fot. © Google
Opis i magazyn 2.kolejki pierwszej ligi!
Tydzień wcześniej w żadnym meczu pierwszej ligi nie padło łącznie więcej niż dziesięć bramek. Teraz takich spotkań było już zdecydowanie więcej.
Od strzeleckiej kanonady rozpoczął się zresztą czwartkowy wieczór. Chociaż tego należało się akurat spodziewać, bo gdy na plac gry wychodzą Bad Boys i Ostropol, to zawsze w ich bezpośrednich pojedynkach bramkarze mają co robić. Ci drudzy na to spotkanie wzmocnili swoje szeregi o Mikołaja Tokaja i chociaż nie dysponowali Rafałem Barzycem, to wydawali się być faworytem tego starcia. Potwierdził to imponujący początek w ich wykonaniu, gdzie już po siedmiu minutach na ich koncie były dwa trafienia, z kolei Źli Chłopcy wyglądali, jakby jeszcze przeżywali porażkę sprzed tygodnia. Ale na szczęście szybko się otrząsnęli. Inna sprawa, że ten mecz był niezwykle otwarty, pojęcie „konsekwentnej obrony” tutaj nie funkcjonowało i gdy tylko jedna lub druga ekipa podkręciła tempo, to od razu robiło się groźnie. Na parkiecie długo oglądaliśmy więc klasyczną wymianę ciosów. Bad Boys najpierw doprowadzili do stanu 2:2, potem znowu przegrywali, by z kolei od stanu 2:3 zdobyć trzy gole pod rząd! Dwa z nich były autorstwa Adama Matejaka, który przeciwko drużynie ze Stanisławowa zawsze potrafi podreperować swoje konto strzeleckie. Przy wyniku 3:5 żółtą kartkę obejrzał też Kamil Ostrowski, co mogło być kluczowym momentem spotkania, gdyby Bad Boys wykorzystali grę w przewadze. Ale zamiast podwyższyć prowadzenie, stracili gola po kontrowersyjnym rzucie karnym a gdy siły były już wyrównane, przeciwnicy wyrównali stan pojedynku. Ostropol nie potrafił jednak pójść za ciosem. Tutaj trudno było się zresztą zorientować, na czyją stronę przechyli się szala, bo ataki po obydwu stronach nie ustawały. Za chwilę wynik brzmiał 6:6 a kluczowa dla losów meczu okazała się bramka Kuby Stryjka z 36 minuty. Spowodowała ona, że Ostropol zdecydował się na grę z lotnym bramkarzem i chociaż sam pomysł był dobry i wicemistrzom rozgrywek udało się zamknąć przeciwników w ich własnym polu karnym, to zabrakło egzekucji. Z kolei Bad boys mieli w tym wszystkim trochę szczęścia, bo w 39 minucie Michał Szczapa ratował się dalekim uwolnieniem piłki z własnej strefy, a futsalówka - chyba ku zdumieniu wszystkich - idealnie zmieściła się między słupkami bramki drużyny Mirka Ostrowskiego. Ten gol nie pozostawiał już wątpliwości kto tutaj wygra i chociaż Ostropol grał do końca, to niemal równo z końcową syreną został poczęstowany jeszcze jednym trafieniem. Źli Chłopcy powstali więc z parteru, w jakim znaleźli się po pierwszej kolejce, aczkolwiek trzeba wziąć poprawkę na to, że Ostropol na razie nie jest sobą w tym sezonie. Ten zespół sam nie wie co chce robić na boisku, ma gigantyczne problemy w obronie i zwycięstwo nad nim – choć cenne – jeszcze nie świadczy o tym, że Bad Boysów można ustawiać w jednym szeregu z In-Plusem czy Offsidem. Ale na pewno ten zespół ma do tego bliżej, niż jego czwartkowi rywale.
Większych (by nie powiedzieć, że żadnych) emocji nie przyniosła z kolei rywalizacja dwóch kolejnych ekip – Fil-Polu i In-Plusu. A mieliśmy nadzieję, że będzie odwrotnie, bo przecież pamiętamy poprzedni sezon, gdzie dawna Andromeda jako jedyna potrafiła urwać punkty urzędującemu mistrzowi i niewiele zabrakło, by nawet go pokonała. Ale teraz zespół Wojtka Kuciaka nie miał w tej konfrontacji absolutnie nic do powiedzenia. Nie chcemy też Fil-Polu usprawiedliwiać, choć wiemy że kilku graczy zagrało z pewnymi dolegliwościami, do Zielonki w ogólnie nie przyjechał Krzysiek Włodyga, a można się zastanawiać, czy w kadrze ekipy w żółto-czarnych koszulkach był tego wieczora jakikolwiek obrońca. No bo jak inaczej odpowiedzieć sobie na pytanie, że Fil-Pol stracił w tym spotkaniu aż jedenaście goli, a mógł jeszcze przynajmniej kilka? Nie takiego meczu się tutaj spodziewaliśmy i tak naprawdę, to tylko przy stanie 1:2 te zespoły miały ze sobą kontakt bramkowy. Potem obrońcy tytułu odjechali swoim rywalom w sposób znaczny i spokojnie moglibyśmy przypisać im trzy punkty do tabeli. Początkowo chcieliśmy napisać, że gdy Fil-Pol wyszedł ze stanu 1:5 na 3:5, to wtedy tliła się jeszcze jakaś nadzieja, że to spotkanie nabierze rumieńców. Ale nie będziemy nikogo oszukiwać – nie było na to szans. Nawet gdyby brązowi medaliści poprzedniego sezonu zdobyli trafienie kontaktowe i tak by tutaj przegrali. Zwłaszcza, iż od stanu 3:5 stracili cztery gole z rzędu i było jasne, że nie uchowają się nawet przed dwucyfrówką. Przegrywających przy życiu trzymał wyłącznie duet Arek Stępień – Karol Sochocki. To oni zdobyli wszystkie bramki dla swojej drużyny, tylko że były to trafienia wyłącznie na pocieszenie. Przegrani muszą o tym spotkaniu jak najszybciej zapomnieć, szczególnie że gdyby zostali z jednym punktem na koncie po 1/3 sezonu, to chyba szybko musieliby swoje cele na tę edycję zweryfikować. Nie zmieniają się za to plany In-Plusu na trzynasty sezon – Księgowi chcą obronić mistrzostwo i jak na razie robią wszystko tak jak trzeba. I o ile przeciwko Łabędziom musieli się solidnie napocić, by zainkasować całą pulę, to tutaj pewnie już po kilku pierwszych akcjach wiedzieli, że nic złego nie ma prawa im się stać. I tak też w istocie było.
W trzecim spotkaniu tego dnia doszło z kolei do rywalizacji dwóch beniaminków – Łabędzi i Dar-Maru. Ci pierwsi zostawili po sobie dobre wrażenie w konfrontacji z In-Plusem i pewnie spekulowali, że skoro tyle krwi napsuli obrońcom tytułu, to jeszcze lepiej pójdzie im z ekipą z Kobyłki. W tym celu dokonali bardzo ciekawego wzmocnienia – w ich składzie pojawił się Bartek Szulim. Z kolei po stronie Dar-Maru czerwoną koszulkę założyli chyba wszyscy zawodnicy będący w kadrze, aczkolwiek jeden z nich – i to nie byle kto – Maciek Lament, parkietu nie powąchał ani przez chwilę. Wszystko z powodu kontuzji, a wiemy ile ten zawodnik znaczy dla swojej drużyny. Ale Dar-Mar nie mógł tego rozpamiętywać. Tutaj trzeba było wreszcie wygrać, by już na dzień dobry nie postawić się w trudnym położeniu przed dalszą częścią sezonu. Ale to Łabędzie już drugie spotkanie pod rząd rozpoczynają koncertowo. Podobnie jak z In-Plusem, także i tutaj wyrabiają sobie dwubramkową przewagę. Pomni jednak tego, co wydarzyło się równo tydzień wcześniej, nie chcieliśmy ferować wyroków, tylko woleliśmy spokojnie poczekać na dalszy rozwój wypadków. I to założenie było słuszne, bo obóz Maćka Pietrzyka, podobnie jak z In-Plusem, tak i tutaj nie zdołał utrzymać tego, co sobie wypracował. A w tym konkretnym przypadku stracił to jeszcze szybciej niż wówczas, bo już do przerwy wynik brzmiał 2:2. To z kolei skłaniało nas do refleksji, że w drugiej połowie to Dar-Mar będzie miał inicjatywę, tym bardziej iż gra tej ekipy z minuty na minutę wyglądała coraz lepiej. To się potwierdziło, bo zespół Norberta Kucharczyka wyszedł na prowadzenie dzięki trafieniu Pawła Gołaszewskiego z rzutu karnego, ale później błąd przytrafił się wspomnianemu przed chwilą bramkarzowi Dar-Marowi i znów mieliśmy remis. Łabędzie nie były już jednak tak rezolutne jak wcześniej. I gdy przyszły fragmenty, które miały zadecydować o wyniku, to nie one rozdawali tutaj karty. W 34 minucie to Dar-Mar inkasuje trafienie na 4:3, a potem w sposób wyrachowany zaczyna punktować swojego oponenta, który grał va banque i wiedział, że albo straci tutaj kolejne gole, albo uda mu się wrócić do gry. Na jego nieszczęście sprawdził się ten pierwszy scenariusz. Maciek Pietrzyk napisał nam później, że jego drużyna znowu miała „wynik-marzenie” z wyżej notowanym konkurentem, a mimo to znowu została z niczym. Nie sposób się z tym nie zgodzić i oby też w głowach samych zawodników nie powstała blokada, która będzie się uaktywniała wtedy, gdy ta drużyna znów będzie prowadziła kilkoma golami. Inna sprawa, że przeciwko tak dobrym ekipom, jak te dwie ostatnie, trzeba grać dobrze przez całe spotkanie. A tutaj im dalej, tym wyglądało to słabiej – w przeciwieństwie do Dar-Maru, który lepiej rozłożył siły, przezwyciężył trudny moment z początku i po rozczarowującym remisie z Fil-Polem, pewnie w jego obozie nie ma już śladu.
Wśród zespołów, które Święta spędzą raczej w dobrych nastrojach będą również reprezentanci KroosDe Team. Ekipa z Duczek po ograniu Bad Boys jawiła się jako potencjalny odbiorca trzech punktów w starciu z Al-Marem, aczkolwiek ci drudzy nieźle zaprezentowali się z Offsidem i mieli nadzieję, że to co wówczas nie wystarczyło nawet do remisu, tym razem może dać nawet zwycięstwo. No ale plan się nie ziścił, chociaż warunki do odniesienia triumfu były. Al-Mar w pierwszej połowie miał bowiem więcej sytuacji podbramkowych i zdołał nawet objąć prowadzenie. Ale pod koniec tej części gry, w bardzo głupi sposób je stracił. Nie może być tak, że piłka zagrana od bramkarza przechodzi całe boisko i trafia do napastnika rywali, który odwraca się z nią w kierunku bramki i zdobywa gola. A tak właśnie było w tym przypadku. To trafienie w dużej mierze odmieniło losy spotkania, bo w drugiej połowie zawodnicy z Duczek byli już dużo pewniejsi w swojej grze i to Błażej Kaim miał tym razem więcej pracy aniżeli jego vis-a-vis. Golkiper Al-Maru nie popisał się zresztą w 23 minucie, gdy tylko poprzeczka uratowała go po własnym błędzie. Ale już w 25 minucie nic mu nie pomogło, gdy rzut karny na gola zamienił Rafał Radomski. Tutaj należy wrzucić kamyczek do ogródka graczy Al-Maru, a konkretnie w kierunku Adriana Mariaka. Zupełnie niepotrzebnie zdecydował się on na próbę wybicia piłki spod nóg wspomnianego Rafała Radomskiego, bo rywal nic by z tej akcji nie zrobił, a tak skończyło się na faulu i prowadzeniu KroosDe. A że zespół Michała Wytrykusa bardzo rzadko wypuszcza z rąk mecz, który jest na styku, to i tutaj spodziewaliśmy się, że dowiezie trzy punkty do ostatniego gwizdka. I nie pomyliliśmy się – Kamil Melcher ładnym strzałem z dystansu w 31 minucie pokonał po raz trzeci bramkarza konkurentów i chociaż Al-Mar w końcówce spotkania przycisnął, to dopiero równo w akompaniamencie końcowej syreny zdołał zaliczyć trafienie kontaktowe i przegrał mecz w stosunku 2:3. Marcin Rychta był wściekły, bo zdawał sobie sprawę, że tutaj można było ugrać coś więcej. Czy na pewno? O ile pierwszą połowę faktycznie moglibyśmy zapisać na konto jego zespołu, to w drugiej KroosDe Team złapał swój rytm i zrobił to, co do niego należało. Ktoś powie, że wystarczyło, gdyby przegrani ograniczyli liczbę własnych błędów, ale to tylko gadanie. Piłka nożna to przecież właśnie gra błędów i Al-Mar tego wieczora popełnił ich o przynajmniej jeden za dużo.
I został nam deser. Przynajmniej w teorii, bo wiedzieliśmy, że starcie Offsidu z Progresso, choć to zespoły o dużych możliwościach, to raczej nie zaproponują nam piłkarskiej uczty, a raczej twardy bój i walkę o każdą piłkę. A ponieważ tak przypuszczaliśmy, to też nie byliśmy rozczarowani tym, co zobaczyliśmy. Faktycznie – obydwa zespoły stoczyły bardzo fizyczną walkę, aczkolwiek wyobrażamy sobie, że to i tak jest nic w porównaniu do tego, gdyby na parkiecie pojawili się bracia Tyburscy. Ostatecznie ich nie było, co na pewno zabrało pewne opcje przybyszom z Radzymina. I to było widać, bo początek tego spotkania to zdecydowana dominacja Offsidu, który jednak nie wykorzystał kilku bardzo dobrych okazji i został za to ukarany w 13 minucie przez Bartka Balcera. Progresso po tym trafieniu kontynuowało swoją taktykę i przez długi okres skutecznie wybijało z uderzenia przeciwników. Ale tuż przed przerwą doszło do zamieszania w polu karnym zespołu Adriana Płócienniczaka, po którym piłkę lecącą do bramki odbił ręką Arek Pisarek. Sędziowie nie mieli wyjścia – ukarali go czerwoną kartką, a gola z rzutu karnego zdobył Damian Gałązka. Przed Offsidem otworzyła się więc autostrada do zwycięstwa, bo miał on do dyspozycji pięć minut bezwzględnej przewagi liczebnej. Ale rozegrał ją fatalnie. Na początku drugiej połowy dał sobie wbić bramkę i dopiero pod sam koniec kary, inteligencja Kamila Tlagi pozwoliła mu wyrównać losy pojedynku. Ta praca w defensywie na pewno jednak sporo kosztowała Progresso, chociaż zmęczeniem nie tłumaczylibyśmy tego, co stało się w 28 minucie. A właśnie wtedy padł kluczowy gol w tym starciu. Łukasz Bestry wyszedł zdecydowanie za daleko od swojej świątyni, nie miał komu zagrać, nabił piłką Marcina Jadczaka, a ta wturlała się do bramki i dała prowadzenie przeciwnikom. Gorszego scenariusza na utratę gola nie można było sobie wyobrazić. Przegrywający musieli w tym momencie zaryzykować i ich bardziej odważna zaczęła przynosić sytuacje, ale brakowało wykończenia. Z kolei Offside w 36 minucie zadał decydujący cios, który znowu był wynikiem złego rozegrania Progresso i po tej bramce zawodnicy w niebieskich koszulkach już się nie podnieśli. I mogą żałować, że tak to się skończyło, bo Offside – paradoksalnie - marnował okazje o wiele lepsze niż te, po których tego wieczora zdobywał swoje bramki. Oddajmy jednak drużynie z Wołomina, że w tym starciu wagi ciężkiej była trochę lepsza, aczkolwiek gdyby nie drobna pomoc drugiej strony przy golu na 3:2, to kto wie, jakby się to wszystko skończyło...
Skróty wszystkich spotkań pierwszej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!
UWAGA! Podczas streamu meczu Al-Mar - KroosDe Team, zbyt szybka wymiana baterii spowodowała uszkodzenie części pliku 2 połowy spotkania. Wyciągnęliśmy z niego tyle, ile się dało. Przepraszamy za "ucięcia" w najmniej odpowiednich chwilach czy brak synchronizacji między audio a video.