fot. © Google

Opis i magazyn 2.kolejki czwartej ligi!

18 grudnia 2021, 12:30  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Nie chcieliśmy, aby przy okazji każdego opisu 4.ligi kręcił się on głównie wokół drużyny Kartoflisk. No ale nad tym, co ta ekipa zrobiła w ostatni poniedziałek, po prostu nie da się przejść obojętnie.

Zanim jednak opiszemy nieprawdopodobne okoliczności ich potyczki z Lema Logistic, zaczynamy od relacji z meczu Joga Bonito – Squadra. Chyba nikt nie miał wątpliwości, kto jest kim w tej parze i prawdopodobieństwo straty punktów przez Squadrę ocenialiśmy tutaj jako wyjątkowo niskie. Ale mimo że nasza wycena potencjału obydwu zespołów okazała się słuszna, to Joga i tak zaprezentowała się znacznie lepiej, niż można było zakładać. Przede wszystkim pierwsza połowa była w wykonaniu podopiecznych Bartka Brejnaka na naprawdę dobrym poziomie i szkoda, że przy stanie 1:2 ten zespół nie wykorzystał kilku bardzo dogodnych okazji do zdobycia bramki. Byliśmy wręcz pod wrażeniem, z jaką łatwością chłopaki kreowali sobie kolejne sytuacje, tyle że mieli problem z ich finalizacją. A przeciwko takiemu zespołowi jak Squadra, jeśli nie wykorzystasz jej chwilowej słabości, no to musisz zdawać sobie sprawę, że spotka cię za to kara. I tak było – zespół Patryka Jakubowskiego szybko wrócił na swój poziom gry, do przerwy prowadził już 4:1, a po niej dyktował tempo w sposób absolutny i Joga o takich okazjach jak z premierowych 20 minut mogła zapomnieć. Celem graczy Bonito było już wyłącznie to, by uniknąć tutaj dwucyfrówki, lecz problem polegał na tym, że zdobycie 10 goli stało się misją ich rywali i to oni mieli w tej kwestii więcej argumentów. Ostatecznie Squadra wygrała 10:2 i dopisała do swojego konta kolejne efektowne zwycięstwo. A ponieważ najlepszą laurką dla twojej gry jest dobre słowo ze strony przeciwnika, to możemy chyba zdradzić, że zawodnicy Jogi byli naprawdę pod dużym wrażeniem postawy przeciwników. Ich wymiany pozycji, wzajemnego zrozumienia, gry kombinacyjnej. I domyślamy się, że to nie pierwszy i nie ostatni zespół, który w takich superlatywach będzie wypowiadał się o Squadrze. Co do Jogi, to nie jesteśmy zawiedzeni ich postawą. Jasne – wynik wyglądało kiepsko, lecz gra była dużo lepsza aniżeli wskazywałby na to suchy rezultat. No i przede wszystkim było tutaj kilka pozytywnych rzeczy, które dobrze rokują na następne spotkania. Bo jeśli potrafisz przeprowadzić sporo fajnych akcji z czwartoligowym gigantem, to daje to nadzieję, że przeciwko rywalom z trochę niższej półki, Joga powalczy o coś więcej niż honorowa porażka.

A skoro padło już hasło "honorowa porażka", to wydawało nam się, że to może być sufit drużyny Kartoflisk w rywalizacji z Lema Logistic. Wiemy, że w zapowiedziach nasz typ brzmiał X2, czyli remis lub ewentualna wygrana zespołu Radka Rzeźnikiewicza, lecz w dużej mierze to była kurtuazja i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Kartofliska na wszystko co mogą liczyć to pechowa przegrana. No ale już pierwsza połowa tego spotkania dała do zrozumienia, że spotkały się dwie drużyny o bardzo podobnym potencjale. Co więcej – to Kartofliska wyglądały lepiej i po dwóch bramkach Łukasza Śledzieckiego (z czego jedna była naprawdę wyjątkowej urody) prowadziły 2:0. Ale niech przyzna się bez bicia ten, który nie pomyślał w tym momencie, że to tylko wypadek przy pracy Lemy. Że za chwilę i tak wszystko wróci do normy, a normą miało być regularne pokonywanie Pawła Muszyńskiego przez zawodników w pomarańczowych koszulkach. No ale Logistyczni do sprawy brali się wyjątkowo ślamazarnie i dopiero w 14 minucie za sprawą Adriana Bieleckiego udało im się otworzyć konto bramkowe. Drugą połowę Lema zaczęła już z dużo większym animuszem i na efekty nie musieliśmy długo czekać – w 28 minucie były zawodnik Kartoflisk Olek Klos doprowadził do remisu a gdy na niecałe 4 minuty przed końcem spotkania Adrian Bielecki po raz kolejny znalazł sposób na golkipera przeciwników, wszystko zdawało się być ustalone. Ale wtedy doświadczyliśmy piłkarskiego cudu. Bo chyba tak należy określić sytuację, w której na niecałą minutę przed ostatnim gwizdkiem, Kartofliska przegrywały 2:3, a mimo to wyjechały z Zielonki z kompletem punktów! Najpierw historyczną bramkę w NLH zdobył Radek Rzeźnikiewicz i gdy myśleliśmy, że jego zespół zacznie kurczowo się bronić i wybijać piłkę po autach, byle tylko dowieźć to jedno "oczko" do końca, to Kartofliska rozpoczęły poszukiwania zwycięskiego trafienia! Blisko sukcesu były już w kolejnej akcji, gdy Marcin Grudziński wystawił piłkę jak na tacy Łukaszowi Śledzieckiemu, ale ten trafił tylko w bramkarza. I gdy teraz wracamy sobie do tamtych chwil, to nawet nie mamy do siebie pretensji, że na transmisji określiliśmy tę okazję jako piłkę meczową dla Kartoflisk. Wtedy nikt nie mógł przypuszczać, że tutaj dojdzie jeszcze do prawdziwego trzęsienia ziemi. Na osiem sekund przed końcem Krzysiek Czerwonka posłał daleką piłkę na połowę przeciwnika, a ta w sobie tylko znany sposób przelobowała wszystkich i trafiła do Bartłomieja Urbańskiego, który świetnie ją przyjął a następnie z kliniczną precyzją posłał obok Kamila Rasińskiego!! To było coś niewiarygodnego. Granica hasła "niemożliwe nie istnieje" została przesunięta o kilka dobrych poziomów i aż trudno sobie wyobrazić, byśmy w tym sezonie NLH mogli doświadczyć czegoś bardziej nierealistycznego. Brawa dla Kartoflisk za walkę do końca, bo to był koronny przykład, że jak bardzo do czegoś dążysz, to czasami los robi wszystko, by ci pomóc w realizacji tego celu. I nawet jeśli po tym meczu chłopaki stracili sporo fanów, zawiedzonych ich dobrą postawą, to chyba było warto. Natomiast Lema musi się czuć fatalnie. Bo przecież wyszła ze stanu 0:2 i nic nie wskazywało na to, że może dojść do tragedii. Ale taka jest piłka i mimo, że dla wielu ta końcówka była kwintesencją tego, za co ten sport uwielbiamy, to Logistycznych na pewno w tym gronie nie uświadczymy.

Po takim meczu nie było łatwo przejść do następnego. Ale musieliśmy szybko się przestawić, zwłaszcza że konfrontacja Gwiazd z Mydła z Góralami także zapowiadała się bardzo ciekawie. Ci pierwsi byli zresztą pod ścianą, bo po inauguracyjnej porażce z Samymi Konkretami musieli tutaj zapunktować, gdyż w przeciwnym wypadku ligowa czołówka trochę by im odjechała. No i nawet jeśli takie były plany, to zostały one dość brutalnie zweryfikowane. Niestety to nie był wieczór Gwiazd, którym w tym meczu nic się nie udawało. A wszystko zaczęło się w 8 minucie, gdy Szymon Darkowski został sfaulowany w polu karnym i za chwilę stanął przed szansą, by otworzyć wynik tego spotkania. Tyle że nawet nie dał okazji, by wykazać się bramkarzowi, bo piłka posłana z rzutu karnego nie trafiła w bramkę. To był początek końca zawodników z Serocka i stanowiła symbol ich dalszych poczynań. Bo pomimo, że okazji podbramkowych im nie brakowało, to przez długi okres ich skuteczność wynosiła okrągłe 0%. Co innego Górale – ci byli bardzo konkretni pod bramką przeciwnika, a taki Daniel Dylewski potrafił strzelać bramki nawet bezpośrednio z rzutu rożnego! W pierwszej połowie ten niezwykle doświadczony gracz miał już na swoim koncie klasycznego hat-tricka, a ponieważ jedno trafienie dołożył też Emil Drozd, to Górale dysponowali bezpiecznym, czterobramkowym prowadzeniem. I nie musieli się obawiać, że nastąpi jakiś nagły zwrot akcji, bo niemoc strzelecka Gwiazd trwała w najlepsze. A nawet gdy zawodnicy w niebieskich koszulkach w końcu się przełamali i znaleźli sposób na Marcina Lacha, to było to przy stanie 0:6 i tutaj nic mogło się już wydarzyć. Gwiazdom nie można odmówić chęci i to nie było tak, że oddali to spotkanie za darmo. Ale gdy psujesz na potęgę tyle dobrych okazji, to w twojej głowie pojawia się myśl, że co byś nie zrobił, to i tak nic z tego nie będzie. A wówczas nie masz co liczyć na dobry wynik. Zabrakło im tutaj klasycznego egzekutora, kogoś takiego, kim po drugiej stronie był wspomniany Daniel Dylewski. Bo czego ten gość nie dotknął, to zamieniał na gola, podczas gdy rywale próbowali na różne sposoby a nic do sieci nie chciało wpaść. Takie mecze też się jednak zdarzają i oby przegrani za długo nad tym wszystkim nie rozmyślali, zwłaszcza że na horyzoncie kolejny trudny rywal. Z kolei Górale zrobili w tej potyczce swoje. Wygrali doświadczeniem i skutecznością a mieliśmy wrażenie, że specjalnie się tutaj nie przemęczali. No ale widząc tak pudłującego rywala, po prostu wiedzieli, że włos im tutaj z głowy nie spadnie.

Sporo obiecywaliśmy sobie za to po konfrontacji starych, dobrych znajomych z Ligi Akademickiej – to właśnie stamtąd przyszły do nas Same Konkrety i Gencjana, a do ich bezpośrednich potyczek dochodziło pewnie wielokrotnie. Statystyk nie weryfikowaliśmy, ale też nie czuliśmy takiej potrzeby, aby wskazać tutaj zdecydowanego faworyta. Same Konkrety w dobrym stylu wygrały na starcie z Gwiazdami z Mydła, z kolei Gencjana po dość przeciętnym meczu uległa HandyMan, więc sprawa wydawała się dość oczywista. A gdy w 5 minucie, po prostym błędzie własnym, zespół Tomka Janusa wyszedł na prowadzenie, to chyba wszyscy przedwcześnie uwierzyliśmy, że Konkrety właśnie zrobiły pierwszy krok w kierunku zainkasowania trzech punktów. W 10 minucie mogło być zresztą 2:0, ale prowadzący nie wykorzystali sytuacji sam na sam, co szybko się zemściło, bo Gencjana skutecznie wyegzekwowała rzut wolny i mieliśmy remis. Po golu Łukasza Sasala mecz się wyrównał. Nawet jeśli jedni mieli jakąś okazję, to drudzy natychmiast odpowiadali i ta wzajemna wymiana ciosów, aczkolwiek bez bramkowego efektu trwała do 31 minuty. Wtedy Gencjana wykorzystała grę w przewadze i to ona ustawiła się na pole position do zwycięstwa. Poza tym – co by nie mówić o zespole Maćka Zbyszewskiego, to nawet jeśli mieliśmy do nich delikatne pretensje w poprzednim meczu o skromną ilość stwarzanych okazji podbramkowych, tak trzeba powiedzieć, że nawet przeciwko HandyMan ich gra w defensywie mogła się podobać. I to właśnie obrona była tutaj kluczem, bo Same Konkrety długo nie miały pomysły, jak sforsować zasieki ustawione przez Piotrka Hereśniaka i spółkę. Ale w końcu się udało! Sprawy w swoje ręce wziął Tomek Janus i to on w 39 minucie wpakował piłkę do bramki przeciwników, wyrównując stan rywalizacji. A to był dopiero początek emocji. Za chwilę żółtą kartkę obejrzy Krzysiek Jędrasik i Gencjana już do końca meczu mogła grać o jednego zawodnika więcej. I wtedy podjęła zaskakującą decyzję, że wycofa własnego bramkarza, wprowadzając za niego gracza z pola. Kręciliśmy głową z niedowierzaniem, bo takie ryzyko wydawało nam się zbędne. Ale oni wiedzieli co robią. Mimo że na zegarze było dosłownie kilkanaście sekund, perfekcyjnie rozegrali decydującą akcję i Piotrek Hereśniak strzałem z kilku metrów pokonał Grześka Śliwińskiego niemal równo z końcową syreną! Były jeszcze pewne wątpliwości, czy ten gracz na pewno oddał strzał o czasie, ale spokojna pomeczowa analiza nie pozostawiła w tej kwestii żadnych wątpliwości. Gencjana wygrała 3:2 i wydaje nam się, że właśnie tym meczem pokazała swoje prawdziwe oblicze. To zespół pragmatyczny, dobrze poukładany i cierpliwy, a z takimi trudno się rywalizuje. I Same Konkrety dobitnie się o tym przekonały. Mimo, że miały przewagę w sytuacjach strzeleckich, to jednak z tak grającym przeciwnikiem nie były w stanie zaprezentować się tak dobrze, jak z Gwiazdami. Mimo wszystko remis byłby chyba tutaj sprawiedliwym rozstrzygnięciem, chociaż każdy może mieć w tym temacie własne przemyślenia.

Wycieczka po czwartej lidze powoli dobiega końca, a ostatnim przystankiem będzie rzut oka na batalię HandyMan Elewacje kontra Szmulki. Większość z Was obstawiała tutaj triumf ekipy Krzyśka Smolika, ale byliśmy przekonani, że nawet jeśli cała pula faktycznie pojedzie z HendyMenami, to po dobrym meczu, gdzie Szmulki też będą miały swoje okazje. No i ten scenariusz spełnił się co do joty – co więcej: gdybyśmy byli na miejscu drużyny ze stolicy, to po takim spotkaniu odczuwalibyśmy ogromny niedosyt. Bo kto oglądał naszą transmisję ten wie, że oni nie byli tutaj słabsi. BA! Pod względem takiej piłkarskiej fantazji czy wyobraźni – oni byli tutaj lepsi, natomiast w piłce nie liczy się to, kto ma fajniejszy pomysł na rozgrywanie swoich akcji, ale kto zdobędzie więcej bramek. A HandyMan to drużyna niesamowicie konsekwentna, która nie przejmuje się tym, że przeciwnik gra ładniej, tylko robi swoje. Według nas takim kluczowym momentem spotkania był ten, gdy Szmulki prowadziły 2:1 i miały okazję, by wyjść na dwa gole do przodu. Niestety Czarek Janduła nie wykorzystał 100% okazji, a kilka minut później było już 4:2 dla konkurencji. Piekielną skutecznością wykazywał się zwłaszcza Łukasz Pasik, który trzy razy znalazł się pod bramką Szmulek i tyle samo razy zaciskał pięść w geście radości ze zdobytego trafienia. Szmulki nie poddawały się, zmniejszyły nawet straty do jednego gola, ale na więcej nie starczyło im już sił. I mogą żałować, bo łącznie naliczyliśmy im dwa strzały w słupek i jeden w poprzeczkę. Przodował w tym wszystkim Krystian Zbrzeski, który groził uderzeniami praktycznie z każdej pozycji i to z jego strony groziło Hendymenom największe niebezpieczeństwo. Szkoda, że po stronie przegranych zabrakło ich kapitana, czyli Kuby Kaczmarka, bo z nim w składzie być może udałoby się przynajmniej ten jeden punkt wyszarpać. Ale to tylko teoria. Na pocieszenie możemy napisać, że do samej gry nie możemy się za bardzo przyczepić, tylko jak wielokrotnie już podkreślaliśmy – za dobre wrażenie punktów nie ma. Z kolei zwycięzcy mają na swoim koncie komplet sześciu "oczek", gdzie w obydwu spotkaniach nie byli dużo lepsi od rywali, ale maksymalnie potrafili skorzystać z tego co najlepiej potrafią. I dzięki temu pewnie jeszcze nie raz przeciągną na swoją stronę mecz, który teoretycznie mógłby się przechylić na każdą ze stron.

Skróty wszystkich spotkań czwartej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: