:5, a mimo to potrafiło zremisować 6:6. Co łączy te spotkania? Oczywiście osoba Arka Daleckiego, który zdobył wtedy dla Bezimiennych cztery bramki. Z tym gościem na boisku nigdy nie może być nudno a jego zespoły, nawet jeśli czasami brakuje im umiejętności, to nigdy nie brakuje woli walki. To nam się podoba, ale brawa należą się obydwu ekipom, bo ten mecz zapamiętamy na długo.

W ostatnim meczu wtorkowego wieczoru spotkały się Multi-Medica i Marcova. Obydwie drużyny na inaugurację swoje mecze wygrały, chociaż nie zachwyciły, a że prawdopodobieństwo remisu w NLH jest niewielkie, to było niemal pewne, że jedna z nich straci przed Świętami miano niepokonanej. Pewnie większość z czytających te słowa w ten czarny scenariusz jako odtwórcę głównej roli wpisywała Medycznych. Ale mimo iż finalnie Multi faktycznie musiała tutaj uznać wyższość rywali, zagrała niezłe zawody i długo trzymała się za końcówkę płaszcza próbującej uciec Marcovy. Spora w tym zasługa bramkarza Mediki – Łukasza Świstaka. Ponieważ jest to zawodnik, który umie wyprowadzić piłkę, to Marcova nawet gdy próbowała nacisnąć na przeciwnika, ten wiedział jak skutecznie wyjść z opresji. Była to jednak gra obarczona pewnym ryzykiem i w 12 minucie Fioletowi wykorzystali zbyt lekkie podanie golkipera przeciwników, a na listę strzelców wpisał się Damian Zajdowski. Mylił się jednak ten, który oczyma wyobraźni widział rozwiązujący się worek z bramkami dla obozu Ernesta Wiśniewskiego. Co więcej – na początku drugiej połowy ładnym strzałem pod poprzeczkę Mateusz Kowalczyk pokonał Tomka Gulczyńskiego i mecz zaczął się od nowa. Od nowa, ale nie na nowo, bo na boisku nadal oglądaliśmy ten sam schemat – próbującą Marcovę i dobrze, a czasami szczęśliwie broniącą się Medikę. Multi groźna była głównie wtedy, gdy dysponowała jakimś stałym fragmentem gry i właśnie po nim, w 28 minucie Robert Rozbicki uderzył w poprzeczkę. Marcova miała jednak dużo lepsze okazje a po niektórych z nich sami zachodziliśmy w głowę, czemu wynik nadal brzmi 1:1. Przełamanie nastąpiło dopiero w 33 minucie, gdy gola zdobył Damian Zajdowski, a chwilę po nim ze swojego trafienia cieszył się też Mateusz Gawłowski. Multi zdawała sobie sprawę, że chyba zmierza po równi pochyłej w stronę porażki i chociaż w 37 minucie doszła przeciwnika na jedną bramkę, to nic więcej nie była w stanie ugrać. Przeciwnicy nie zamierzali zresztą niczego pozostawić przypadkowi i po dwóch golach Mateusza Gawłowskiego wygrali w stosunku 5:2. Zasłużenie, bo liczba stworzonych okazji kilkukrotnie przekroczyła to co wykreowała sobie Multi. Biało-zieloni mieli sporo szczęścia w niektórych sytuacjach, ale niestety nie mogło ono trwać wiecznie. A pomyśleć, że przed sezonem mieli oni plan grać bez nominalnego bramkarza. Jeśli tak, to nie chcemy sobie nawet wyobrażać, jakby byłby tu wynik, gdyby nie Łukasz Świstak...

Skróty wszystkich spotkań trzeciej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po piątym spotkaniu, a przepytywani byli Piotrek Stojczyk (Multi-Medica) i Tomek Gulczyński (Marcova). Obydwie rozmowy można znaleźć na naszym Facebooku, w menu FILMY czyli TUTAJ.

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: