fot. © Google

Opis i skróty drugiej kolejki drugiej ligi!

22 grudnia 2018, 19:48  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Jak na razie nikt nie jest w stanie zagrozić wielkiej trójce drugiej ligi. Zespoły te wygrywają zdecydowanie i zgodnie usadowiły się na podium.

I właśnie od uczestnika tego tercetu, czyli AGD Marking zaczynamy nasz raport z parkietu. Zespół Marcina Markowicza tym razem chciał pokazać miejsce w szeregu Ormedowi, który widząc że rywali jest aż szesnastu mógł pomyśleć, że to specjalna mobilizacja za rewanż w NLH CUP. Wtedy miejscowi wygrali z ekipą ze Słupna, ale tych spotkań nie można porównywać. Tutaj AGD nigdzie nie musiało się spieszyć i nawet stracona bramka w 55 sekundzie, nie wzbudziła specjalnej nerwowości w szeregach faworyta. Owszem – na pewno uzmysłowiła mu, że nie będzie to tak łatwe spotkanie jak z MK-BUDem, ale tutaj raczej nie było wątpliwości, iż taki wynik może się utrzymać do końca spotkania. I w 8 minucie był już remis, gdy do meczowego protokołu wpisał się Michał Krajewski. Trzeba jednak przyznać Ormedowi, że w pierwszej połowie trzymał się bardzo dobrze i to on częściej zagrażał świątyni przeciwnika aniżeli odwrotnie. Zupełnie inaczej wyglądała druga odsłona. Tutaj od samego początku prym wiódł Marking, który wpierw wysłał kilka sygnałów ostrzegawczych, a następnie w 28 minucie Michał Odzimek wyprowadził swoją ekipę na prowadzenie. Ormed musiał wtedy otworzyć się, co było oczywiście wodą na młyn dla konkurentów, którzy po sprawnie przeprowadzonej kontrze w 32 minucie podwyższyli na 3:1. Chwilę po tej akcji miejscowi mieli ostatnią szansę, by jeszcze wrócić do spotkania, ale dogodnych okoliczności nie wykorzystał Karol Szulim. Po tej okazji podopieczni Piotrka Dudzińskiego wywiesili białą flagę i w ostatnich pięciu minutach byli przez AGD niemiłosiernie punktowani. Skończyło się na 8:1, jakkolwiek wynik był na pewno sporo za wysoki jak na fakt, ile energii musieli zmarnować zwycięzcy, by złamać opór zespołu z Zielonki. Tak naprawdę to mecz skończył się około 35 minuty – jego dalsza część była po prostu egzekucją. Inna sprawa, że Ormed wykazał trochę za mało inicjatywy. Być może taki był plan, by wyczekać przeciwników i liczyć na kontry, ale dwie stuprocentowe sytuacje na przestrzeni całego spotkania to zdecydowanie za mało, by myśleć o dobrym wyniku z tak klasową ekipą. AGD udowodniło, że nawet w trudnym momencie potrafi utrzymać wysoki poziom gry a jego styl gry nie jest uzależniony od rezultatu. Tutaj cały czas był spokój i przekonanie, że tylko kwestią czasu jest odwrócenie losów spotkania. I tak też się stało.

Po starciu AGD mogliśmy zobaczyć w akcji kolejnego, ligowego faworyta. I z całym szacunkiem dla JSJ, to nie był zespół Sebastiana Zakrzewskiego, a Progresso. Drużyna z Radzymina na inaugurację gładko poradziła sobie z Ryńskimi, lecz już wtedy sugerowaliśmy, że należy o tym meczu zapomnieć, bo kolejne będą dużo trudniejsze. Czy Deweloperzy faktycznie wysoko podnieśli poprzeczkę Adrianowi Płócienniczakowi i spółce? Nie odważylibyśmy się tak napisać. Ok – brązowi medaliści poprzedniego sezonu drugiej ligi na pewno zmusili konkurentów do włożenia w mecz więcej determinacji niż Ryńscy, ale nie było to tożsame z podjęciem równorzędnej rywalizacji. Progresso co prawda dość wolno się rozkręcało, lecz gdy już nadepnęło na pedał gazu, to JSJ nie byli w stanie nic zrobić. W 10 minucie wynik otworzył Paweł Tyburski, który wykorzystał zamieszanie pod bramką Michała Dudka i zmusił go do pierwszej kapitulacji. Za chwilę na graczy w niebieskich koszulkach spadł kolejny cios – mocny strzał z rzutu wolnego Huberta Sochackiego i robi się 2:0. Ten dwubramkowy bufor pozwala na znacznie spokojniejszą grę Progresso, które jednak nie zamierzało czekać co zrobi rywal, tylko nadal forsowało swój styl. JSJ nie miało siły przebicia, nie potrafiło stworzyć takiej presji na oponencie, by ten zaczął popełniać błędy, a na domiar złego równo z końcową syreną straciło gola numer 3, gdy Karol Zalewski dalekim wykopem od własnej bramki oszukał swojego vis-a-vis Michała Dudka. To było jak podpisanie wyroku, bo chyba nikt nie wierzył, że nagle w Development wstąpią jakieś nadludzkie możliwości. Druga połowa była zresztą kontynuacją pierwszej – przegrywający próbowali, szarpali, na pewno nie zwiesili głów, aczkolwiek wszystko to Progresso gniotło jak kartkę z zeszytu i wyrzucało do kosza. A wynik rósł – bracia Tyburscy dokładali do swojego konta następne trafienia i w pewnym momencie było już 6:0. JSJ nie skończyli jednak spotkania z pustym kontem, bo w końcówce dwie bramki Kuby Derewicza pozwoliły im uratować honor, a końcowy wynik brzmiał 2:7. Cały mecz był jednak potyczką bez historii, ale też chyba trudno by było inaczej. Deweloperzy grają ze sobą tylko w Nocnej Lidze, dla wielu z nich to być może jedyna aktywność fizyczna w roku. I na parkiecie było to doskonale widać.

W trzecim spotkaniu ze środy zmierzyli się starzy znajomi z trzeciej ligi – MK-BUD i Antykwariat. Wyniku poprzedniej potyczki między nimi nie ma co Budowlanym przypominać – polegli z kretesem, a ponieważ w pierwszej kolejce tego sezonu też się nie popisali, to wydawało się, że zespół Łukasza Głażewskiego nie będzie miał tutaj większych problemów z odniesieniem zwycięstwa. Jakże się myliliśmy. Już pierwsze minuty pokazały, że na jednostronne starcie nie ma tutaj szans – nikt nikomu nie odpuszczał, nikt też nie zbudował sobie przewagi, na której mógłby bazować i która byłaby podwalinami pod końcowy wynik. Na pierwszą bramkę czekaliśmy do 12 minuty, gdy Piotrek Welskop oszukał kapitana Antykwariatu i strzałem do pustej bramki dał prowadzenie MK-BUDowi. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że będzie to jedyne trafienie jakie zobaczymy w premierowej części gry, co nie oznacza że było nudno. Wręcz przeciwnie – ciekawie zrobiło się w samej końcówce, gdy sędzia pokazał czerwoną kartkę Adamowi Sosze. W opinii piszącego te słowa była to kara zbyt surowa, zwłaszcza że zdążyliśmy poznać winowajcę na Futbolidze i wiemy, że nie jest typem boiskowego brutala. Ale stało się – Antykwariat musiał grać przez pięć minut w osłabieniu, a mimo to w 22 minucie wyrównał po trafieniu Tomka Terpiłowskiego! MK-BUD odpowiedział golem Rafała Roguskiego i ta zabawa, gdzie jedni strzelali a drudzy odpowiadali trwała aż do 38 minuty. Wtedy sędzia podyktował rzut karny dla MK-BUDu, który skutecznie na gola zamienił Karol Urbaniak. Przegrywający nie dość, że nie mieli dużo czasu na odrobienie strat, to jeszcze z drugą żółtą kartką z boiska wyleciał Tomek Terpiłowski, chociaż i tu można by mieć zastrzeżenia, czy oby na pewno kartonik się należał. Grając o jednego mniej wygrywający szanowali piłkę, a decydujący cios zadali na 17 sekund przed finałową syreną. Rywale zdążyli jeszcze zmienić stan spotkania na 5:6, ale na tym się skończyło. Antykwariat jest trochę sam sobie winny, że nie udało mu się tutaj nic ugrać. Tracił łatwe gole, do tego doszły kartki, które na pewno nie ułatwiły mu zadania. Problem był też w defensywie – jej poziom nie dorastał do możliwości ofensywnych i rywale nie mieli kłopotów, by znajdować sobie wolne przestrzenie i oddawać strzały. To musiało się źle skończyć i jeśli szybko się nie zmieni, to seria porażek może się jeszcze wydłużyć.

Passa przegranych groziła też Ryńskim. Zawodnicy z Marek dostali na dzień dobry lanie od Progresso, jednak nie wydawali się tym specjalnie rozgoryczeni, jakby wkalkulowywali, że tak to się może skończyć. Co innego z Łabędziami – tutaj należało się bić o trzy punkty ze wszystkich sił, bo nawet jeśli ekipa Maćka Pietrzyka mogła być traktowana jako potencjalny odbiorca całej puli, to na pewno nie tak zdecydowany jak przed tygodniem Progresso. Potwierdził to zresztą meczowy scenariusz. Zaczęło się bowiem od dwóch szybko zdobytych goli przez Ryńskich – najpierw błąd Przemka Laskowskiego wykorzystał Sebastian Ryński, a w 6 minucie nikt nie upilnował Tomasza Niemyjskiego, który po podaniu od Grześka Pańskiego ładnie zmieścił piłkę pod samą poprzeczką. Te akcje wywołały reakcję. Łabędzie natychmiast zdecydowały się na wariant z wysoko wysuniętym Krzyśkiem Skrzatem i na efekty nie trzeba było długo czekać – w 8 minucie gola kontaktowego strzelił Daniel Tomaszewski. Ta bramka nakręciła zespół Detoxu. W 9 minucie mógł być już remis, ale dobrą okazję zmarnował Marcin Czesuch, z kolei lada moment w słupek trafił Adrian Raczkowski. Łabędzie wchodziły więc na swój poziom i kwestią czasu było wyrównanie losów pojedynku. Stało się to jeszcze przed przerwą, gdy Przemek Laskowski zrehabilitował się za błąd przy pierwszym golu i plasowanym uderzeniem zmusił do kapitulacji Marcina Częścika. Tym samym mecz w drugiej połowie zaczynał się praktycznie od początku. Różnica była taka, że Łabędzie mądrzejsze o doświadczenie sprzed 20 minut, tym razem nie dały się zaskoczyć. Co więcej – to one w 29 minucie po raz pierwszy poczuły smak prowadzenia, a bramkę na 3:2 zainkasował sam kapitan. Deweloperzy mogli jednak błyskawicznie odpowiedzieć – dosłownie w następnej akcji mieli dwie próby by pokonać Mateusza Perzanowskiego, lecz obydwie były nieskuteczne. Czara goryczy przelała się z kolei w 32 minucie – błąd popełnił Marcin Częścik i Adrian Raczkowski zdobył jedną z najłatwiejszych bramek w historii swoich występów w NLH. Tego gracze w białych strojach nie mogli już wypuścić, a stempel na sukcesie postawił Krzysiek Skrzat. Później padły jeszcze dwie bramki, po jednej dla każdej ze stron, co oznaczało, że Detox wygrał w stosunku 6:3. Zasłużenie, bo dźwignął się po niemrawym początku i gdy złapał swój rytm, zdobył pięć goli pod rząd. Ryńscy nie mieli czym odpowiedzieć i szkoda, że w ich obozie zabrakło np. Michała Wiraszki. Brakowało bowiem spokoju w rozegraniu, zwłaszcza że przecież wynik tak szybko korzystnie się ułożył. Jeśli więc prawdziwą drużynę poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna, to braci Ryńskich i spółkę czeka jeszcze sporo pracy.

Chociaż Tuba Juniors nie popisali się organizacyjnie w meczu pierwszej kolejki z JSJ, to sportowo nie wyglądali źle. Grając bez zmian byli w stanie poważnie postraszyć wyżej notowanych konkurentów, co dawało im jakąś nadzieję w konfrontacji z faworyzowanym Dar-Marem. Ci z kolei przed tygodniem męczyli się z Antykwariatem, ale mimo przeciętnej postawy nie tylko wygrali, a nawet nie stracili gola. I kto by wtedy pomyślał, że równo siedem dni później w opisie ich spotkania również będziemy ich chwalili za wzorową defensywę. Może i Dar-Mar nie jest tak efektowny jak Progresso i nie zdobywa tyle goli co AGD, ale wiadomo nie od dziś, że wielkie spotkania wygrywa się właśnie z tyłu, a nie z przodu. Tuba Juniors dobitnie się o tym przekonali, bo o ile z JSJ zapisali na swoje konto dwa trafienia, tak tym razem nie mieli ani jednej okazji do celebrowania bramki. Tak naprawdę to w wielu fragmentach stanowili tło dla sprawnie działającej maszyny z Kobyłki i to że przegrali 0:7 wcale nie jest najwyższym rozmiarem kary, jaki mogli otrzymać. Nie chcemy jednak dołować dawnych Bomba Boys, bo oni też mieli swoje sytuacje, kilka razy zmusili Norberta Kucharczyka do wysiłku, ale patrząc na to z boku, to było jak starcie zawodnika wagi ciężkiej z reprezentantem piórkowej. Do przerwy było jeszcze tylko 0:2, ale na początku drugiej części gry Dar-Mar w odstępie zaledwie pięciu minut poprawił swój dorobek o trzy trafienia i było po meczu. W grę faworytów wdarła się nawet nutka nonszalancji, przez co zmarnowali oni kilka wybitnych okazji do podwyższenia swojego zwycięstwa. Ale i tak wynik 7:0 robi spore wrażenie, szczególnie że łącznie to już 80 minut bez straconego gola! Tuba o czymś takim może na razie pomarzyć, lecz nadal jesteśmy zdania, że to nie jest tak, iż Kamil Sadowski próbuje zasadzić krzak na pustyni. Tutaj są umiejętności, są odpowiedni wykonawcy, tylko potrzeba czasu. Pytanie tylko ile, bo jeśli nie stanie się to w miarę szybko, to może się okazać że ten sezon będzie stracony, podczas gdy dla innych dopiero się rozpocznie...

Skróty wszystkich spotkań drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po piątym spotkaniu, a przepytywani byli Marcin Krucz (Dar-Mar) i Mateusz Nowaczyński (Tuba Juniors). Obydwie rozmowy można znaleźć na naszym Facebooku, w menu FILMY czyli TUTAJ.

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: