fot. © Google

Opis i skróty czwartej kolejki drugiej ligi!

20 stycznia 2019, 14:02  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Niemal od początku sezonu twierdziliśmy, że walkę o awans do elity stoczą przynajmniej 3-4 ekipy. Tymczasem AGD Marking i Dar-Mar wyrobiły sobie już pięciopunktową przewagę nad resztą stawki! Ciężko będzie tę stratę zredukować.

AGD Marking w środę rywalizował z Tuba Juniors. Nie wierzymy, by ktokolwiek mógł przypuszczać, iż dawni Bomba Boys sprawią jakiekolwiek problemy zespołowi Marcina Markowicza, choć z drugiej strony – męczarnie drużyny ze Słupna z Antykwariatem sugerowały, że to wcale nie musi być dla faworytów spacerek. I nawet znając już końcowy wynik, tego spotkania w ten sposób opisać nie możemy. Widać było, że Tuba podeszła do rywalizacji bez żadnych kompleksów i chociaż w miarę upływu czasu przewaga przeciwników zaczęła robić się coraz większa, to w żadnym momencie bracia Nowaczyńscy i spółka nie dali po sobie poznać zrezygnowania. AGD, nauczone doświadczeniem z poprzedniego spotkania, tym razem nie zamierzało czekać do ostatnich minut z potwierdzeniem swojej wyższości i już do przerwy wynik brzmiał 3:0. Marking był bardzo skuteczny, bo akcji zbyt wiele sobie nie wyklarował, ale to co miał, to wykorzystał. Przed Tubą w drugiej połowie było więc karkołomne zadanie, by odrobić potężne straty, co zresztą od razu zaowocowało wysokim pressingiem chłopaków z Rembertowa, który przyniósł im kilka okazji do otwarcia bramkowego dorobku. Ale niestety – brakowało im precyzji. W 26 minucie jeden z ich strzałów w ostatniej chwili zablokował Piotr Górecki, a w innych sytuacjach bez zarzutu spisywał się Rafał Kreduszyński. Tubie nie pomogła nawet kartka, którą w 32 minucie obejrzał Maciek Sadocha i dopiero na cztery minuty przed końcem, Michałowi Nowaczyńskiemu udało się z rzutu wolnego pokonać golkipera AGD. W teorii było jeszcze wystarczająco dużo czasu, by sprawić trochę kłopotów faworytowi, jednak ten plan szybko się zdezaktualizował, bo w niecałe pół minuty po zdobytej bramce, Kamila Sadowskiego pokonał Marcin Pszczółkowski i było po meczu. AGD pod koniec potyczki zdobyło jeszcze jedną bramkę i zapisało na swoje konto czwarte zwycięstwo pod rząd. Nie było może z ich strony fajerwerków, lecz liczył się cel. Co do Tuby, to do jej postawy zastrzeżeń mieć nie można. Oni nie przegrali tego spotkania przed pierwszym gwizdkiem, tylko robili na parkiecie co mogli. Przeciwnik okazał się po prostu lepszy, lecz oni do swojej postawy czy też zaangażowania, pretensji nie powinni mieć ani trochę.

O poziom koncentracji byliśmy też spokojni w kontekście uczestników drugiego meczu. Dar-Mar podejmował Łabędzie – te same, które tydzień wcześniej w świetnym stylu odprawiły Progresso. Po tym sukcesie akcje zespołu Maćka Pietrzyka poszły mocno w górę, ale chyba wszyscy się zastanawialiśmy, czy to już ten poziom, gdzie Detox mógł realnie myśleć o zagrożeniu Norbertowi Kucharczykowi i spółce. Teraz już wiemy, że z tej dużej chmury praktycznie nic nie spadło. Łabędziom nie udało się zagrać spotkania na takim poziomie jak siedem dni wcześniej i przyczyn jest wiele, począwszy od jakości rywala. Nie twierdzimy że Dar-Mar to drużyna lepsza od zespołu z Radzymina, ale jej styl wyraźnie nie podpasował ekipie z Sulejówka, która dodatkowo popełniała tego wieczoru błąd za błędem. Zaczęło się już w 52 sekundzie, gdy gola samobójczego zanotował Daniel Tomaszewski. W 3 minucie na 2:0 dla Dar-Maru podwyższył Marcin Krucz, co natychmiast zmusiło przegrywających do ryzyka związanego z coraz wyżej grającym bramkarzem. I powiedzmy sobie jasno – ten schemat Łabędzie muszą jeszcze mocno podszlifować. Co prawda w 8 minucie zdołali zmniejszyć straty po strzale Rafała Raczkowskiego (co przy okazji przerwało fantastyczną serię minut bez straty gola Dar-Maru), ale im dalej, tym wyglądało to gorzej. W 10 minucie błąd w przyjęciu piłki Mateusza Perzanowskiego, który ucieka się do faulu i siada na ławce kar. W 19 minucie kolejne złe rozegranie graczy w białych koszulkach i następne upomnienie, tym razem dla Daniela Tomaszewskiego. Gdyby i tego było mało, to tuż przed przerwą sędzia dyktuje rzut karny za faul Rafała Raczkowskiego na Przemysławie Tucinie. Ponieważ jesteśmy już po analizie tej sytuacji na video, możemy z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że karny należał się w 100%, bo faul był ewidentny. Maciek Lament wymierzył za niego karę w postaci bramki na 3:1, a gdy na początku drugiej połowy Bartek Januszewski podwyższył prowadzenie Dar-Maru do trzech goli, było po sprawie. Łabędzie były bezradne i nawet gol w 29 minucie Adriana Raczkowskiego nic w tej opinii nie zmienił. Podsumowaniem występu ferajny Maćka Pietrzyka była sytuacja z 33 minuty, gdy znów złe rozegranie zmusiło do faulu Mateusza Perzanowskiego, a że było to jego drugie żółtko, to musiał opuścić parkiet. Dar-Mar na wszelki wypadek wymierzył jeszcze dwa ciosy swoim rywalom i wygrał ostatecznie 7:2. Zasłużenie, bo był bardziej zdyscyplinowany taktycznie, popełnił mało błędów, czego absolutnie nie możemy napisać o Łabędziach. Ok – ta ekipa na pewno gra przyjemnie dla oka i ma duży potencjał, ale nad wieloma aspektami musi jeszcze mocno popracować. Poziom jej niefrasobliwości w środę mocno przekroczył górne granice, co przy tej klasie rywala musiało się skończyć tak, jak się skończyło. (UWAGA! w skrócie tego meczu, w pierwszej połowie występuje problem z dźwiękiem - ledwo udało się uratować plik. Z góry przepraszamy za niedogodności).

Nieco w cieniu poprzedniej potyczki, o godzinie 21:30 rozpoczęła się rywalizacja MK-BUDu z Ryńskimi. To był ważny mecz dla jednych i drugich, bo mimo że w tabeli dzieliło ich kilka miejsc, to nie wyobrażaliśmy sobie, że Deweloperzy oddadzą to spotkanie równie łatwo co z Tuba Juniors. Na szczęście dla widowiska – nie pomyliliśmy się i do samego końca trwała tutaj zacięta bitwa o trzy punkty. Początek zdecydowanie należał do MK-BUDu – po siedmiu minutach podopieczni Kacpra Kraszewskiego prowadzili 2:0, co w oczach niektórych może nawet skreśliło szanse Ryńskich na dobry wynik. Ale zespół z Marek nie poddał się i w 11 minucie połowę strat zredukował Kamil Ryński. Za tym golem nie poszły jednak kolejne, a dalsza część pierwszego aktu spotkania nadal toczyła się pod dyktando zawodników w czarnych koszulkach. W 15 minucie Rafał Roguski minął już nawet bramkarza, ale za daleko wyrzucił się z futbolówką i nie dał rady zmieścić jej między słupkami. W 17 minucie poprzeczka świątyni Marcina Częścika zadrżała po strzale z rzutu wolnego Mateusza Krassowskiego, z kolei tuż przed przerwą żółtą kartkę obejrzał Sebastian Puławski, co dało MK-BUDowi możliwość wykorzystania przewagi jednego zawodnika. Brakowało jednak skuteczności. Z kolei Ryńscy, gdy już obronili się z sytuacji 5 na 4, w 24 minucie doprowadzili do wyrównania - autorem gola na 2:2 był Sebastian Ryński. Radość z remisu nie trwała długo, bo prowadzenie dla Budowlanych szybko odzyskał Kamil Śliwowski a gdyby w 33 minucie po asyście tego zawodnika, wyborną okazję wykorzystał Rafał Roguski, to Deweloperzy chyba by się nie podnieśli. Szczęście było jednak przy nich, a do tego trzeba dołożyć dobrą dyspozycję bramkarza. Marcin Częścik nie tylko skutecznie interweniował, ale w 35 minucie wyprosił podanie z rzutu rożnego od jednego z kolegów i kapitalnym strzałem zmusił do kapitulacji Łukasza Trąbińskiego! Emocje rozgorzały na dobre – w 38 minucie zespół z Marek powinien wyjść na prowadzenie, lecz nie wykorzystał sytuacji 2 na 1, w czym ogromna zasługa golkipera MK-BUDu. W odpowiedzi Budowlani posłali piłkę nad poprzeczką po strzale Mateusza Krassowskiego, a w samej końcówce przycisnęli jeszcze mocniej, przez co mieli jeszcze przynajmniej dwie bardzo dogodne okazje, by zapisać ten mecz na swoje konto. Marcin Częścik nie pozwolił jednak by ten scenariusz wszedł w życie i bezwzględnie może się uważać za bohatera swojego zespołu. W naszej ocenie ten jeden punkt dużo lepiej smakuje braciom Ryńskim i spółce, nie tylko dlatego że to ich pierwszy w sezonie, ale taka jest nasza diagnoza środowych wydarzeń. W MK-BUDzie zawiodła przede wszystkim skuteczność. Trochę więcej zimnej krwi i spokojnie można było to spotkanie wygrać.

A jak doszło do tego, że po raz drugi z rzędu punkty straciło Progresso? I to z Ormedem? Tutaj należy skupić się głównie na okolicznościach przedmeczowych. Po pierwsze – zespół z Radzymina miał duże problemy kadrowe. Lista nieobecnych była bardzo długa, bo brakowało Bartka Balcera, Huberta Sochackiego, braci Tyburskich czy Marcina Jadczaka. Z kolei Piotrek Dudziński miał do dyspozycji optymalny skład, na czele z Sebastianem Papiernikiem, który jeśli tylko w poprzednim sezonie przyjeżdżał do Zielonki, to niemal za każdym razem był uczestnikiem lub przynajmniej kandydatem do piątki kolejki. Gdy już w głowie połączyliśmy ze sobą te dwie okoliczności, to byliśmy pewni, że Progresso nawet jeżeli wygra, to będzie musiało zostawić na parkiecie sporo zdrowia. I to się potwierdziło. Ormed w niczym nie ustępował faworytom, wyszedł nawet na prowadzenie, czym dał wyraźny sygnał, że ma ochotę na zwycięstwo. Rywale dość szybko jednak odpowiedzieli, a później zdobyli bramkę na 2:1, co pewnie śledzącym wynik na stronie sugerowało, iż „wszystko wraca do normy”. Nie było to stwierdzenie dalekie od prawdy, bo w 15 minucie Progresso mogło zbudować sobie przewagę dwóch goli, która być może byłaby kluczowa w kontekście końcowego wyniku. Zespół z Radzymina zmarnował jednak dwie znakomite okazje, dwukrotnie trafiając w słupek! To się zemściło, bo w 17 minucie Sebastian Papiernik wyrównał i rezultat 2:2 utrzymał się do przerwy. Kolejną złą informacją dla Progresso była kontuzja Kamila Żmudy, przez co na ławce rezerwowych pozostał już tylko jeden zawodnik. Nie przeszkodziło to faworytom, by 12 sekund po wznowieniu gry odzyskać gola przewagi, lecz chwilę później głupią żółtą kartkę zarobił Kamil Żmijewski i Ormed wykorzystał grę o jednego więcej i mieliśmy kolejny remis. Co więcej - w kolejnej akcji znowu przypomniał o sobie Sebastian Papiernik i teraz to miejscowi byli na prostej drodze do zwycięstwa. Później wypadki działy się jeszcze szybciej. W 28 minucie Progresso wykorzystuje rzut karny i znów jest remis, po czym czwartą bramkę w spotkaniu inkasuje Sebastian Papiernik i faworyci po raz kolejny muszą gonić. I okazji mają pod dostatkiem, ale dwa razy z bliskiej odległości strzelają w bramkarza, raz w słupek a nie pomaga im nawet kara dwóch minut dla Łukasza Łuniewskiego. I gdy już się wydaje, że to koniec i mamy do czynienia z sensacją – na 6 sekund przed końcem Progresso konstruuje jeszcze jeden atak i Kamil Żmijewski precyzyjnym strzałem ustala wynik na 5:5! Problem polega na tym, że ten jeden punkt to o dwa za mało. W kontekście wygranych AGD i Dar-Maru, ten remis jest jak porażka i już w 4 kolejce dochodzi do sytuacji, w której ewentualny awans ekipy Adriana Płócienniczaka nie jest już tylko w jej rękach. A wszystko przez Ormed.... Kto by to przewidział?

Środowe granie spuentowaliśmy potyczką JSJ z Antykwariatem. Jeśli ktoś nie oglądał meczów drugiej ligi i decyzję o obstawieniu wyniku tego spotkania podjął jedynie na kanwie tego, co widzi w tabeli, to mógł się mocno przejechać. Nie jest bowiem żadną tajemnicą, iż lokata zajmowana przez Antykwariat nie jest odzwierciedleniem potencjału tego zespołu. Teraz nadarzała się zresztą dobra okazja, by w końcu otworzyć swój dorobek punktowy i udowodnić wszystkim, że tylko klasa przeciwników spowodowała, iż ekipa Łukasza Głażewskiego znalazła się na ligowym dnie. A przynajmniej takie były plany, bo jak wiemy – rzeczywistość okazała się dość mocno brutalna. Pierwszy sygnał, że ten mecz może się skończyć podobnie jak poprzednie, został wysłany Antykwariatowi szybko, bo już po pięciu minutach mieliśmy 2:0 dla Deweloperów. Na szczęście przegrywający mają w swoim składzie Pawła Madeja, który niemal w pojedynkę zatroszczył się o to, że w 14 minucie wynik brzmiał już 2:2. Doraźne odwrócenie losów spotkania zadziałało pozytywnie na całą ekipę Antykwariatu i niewiele brakowało, by za chwilę to ten zespół mógł się cieszyć z prowadzenia. Ale niestety – niewykorzystanie kilku szans zemściło się i w 17 minucie to JSJ znów było bliżej trzech punktów. Przegrywający ani myśleli odpuścić i po raz kolejny dysponowali dwiema wręcz wymarzonymi sytuacjami do pokonania Michała Dudka. I znowu się nie udało – najpierw strzał Pawła Madeja zatrzymał na linii bramkowej jeden z obrońców, a następnie Sebastian Płócienniczak nie potrafił skierować piłki do pustej bramki strzałem z własnej połowy. Jak można się było spodziewać – zawodników w niebieskich-czarnych koszulkach spotkała za to kara i gol do szatni Mateusza Ordyniaka sprawił, że JSJ miało na swoim koncie dwa razy więcej trafień niż przeciwnik. To dawało faworytom pewien komfort – oni mogli już głównie czekać na to, co zaproponuje rywal, a że ten walił głową w mur, to wynik długo się nie zmieniał. A gdy wreszcie bramka padła, to ta rozstrzygająca o losach spotkania, bo do meczowego protokołu wpisał się Łukasz Reda, co zupełnie pozbawiło energii Antykwariat, który już wiedział, że pisze się historia jego kolejnej porażki z rzędu. Po 40 minutach gry na tablicy świetlnej widniał wynik 7:3, przez co kryzys przegranych zaczyna się pogłębiać. Brakuje tam kogoś, kto poukładałby grę od tyłu, bo z przodu – dzięki Pawłowi Madejowi – zawsze coś wpadnie. U JSJ te dwie formacje są dużo bardziej zbilansowane i głównie to zadecydowało o jego cennym zwycięstwie.

Skróty wszystkich spotkań drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po piątym spotkaniu, a przepytywani byli Łukasz Głażewski (Antykwariat) i Maciek Błaszczyk (JSJ). Obydwie rozmowy można znaleźć na naszym Facebooku, w menu FILMY czyli TUTAJ oraz po kliknięciu na wynik na stronie głównej lub w terminarzu.

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: