fot. © Google
Opis i magazyn 1.kolejki trzeciej ligi!
Trzecia liga uchodziła przed sezonem za tę klasę rozgrywkową, gdzie nie ma zdecydowanego faworyta. Czy pierwsza kolejka potwierdziła tę tezę?
W gronie drużyn, które szybko zapisały na swoje konto zwycięstwo w trzynastej edycji, znalazło się Na Fantazji. Chociaż w naszej opinii ten zespół bardzo szczęśliwie wygrał swój mecz na inaugurację z Retro, bo z przebiegu spotkania na pewno nie był drużyną lepszą. A w teorii powinien, bo gra u nas już kolejny sezon z rzędu, z kolei dla Squadu to był debiut w takim składzie. Podopieczni Szymona Strychalskiego faktycznie w wielu fragmentach tej potyczki grali chaotycznie, ale mimo to z dużo większą łatwością przychodziło im kreowanie sytuacji strzeleckich. Tyle że w pierwszej połowie ani jednym ani drugim nie udało się pokonać bramkarza przeciwników. Na początku finałowej części wynik otworzył wreszcie Konrad Kanon, co zmusiło Fantazyjnych do tego, by w swojej postawie byli zdecydowanie bardziej odważni niż dotychczas. Ale to wiązało się z ryzykiem. I to ryzyko mogło ich bardzo wiele kosztować, bo w 31 minucie zespół Retro najpierw nie wykorzystał 100% okazji do podwyższenia wyniku, a potem w słupek trafił autor premierowego trafienia. Mogło – czy nawet powinno – być 2:0 i prawdopodobnie beniaminek dowiózłby całą pulę do samego końca. Ale stało się inaczej. Fantazyjni wciąż byli w grze i lada moment podjęli kluczową decyzję dla losów spotkania – Kacper Jąkała zszedł z bramki i dosłownie kilka chwil później to on doprowadził do wyrównania. A już 30 sekund później ekipa z Kobyłki była na prowadzeniu – tym razem po trafieniu samobójczym Irka Zygartowicza. A to wcale nie był koniec pecha drużyny Retro, bo dosłownie w ostatniej akcji spotkania mieli jeszcze szansę by wrócić do domu z punktem, ale Darek Rosłon popsuł piłkę meczową i skończyło się na bardzo bolesnej porażce. Fantazyjni prześlizgnęli się więc w tym spotkaniu i na pewno nie mogą powiedzieć, że trzy punkty zyskali dzięki własnej, dobrej grze. Na ten stan złożyło się więcej elementów, z indolencją strzelecką Squadu na czele. Gracze Retro zapłacili po prostu frycowe i po takim meczu jak ten, na pewno szybko się spać nie położyli.
Fatalnie – zwłaszcza pod względem wyniku – sezon zainaugurowali za to gracze NetServis. Dawna Lambada nie miała może wielkich ambicji przed pierwszym gwizdkiem trzynastego sezonu, ale wydawało się, iż z zespołem Burgerów Nocą spokojnie może powalczyć, a i zwycięstwo należało brać pod uwagę. Co więc się stało, że się nie udało? Wydaje się, iż wszystko zostało zaprzepaszczone w pierwszej połowie. Mimo że ekipa Pawła Roguskiego miała przynajmniej tyle samo, a może nawet więcej dogodnych okazji do zdobycia bramki co rywal, to przegrywała 0:3. Napastnicy NetServisu prześcigali się w marnowaniu dogodnych szans, podczas gdy Burgery były bezlitosne. W ich szeregach świetnie prezentował się Bartek Sosnówka, który jak nie strzelał, to asystował, natomiast graczem z którym totalnie nie umieli sobie poradzić gracze w niebieskich koszulkach był Patryk Czajka. Jego krótkie prowadzenie piłki czy niekonwencjonalny drybling powodowały, że gdy tylko futbolówka przyklejała mu się do stopy, to było groźnie. W przerwie gracze dawnej Lambady powiedzieli sobie, że trzeba jeszcze powalczyć a szybkie strzelenie bramki może im pozwolić wrócić do gry. No i ta bramka padła – w 24 minucie gola zanotował Robert Koc, ale jak się okazało – był to jedynie łabędzi śpiew NetServisu. W dalszej części spotkania Burgery bezlitośnie punktowały każdą pomyłkę swojego przeciwnika, a nierzadko były beneficjentem jego fatalnych błędów czy prezentów, jak choćby trafienie samobójcze. Ostateczny wynik czyli 9:1 na pewno nie oddaje sprawiedliwie przebiegu tego starcia, bo sugeruje on różnicę kilku klas między zawodnikami, a tak na pewno nie było. Burgery były lepsze, były przede wszystkim skuteczniejsze i dzięki temu świetnie zainaugurowały kolejny sezon. Jeśli w tej edycji będą zawsze miały podobny skład, to mogą zajść wysoko. A NetServis musi z kolei o tym spotkaniu szybko zapomnieć. W przeciwnym wypadku faktycznie może uwierzyć, że jest tak słaby jak jego ostatni mecz, a to nie byłoby wskazane przed czekającymi go wyzwaniami.
Drużyna – zagadka, tak określaliśmy Górali w przedsezonowych zapowiedziach. Nie ma się czemu dziwić – odejście wielu kluczowych graczy, przyjście kilku nowych, dopisywanie tuż przed meczem kolejnych – sami nie wiedzieliśmy, czy w tym szaleństwie jest metoda czy nie. I w sumie nadal tego nie wiemy, bo chociaż obóz Marcina Lacha przegrał z Razem Ponad Tona aż 4:9, to bylibyśmy bardzo dalecy od stwierdzenia, że były to jednostronne zawody. Co więcej - początkowo lepsze wrażenie robili na nas gracze właśnie w żółto-czarnych koszulkach, a przede wszystkim dwie nowe postaci: Arek Kuczera i Hubert Łukasiewicz. To w głównej mierze za ich sprawą, po premierowych 20 minutach Górale o mało nie prowadzili. O mało, bo dosłownie w ostatniej akcji pierwszej części stracili gola na 3:3 i już to pokazuje, że ten mecz klasycznym do jednej bramki nie był. Problemy zespołu Marcina Lacha zaczęły się po przerwie. I były to przede wszystkim problemy własne – wystarczy spojrzeć, że trzy gole jakie zdobyli pod rząd w krótkim odstępie czasu zawodnicy dawnego Antykwariatu, nie miały swoich asystentów. Nie były to więc bramki wypracowane, lecz w głównej mierze następowały wskutek pomyłek przeciwników, którzy ryzykowali grę z wysoko wysuniętym bramkarzem i byli przez to karceni. A w rolę kata wcielił się Paweł Madej – łącznie na dziewięć bramek zespołu, maczał bezpośrednio palce przy siedmiu. No i to właśnie jego zasługa, że ekipa Łukasza Głażewskiego mocno odskoczyła z wynikiem i nie musiała się martwić co wydarzy się w końcówce. Nasze stanowisko jest takie, że Góralom zabrakło konsekwencji. Zupełnie niepotrzebnie kombinowali grę z lotnym bramkarzem w sytuacji, gdzie wynik tego nie wymagał. Tym bardziej, że mają kreatywnych graczy, którzy są w stanie nawet z ataku pozycyjnego wyklarować dobrą sytuację. No nic – to powinna być dla nich nauczka, bo to spotkanie można było rozegrać znacznie lepiej. Natomiast ekipa zwycięzców nie zawiodła. Wiadomo, że tutaj też nastąpiła spora rotacja i te trybiki dopiero się zazębiają. Na szczęście zespół ma dużo więcej czasu by to wszystko zaczęło "hulać", bo nawet jeśli coś się nie układa, to swoje zrobi Paweł Madej. Na tym poziomie taki gracz jak on robi różnicę. I co wtorek będzie się o tym przekonywała kolejna drużyna.
To był drugi przypadek w historii NLH, żeby jedna ekipa, miała dwa swoje oddziały w rozgrywkach. Rok temu w ten sposób swoją kadrę podzielili zawodnicy Bad Boys, a teraz w podobny sposób zachowali się „działacze” Al-Maru. Za drugi zespół odpowiedzialny jest Adrian Rychta, któremu pewnie marzy się, by za rok znaleźć się o poziom rozgrywkowy wyżej. Nadzieje zostały rozbudzone dobrym występem w NLH CUP i wyglądało na to, że Adrenalinie ciężko będzie się tutaj przeciwstawić. Tym bardziej, że zespół z Ząbek miał swoje problemy – nie było Łukasza Ogonowskiego, do Ormedu przeszedł Stefan Necula, a w ostatniej chwili ze składu wypadł Kryspin Polewaczyk. Robert Świst musiał więc szybko działać, ale oddajmy mu, że ruchy jakie poczynił „last minute” okazały się właściwe. Bo Adrenalina absolutnie zasłużenie zgarnęła tutaj cenny punkt. Ważnym było też to, że mimo iż dwukrotnie przegrywała, to tyle samo razy potrafiła wyrównać. Bo to właśnie Al-Mar lepiej rozpoczął te zawody i zdobył dwie, niemal bliźniaczo-podobne bramki. Podanie, czy może lepiej wstrzelenie piłki w okolice bramki z rzutu wolnego, a wszystko na dalszym słupku zamykał Krzysiek Powierża. No ale właśnie – o ile sytuacje ze stojącej piłki Al-Mar rozgrywał fajnie, to tak dobrze nie szło mu w ataku pozycyjnym. Tutaj czasami brakowało zgrania, czasami lepszych decyzji i gdyby brać pod uwagę właśnie kreowanie okazji pod presją przeciwnika, to Adrenalina w tym elemencie wyglądała ciut lepiej. Bardzo ciekawie zrobiło się z kolei mniej więcej od 35 minuty, gdy jedni i drudzy mieli dobre okazje by zdobyć kluczową bramkę, ale brakowało odrobiny precyzji lub szczęścia. W 39 minucie żółtą kartkę obejrzał z kolei Ivan Hristov i Al-Mar 2 miał naprawdę dużo czasu (choćby z racji zatrzymywanych ostatnich 60 sekund), by przechylić szalę na swoją stronę. Ale zmarnował tę szansę, bo lada moment Krzysiek Powierża niepotrzebnie zapracował na "żółtko" i tym sposobem mecz skończył się w systemie 4 na 4 i wynikiem 2:2. Uczciwym, bo nikt utaj nie osiągnął takiej przewagi, by po ostatnim gwizdku cokolwiek sobie zarzucać. A że sezon dopiero się rozpoczął, to jedno „oczko” należy zdecydowanie potraktować w kategoriach zdobytego punktu, a nie dwóch straconych.
No i przechodzimy do ostatniego spotkania z wtorku, które było też transmitowane. Gdybyśmy zapytali po nim widzów, jaki właśnie obejrzeli mecz, no to pięknych słów raczej by tutaj nie użyli. Nie było to widowisko o którym jedni i drudzy będą wspominać przy świątecznym stole, ale też zęby od patrzenia na boisko nie bolały. Był to zresztą pojedynek z kilkoma fazami. Do 15 minuty drużyny praktycznie się badały i dopiero po tym okresie bramkę dla Spoko Loko zainkasował Piotrek Kwiecień. Ten gol spowodował chaos w szeregach ferajny Marcina Zaremby i to że do przerwy było tylko 0:1, przegrywający zawdzięczali szczęściu i własnemu bramkarzowi. Ale promyk nadziei pojawił się dla nich, gdy żółtą kartkę obejrzał Jarek Lubelski. To z kolei zapoczątkowało rozstrojenie ekipy Spoko Loko. I na początku drugiej połowy N-BUD wykorzystuje grę w przewadze, doprowadzając do remisu. A potem miejscowi idą za ciosem i w 25 minucie wynik na ich korzyść brzmi już 3:1! Drużyna Arka Choińskiego w dosłownie kilka chwil zaprzepaściła to, na co tak długo pracowała w pierwszej połowie. Poza tym – mieliśmy ciągle wrażenie, że w głowach zawodników siedzi sytuacja z żółtą kartką dla bramkarza, którą już dawno powinni wyrzucić z pamięci i skupić się na grze. W 33 minucie udaje im się jednak wrócić do meczu, gdy Sławek Lubelski pokonuje z bliska Bartka Muszyńskiego. Wtedy wszystko było jeszcze możliwe, ale na końcówkę więcej sił zostawili gracze z Zielonki, którzy dzięki dwóm bramkom mogli sobie pogratulować udanej inauguracji sezonu. Elementów do poprawy nie brakuje, ale też nie ma co wymagać od siebie cudów już przy pierwszym podejściu. Z pozytywów po stronie N-BUDu to na pewno dużo szersza i silniejsza ławka rezerwowych niż przed rokiem, co będzie miało znaczenie w kolejnych potyczkach. Co do Spoko Loko, to tej ekipie zabrakło chłodnej głowy. Bo nie wydaje nam się, że po zejściu do szatni zawodnicy mówili między sobą, że rywal był nie do pokonania. Oni przegrali to spotkanie pod koniec pierwszej połowy, gdzie zgubili koncentrację i potem już jej nie odnaleźli...
Skróty wszystkich spotkań trzeciej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!