fot. © Google
Opis i skróty szóstej kolejki trzeciej ligi!
We wtorek pierwszą porażkę w sezonie zanotowało Na Fantazji. A niewiele brakowało, by także Marcova musiała się pogodzić z faktem, że sezonu nie zakończy bez strat.
Wiele osób twierdziło, że dobre wyniki w dwunastej edycji ekipy Na Fantazji to zasługa sprzyjającego zbiegu okoliczności. Być może, jakkolwiek nie można nie zauważyć progresu, jaki ta ekipa dokonała w stosunku do poprzedniego sezonu. W szóstej kolejce mogliśmy się przekonać, co tak naprawdę znaczą Fantazyjni, bo ich rywalem było Cernio. Zespół, który musiał tutaj zapunktować za trzy, by przedłużyć swoje nadzieje związane z awansem i który od pierwszych minut zamierzał narzucić przeciwnikom swój styl gry. I to udało się ekipie Maćka Kamińskiego w pełni. Gdybyśmy nie wiedzieli, jak wyglądała sytuacja tych ekip w tabeli, to pomyślelibyśmy sobie, że dawny Highlife to ekipa z czołówki, z kolei Na Fantazji to ligowy średniak. Na parkiecie rządziła bowiem niepodzielnie tylko jedna drużyna i Fantazyjni mogli mówić o ogromnym szczęściu, że po premierowym kwadransie przegrywali tylko 0:1. Aż trzykrotnie ratowała ich słupek albo poprzeczka, a gdyby tego szczęścia nie było im za mało, to w 15 minucie niemal jak gwiazdka z nieba spadła im czerwona kartka dla Dominika Buczka. Obrońca Cernio sfaulował wychodzącego na czystą pozycję Rafała Rusowicza i gracze w białych koszulkach mieli pięć minut, by odmienić losy spotkania. Ale nic z tego nie wyszło. Grając 5 na 4 ekipie z Kobyłki nie tylko nie udało się stworzyć żadnej klarownej sytuacji do zdobycia bramki, ale po głupim faulu Radka Tabaszewskiego, siły dość szybko się wyrównały. A na początku drugiej połowy było już po meczu. W ciągu pięciu minut prowadzący pokusili się o kolejne dwa trafienia, co przy dyspozycji prezentowanej przez Fantazję i jej bezsilności, mogło oznaczać tylko jedno – porażkę. Przegrywający po prostu nie mieli argumentów by zagrozić bardzo skoncentrowanej ekipie z Wołomina, która grała uważnie z tyłu i z coraz większą – nomen omen – fantazją z przodu. To zaczęło przynosić kolejne trafienia i łącznie uzbierało się ich aż pięć. Końcowy wynik uczciwie oddaje przebieg pojedynku. Nawet jeśli ligowa hierarchia mówi co innego, to na ten moment Cernio jest po prostu zespołem lepszym od swoich wtorkowych przeciwników. Teraz triumfatorzy muszą pójść za ciosem i do końca sezonu inkasować wyłącznie zwycięstwa. I liczyć, że Na Fantazji nie zrobi tego samego, bo gdyby tak się stało, to wtorkowy sukces będzie miał dla Cernio wymiar jedynie symboliczny.
Po wygranej nad Atomowymi Orzechami, na drugie zwycięstwo pod rząd miały apetyt Burgery Nocą. Ich rywalem byli Bad Boys, a więc ekipa która miała o jeden punkt mniej niż najbliżsi rywale, aczkolwiek jej triumf nad Adrenaliną na pewno musiał zrobić na wszystkich wrażenie. My również gdybyśmy mieli tutaj wskazać delikatnego faworyta, to większe szanse dawaliśmy przybyszom z Ostrówka, szczególnie że po drugiej stronie boiska nie mógł wystąpić Arek Dalecki. Jeśli dołożymy do tego, że po piętnastu minutach tego spotkania Bad Boys prowadzili 2:0, to w tym momencie moglibyśmy postawić dużą część swoich oszczędności, że to Źli Chłopcy będą mieli więcej powodów do radości po ostatnim gwizdku. No i dziś byśmy tych oszczędności nie mieli ;) Bad Boysów spotkało to, czego sami dokonali w piątej kolejce. Przypomnijmy – wtedy to oni przegrywali 0:2 z Adrenaliną, a jeszcze przed przerwą odrobili straty i ostatecznie wygrali mecz 5:4. We wtorek sami stali się ofiarami dość bezpiecznego prowadzenia, którego nie potrafili utrzymać i niestety zanotowali porażkę. A najbardziej boli to, że tak naprawdę sami zaprosili do gry Burgery, które miały duże problemy ze stwarzaniem sobie okazji, lecz wykorzystały dwa prezenty od obrony konkurentów. Wystarczyły dwa niedomówienia, by Grzesiek Lewiński z Bartkiem Sosnówką wyrównali losy spotkania i teraz to ekipa Arka Daleckiego była na krzywej wznoszącej. W drugiej połowie ani jednym ani drugim długo nie udawało się przejąć inicjatywy. Obydwaj bramkarze mieli więc po równo roboty i stało się jasne, że temu, komu uda się przełamać strzelecki impas, ten to spotkanie prawdopodobnie przeciągnie na swoją stronę. I w 32 minucie nastąpiło rozwiązanie zagadki kto to będzie – Łukasz Grochowski strzałem z dystansu, gdzie piłka zaliczyła jeszcze po drodze rykoszet i zmyliła bramkarza, zapewnił Burgerom arcyważne trzy punkty. Bad Boys próbowali jeszcze powalczyć o chociażby jedno oczko, ale mimo dwóch całkiem niezłych okazji, stan posiadania po ich stronie nie zmienił się. Taka porażka na pewno boli, chociaż wiemy, że w ogromnej mierze o sile zespołu z Ostrówka stanowią bardzo młodzi zawodnicy, którzy potrzebują jeszcze trochę doświadczenia. Tego z kolei nie zabrakło przedstawicielom nocnych podżeraczy. Nie załamali się oni kiepskim początkiem i po pierwszym golu uwierzyli, że to nie jest mecz, który trzeba przegrać. Co prawda było w tym wszystkim trochę szczęścia, lecz w wielu poprzednich spotkaniach właśnie tego elementu trochę im brakowało. Widocznie los postanowił im te krzywdy chociaż trochę wyrównać.
O kolejnym spotkaniu nie ma raczej co pisać, bo Atomowe Orzechy zostały zdeklasowane przez Multi-Medikę w sposób absolutny, dlatego od razu przechodzimy do starcia, które o mało nie zakończyło się małą sensacją. Marcova rywalizowała z Adrenaliną i w teorii, choć przeczuwaliśmy, że to nie będzie łatwy mecz dla Fioletowych, to jednak nie widzieliśmy innej opcji, niż trzy punkty dla Ernesta Wiśniewskiego i spółki. To była bardzo prosta kalkulacja – skoro Bad Boys potrafili strzelić pięć goli Adrenalinie, to nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że Marcova – dysponująca ogromnym kapitałem ofensywnym – nie zdobędzie ich przynajmniej tyle samo. Tymczasem znamy już wynik i wiemy, że lider rozgrywek ten mecz wygrał tylko 1:0 i to po golu, którego sam nie zdobył, a pomógł mu w tym przeciwnik. Jak do tego doszło? Przede wszystkim trzeba pochwalić zespół z Ząbek, który wyszedł na to spotkanie z odpowiednim nastawianiem. Wiedział, iż nie ma co wchodzić w wymianę ciosów z faworytem, tylko należy zacieśnić szyki obronne i maksymalnie skoncentrować się na defensywie. To przez znakomitą część spotkania przynosiło skutek. Co prawda Marcova miała swoje okazje, lecz długo żadnej z nich nie mogliśmy nazwać stuprocentową. Ba – jeśli już mielibyśmy wskazać takową, to jako pierwsi z gola powinni się cieszyć gracze Roberta Śwista, bo w 26 minucie właśnie kapitan zespołu w białych koszulkach mógł otworzyć wynik spotkania, lecz jego intencje przeczytał Tomek Gulczyński. Ogromne słowa uznania należą się też bramkarzowi Adrenaliny, który gdy napór "Fioletowych" zwiększał się z minuty na minutę, kilkoma kapitalnymi paradami, utrzymywał zero po stronie strat swojej drużyny. A czas płynął. Nauczeni jednak doświadczeniem, choćby ze spotkania Na Fantazji kontra Wola Rasztowska, gdzie też było bardzo długo 0:0, ale finalnie gol padł, tutaj także spodziewaliśmy się, że coś może się jeszcze wydarzyć. I tak też się stało. W 39 minucie Maciej Parkosz zdecydował się na bardzo ryzykowne podanie do jednego z kolegów, piłkę przejął Damian Zajdowski, odegrał do Damiana Parysa, a ten mając przed sobą tylko bramkarza, zdecydował się na podanie zwrotne do swojego partnera z ataku. Tor futbolówki próbował przeciąć chcący naprawić swój błąd Maciej Parkosz, lecz zrobił to tak niefortunnie, że wpakował piłkę do własnej bramki... Adrenalinie nie starczyło sił, by doprowadzić do remisu, a mogło się skończyć nawet 0:2, co jednak nie miało już żadnego znaczenia. Szkoda wielkiego wysiłku jaki w tę potyczkę włożyli gracze Roberta Śwista, bo zasłużyli oni by po ostatnim gwizdku dopisać do swojego dorobku jeden punkt. W tabeli nic by on nie zmienił, ale w głowach zawodników – owszem. Szkoda...
Po tym, jak w poprzednim meczu zobaczyliśmy tylko jednego gola, na zdecydowanie więcej mieliśmy nadzieje w rywalizacji Woli Rasztowskiej z N-BUDem. Te zespoły miały przed rozpoczęciem spotkania po pięć punktów na swoim koncie i ten kto by wygrał, praktycznie zapewniał sobie pozostanie w trzeciej lidze na kolejny sezon. Inna sprawa, że jakoś nie wyobrażamy sobie, że po tym co jedni i drudzy prezentują w trwającym sezonie, mogłaby ich dotknąć relegacja. Nikt jednak nie da nikomu utrzymania na ładne oczy, dlatego tutaj należało podnieść z parkietu całą pulę i ze spokojem oczekiwać końcówki sezonu. Początkowo duże lepsze wrażenie robili zawodnicy N-BUDu. Bardzo szybko wyszli na prowadzenie, potem je podwyższyli i chociaż Wola odpowiedziała po trafieniu Konrada Bulika, Budowlani odpowiedzi z podwójną mocą i ze stanu 1:2 zrobiło się 1:4. Obrona Woli nie funkcjonowała tak, jak jesteśmy do tego przyzwyczajeni, aczkolwiek wiedzieliśmy, że trzy gole różnicy nie powodują iż mecz można uznać za rozstrzygnięty. Mieliśmy w głowie przede wszystkim starcie N-BUDu z Na Fantazji, gdzie miejscowi też rozegrali bardzo dobrze pierwszą połowę, a potem zaczęło im brakować sił i skończyło się porażką. Tutaj prawdopodobieństwo tego czarnego scenariusza zaczęło się realizować wcześniej. W 14 minucie straty zmniejsza Łukasz Polak, z kolei w 17 minucie do meczowego protokołu wpisuje się Michał Łapiński. W tym momencie zespół z Zielonki prowadził już tylko jednym golem i w sukurs przyszedł mu sygnał oznaczający koniec pierwszej części gry. Tyle że druga rozpoczyna się od kolejnego trafienia dla Woli i tym sposobem na tablicy świetlnej pojawił się remis. Teraz poziom emocji podskoczył znacznie, lecz przebieg wypadków sugerował, że o kolejne trafienia łatwiej będzie graczom w żółto-czarnych koszulkach. Wtedy sprawę w swoje nogi wziął Patryk Ryński. Najpierw strzelił gola na 5:4, a następnie – gdy Wola po raz kolejny wyrównała stan posiadania – zaliczył trafienie na 6:5. Przegrywający mieli wtedy około 180 sekund, by przeprowadzić chociaż jeden skuteczny atak i nie opuszczać Zielonki z pustą sakwą. Ale niestety – nawet wprowadzenie Norberta Marcinkiewicza jako lotnego bramkarza nie pomogło, bo N-BUD dobrze się bronił, a ostatnią akcję meczu Wola popsuła zupełnie, nie orientując się że na zegarze są już ostatnie sekundy. Po takim meczu można czuć rozczarowanie, gdyż remis był w zasięgu ekipy Tomka Kryszkiewicza. Naszym zdaniem o triumfie miejscowych przesądziły większe umiejętności indywidualne poszczególnych graczy, choć gdyby faktycznie skończyło się podziałem punktów, to chyba nikt nie miałby co do tego większych zastrzeżeń.
Skróty wszystkich spotkań trzeciej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po czwartym spotkaniu, a przepytywani byli Maciej Parkosz (Adrenalina) i Ernest Wiśniewski (Marcova). Obydwie rozmowy można znaleźć na naszym Facebooku, w menu FILMY czyli TUTAJ oraz po kliknięciu na wynik na stronie głównej lub w terminarzu.
Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!