fot. © Google
Opis i skróty dziewiątej kolejki czwartej ligi!
W starciu gigantów czwartej ligi lepszy okazał się Vitasport! Zespół Janka Szulkowskiego, choć przegrywał do przerwy 0:3, zdołał się podnieść i wygrał zmagania najniższego poziomu rozgrywkowego.
Ale zanim w poniedziałek odbył się wielki finał, najpierw swoje ostatnie mecze w sezonie rozegrały zespoły walczące o miejsce od czwartego do dziesiątego. Rozpoczęły Maximus i Lambada i chociaż to ci drudzy byli pewnie przez większość kibiców uznawani za faworytów, to ostatnie mecze w wykonaniu obydwu zespołów nie pozwalały odbierać szans na zwycięstwo ekipie Grześka Cymbalaka. I trzeba przyznać, że Maximus nieźle rozpoczął poniedziałkowe zawody, bo to on zaatakował jako pierwszy i przed upływem kwadransa miał na swoim koncie strzał w poprzeczkę oraz uderzenie na pustą bramkę obok słupka. Los nie sprzyjał ekipie w białych koszulkach, co zresztą potwierdziło się w kolejnych dwóch akcjach. Najpierw trafienie samobójcze zaliczył bramkarz Michał Kaźmierski, a następnie Filip Sawiński tak niefortunnie przeciął podanie Marcina Błędowskiego do Roberta Biskupskiego, że pokonał własnego golkipera. Przegrywający przed przerwą zdołali się jednak zorientować, iż bramka rywali to ta usytuowana po drugiej stronie boiska i w 19 minucie Tomka Włodarza pokonał Grzesiek Cymbalak. Ale na początku drugiej połowy Lambada nie tylko powróciła do dwubramkowego prowadzenia, lecz dzięki świetnej postawie Irka Zygartowicza miała nawet trzy bramki buforu. Te gole zapoczątkowały zresztą prawdziwy strzelecki festiwal. Kolejne minuty należały bowiem do Maximusa, który odrobił większość strat i w 32 minucie rezultat brzmiał 4:3. Wtedy nastąpiła jedna powtórka z rozrywki – Lambadzie wystarczyły dwie okazje, by ponownie mocno zbliżyć się do zwycięstwa, bo nikt nie przypuszczał, że gdy Paweł Roguski zdobywał bramkę na 6:3, tutaj będzie jeszcze ciekawie. A jednak! Niefrasobliwość w obronie ekipy w granatowych koszulkach spowodowała, że konkurenci znów doszli ich na jedno trafienie i mieli kolejne szanse, by wreszcie doprowadzić do upragnionego wyrównania! Wielokrotnie zmarnowali jednak sytuacje, gdzie mieli liczebną przewagę, aż wreszcie spotkała ich za to kara, gdy golem niemal z zerowego kąta pokonał ich Paweł Roguski. Ta bramka zamknęła ostatecznie dywagacje co do zdobywcy trzech punktów, a gol Grześka Cymbalaka niemal równo z końcową syreną był jedynie na otarcie łez. Lambada zdołała więc utrzymać czwarte miejsce w tabeli na koniec sezonu i chyba realnie oddaje ono jej miejsce w szeregu, nawet jeśli oczekiwania były większe. Maximus skończył zaś na siódmej pozycji, ale też może poza dwoma meczami (tym ostatnim i z Piorunem) zrobił chyba wszystko co mógł. 10 punktów to przecież i tak ponad dwa razy więcej, niż gdy kończył sezon niemal równo 365 dni temu.
Sporo emocji przyniosły też derby Rembertowa między Piorunem a Spoko Loko. Chociaż ci drudzy mieli i tak zapewnione miejsce na podium, to ani myśleli by spuścić z tonu w ostatniej kolejce, zwłaszcza mając za rywala zawodników doskonale sobie znanych. Wiedzieliśmy, że tutaj nikt nogi nie odstawi i nie ma szans na jednostronny pojedynek. To się potwierdziło, bo wystarczy napisać, że pierwszego gola zobaczyliśmy tutaj dopiero w ostatniej minucie pierwszej połowy. Wcześniej jedni i drudzy mieli swoje okazje, niektóre naprawdę wyborne, jak chociażby ta z 19 minuty, gdy Grzesiek Silicki w kapitalnym stylu obronił sytuację sam na sam z Piotrkiem Kwietniem. No ale dosłownie w następnej akcji Piorun popełnił błąd, który wykorzystał Sebastian Choiński, przejmując piłkę i wystawiając ją jak na tacy Robertowi Brzezińskiemu, a ten z najbliższej odległości nie mógł się pomylić. Na początku drugiej połowy akcja jeszcze przyspieszyła. Najpierw w poprzeczkę uderzyli zawodnicy Spoko Loko, potem słupek obił Piorun, aż wreszcie w 26 minucie bramkę na 1:1 zanotował Konrad Orlik. Gdy wydawało się, że to na chwilę ostudzi zapał obydwu zespołów, tempo nie malało. Obydwaj bramkarze musieli być w ciągłej gotowości, tym bardziej, że następne trafienie mogło się okazać kluczowe dla losów całej rywalizacji. I tak właśnie było. Kulminacyjny moment miał miejsce w 32 minucie. Spoko Loko rozpoczęło grę z autu, za chwilę gracze Pioruna zasugerowali sędziemu, że piłka ponownie wyszła za linię, ale ten pozostał na ich wskazówki niewzruszony. Gracze Arka Choińskiego kontynuowali akcję, strzał oddał Piotrek Kwiecień a piłka tak nieszczęśliwie odbiła się od Piotrka Nowickiego, że wpadła do siatki. Autor trafienia samobójczego otrzymał jeszcze za chwilę żółtą kartkę, bo nie mógł darować arbitrowi jego braku reakcji przy wspomnianym aucie. To był gwóźdź do trumny przegrywających, bo faworyci wykorzystali grę w przewadze, zmienili wynik na 3:1, a potem dołożyli jeszcze jedno trafienie, chociaż i tutaj nie zabrakło kontrowersji. O ile jednak przy pierwszej sytuacji gracze Pioruna racji nie mieli, to tej drugiej na pewno przyjrzymy się w naszym cotygodniowym cyklu. Nie zmienia to faktu, że wynik uciekł przegrywającym na dobre i mimo bramki z 38 minuty Piotrka Nowickiego, przyszło im pogodzić się z porażką. Na pewno nie było to proste, ale jednak największe pretensje muszą mieć do siebie. Mimo tej przegranej, Piorun na przestrzeni całego sezonu nie zawiódł i był trudnym rywalem niemal dla każdego ligowego potentata. O Spoko Loko możemy napisać to samo, tyle że on dodatkowo nie tracił punktów z zespołami na podobnym poziomie i słabszymi. Dlatego on skończył trzeci, a Piorun tylko i aż szósty.
A o to, by nie skończyć na ostatnim miejscu w tabeli, walczyły w poniedziałek Przepite Talenty z Coco Jambo Tłuszcz. Lekkim faworytem zdawali się być podopieczni Jarka Barana, bo mimo katastrofy z Wściekłymi Orłami, w pozostałych spotkaniach drugiej części sezonu ten zespół miał fragmenty naprawdę dobrej gry i potrafił napsuć krwi Piorunowi czy Maximusowi. Z kolei Kokosy notowały fatalną serię siedmiu porażek z rzędu i chyba w żadnym z tych spotkań nie były nawet blisko zdobycia jakiegokolwiek punktu. I gdy tutaj po 22 minutach przegrywały 0:2 po dwóch trafieniach Adama Andrzejewskiego, nic nie wskazywało na to, iż będą w stanie podnieść się z kolan. Tym bardziej, że Przepite miały znacznie więcej okazji do zdobycia bramek, chociażby tę z 11 minuty Michała Pietrasa, który w tylko sobie znany sposób nie zmieścił piłki praktycznie w pustej bramce. Ale piłka potrafi być nieprzewidywalna. Być może Talenty poczuły, że nic im tutaj nie grozi i w 23 minucie straciły dwa gole jeden po drugim! To z kolei nakręciło zespół braci Chacińskich. Chłopaki jakby nabrali dodatkowej energii, uwierzyli w to, że wcale nie trzeba tutaj przegrać i w 26 minucie byli już na prowadzeniu! Przepitym widmo porażki zajrzało bardzo głęboko w oczy i zaczęły się nerwy. A frustracja robiła się coraz większa, bo Przepite nie potrafiły wstrzelić się w bramkę i choćby w 32 minucie Kamil Wiśniewski nie wykorzystał sytuacji sam na sam. Wynik ważył się więc do ostatnich sekund, a w nich przegrywający musieli już postawić wszystko na jedną kartę, co mało nie skończyło się dla nich fatalnie jeszcze na dobrych kilka minut przed ostatnim gwizdkiem. W grze trzymały ich jednak fantastyczne obrony Adama Andrzejewskiego, który zmienił Jarka Barana na bramce i wygrywał pojedynki nawet 2 na 1 z rywalami! Ale wszystkiego obronić nie mógł i tuż przed finałową syreną, losy spotkania rozstrzygnął Konrad Kostrzębski i Coco Jambo tak jak dobrze sezon rozpoczęło, tak i dobrze skończyło. Te trzy punkty pozwoliły chłopakom awansować na ósmą lokatę w tabeli i jak na pierwszy wspólny sezon na hali, to niezły wynik. Natomiast jak ocenić Przepite? Wydawało nam się, że ten zespół pewien poziom już osiągnął i takie mecze jak ten dość gładko będzie zapisywał na swoje konto. Ale jak widać jeszcze przed nimi długa droga, by mecze które rozpoczyna jako faworyta, jako faworyt również kończył.
Po rywalizacji która uświadomiła nam kto zamknie ligową stawkę czwartego poziomu, czekaliśmy na tę, która miała nam wskazać jej triumfatora. Spotkały się w niej dwie niepokonane jak dotąd ekipy, do tego momentu mogące się pochwalić, że nie straciły nawet punktu. Teoretycznie w ciut lepszej sytuacji przed pierwszym gwizdkiem były Orły, bo im do złotych medali brakowało tylko punktu, a przeciwnikom trzech. Problem Wściekłych polegał jednak na nieobecności Michała Alberskiego, co było na pewno ogromną stratą dla drużyny Michała Dębskiego i zastanawialiśmy się, kto pod jego nieobecność weźmie odpowiedzialność za zdobywanie bramek w obozie z Wesołej. Tym kimś okazał się Kuba Chłopik, który - prawdopodobnie ku zaskoczeniu wszystkich oglądających ten mecz na żywo i na streamie - zdobył pierwsze trzy bramki w tym spotkaniu. Tak, tak – po pierwszej połowie tego spotkania Orły prowadziły 3:0, grając bardzo odpowiedzialnie w obronie i bardzo skutecznie z przodu, wykorzystując niemal każdą niedokładność swoich przeciwników. Vitasport premierowe 20 minut zagrał słabo, nie miał pomysłu jak dobrać się do skóry konkurentom i chociaż piłka nie takie powroty już widziała, to wcale nie było pewne, że "biało-błękitni" będą w stanie wyjść z tych niemałych opresji. Zwłaszcza, że początek drugiej połowy wcale nie był w ich wykonaniu lepszy, ale wszystko zmieniło się w 25 minucie. Alek Cieślak, który miał za zadanie wnieść trochę spokoju w poczynania zespołu popisał się asystą do Janka Szulkowskiego, a ten z najbliższej odległości wepchnął piłkę do siatki i Vitasport wrócił do gry. Za chwilę było już tylko 2:3, gdy zasłonięty Rafał Sosnowski skapitulował po strzale Grześka Trzonkowskiego, a jeszcze przed upływem 30 minuty spotkania na listę strzelców ponownie wpisał się Janek Szulkowski i mieliśmy remis! Ale ten wynik nadal forował Wściekłych, z czego Vitasport zdawał sobie sprawę i nadal starał się atakować. W kilku sytuacjach miał jednak szczęście, bo grając z wysoko wysuniętym bramkarzem, zdarzało się że dawał rywalom możliwość zdobycia łatwego gola, lecz ci wiele razy mylili się w strzałach z własnej połowy i teraz te sytuacje na pewno siedzą w ich pamięci. Można się zastanawiać "co by było gdyby...", a tak w 38 minucie sytuacyjnym strzałem z woleja popisał się Kacper Dalba i Vitasport na nieco ponad 120 sekund przed ostatnim gwizdkiem objął pierwsze prowadzenie w spotkaniu! Teraz to Orły musiały postawić wszystko na jedną kartę, ale rywal pokazał im wówczas, jak należy wykorzystywać okazje, gdy między słupkami nie ma bramkarza. Najpierw takim strzałem popisał się Grzesiek Trzonkowski, a chwilę przed końcem spotkania także Bartek Babicki i to VITASPORT ZOSTAŁ MISTRZEM CZWARTEJ LIGI DWUNASTEJ EDYCJI! To był mecz godny wielkiego finału, choć sam wynik nieco zakłamuje rzeczywistość, bo Orły nie były tutaj słabsze o trzy gole. Być może zabrakło im trochę sił, trochę też szczęścia, ale też należy oddać zwycięzcom, że do końca wierzyli w sukces i nic za darmo nie dostali. Cóż, Wściekłe na rewanż będą musiały poczekać do kolejnej edycji i kto wie, czy to spotkanie znowu nie będzie decydowało o mistrzostwie. Wcale by nas to nie zdziwiło.
I tak może trochę dla odmiany, po meczu pełnym emocji, ostatnie starcie czwartej ligi nie przyniosło nam żadnych. Rywalizacja między Góralami a Sokołami to był radosny futbol w wykonaniu jednych i drugich i łącznie zobaczyliśmy tutaj aż 25 goli! Ale prawda jest taka, że mogło być ich nawet z 40, tym bardziej, że wielką ochotę na koronę króla strzelców miał Mateusz Trąbiński. I w sumie ten jego pościg za Michałem Alberskim to chyba jedyna warta odnotowania okoliczność tego spotkania. Przed pierwszym gwizdkiem popularny "Trąba" miał siedem bramek straty do zawodnika Wściekłych Orłów a swoją gonitwę rozpoczął w drugiej połowie. Ale mimo wielu okazji jakie stwarzali mu koledzy, którzy wyraźnie szukali go niemal w każdej akcji, licznik Mateusza stanął na sześciu trafieniach, a wiele niewykorzystanych okazji powinno mu się śnić do tej pory. Sam mecz skończył się horrendalnym rezultatem 16:9 i mógłby stanowić kolejny rozdział słynnej książki Jerzego Engela "Futbol na TAK". A co ten wynik oznaczał w tabeli? Sokoły spadły na przedostatnie miejsce w tabeli, no ale trudno było oczekiwać, by w pięciu, czasami sześciu chętnych do gry, mogli marzyć o czymś więcej. Co do Górali to oni zakończyli rywalizację na piątej lokacie, aczkolwiek spokojnie byli w stanie powalczyć o podium. Ale już Bartek Górczyński mówił o tym w wywiadzie – dla nich to był sezon zapoznawczy z rozgrywkami i to co mają najlepsze, mają nadzieję pokazać w kolejnym. I tego im właśnie życzymy.
Dodajmy, że po podliczeniu statystyk indywidualnych, królem strzelców 4 ligi został Michał Alberski (Wściekłe Orły), natomiast najlepszym asystentem Mateusz Trąbiński (FC Górale). Obydwu graczy zapraszamy po odbiór statuetek na uroczyste zakończenie zmagań. Wtedy też przekonamy się, do kogo trafią wyróżnienia dla najlepszego bramkarza oraz zawodnika.
Skróty wszystkich spotkań dziewiątej kolejki czwartej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać.
Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!