fot. © Google
Opis i magazyn 1.kolejki drugiej ligi!
Już na wstępie drugoligowych zmagań miejsca w czubie tabeli zajęły zespoły Gold-Dentu i Łabędzi, a więc najwięksi faworyci zaplecza elity. Ale jesteśmy bardzo daleko od stwierdzenia, że była to dla nich przysłowiowa bułka z masłem.
A prawdopodobnie najdłużej rozkręcającym się spotkaniem pierwszej kolejki drugiej ligi było to, które rozpoczęło środowe zmagania. Bad Boys stanęli w szranki ze StimaWell i o pierwszej połowie tego spotkania można powiedzieć, że się po prostu odbyła. Tempo nie powalało na kolana, aczkolwiek możemy to zrozumieć, bo zwłaszcza dla Złych Chłopców był to przecież spory przeskok po tym jak wskoczyli tutaj z poziomu czwartej ligi. Więcej spodziewaliśmy się po StimaWell, ale ten zespół również w pierwszej kolejności chciał nie popełnić błędu, a dopiero w drugiej pokusić się o to, by otworzyć swój dorobek strzelecki. Właśnie dlatego początkowo oglądaliśmy klasyczny „mecz walki” i tak jak zwykle w takich sytuacjach bywa – w sukurs jednej z ekip przyszedł stały fragment gry. W 24 minucie Kamil Śliwowski uderzył nie do obrony z rzutu wolnego i podopieczni Kacpra Kraszewskiego wyszli na prowadzenie. Ale to nie podłamało Bad Boys. Zawodnicy z Ostrówka nie dali odskoczyć rywalom, a w 30 minucie Daniel Woźniak zdobył fantastycznego gola, gdzie o wszystkim zdecydowało genialne przyjęcie piłki i zabranie się z nią w kierunku bramki. Jednak i w tym przypadku radość z trafienia nie trwała długo. Za chwilę faworyci wyszli na 2:1 po bramce Karola Szulima, a gwóźdź do trumny Złych Chłopców został wbity w 36 minucie. Sytuacja była bardzo ciekawa, bo wpierw okazję mieli Bad Boys, potem arbiter wskazał, że to właśnie im należy się aut, ale Michał Szczapa przyznał się, że to on jako ostatni dotknął piłkę, co Stima wykorzystała szybkim rozegraniem i bramką na 3:1. Ten wynik pozostał końcowym, co dla dawnego MK-BUDu oznaczało miłe wejście w nowy sezon. To dla nich nowość, bo poprzednie edycje zawsze rozpoczynali od porażki. Czy to może oznaczać, że faktycznie powalczą w tym sezonie o coś więcej? Zobaczymy. Natomiast co do Bad Boys, to oni chyba i tak mogą być zadowoleni ze swojej postawy. Okazało się bowiem, że ten przeskok który zaliczyli nie był dla nich tak bolesny, jak mogło się wydawać że będzie. Tym samym jesteśmy pewni, że to nie był pierwszy mecz, w którym napsuli krwi drugoligowym wyjadaczom, zwłaszcza że oni dużo lepiej grają, gdy do spotkania startują z pozycji underdoga. A w tym sezonie takich potyczek będą mieli pod dostatkiem.
Inauguracji czternastej edycji do udanych nie zaliczy także AGD Marking. Z jednej strony tego można się było spodziewać, bo drużyna ze Słupna nie dość, że straciła dwóch bardzo ważnych graczy, to nowych dopisała dosłownie kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem. I nie były to nazwiska szerzej znane nocnoligowej społeczności, tylko młody narybek z radzymińskiego Mazura, który dopiero za jakiś czas ma stanowić o sile zarówno tamtego klubu, jak i AGD. Być może ta mieszanka młodości z doświadczeniem, a więc z graczami którzy zostali w drużynie Markingu względem poprzedniego sezonu, za jakiś czas zacznie przynosić efekty. Ale ten proces trochę potrwa. W środę ekipa Marcina Markowicza nie sprostała AutoDelux, co jest oczywiście zapowiedzią trudnego sezonu, jaki ich czeka. Aczkolwiek daleko nam do totalnej krytyki przegranych tego starcia. Wynik 1:6 wygląda na dość srogą lekcję, lecz wszystko co się tutaj wydarzyło zdeterminowała jedna sytuacja. W 17 minucie pierwszej połowy, przy stanie 0:0 najpierw żółtą kartkę obejrzał Daniel Giera, a potem arbiter odesłał na ławkę kar Aleksego Baranowskiego. Grający w przewadze dwóch graczy AutoDelux wykorzystał okazję i najpierw zdobył pierwszego gola, a potem doszło do kuriozalnej sytuacji, w której Kacper Smoczyński w odstępie zaledwie minuty zanotował dwa trafienia samobójcze! To był ogromny pech tego młodego gracza, który starał się być wszędzie i właśnie ta bliska obecność źródła akcji spowodowała, że piłka niefortunnie się od niego odbijała i zaskakiwała Rafała Kreduszyńskiego. Do przerwy było więc już 3:0 i AutoDelux pozostało skutecznie kontrolować boiskowe poczynania. I oddajmy temu zespołowi, że wykazał się dużą rozwagą, rzadko dopuszczając do zagrożenia pod własną bramką, a jednocześnie będąc bardzo skutecznym pod świątynią konkurenta. W 29 minucie było już 5:0 i zawodnicy AGD zdawali sobie sprawę, co to oznacza. Ostatecznie stać ich było tylko na honorowe trafienie i widać gołym okiem, że po raz pierwszy od kilku dobrych lat, ich priorytety w Nocnej Lidze muszą się zmienić. Zawsze walczyli bowiem o awans i chociaż nie chcemy niczego przesądzać, to tym razem przyjdzie im raczej walczyć o zgoła odmienne cele. A AutoDelux? Ekipa Kacpra Pałki zagrała dojrzale, skutecznie i konsekwentnie, co może napawać optymizmem przed kolejnymi potyczkami. Zdajemy sobie jednak sprawę, że młodość ma swoje prawa i w ich przypadku nie można wykluczyć zarówno wzlotów, jak i upadków. Których będzie więcej – czas pokaże.
Z kolei o godzinie 21:30, czyli wtedy gdy zaczyna się nocnoligowy „prime time” na parkiet wybiegli przedstawiciele Łabędzi i Burgerów Nocą. Zacieraliśmy ręce na to spotkanie, bo tutaj o bramki byliśmy spokojni, a ponieważ zawodnicy obydwu ekip potrafią się też na boisku bawić, to liczyliśmy na fascynujący show. I chyba możemy czuć się ukontentowani, bo faktycznie zobaczyliśmy dynamiczną potyczkę, w której sporo się działo i praktycznie nie było widać różnicy, że Burgery jeszcze niedawno grały w trzeciej lidze, a Łabędzie w pierwszej. Już początek był zaskakujący, bo ekipa Arka Daleckiego nie oddała inicjatywy konkurentom a w 12 minucie objęła prowadzenie za sprawą Mateusza Grochowskiego. Potem mogło być jeszcze lepiej, gdy na dwie minuty boisko musiał opuścić Marcin Czesuch, ale Burgerom nie udało się podwyższyć prowadzenia, przez co za chwilę spotkała ich sroga kara. W 17 minucie pecha doświadcza ich zawodnik Piotrek Wojciechowski, który naciskany przez Rafała Raczkowskiego, pokonuje własnego bramkarza i mamy remis. A lada moment robi się 2:1 dla Łabędzi. Bramkarz Burgerów, który czasami pomagał kolegom w rozegraniu akcji, zdecydował się na strzał, ale był on na tyle lekki, że Mateusz Perzanowski złapał piłkę a następnie dalekim wykopem umieścił ją w siatce. Mylił się jednak ten kto sądził, że to początek ucieczki Łabędzi. Na początku drugiej połowy przypomina o sobie Patryk Czajka, mijając jak tyczki rywali i znajdując sposób na golkipera Detoxu. Ale to, co mimo wszystko z dość dużym trudem wywalczała ferajna Arka Daleckiego z przodu, traciła w banalny sposób z tyłu. Nie minęła bowiem minuta od wyrównania, a zaraz znowu trzeba było gonić wynik, po trafieniu Rafała Raczkowskiego. I na tego gola Burgery długo nie mogły znaleźć odpowiedzi. Z kolei po stronie Łabędzi wyszło doświadczenie, bo nawet jeśli nie był to wielki mecz w ich wykonaniu, to w końcówce udało się podwyższyć stan posiadania, co było przede wszystkim zasługą Rafała Raczkowskiego, który co nie uderzał na bramkę, to cieszył się z gola. Ostatecznie spadkowicze z pierwszej ligi wygrali 6:3, a ich zadowolone twarzy po finałowej syrenie mówiły, że to naprawdę nie był spacerek. Burgery pokazały się bowiem z dobrej strony, chociaż do pełni szczęścia zabrakło tego, by wspomóc Patryka Czajkę w ofensywie. W tamtym sezonie, nawet jeśli to on pozostawał największą armatą drużyny, to miał jednak większe wsparcie ze strony partnerów. A przeciwko Łabędziom nie wygra się spotkania w pojedynkę. Ale i tak debiut w drugiej lidze Mięsożernych oceniamy pozytywnie. Zwłaszcza na tle drużyny, która nie ukrywa, że za rok chce być już tam, skąd tutaj trafiła.
A ciekawe jakie cele przyświecają Ryńskim i N-BUDowi? Z jednej strony – nikt ich raczej nie stawia w gronie drużyn, które mogą się liczyć w walce o awans, ale z drugiej – czego im niby brakuje? Są tutaj zawodnicy o określonej jakości, kilka wartościowych wyników udało im się na przestrzeni ostatnich sezonów osiągnąć, więc nawet jeśli sami przedstawiciele tych ekip są raczej ostrożni w swoich przewidywaniach, to nie wykluczamy, że przynajmniej jedna z tych drużyn namiesza w górnej połowie tabeli. Problem w tym, że ich bezpośrednia potyczka nie przyniosła nam odpowiedzi, która z nich to może być. Skończyła się ona bowiem remisem, będącym już z perspektywy czasu sprawiedliwym rozstrzygnięciem. W pierwszej połowie bardziej podobali nam się Ryńscy. To oni mieli więcej z gry, wyglądało to, jakby bardziej im zależało, ale paradoksalnie to N-BUD otworzył tutaj wynik. I z kolei do niego należała końcówka premierowej części spotkania, gdzie mogło zrobić się nawet 2:0, a wtedy Ryńscy mieliby problem. Druga odsłona rozpoczęła się od mocnego uderzenia przegrywających. W 56 sekundzie dzieje się rzecz rzadko spotykana na hali – podanie z rzutu rożnego, bezpośredni strzał na bramkę i gol! Asystę zalicza Grzesiek Pański, a gola zdobywa Łukasz Banaszek. Od tego momentu mecz nabiera tempa. I naprawdę nie sposób przewidzieć, kto przechyli szalę sukcesu na swoją stronę. W 24 minucie żółtą kartkę ogląda Przemek Smoczyński, lecz N-BUD nie wykorzystuje liczebnej przewagi. Potem obydwie ekipy zaliczają trafienie w słupek, z kolei w końcówce Ryńscy podejmują chyba za duże ryzyko i o mało co, nie kończy się to katastrofą. Tak bardzo chcieli tutaj wygrać, że według nas niepotrzebnie angażowali nawet własnego bramkarza do rozgrywania. Zaczęły się pojawiać błędy, a często o skuteczności ich podań decydowały milimetry, a przecież gdyby piłka padła łupem graczy w biało-niebieskich koszulkach, to bramka byłaby pusta. Na ich szczęście cyfra „1” po stronie strat pozostała obowiązującą, natomiast w jednej z ostatnich akcji spotkania Deweloperzy mieli jedną okazję, ale Kamil Ryński chyba powinien podawać zamiast strzelać i suma sumarum drużyny podzieliły się punktami. Prawda o tym starciu jest taka, że bardziej zapamiętamy je z użycia VARu (więcej info TUTAJ), niż z samych okoliczności czysto piłkarskich. Remis nikogo też nie skrzywdził i dopiero za jakiś czas się okaże, czy ten punkt obydwu ekipom na coś się przyda, czy będą z czasem sobie wyrzucały, że jednak należało tutaj postarać się bardziej.
Z kolei o tym, jak dużo ciekawsze może być spotkanie, gdzie też padło niewiele bramek, przekonaliśmy się w konfrontacji Gold-Dentu z Namiotowo. Ci drudzy byli skazywani tutaj na pożarcie. I żadne tłumaczenia, że przecież mają wielu dobrych graczy, pewnie nikogo nie przekonały, by w razie możliwości obstawienia tego spotkania u bukmachera, postawić na zwycięstwo „gości” lub nawet remis. Zresztą – przecież gdy część ekipy obecnego Gold-Dentu jeszcze jako Marcova grała z tym rywalem w poprzednim sezonie, to rozbiła go w pył. Na jakiej podstawie mieliśmy więc sądzić, że Maciek Błaszczyk i spółka nie przegrają tutaj z kretesem? No ale za to właśnie kochamy piłkę nożną. Bo chociaż finalnie i tak mecz wygrali ci, którym niemal wszyscy dopisywali całą pulę przed pierwszym gwizdkiem, to jednak Dentyści musieli się naprawdę mocno natrudzić, by swój cel osiągnąć. I to mimo tego, że wszystko zaczęło się dla nich zgodnie z planem – już w 4 minucie zespół Przemka Tucina wyszedł na prowadzenie i spodziewaliśmy się, że to początek końca nadziei reprezentantów Namiotowo. Ale ci mieli inne plany. Grali twardo, nieustępliwie, ambitnie i nie dość, że po pierwszej połowie remisowali, to mogli nawet prowadzić! W końcówce tej części gry mieli bowiem dwie wyborne okazje, by wynik brzmiał 2:1, ale najpierw obili dwa słupki w jednym strzale, a potem Adrian Dalba zmarnował koronkowo wypracowaną akcję przez współpartnerów. A z takim rywalem jak Gold-Dent, trzeba wykorzystywać to czym się dysponuje. W przeciwnym razie kończy się porażką, bo w drugiej połowie zawodnicy w żółtych koszulkach wrócili do głosu, znów objęli prowadzenie, a gdy w 31 minucie jeszcze je zwiększyli, to chyba wszyscy mieliśmy świadomość, że cudu tutaj nie będzie. I pewnie w szatni dawnego NzP umiarkowany optymizm mieszał się z niedosytem. Bo zagrali dobrze, nie przestraszyli się ligowego hegemona i udowodnili przede wszystkim sobie, że na tym poziomie rozgrywkowym nikogo nie muszą się obawiać. Ale przy odrobinie szczęścia można było pokusić się o coś więcej niż honorowa porażka. Teraz ich zadaniem będzie, aby nie zejść poniżej poziomu który zaprezentowali w środę. Co zaś się tyczy Gold-Dentu, to widać że nie wszystkie trybiki jeszcze się zazębiają. Do tego potrzeba trochę czasu, ale jest w czym tutaj rzeźbić. I może nawet lepiej się stało, że ten pierwszy mecz wcale nie był dla nich taki łatwy. Ich dążenie do perfekcji będzie bowiem jeszcze bardziej intensywne, a i reszcie drugoligowej stawki da nadzieję, że Gold-Dent to jednak ludzie i im też można się postawić.
Skróty wszystkich spotkań drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!