fot. © Google
Opis i magazyn 1.kolejki drugiej ligi!
Ciężko byłoby przewidzieć tabelę 2.ligi po premierowych pięciu spotkaniach nowego sezonu. Podobnie jak poszczególne wyniki, gdzie zwłaszcza zespoły z długim stażem trochę się nie popisały.
Jedną z największych niespodzianek całej pierwszej kolejki była porażka ekipy Auto-Delux. Akurat my sugerowaliśmy, że dopisywanie w ciemno trzech punktów teamowi Kacpra Pałki przeciwko Klimag jest ryzykowne, no ale nie przypuszczaliśmy, że ta drużyna będzie tak daleko od zgarnięcia całej puli. Chociaż to wszystko mogło się dla zawodników kobyłkowskiego Wichru skończyć inaczej, bo pierwsza połowa w ich wykonaniu była niezła. Nie dość, że objęli prowadzenie po strzale bezpośrednio z rzutu wolnego Patryka Dybowskiego, to przy stanie 1:0 mieli sytuację sam na sam z bramkarzem. I mało tego, że jej nie wykorzystali, to za chwilę popełnili fatalny błąd w obronie i doszło do remisu. Tuż przed przerwą Delux znowu dysponowali "setką" i aż trudno uwierzyć w jaki sposób Remek Muszyński z najbliższej odległości nie wpakował piłki do siatki. A przeciwko byłym graczom Multi-Mediki nie można grać tak nonszalancko. Wiedzieliśmy, że jeśli mecz będzie na styku, to ich doświadczenie może zrobić swoje i tak też się stało. Bardzo dobre zawody rozgrywał Michał Szubka i to on był autorem bramki na 2:1, a gdyby nieszczęść Auto-Delux było mało, to w 29 minucie rykoszet po strzale Michała Antczaka zaskoczył Adriana Skorupkę i już wtedy wiedzieliśmy, że na naszych oczach pisze się niespodziewane rozstrzygnięcie. Przegrywający nie mieli pomysłu, jak wrócić do tego spotkania, a przesuwając ciężar gry na połowę przeciwnika, coraz mocniej się odsłaniali, co mogło się skończyć tylko w jeden sposób. Klimag punktował rywali niemiłosiernie i ostatecznie dał im lekcję pokory w stosunku 5:1. Nie będziemy się znęcać nad przegranymi, natomiast gdyby skonfrontować ich plany gry w 1.lidze, po tym co zaprezentowali w tym spotkaniu, to nie mamy już żadnych złudzeń, że dobrze zrobiliśmy, aby jednak pozostawić ich na zapleczu elity. To jeszcze młodzi zawodnicy, którzy mają ogromne ambicje, ale jak widać – one nie zawsze idą w parze z dyspozycją dnia. No i trochę to wygląda tak, jakby na każdy mecz mieli tylko plan A – a gdy coś idzie nie tak, to nie potrafią nic w swojej grze zmienić. I taki Klimag, gdzie nie brakuje zawodników, którzy w naszej lidze grają od wielu lat, po prostu bezlitośnie to wykorzystał. A pomyśleć, że podopiecznym Krzyśka Rozbickiego bardzo zależało na tym, aby swoją nową przygodę w NLH zacząć od czwartej ligi. Jak widać my mamy większą wiarę w nich, niż oni sami, bo od razu pisaliśmy im, że spokojnie sobie tutaj poradzą. A skoro pokonali zespół, który miał się bić o awans, to strach pomyśleć, co będzie dalej.
A jeżeli falstartem nazwiemy to, co w środę zrobiło Auto-Delux, to jak określić postawę Burgerów Nocą z AGD Marking? Chyba wszyscy jesteśmy w szoku, bo zakładaliśmy tutaj każdy scenariusz, tym bardziej, że nie znaliśmy potencjału AGD (ten zespół wysłał nam pełny skład dopiero wczoraj), no ale takiej masakry nie sposób było przewidzieć. A pomyśleć, że ta drużyna miała ludzi i co więcej – spotkanie rozpoczęła od prowadzenia, gdy gola zdobył Patryk Czajka. Ba! W 11 minucie mogło być nawet 2:0, lecz AGD wyratowało się, wybijając piłkę z linii bramkowej. Wtedy naprawdę nikt nie mógł przypuszczać, że za chwilę dojdzie do rzezi. A wszystko zaczęło się w 13 minucie – wówczas bramkę wyrównującą zainkasował Daniel Giera i to on był liderem swojego zespołu. Świetnie spisywał się też nieznany nam wcześniej Maciek Roguski i bramki tych dwóch zawodników spowodowały, że w 18 minucie było już 4:1 dla Markingu. Trochę naiwnie oczekiwaliśmy momentu, w którym Burgery się obudzą i wezmą w garść, lecz nic takiego nie następowało. A rywale grali swoje. Zupełnie wyłączyli z gry napastników przeciwnika, a sami co i rusz wychodzili z groźnymi kontrami, które kończyli bramkami. Burgery tylko stały i patrzyły. Wielka szkoda, że zabrakło tutaj kogoś takiego jak Arek Dalecki. Być może on trochę pobudziłby do gry swoich podopiecznych. Może nawet jakimś faulem, jakimś ostrzejszym wejściem, żeby w jakiś sposób ocucić drużynę, która wydawała się pogodzona z losem i nie miała w sobie jakiejkolwiek werwy. A końcówka spotkania to po prostu kompromitacja graczy w czarnych koszulkach, którzy pozostawiali swojego bramkarza na pożarcie, gdy ten musiał sobie radzić z dwoma, a czasami nawet z trzema zawodnikami rywala. Nic dziwnego, że w 39 minucie pękła dwucyfrówka, ale Mięsożernych w ogóle nie było nam szkoda. Dostali to na co zasłużyli i nadal nie możemy wyjść ze zdumienia, że dysponując tyloma naprawdę klasowymi zawodnikami, można tak dostać po czterech literach. Dobrze, że ten mecz nie był puszczany na żywo, bo telewizor Arka Daleckiego mógłby ucierpieć. W kolejną środę oni mają wręcz obowiązek, by pokazać zupełnie inną grę i inne zaangażowanie, bo tę plamę trzeba zmyć jak najszybciej. Natomiast AGD Marking musimy zwrócić honor. Groteskowo wygląda nasz typ z zapowiedzi, gdzie stawialiśmy na ich porażkę. Ale nie znaliśmy potencjału obozu Marcina Markowicza, natomiast dziś już wiemy, że to znowu będzie drużyna walcząca o awans. I możemy jej tylko życzyć, by znowu nie skończyło się tak jak zwykle.
Po jednostronnej potyczce, jaką przyszło nam oglądać od 20:50, mieliśmy nadzieję, że batalia między Ryńskimi a Zabrodziaczkiem spowoduje, iż na nowo wrócimy na maksymalny poziom swojej koncentracji. No i uprzedzając wypadki – nie zawiedliśmy się. Mimo, że Zabrodziaczek rozpoczynał tym spotkaniem swoją oficjalną przygodę w NLH i przez długi czas widać było tę debiutancką tremę, to tak jak się spodziewaliśmy – dał radę. A okoliczności były niełatwe, bo Ryńscy to ekipa dobrze zgrana, grająca kompaktowo i która w środę bardzo długo prezentowała żelazną konsekwencję, co pozwalało myśleć, że to spotkanie zapisze na swoje konto. Pierwsza połowa skończyła się remisem 1:1, a ponieważ gol wyrównujący dla Zabrodziaczka padł dopiero w ostatnim kontakcie z piłką przed upływem regulaminowego czasu gry, to można było zaryzykować stwierdzenie, że druga połowa będzie należała do ekipy Darka Wiąckiewicza. I niewykluczone, że sami zawodnicy tej ekipy też tak myśleli, bo chwila nieuwagi kosztowała ich utratę dwóch goli na przestrzeni zaledwie 60 sekund! Najpierw bramkę zdobył Grzesiek Pański, a potem prosty błąd w obronie wykorzystał Sebastian Ryński i byliśmy skłonni podpisać się pod stwierdzeniem, że Deweloperzy przynajmniej tego meczu nie przegrają. Zabrodziaczek wyrwał nam jednak ten papier z dłoni. Sygnał do ataku grał bardzo aktywny Piotrek Połodziuk, który w 28 minucie również skorzystał na niedogadaniu w formacji obronnej rywali i zanotował trafienie kontaktowe. Potem tętno graczy w białych strojach znów podskoczyło, bo dwukrotnie zerwali się ze stryczka, gdy Ryńscy mieli wpierw na nodze, a potem na głowie piłkę na 4:2. Opatrzność czuwała jednak nad beniaminkiem, co potwierdziła także kolejna sytuacja. W 32 minucie strzał z dystansu zdecydował się Dawid Skwara i ku uciesze samego zainteresowanego oraz reszty kolegów – piłka znalazła wąski korytarz do bramki i mieliśmy remis. Ryńskim zaczął się palić grunt pod nogami, z kolei ich rywale byli napędzeni i nie dali się wypchnąć z obranego kursu na zwycięstwo. Dodatkowo ekipę z Marek dopadł pech. W 36 minucie niefortunne przedłużenie piłki głową przez Sebastiana Ryńskiego zaskoczyło Mariusza Kwiatkowskiego i zrobiło się 3:4. Lada moment również Mateusz Morawski zaliczył nieszczęśliwą interwencję i on także wpisał się na listę strzelców, tyle że w rubryce "gole samobójcze". Tej katastrofy nic już nie mogło powstrzymać, a żeby nie było wątpliwości, sprawę klepnął jeszcze najlepszy na boisku Piotrek Połodziuk. Taki mecz naprawdę trudno podsumować. Ryńscy mieli go w garści, bo przez długi czas byli bardziej wyrachowani i zasłużenie prowadzili. Ale nagle nie dość, że dopadła ich totalna niemoc, to jeszcze los postanowił z nich zakpić, bo tak należy ocenić zwłaszcza to trafienie samobójcze na 3:4. Po nim załamali się kompletnie i aż ciężko było nam do nich podejść po ostatnim gwizdku, bo rozczarowanie towarzyszyło im ogromne. Zupełnie inne nastroje panowały w obozie przeciwnym. Aczkolwiek nie było tam wielkiej euforii, bo Zabrodziaczek to świadoma ekipa i chłopaki wiedzieli, że temu zwycięstwu towarzyszyła fura szczęścia. Ale to nie powód, by odbierać im zasługi. Mimo, że mecz się nie układał grali do końca, jakby czuli podskórnie, że coś dobrego może ich tu jeszcze spotkać. I ostatecznie dostali tutaj więcej, niż chyba mogli oczekiwać.
A jak doszło do tego, że również Tuba Juniors wypuściła niemal pewne zwycięstwo z rąk? Obóz Pawła Długołęckiego nie za bardzo kwapił się, by grać na poziomie drugiej ligi, ale skoro nie było wyjścia, to podjął rękawicę. My byliśmy przekonani, że jeśli w ich składzie zostanie chociaż kilku zawodników, którzy byli w kadrze na poprzedni sezon, to zaplecze elity na pewno nie będzie dla nich poprzeczką nie do przeskoczenia. I tak naprawdę, to oni po tej premierowej serii powinni mieć na swoim koncie trzy punkty. Ich rywal, czyli N-BUD, spotkanie zaczął najgorzej jak mógł. Już w 45 sekundzie Bartka Muszyńskiego pokonał Szymon Gołębiewski, a ten sam zawodnik w 8 minucie wykorzystał kolejną asystę Piotrka Długołęckiego i było już 2:0. Miejscowi byli w tym okresie niewidzialni. Nie tworzyli zagrożenia, mieli problemy z upilnowaniem szybkich zawodników rywala i nie zapowiadało się, że będzie lepiej. Co więcej – mogli przegrywać nawet 0:3, ale bezpośrednio po tym, jak uniknęli trzeciej bramki, do meczowego protokołu wpisał się Kamil Kłopotowski i spotkanie nabrało rumieńców. Od tego momentu potyczka zrobiła się wyrównana, również pod kątem niewykorzystywanych okazji, których nie brakowało. Na początku drugiej połowie bliżsi gola byli Budowlani. Zależało im, by nie czekać z atakiem na ostatnią chwilę, tylko jak najszybciej doprowadzić do remisu, aby był jeszcze czas, by zgarnąć tutaj całą pulę. Ale w 30 minucie ich plan wyglądał jak ruina. Rozgrywający dobry mecz Piotrek Długołęcki zanotował trafienie na 3:1, a na domiar złego N-BUD nawet gdy miał coś z przodu, to w polu karnym Tuby zachowywał się jak nowicjusz. A czas uciekał. I gdy na zegarze były 3 minuty do końca, prawdopodobieństwo, że prowadzący dadzą sobie wyszarpać cokolwiek ocenialiśmy krytycznie. Ale emocje dopiero się rozpoczynały. Po jednej z kontr gola dla ekipy z Zielonki zdobył Adrian Małż. To napędziło gospodarzy a z kolei wprowadziło w stan niepewności zawodników Tuby. Oni nie szukali już kolejnego gola, ale skupili się wyłącznie na tym, by go nie stracić. I gdy na zegarze było już tylko kilkanaście sekund, N-BUD wywalczył rzut wolny. Marcin Zaremba podał do Patryka Ryńskiego, a Kamil Sadowski zasłaniany przez jednego z przeciwników nie sięgnął piłki i mecz skończył się remisem! Golkiper Juniors miał o tę sytuację pretensje do arbitra, natomiast trudno nam powiedzieć, dlaczego po prostu nie wyszedł kilka metrów do przodu, tylko uparcie trzymał się linii. Zresztą – nie on tutaj zawinił najbardziej. Tę potyczkę należało zabić znacznie wcześniej i Tuba miała ku temu instrumenty. Ale jeśli sprowadzasz swój potencjalny sukces do nerwowej końcówki, to musisz mieć świadomość, że w niej może się zdarzyć wszystko. Mimo to pozytywnie oceniamy Pawła Długołęckiego i spółkę, aczkolwiek należałoby się rozejrzeć za jakimś cennym rezerwowym, bo granie w siódemkę będzie ryzykowne. Co do N-BUDu, to długo grał tutaj po prostu słabo. Dopiero w drugiej połowie zaczęło to jakoś wyglądać, ale znamy tę ekipę ze znacznie lepszych występów. I na takie będziemy czekali, bo ten środowy daje nadzieję jedynie na przetrwanie w lidze. A potencjał jest na znacznie więcej.
Skoro mowa o tym, co kto może zdziałać na przestrzeni sezonu, to duży wykrzyknik stawiamy przy Wesołej. W jakimś stopniu spodziewaliśmy się, że ten zespół będzie bardzo solidny, bo Rafał Sosnowski nie podjąłby się trudu organizacyjnego, tylko po to, by zaliczyć w NLH udział. I ten pierwszy test jego kapeli wypadł pozytywnie, bo chłopaki nie dali większych szans StimaWell. Podopieczni Kacpra Kraszewskiego mogli do tej potyczki przystępować z określonymi nadziejami, bo skład jakim dysponowali był naprawdę solidny, aczkolwiek nie zapominajmy, że ta drużyna zbiera się tylko na naszą ligę, podczas gdy Wesoła w takim zestawieniu widzi się pewnie kilka razy w tygodniu. I to było na boisku widać. Ligowy beniaminek od samego początku wyznaczył reguły gry, grał z wysoko wysuniętym bramkarzem i sam fakt, że dosłownie na palcach jednej ręki można policzyć, ile razy StimaWell oddawało strzały na pustą bramkę, świadczy o tym jak dobrze w tym ataku pozycyjnym radzili sobie zawodnicy w niebieskich koszulkach. Zresztą – to właśnie pełniący funkcję golkipera Rafał Sosnowski miał udział przy dwóch pierwszych golach dla swojej ekipy. Najpierw zaliczył asystę, a potem bramkę, aczkolwiek po drodze był jeszcze rykoszet. Stima próbowała się odgryzać, Dominik Ołdak czasami walczył z dwoma przeciwnikami na raz, ale konkurenci dobrze wiedzieli jak go neutralizować i zero po stronie zdobyczy trwało w przypadku StimaWell całą pierwszą połowę. Dopiero na początku drugiej, gdy oponenci grali w osłabieniu, udało się znaleźć na nich sposób, aczkolwiek za pomocą trafienia samobójczego. To, oraz fakt, że była to jedyna bramka jaką dawny MK-BUD tutaj zdobył, świadczy o skali trudności, jaką miała przed sobą ta drużyna. Wesoła nic sobie zresztą nie zrobiła z utraty gola, szybko wróciła na właściwe tory i po trafieniu Janka Kozłowskiego (po ładnej kombinacji) list dotyczący trzech punktów praktycznie już do nas adresowała. Znaczek polizał Damian Jach, a potem były jeszcze dwa trafienia, choć mogło być ich więcej, zważywszy na pudło na pustą bramkę jednego z zawodników. Ale to było bez znaczenia. Wesoła pokazała naprawdę sporą jakość i co ważne – to zespół nie tylko dobrze zorganizowany, lecz również silny fizycznie, agresywny i naprawdę ciężko będzie znaleźć na nich receptę. StimaWell tego antidotum nie miała i mimo, że sporo zdrowia kosztował ją ten mecz, to trzeba było dość boleśnie obejść się smakiem. Na szczęście porażki w debiucie to nie pierwszyzna dla tej ekipy i jesteśmy pewni, że oni już nie myślą o tym co się stało, ale o tym co mogą zrobić w kolejce nr 2. Bo tam (teoretycznie) powinno być trochę łatwiej.
Skróty wszystkich spotkań drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!