fot. © Google
Opis i skróty dziewiątej kolejki drugiej ligi!
Dar-Mar pierwszy, Łabędzie drugie – wszystko wskazywało na to, że właśnie taka będzie końcowa kolejność dwunastego sezonu drugiej ligi. I o ile Dar-Mar faktycznie nie zawiódł, to Łabędzie datę 6 marca 2019 zapamiętają na bardzo długo...
Przedostatni ligowy wieczór w tym sezonie zainaugurowały zespoły Antykwariatu i Progresso. Dla tych pierwszych był to mecz o honor, dla drugich – podtrzymanie nadziei na uzyskanie awansu do nocnoligowej elity. W teorii faworyt był więc jeden, ale mieliśmy w pamięci jak ciężko ekipie z Radzymina przyszły trzy punkty z Antykwariatem w poprzednim sezonie, dlatego mimo wszystko z pewną dozą ostrożności podchodziliśmy do ferowania wyroków dotyczących całej puli. No ale jak już wszyscy doskonale wiemy – niespodzianki nie było. Progresso dość długo musiało jednak wiercić dziurę w murze obronnym przeciwników, zanim na dobre przedostało się pod pole karne Łukasza Głażewskiego. Mieliśmy nawet wrażenie, że ekipa Adriana Płócienniczaka prezentuje się dość nonszalancko jak na rangę tego spotkania, co potwierdziło się nawet po zdobytej przez nich bramce. Gdyby bowiem rywale mieli tego dnia trochę więcej precyzji, to szybko mogli doprowadzić do wyrównania, ale zamiast strzelać w bramkę, uparli się na słupek, co tuż przed przerwą skończyło się dla nich kolejnym straconym golem. Wynik 2:0 niczego co prawda nie przesądzał, lecz raczej nie widzieliśmy innej opcji niż ta, w której Progresso dość spokojnie dowozi korzystny dla siebie wynik do końca. No ale znów dała o sobie znać lekka niefrasobliwość faworytów – w 25 minucie Darek Piotrowicz zamiast podawać do Huberta Zacha i wykorzystać sytuację dwóch na bramkarza, zdecydował się na strzał, a ponieważ Łukasz Głażewski odbił piłkę, to za chwilę poszła kontra, której Antykwariat nie zakończył bramką tylko dlatego, że świetnie interweniował Karol Zalewski. Ale w końcu gracze w białych koszulkach zostali ukarani za tę niewykorzystaną sytuację, bo w 26 minucie gola dla outsiderów zdobył Tomek Terpiłowski. Czyżby faworyci chcieli sobie na własne życzenie zafundować horror w kolejnych minutach? Na szczęście albo nie dali tego po sobie poznać albo też nie czuli zagrożenia, że może im się tutaj stać krzywda, bo dość szybko odpowiedzieli na to wszystko golem Arka Pisarka, a ten sam zawodnik lada moment po raz czwarty wpisał się na listę strzelców i wtedy mieliśmy już pewność, że Progresso punktów tutaj nie straci. Na wszelki wypadek chłopaki dołożyli jeszcze dwie bramki i wygrali 6:1. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że ten wynik pomoże im uzyskać promocję, ale właśnie za to ekipie Adriana Płócienniczaka należą się największe brawa. Przecież z całej czwórki walczącej o bilety do elity, Progresso w pewnym momencie miało najmniejsze szanse. Ale nie odpuściło, walczyło dopóki tliła się nadzieja i swoimi kolejnymi zwycięstwami wytworzyło taką presję na Łabędziach, że te potknęły się tuż przed metą. W życiu trzeba mieć trochę szczęścia. Tego z kolei przez cały sezon brakowało Antykwariatowi i drużyna Łukasza Głażewskiego niestety żegna się z drugą ligą. I słowo NIESTETY wcale nie jest tutaj przypadkowe...
Awans Progresso odbył się kosztem wspomnianych na wstępie Łabędzi. Miał być wielki sukces, świętowanie, radość że po tylu latach dobrej gry, ale bez wymiernych efektów, wreszcie udało się awansować do dziesiątki najlepszych drużyn w Nocnej Lidze. Co więc się stało, że to wszystko zamiast przybrać prawdziwą postać, okazało się jedynie mrzonką? Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. W teorii zespół Maćka Pietrzyka nie powinien mieć żadnych problemów z o nic już nie walczącym JSJ, który tydzień wcześniej przegrał przecież z Ryńskimi. Ale Deweloperzy nikomu nie zamierzali ułatwiać zadania, a fakt transmisji ich spotkania na pewno spowodował, że zyskali dodatkową motywację. Poza tym – oni nie mieli tutaj nic do stracenia i w pierwszej połowie było to widać. Grali na większym luzie, nigdzie nie musieli się spieszyć i dzięki mądrej postawie, połączonej ze świetnymi interwencjami Michała Dudka, prowadzili po 20 minutach 2:0. Łabędzie w niczym nie przypominały samych siebie sprzed równo tygodnia. Wtedy akcje zazębiały im się w sposób niespotykany, wychodziło im dosłownie wszystko, a teraz grali wolno, przewidywalnie, jakby nie spodziewali się, że mogli tutaj napotkać jakikolwiek opór. Ale była jeszcze cała druga połowa i wiedzieliśmy, że wreszcie wezmą się w garść. I tak się stało. Może gra nie była piękna, może zdobywane gole nie przychodziły z taką łatwością jak z AGD Marking, lecz nie miało to żadnego znaczenia. Liczył się cel, a w 32 minucie gracze Detoxu byli już na prowadzeniu. Deweloperzy mieli z kolei problem. Ich postawa mocno wyhamowała, być może swoje zrobiło zmęczenie, ale w tym momencie to oni byli pod ścianą. Ale podołali zadaniu – w 33 minucie doprowadzili do wyrównania i tutaj nic nie było jeszcze rozstrzygnięte. Nerwy dawały o sobie znać coraz bardziej, a w obozie Łabędzi potęgowały się wraz z kolejnymi skutecznymi interwencjami Michała Dudka. Ale gdy na dwie minuty przed końcem Adrian Raczkowski zdobył bramkę bezpośrednio z rzutu wolnego, to miał być decydujący cios. Po nim JSJ nie miało prawa się podnieść, a przynajmniej większość kibiców pewnie tak sobie myślała. Zespół Sebastiana Zakrzewskiego zdołał jednak zebrać się w sobie i na 45 sekund przed końcem Michał Dudek wygrał przebitkę z Krzyśkiem Skrzatem, zagrał do Łukasza Redy a ten pokonał Mateusza Perzanowskiego i znowu był remis! Ten wynik był dla Łabędzi nie do przyjęcia i trzeba było rzucić wszystko na jedną szalę. O mało nie skończyło się to bramką z kategorii "gwóźdź do trumny", bo po przechwycie piłki przez JSJ, Patryk Piekarniak uderzał z własnej połowy na pustą bramkę, ale pomylił się o metr. Na zegarze zostało już wtedy ledwie kilkanaście sekund, Deweloperzy dobrze się bronili, zyskiwali cenne sekundy, ale ostatnie słowo mogło należeć do Detoxu. Na liczniku było 9 sekund, z piłką popędził Krzysiek Skrzat, który pewnie chciał oddać strzał, ale zamiast tego… potknął się. To był koniec szans Łabędzi, być może symboliczny dla całej ich przygody z NLH. Zawsze tej ekipie czegoś brakowało i nawet gdy wydawało się, że tego już nie można popsuć... Stało się. Smutek tym większy, że o wszystkim zadecydowały dwa głupie remisy z zespołami, które skończyły w tabeli daleko za nimi. Chłopaki chyba nie wytrzymali próby nerwów i ta trauma pewnie jakiś czas będzie ich jeszcze trzymać. Zwłaszcza jeśli gdzieś w okolicy zobaczą reklamę pewnego dewelopera...
W cieniu walki o awans toczyła się też bitwa o ostatnie wolne miejsce nad kreską w drugiej lidze. Batalię o nie stoczyły Ormed oraz Ryńscy i jedni i drudzy byli do tej potyczki bardzo dobrze przygotowani. Zarówno Piotrek Dudziński jak i Kamil Ryński postarali się o jak najsilniejsze kadry, by po meczu nie móc sobie zarzucić, iż cokolwiek w kontekście pozostania na zapleczu elity zaniedbali. Ormedowi w tym spotkaniu wystarczał remis, natomiast Ryńscy musieli zgarnąć całą pulę, co w pewnym stopniu nie pozostało bez wpływu na to, co widzieliśmy na boisku. Pierwsza połowa dość długo była rozpoznawcza a jej kluczowy moment to żółta kartka dla Miłosza Pachy. Dla Deweloperów stworzyły się genialne okoliczności by wyjść na prowadzenie, ale zamiast tego sami stracili gola grając o jednego więcej! Dość kuriozalna sytuacja, która mogła się obrócić przeciwko ekipie z Marek. Ale na początku drugiej odsłony zawodnicy w zielonych koszulkach zdołali doprowadzić do wyrównania, a w 24 minucie mieli wręcz obowiązek by być o bramkę z przodu, bo Sebastian Ryński miał przed sobą praktycznie pustą bramkę, ale strzelił obok słupka. To się zemściło i zamiast 2:1 dla Ryńskich, dwie bramki dla rywali zanotował świetnie dysponowany Michał Sieńko i zrobiło się 3:1 dla Ormedu. Przegrywający znaleźli się w beznadziejnej sytuacji, bo na niecałe 7 minut do końca spotkania potrzebowali aż trzech trafień, przy założeniu, że żadnego nie stracą. Ale poziom trudności tej misji wcale ich nie przeraził i w 36 minucie na tablicy świetlnej znowu był remis! Nadzieja odżyła, lecz jak się okazało - na krótko. Niestety mały kamyczek trzeba wrzucić do ogródka bramkarza Ryńskich. W pośredni sposób maczał on bowiem palce przy golu, który w 39 minucie zdobył Sebastian Papiernik. Być może część winy ponosi też Grzesiek Pański, ale faktem jest że podanie bramkarza ekipy z Marek nie dotarło do adresata, piłkę przejął Michał Sieńko, zagrał do Sebastiana Papiernika i gol był formalnością. Z kolei w 40 minucie nic już nie usprawiedliwia strażnika świątyni Ryńskich, który niepotrzebnie decydował się na strzał, łatwo zablokowany przez Mateusza Kowalskiego, za chwilę piłka znalazła się u stóp Michała Sieńko a ten podpisał porozumienie o pozostaniu Ormedu w drugiej lidze na kolejny sezon. Jeśli dołożymy do tego, że gol na 2:1 także padł po ewidentnym błędzie Sebastiana Puławskiego, to można zaryzykować stwierdzenie, iż jego postawa miała duży wpływ na końcowy rezultat. No ale tak się zdarza. Mimo że w poprzednich sezonach braciom Ryńskim i spółce zawsze udawało się w końcówce sezonu uciec spod gilotyny, to tym razem głowę zaczęli cofać zdecydowanie za późno. Inna sprawa, że gdy Ormed przyjeżdża dobrym składem, to nie jest rywalem łatwym. Tutaj różnicę zrobił Michał Sieńko, który miał udział przy każdym golu swojej ekipy. I gdyby tak i on i Sebastian Papiernik byli na lidze co tydzień... Gdyby, gdyby, gdyby...
Do trzech razy sztuka – tak z kolei mogli sobie powiedzieć przed meczem z Dar-Marem zawodnicy AGD Marking. Mimo porażek z Progresso i Łabędziami, wciąż była dla nich szansa, by po dziewięciu kolejkach znaleźć się na jednym z dwóch miejsc premiowanych awansem do Ekstraklasy. Tylko czy takie myślenie miało w ogóle rację bytu? Czy faktycznie można się było łudzić, że po dotkliwych porażkach w dwóch ostatnich meczach, przełamanie nastąpi z zespołem, który prezentował najrówniejszą formę przez cały sezon? Dziś już wiemy, że to wszystko było jedynie pobożnym życzeniem. Nawet jeśli wynik na to nie wskazuje, to mecz między AGD Marking z Dar-Marem toczył się pod pełną kontrolą zespołu z Kobyłki, bo jak inaczej nazwać to, że AGD przez cało spotkanie tylko raz poważniej zagroziło bramce Norberta Kucharczyka? Było to dokładnie w 10 minucie i to wcale nie była żadna składna akcja, ale niesamowity strzał z dystansu Daniela Giery. Poza tą sytuacją, gracze w białych koszulkach przez całe spotkanie walili głową w mur. Chęci im nie odbieraliśmy, widzieliśmy jak mocno są zdeterminowani, ale z takim zespołem jak Dar-Mar nie możesz liczyć na cud. Faworyci grali jak zwykle bardzo konsekwentnie, nie popełniali praktycznie żadnych błędów, a ponieważ w porównaniu do starcia z Progresso, poprawili też skuteczność, to nie mogli tego meczu przegrać. Do przerwy prowadzili 1:0, a potem punktowali swoich konkurentów, nie pozostawiając im żadnej nadziei, że ci są w stanie cokolwiek tutaj ugrać. I tak jak powiedzieliśmy w transmisji – nawet ten gol, zdobyty przez Michała Krajewskiego w ostatnich sekundach spotkania, trudno powiedzieć czy był zasłużony. Jednych od drugich - zwłaszcza w kontekście taktyki - dzieliła przepaść, choć oczywiście trudno od AGD wymagać cudów. Dar-Mar w tym składzie zagrał już mnóstwo wspólnych turniejów, wytrenował wiele schematów, natomiast Marking improwizował. I o ile ze słabszymi ekipami to wystarczało, to w zderzeniu z tymi poważnymi ten "system" gry zostanie totalnie obnażony. Tym samym czwarte miejsce realnie oddało miejsce w szeregu ekipy Marcina Markowicza, natomiast DAR-MAR ZASŁUŻENIE ZDOBYŁ TYTUŁ MISTRZA DRUGIEJ LIGI i za rok zagra w elicie. Z podekscytowaniem czekamy na jego udział w pierwszej lidze, bo wiemy, że będzie się tam rozpychał łokciami i kolanami. Ta drużyna nie uznaje bowiem półśrodków i w trzynastej edycji niejeden pierwszoligowy wyjadacz na pewno się o tym przekona.
Gdy już ustaliliśmy końcową kolejność dotyczącą miejsc 1-4, ostatni mecz drugiej ligi między MK-BUDem a Tuba Juniors miał nam odpowiedzieć na pytanie, która z tych ekip skończy za plecami wielkiej czwórki. W teorii ta stawka nie była może spektakularna, ale jak się okazało – potrafiła wywołać takie emocje między zawodnikami, że sędziowie pokazali tutaj łącznie aż cztery czerwone kartki! Zacznijmy jednak od początku. Premierowe 20 minut to szanse z obydwu stron. Początkowo więcej do powiedzenia ma Tuba, która jednak nie potrafi w 6 minucie wykorzystać rzutu karnego (Łukasz Trąbiński obronił strzał Michała Nowaczyńskiego), przez co później do głosu dochodzą Budowlani, ale i oni mają problemy z precyzją. Strzelecki impas przełamuje w 17 minucie Kamil Śliwowski, a niewiele brakuje by za chwilę zrobiło się 2:0, lecz dawnych Bomba Boys ratuje słupek. Przed przerwą dochodzi do wspomnianej scysji, którą sędziowie - po pewnym czasie potrzebnym do namysłu - wyceniają na cztery asy kier – dwa dla braci Nowaczyńskich i dwa dla braci Roguskich. Wydaje się, że mogło się tutaj skończyć łagodniej dla jednych i drugich, bo jednak do niczego wielkiego nie doszło, ale z drugiej strony – trudno powiedzieć, czy zostawienie całej czwórki na parkiecie nie spowodowałoby poważniejszych reperkusji w dalszej części meczu. Z racji tych kar doszło do dość kuriozalnej sytuacji, w której zespoły rywalizowały w formacie 3 na 3! W tej ulicznej odmianie futsalu lepiej odnaleźli się podopieczni Kacpra Kraszewskiego, bo na 2:0 podwyższył Kamil Śliwowski. Gdy zespoły mogły już powrócić do gry w nominalnych zestawieniach przypomniał o sobie Szymon Gołębiewski, ale na jego trafienie błyskawicznie odpowiedział Bartek Kamiński. Później gola na 4:1 dla graczy w czarnych koszulkach zainkasował Olaf Pisarek, a że do końca spotkania było już bardzo mało czasu, Tuba została postawiona pod ścianą. Mimo ciężkich okoliczności nie złożyła jednak broni. Dzięki ambitnej postawie doszła rywala na odległość jednej bramki i o wszystkim decydowała nerwowa końcówka. W niej w słupek strzelił MK-BUD, po czym od razu poszła kontra w drugą stronę i Paweł Długołęcki miał na nodze piłkę wartą jeden punkt, lecz w ostatniej chwili zablokował go Kamil Śliwowski, dzięki czemu cała pula pojechała ostatecznie z zawodnikami MK-BUDu. Piąte miejsce na koniec dwunastej edycji to naprawdę dobry wynik i pewnie Kacper Kraszewski wziąłby go w ciemno przed startem tego sezonu. Do najlepszych trochę jeszcze brakuje, choć mamy wrażenie, że z każdą edycją ten dystans systematycznie się zmniejsza. To samo moglibyśmy napisać o Tubie. Wiadomo, że zespół z Rembertowa woli grę na otwartej przestrzeni, lecz i w warunkach halowych odnajduje się coraz lepiej. Oby tak dalej, bo potencjał mają spory i najwyższa pory by powoli zaczął on dawać o sobie znać w większym wymiarze niż do tej pory.
Dodajmy, że po podliczeniu statystyk indywidualnych, obydwie nagrody trafiły do reprezentantów Dar-Maru. Królem strzelców został Bartek Januszewski a najlepszym asystentem Maciej Lament. Obydwu zapraszamy na uroczyste zakończenie w celu odebrania statuetek. Wtedy też przekonamy się, do kogo trafią wyróżnienia dla najlepszego bramkarza oraz zawodnika.
Skróty wszystkich spotkań dziewiątej kolejki drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać.
Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!