fot. © Google
Opis i magazyn 2.kolejki drugiej ligi!
Druga liga trzyma poziom względem tego, co zespoły z tej klasy rozgrywkowej pokazały tydzień wcześniej. Widać to również po tabeli – na tym poziomie jest bowiem najmniej ekip, które jeszcze nie otworzyły swojego dorobku punktowego.
Na debiutanckie punkty poczekać muszą jeszcze Bad Boys. Nie stanowi to jednak wielkiego zaskoczenia, bo Złym Chłopcom przyszło się teraz zmierzyć z Gold-Dentem i pytanie nie brzmiało CZY, ale ILE tutaj przegrają. Jasnym było, że dużo bardziej doświadczona ekipa Dentystów tego spotkania z rąk nie wypuści, ale musimy oddać drużynie z Ostrówka, że chociaż była tutaj skazywana na klęskę, to wcale łatwym kąskiem się nie okazała. Zwłaszcza początek spotkania w jej wykonaniu był naprawdę dobry, bo chociaż to rywale szybko rozpoczęli tutaj strzelanie, to potem Bad Boys mieli przynajmniej trzy szanse, by błyskawicznie doprowadzić do remisu. Ale niestety – najpierw trafili w słupek, potem nie wykorzystali pustej bramki po stronie Gold-Dentu, aż wreszcie zmarnowali kolejną 100% okazję i jak można się było spodziewać – zostali za to skarceni. Za chwilę zrobiło się z ich perspektywy już 0:2, a potem stracili jeszcze bramkę, gdy grali w liczebnej przewadze. Do przerwy przegrywali już 0:4, ale mimo wszystko nadal starali się grać swoją piłkę, wiedzieli że nie ma tutaj sensu czegokolwiek zmieniać, bo rywali byli już nie do doścignięcia, a gdyby się odsłonili, to mogłoby się to skończyć totalnym pogromem. Aż wreszcie przy stanie 0:5 udało im się zdobyć honorowe trafienie w tym meczu, na które zresztą zasłużyli. Gold-Dent co prawda nie forsował zbytnio tempa, przeprowadzał dużo zmian i widać było, że zdaje sobie sprawę iż nie grozi mu tutaj żadna krzywda. I dopiero pod koniec meczu udało mu się przechylić losy drugiej połowy na swoją stronę, tę część spotkania wygrywając 2:1, a cały mecz 6:1. Tego należało się spodziewać, ale młoda drużyna z Ostrówka pozostawiła po sobie naprawdę dobre wrażenie. Nie przestraszyła się przeciwnika, nie oddała mu pola i wydaje nam się, że do domów udała się z przeświadczeniem, że dała z siebie wszystko. Gold-Dent zrobił z kolei swoje. Możemy domniemywać, że gdyby zaszła taka potrzeba, to podkręciłaby tempo i wygrał wyżej, chociaż to tylko dywagacje. Na pewno tej ekipie nie będzie grało się w drugiej lidze łatwo, bo nikt się w starciu z nimi nie otworzy i jeśli szybko nie uda im się "napocząć" przeciwnika, to kolejne potyczki będą stanowiły swoisty test ich cierpliwości. Ale najważniejsze, że na razie wszystko idzie zgodnie z planem.
A tak jak mogliśmy domniemywać, że Dentyści zapunktują za trzy przeciwko Złym Chłopcom, tak byliśmy praktycznie pewni, że konfrontacja Namiotowo ze StimaWell zakręci się gdzieś wokół remisu. Już w poprzednim sezonie mecz tych ekip przyniósł naprawdę mnóstwo emocji, a Stima wygrała ostatecznie 4:3, z kolei przed dwoma laty padł remis 5:5. I teraz także skończyło się tutaj podziałem punktów i jest to zasłużona konsekwencja tego, co widzieliśmy na boisku. Co nie znaczy, że obydwie strony nie mogą się czuć takim obrotem spraw rozczarowane, albowiem jedni i drudzy mieli tutaj okazję, by przechylić szalę na swoją stronę. Wszystko co najciekawsze rozegrało się tutaj w drugiej połowie. Przy stanie 1:1 StimaWell wyprowadza zabójczą kontrę, którą puentuje Kamil Śliwowski i dawny MK-BUD po raz drugi w tym spotkaniu wychodzi na prowadzenie. W 26 minucie ekipa Kacpra Kraszewskiego dochodzi do sytuacji dwóch na bramkarza, ale autor poprzedniego gola rozwiązuje ją najgorzej jak tylko można i nie dość że nie podaje do dobrze ustawionego kolegi, to nawet nie oddaje strzału i sytuację zażegnuje Michał Dudek. W 31 minucie kolejna okazja dla Stimy, tym razem po żółtej kartce dla Adriana Dalby. Ale i tych okoliczności gracze w czarnych koszulkach nie potrafią zamienić na decydujące trafienie. Potem dochodzi do głosu zespół Maćka Błaszczyka. Konsekwencją tego jest trafienie Michała Dudka, który potwierdził, że jeśli chodzi o siłę uderzenia wśród bramkarzy, to jest w tej kategorii niedościgniony. Emocje zaczynają sięgać zenitu. Za chwilę Namiotowo staje się beneficjentem decyzji sędziego o usunięciu na dwie minuty Daniela Wichra. StimaWell ostatni akt spotkania rozgrywa więc grając o jednego mniej, ale paradoksalnie – dysponuje niezłą okazją, by w samej końcówce strzelić złotego gola. Ostatecznie jej nie wykorzystuje i pozostaje mu wybronić ostatnich kilkanaście sekund tego spotkania. To nie jest proste, bo Namiotowo napiera i ma nawet jedną bardzo dogodną okazję na wagę trzech punktów, ale Krystian Matulka nie daje się pokonać. Potem swoje robią już nerwy. Zawodnicy dawnego JSJ źle rozgrywają rzuty rożne, po których nie udaje im się stworzyć zagrożenia pod bramką konkurenta i mecz kończy się remisem. Według nas zasłużonym, bo to był dobry mecz, którzy trzymał w napięciu aż do końcowej syreny i byłoby szkoda, gdyby jedna z ekip nie dostała za niego punktu. Wydaje się, że kluczem do zwycięstwa było tutaj wyjście na dwubramkowe prowadzenie. I chociaż to StimaWell był tego bliższy, to w obliczu wydarzeń w ostatnich sekundach, obydwa zespoły to jedno "oczko" muszą potraktować w ten sam sposób. Czyli że dobry i remis, bo granica między nim a porażką była tutaj wyjątkowo cienka.
Blisko podziału punktów było również w rywalizacji Ryńskich z Łabędziami. Aczkolwiek tutaj scenariusz spotkania był zupełnie inny niż w starciu powyżej. W pewnym momencie nic bowiem nie wskazywało, że finisz tego meczu przyniesie nam tyle emocji, bo świetnie dysponowani Ryńscy jeszcze w 32 minucie prowadzili tutaj aż 5:2. Ogólnie ten stan trzeba uznać za coś, co przed rozpoczęciem meczu wydawało się mało prawdopodobne. Owszem – Deweloperzy nieźle zagrali z N-BUDem, ale nie przypuszczalibyśmy, że postawią się faworyzowanej ekipie Maćka Pietrzyka. Tymczasem spotkała nas niespodzianka. Ryńscy od samego początku meczu grali bardzo konsekwentnie, w dość łatwy sposób pozbawiali atutów przeciwnika, który z kolei w ogóle nie mógł się w tym spotkaniu odnaleźć. Zespół z Sulejówka grał trochę jakby na zwolnionych obrotach i co prawda wiedzieliśmy, że tak słabo nie mogą się prezentować przez całe spotkanie, ale minuty uciekały a oni nadal nie mieli pomysłu na Ryńskich. W ich grze brakowało tego polotu, tej fantazji którą wielokrotnie się zachwycaliśmy, jednakże w drugiej części finałowej odsłony wrócili do tego spotkania. Sygnał do ataku przy stanie 2:5 dał Marcin Czesuch, aczkolwiek ten gol padł w trochę kontrowersyjnych okolicznościach, gdy na parkiecie leżał jeden z zawodników Ryńskich. Sędzia nie przerwał jednak gry, zawodnik Łabędzi oddał strzał, a piłka przełamała palce Kamila Woszczyka i wpadła do siatki. Po tym trafieniu ekipa goniąca nabrała wiatru w żagle. Przypomniał o sobie Adrian Raczkowski, który w krótkim odstępie czasu zanotował dwie efektowne bramki i na cztery minuty przed końcem wynik brzmiał 5:5! Domyślamy się, że w głowach zawodników Ryńskich pojawiła się myśl, że oni już kiedyś jedno spotkanie w podobnych okolicznościach przegrali. Wówczas najpierw dogoniła, a potem przegoniła ich Marcova i tutaj także wydawało się, że nawet remisu nie uda im się utrzymać. Uratowała ich jednak zimna krew Grześka Pańskiego. W przedostatniej minucie ten zawodnik znalazł się w dogodnej sytuacji i pokonał Mateusza Perzanowskiego. Łabędzie rzuciły wtedy wszystko na jedną kartę, jako lotny bramkarz pojawił się Przemek Laskowski, ale mimo jednej bardzo dobrej okazji do wyrównania, wynik 6:5 poszedł w świat. I śmiało możemy to nazwać małą sensacją. Deweloperzy nie byli tutaj stawiani w roli faworytów, ale gdy tak oglądamy ich grę, to wydaje nam się, że oni w końcu uznali, iż rola statystów w drugoligowym środowisku przestała ich interesować. Że mają potencjał, by w końcu powalczyć o coś więcej. I na razie wygląda to bardzo dobrze, a takie zwycięstwa jak to jeszcze dodatkowo ich nakręcą. Co do Łabędzi, to niestety ale niezła gra przez niecałe 10 minut to za mało. Przespana pierwsza połowa, przespany początek drugiej i mimo że pojawiła się szansa na punkty, to nawet remisu nie udało się wywalczyć. Ale może to i lepiej, bo gdyby skończyło się podziałem punktów czy zwycięstwem, to zakłamałoby to obraz postawy tej ekipy. A tak to może chłopaki wezmą się w garść, zwłaszcza że margines błędu wykorzystali w tym sezonie wyjątkowo szybko.
Serię spotkań na dobrym poziomie, gdzie do samego końca nie było jasne, kto po końcowym gwizdku będzie zadowolony a kto rozgoryczony, postanowili kontynuować przedstawiciele AGD Marking i N-BUDu. Ci pierwsi zamierzali przede wszystkim zrehabilitować się za bolesną wpadkę z AutoDelux, bo porażka 1:6 stanowiła na pewno bolesny cios dla zespołu, który co roku bił się o elitę. N-BUD po inauguracji także liczył na więcej, ale dorobkiem czterech punktów po dwóch kolejkach także by nie pogardził. Jednak rzeczywistość dla obozu Marcina Zaremby okazała się brutalna. Niewykluczone, że gdyby miejscowi zmierzyli się z AGD w pierwszej serii, to by to spotkanie wygrali. Natomiast widać było po rywalach, że wyciągnęli oni wnioski po tym, co zaprezentowali ostatnio i w pełni udało im się wyprać plamę, jaką dali przeciwko AutoDelux. I nie mówimy tutaj nawet o tym, że ostatecznie wygrali z N-BUDem, ale przede wszystkim pod względem piłkarskim zaprezentowali się dużo lepiej. Sam mecz był z kolei bardzo, bardzo wyrównany. Dość powiedzieć, że żadnej z drużyn nie udało się wyjść na więcej niż jednobramkowe prowadzenie i też nie było nawet za bardzo takiej okazji. Potyczka ta przebiegała bowiem według schematu, że gdy którejś z ekip udawało się osiągnąć jednobramkowy bufor bezpieczeństwa, to natychmiast przychodziła odpowiedź od przeciwników. Wystarczy spojrzeć na drugą połowę tego meczu. Najpierw gola na 2:1 dla zawodników ze Słupna zdobywa Marcin Pszczółkowski, ale już praktycznie w następnej akcji jest remis. Potem trafienie zapisuje na swoje konto Czarek Zaboklicki, ale Marcin Pszczółkowski nie odpuszcza i lada moment losy spotkania znów się wyrównują. I właśnie wtedy rozpoczął się kluczowy moment tego pojedynku. N-BUD dysponuje bowiem dwiema bardzo dogodnymi okazjami, po których Marking ratuje się dość szczęśliwie, po czym w 37 minucie AGD wyprowadza znakomitą kontrę, gdzie piękną asystę zalicza Marcin Pszczółkowski, a do świątyni Bartka Muszyńskiego piłkę pakuje Mariusz Rutkowski. Miejscowi grali jednak do końca i na kilkadziesiąt sekund przed finałem mogli tutaj uratować jeden punkt, ale ich piłkę meczową obronił Rafał Kreduszyński i spotkanie zamknęło się na wyniku 4:3. Ale triumfatorzy chyba się tutaj nie obrażą, jeżeli napiszemy, że remis w sposób najbardziej wiarygodny oddałby przebieg boiskowej rywalizacji. Tutaj nie było lepszego, nie było gorszego i po prostu zadecydował element szczęścia. Być może tym języczkiem u wagi był Marcin Pszczółkowski, bo to był gracz, który potrafił zrobić coś z niczego. Po stronie N-BUDu kogoś takiego zabrakło, a swoje zrobiła też nieskuteczność. Mimo to zespół z Zielonki wcale nie jest intruzem w drugiej lidze i gdy wróci do niego szczęście, to szybko zacznie gromadzić punkty. Marking też udowodnił, że przekreślanie go po pierwszym meczu było błędem. Ta drużyna żyje i ma się dobrze. A to że może nie jest stawiana w roli głównych faworytów do awansu, paradoksalnie może jej tylko wyjść na dobre.
A po pokonaniu właśnie Markingu, chrapkę na drugie ligowe zwycięstwo mieli zawodnicy AutoDelux. Na pewno stać ich było, by słowa zamienić w czyn, aczkolwiek Burgery Nocą niczego nie zamierzały im ułatwiać. Ta ekipa dość szybko znalazła się w mało komfortowej sytuacji, bo po porażce z Łabędziami znalazła się nisko w ligowej hierarchii i nie chciała, by taki stan potrwał dłużej. Przeciwko Łabędziom gra Burgerów wcale nie wyglądała źle, więc zakładając że Arek Dalecki i spółka jakieś wnioski wyciągnęli, to wcale nie stali na straconej pozycji przeciwko młodym zawodnikom Wichru Kobyłka. No i w dużej mierze to się potwierdziło. Stoimy wręcz na stanowisku, że Burgery zagrały w sposób zbliżony do tego co siedem dni wcześniej i nawet przegrały w niemal bliźniaczych okolicznościach. Tam również prowadzili, potem przegrywali 1:2, udało im się wyrównać i mniej więcej od tego momentu ich gra się posypała. Zerknijmy więc na przebieg ich potyczki z AutoDelux, a zobaczymy, że mamy niemal kopię tego scenariusza. Znów bardzo wyrównana pierwsza połowa, potem gorszy początek drugiej, ale jednak udaje się doprowadzić do stanu 2:2, aż wreszcie dochodzi do sytuacji, w której temu zespołowi jakby na chwilę odcięło prąd. To był naprawdę bardzo krótki moment, nieco ponad dwie minuty, ale wystarczyło, by dorobek całego spotkania został przekreślony. Ekipa AutoDelux perfekcyjnie bowiem wykorzystała tę niemrawość zespołu przeciwnego i potrzebowała ledwie 120 sekund, by ze stanu 2:2 zrobić 5:2. Przyjemnie się patrzyło nie tylko na ładne gole zdobywane przez późniejszych triumfatorów, ale też ich radość. Widać, że to jest zespół nie tylko na boisku, ale i poza nim. W ogóle był to mecz, gdzie efektownych trafień nie brakowało i także po golu Mateusza Grochowskiego z Burgerów ręce same składały się do oklasków. No ale marne to pocieszenie dla przegranych. Ich problem jest złożony. Bo nie dość, że tylu goli co przed rokiem nie zdobywa Patryk Czajka, to i obrona nie funkcjonuje jak wcześniej. Wiadomo, że na tym poziomie grają lepsi zawodnicy niż w trzeciej lidze, ale defensywa tej ekipy zostawia po prostu za dużo miejsca napastnikom przeciwnika. Tutaj wszystko trzeba kontrolować z bliska, bo jeśli nie wywrze się presji, to taka ekipa jak AutoDelux wykorzysta to bezlitośnie. Tak też się stało, jednak wierzymy, że zła karta w przypadku beniaminka drugiej ligi szybko się odwróci. A czy triumfatorzy będą kontynuowali swój zwycięski marsz? Na razie wygląda to optymistycznie, zwłaszcza że w tamtym sezonie mecze na styku rzadko rozstrzygali na swoją korzyść. Wynikało to także z dużo mniejszej pewności siebie. Teraz to jakby zupełnie inna ekipa, która rośnie z każdym kolejnym zwycięstwem. A skoro tak, to im dalej w las, tym trudniej będzie ją powstrzymać.
Skróty wszystkich spotkań drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!