fot. © Google

Opis i magazyn 3.kolejki trzeciej ligi!

2 stycznia 2022, 14:58  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Gdyby nie wygrana Mojej Kamandy, to tę kolejkę należałoby traktować jako wyjątkowo okrutną dla drużyn z czołówki. Bo znakomita większość z nich potraciła we wtorek punkty.

Ale i wspomnianej na wstępie Mojej Kamandzie wcale nie było daleko do porażki. Zespół braci Trąbińskich wiedział, że AutoSzyby mimo iż zajmowały miejsce w dolnych rejonach tabeli, to zespół o określonym potencjale, którego stać by sprawić tutaj niespodziankę. No i ten mecz faktycznie zaczął się bardzo dobrze dla zespołu Kamila Wiśniewskiego, albowiem chłopaki już po 7 minutach prowadzili 2:0. Dwie szybkie akcje, dwa celne strzały i z perspektywy Kamandy zaczęło się robić niewesoło. Natomiast trzeba oddać tej drużynie, że mimo iż fatalnie weszła w mecz, to każdy kolejny ruch miała przemyślany. Nie było tutaj nerwowości, zawodnicy nie rzucili się do huraganowych ataków, tylko grali konsekwentnie swoją piłkę, jakby czując, że ich czas w końcu nadejdzie. To się potwierdziło, bo jeszcze zanim rozpoczęła się przerwa, to na tablicy świetlnej widniał remis. Natomiast druga połowa to już spora przewaga faworytów. W tej odsłonie tak naprawdę popełnili oni jeden poważny błąd, gdzie złe podanie bramkarza wykorzystał Bartek Bajkowski. Ale oprócz tej sytuacji, kontrolowali przebieg meczu i dość szybko wyszli na prowadzenie. Przy stanie 4:3 skutecznie obronili się grając o jednego zawodnika mniej (żółta kartka dla Kuby Koszewskiego), a gdy siły się wyrównały, błyskawicznie zdobyli bramkę na 5:3 i wiedzieliśmy, że włos im z głowy nie spadnie. W samej końcówce wykorzystali z kolei brak wiary w odrobienie wyniku przez przeciwników i z meczu, który długo był bardzo wyrównany, końcowy wynik brzmiał 7:3. Oczywiście zupełnie nie oddawał on przebiegu tej potyczki. AutoSzyby zagrały chyba najlepsze 40 minut w tym sezonie, tylko problem polegał na tym, że to co pewnie wystarczyłoby na NetServis czy Bad Boys (a więc na zespoły, z którymi Szyby potraciły punkty), to na Kamandę było za mało. Ale pewna iskierka nadziei, że pierwsze zwycięstwo jest coraz bliżej, wreszcie się rozświetliła i wydaje się, że to tylko kwestia czasu. Co do Kamandy, to życzyliśmy jej, by w końcu mogła zagrać mecz, w którym spoci się na poważnie. I to było takie spotkanie, bo tutaj sytuacja długa nie była wyjaśniona i ten poziom koncentracji trzeba było zachować do samego końca. To się faworytom udało. Udowodnili, że potrafią dobrze grać nie tylko wtedy kiedy mecz się układa, ale też wtedy, gdy nie wszystko idzie po ich myśli. Dlatego fakt, że w tabeli trzeciej ligi są podświetlonym na niebiesko liderem dziwić nie może, bo po trzech dotychczasowych kolejkach nikt nie zasłużył na to bardziej niż oni.

Chociaż kto wie, czy laurka jaką napisaliśmy względem ekipy braci Trąbińskich, nie trafiłaby do Bad Boys. By tak się stało podopieczni Michała Szczapy musieli zrobić ostatni krok w tym roku kalendarzowym, czyli pokonać Razem Ponad Promil, dzięki czemu mogliby się pochwalić kompletem punktów. I my byliśmy w stanie uwierzyć, że oni są do tego zdolni. Bo skoro wygrali z AutoSzybami, skoro pokonali Beer Team, to wydawało nam się, że Promil nie będzie stanowił dla nich poprzeczki nie do przeskoczenia. Ale rzeczywistość okazała się brutalna dla Złych Chłopców. To było zdecydowanie ich najsłabsze spotkanie w tej edycji, gdzie bardzo długo nie mogli złapać właściwego rytmu. Zwłaszcza pierwsza połowa była w ich wykonaniu wyjątkowo kiepska i fakt, że przegrywali po niej tylko 0:2, należy traktować w kategorii łaskawości przeciwnika. Ale czasami jest tak, że premierowe 20 minut idzie w zapomnienie, a w finałowej odsłonie na parkiecie pojawia się zupełnie inna drużyna. I taki był pewnie plan zawodników z Ostrówka, lecz Promil skutecznie uniemożliwiał jego realizację. W 22 minucie Przemek Pawlik podwyższył stan posiadania swojego zespołu i Bad Boys mieli do odrobienia już trzy gole. I nie zapowiadało się, że coś w tym temacie zrobią, tym bardziej, że gra Promila mogła się podobać. Ekipa Łukasza Głażewskiego grała odpowiedzialnie w defensywie, z pomysłem z przodu i nic nie wskazywało na to, że może tutaj przeżywać jakieś kłopoty. Natomiast doświadczenie podpowiadało nam, że jakiś kryzys musi nadejść. Wiedzieliśmy też, że i Bad Boys w końcu zaczną grać lepiej i gdy te dwa czynniki spotkały się niemal w jednym momencie, to spotkanie nabrało rumieńców. Przegrywający w bardzo krótkim okresie zdobyli dwie bramki z rzędu i gdy już wydawało się, że mają przeciwników na widelcu – skarcił ich Patryk Woźniak. To jednak nie zrobiło wrażenia na Bad Boys, którzy cały czas parli do przodu. Promil był wtedy w defensywie i skuteczność jego działań we własnej strefie nie była już na takim poziomie jak wcześniej. Za chwilę Daniel Woźniak zmienił wynik na 3:4, lada moment Źli Chłopcy mogli nawet doprowadzić do remisu i gdy pewnie wielu oglądających ten mecz spodziewało się tutaj bramki na wagę przynajmniej jednego punktu – fatalny błąd popełniła obrona zespołu w żółtych koszulkach. Darek Żaboklicki nie dogadał się z jednym ze swoich kolegów z pola, skorzystał na tym Mateusz Pawlik i Promil mógł odetchnąć. A jego dobrego humoru nie zmąciło trafienie Daniela Woźniaka, bo padło ono na kilkadziesiąt sekund przed końcem meczu i Bad Boys nie zdążyli już pokusić się o więcej. Ale z przebiegu spotkania wygrał po prostu zespół lepszy. I musimy zwrócić honor Promilowi, bo do tej pory traktowaliśmy go troszkę lekceważąco, jakby zupełnie nie kwalifikując jako ekipy, która może namieszać. A tu proszę bardzo – 6 punktów po trzech meczach i przede wszystkim dobra gra, dająca nadzieję na więcej. A Bad Boys? Mnóstwo czasu zajęło im by zrozumieć, w jaki sposób należy grać przeciwko Promilowi. Ale gdy znaleźli receptę, to wcale nie było za późno, bo przy stanie 2:3 czy 3:4 spokojnie można było pokusić się o kolejne gole. Niestety – brzemienny w skutkach błąd spowodował, że z planów remontady wyszły nici. Pozostał więc niedosyt, ale jeśli w takich kategoriach traktujemy dorobek 6 punktów na 9 możliwych, to mamy odpowiedź, jak dobry był to grudzień dla ferajny Michała Szczapy.

Porażka Bad Boys to była całkiem dobra informacja dla uczestników kolejnej potyczki. Zwłaszcza dla Adrenaliny, która przy ewentualnym sukcesie nad JMP, mogła dołączyć do Mojej Kamandy i zameldować się na miejscu premiowanym awansem. Ale już przed pierwszym gwizdkiem było jasne, że to będzie specyficzne spotkanie, albowiem po obydwu stronach barykady dał o sobie znać koronawirus. Covid 19 spowodował, że na parkiecie zabrakło choćby Roberta Śwista czy Adriana Wrony, a lista nieobecnych po jednej i drugiej stronie była znacznie dłuższa. Szczęście w nieszczęściu że te braki wydawały się porównywalne, więc tutaj nikt nie mógł powiedzieć, że jest albo uprzywilejowany albo poszkodowany. A parkiet to potwierdził, bo mimo iż ta potyczka miała swoje fazy, gdzie jedni wyglądali lepiej od drugich, to ogólnie mecz był wyrównany. Początek należał jednak do JMP, a przede wszystkim do Damiana Zalewskiego, który nie pierwszy raz pokazał, jak kapitalnie potrafi się znaleźć pod bramką rywala i skutecznie wykończyć akcję zespołu. Jego dwie bramki dały duży komfort ekipie w granatowych koszulkach i na pewno stanowiły zaskoczenie dla Adrenaliny. Jednak im dłużej trwała pierwsza połowa, tym szok spowodowany dwoma potężnymi ciosami jakie ten zespół przyjął, stawał się coraz mniejszy. Byliśmy wręcz pewni, że kwestia kontaktowej bramki dla zawodników z Ząbek to kwestia kilku minut, ale wbrew naszym oczekiwaniom – bramka nie padała. Dopiero na początku drugiej połowy Valik Chopaniuk znalazł sposób na Tomka Kalinowskiego i to nakręciło Adrenalinę. Rozpoczęły się poszukiwania kolejnego gola i chociaż okazji nie brakowało, to cel został osiągnięty dopiero w 31 minucie. Maciek Parkosz wykorzystał podanie Valika Chopaniuka i w sobie tylko znany sposób po raz kolejny zmusił do kapitulacji bramkarza JMP. Ale jak wiadomo – piłka nożna nie zawsze jest logiczna. Bo gdy wychodzisz ze stanu 0:2 na 2:2, to twoje szanse na kolejnego gola wydają się być dużo większe aniżeli przeciwnika. I nam również wydawało się, że jeśli ktoś ma tutaj zdobyć bramkę przybliżającą do zwycięstwa, to właśnie ekipa Roberta Śwista. Być może właśnie dlatego stało się coś zupełnie odwrotnego. JMP odżyło i najpierw odzyskało prowadzenie po trafieniu Rafała Marchewki, a następnie Piotrek Jędra przypomniał o swoich możliwościach technicznych i na dużym spokoju pokonał Stefana Neculę. To wszystko odbyło się na przestrzeni nieco ponad 60 sekund i musiało mieć wpływ na dalszą część spotkania. Adrenalina nie była w stanie już nic nie zrobić i szkoda, że zabrakło tutaj ich kapitana, bo w takim momencie obecność Roberta Śwista bardzo by się przydała. Wynik ustalony w 34 minucie pozostał końcowym i pierwsza porażka Adrenaliny stała się faktem. W naszej ocenie rywal był minimalnie lepszy, natomiast to wcale nie był mecz, który trzeba było przegrać. Ale nie ma się co załamywać – jedna porażka niczego w przypadku tej ekipy nie przekreśla i trzeba na nią odpowiednio zareagować. JMP coś im może w tym temacie podpowiedzieć, bo oni byli bezpośrednio po przykrej wpadce z NetServisem, ale zareagowali na nią w najlepszy możliwy sposób. I dzięki temu dołączyli do grona drużyn z 6 punktami na koncie, a to właśnie z tej grupy wyłonią się przyszli drugoligowcy. Dlatego tutaj należało się znaleźć.

A tuż nad peletonem, ale troszkę za liderem znalazł się po trzeciej kolejce NetServis. I chyba można to było przewidzieć, bo ekipie Pawła Roguskiego trafił się dość wdzięczny przeciwnik na zakończenie roku. Las Vegas to jak na razie nie jest ten zespół z poprzednich dwóch sezonów, Grzesiek Dąbała i spółka mają swoje problemy, dlatego nie spodziewaliśmy się, że uda im się postawić skuteczny opór Internetowym. No i zaskoczenia nie było. Tutaj sprawy potoczyły się dość szybko, bo Parano nie dość, że już przy pierwszej możliwej okazji straciło bramkę, to jeszcze popełniało banalne błędy, które na szczęście kończyły się tylko kartkami, bo mogły znacznie gorzej. Ale co się odwlekło to nie uciekło – w 11 minucie przegrywający zanotowali trafienie samobójcze, a gdyby tego było mało, to lada moment popełnili fatalny błąd, po którym Kuba Godlewski wpakował piłkę do ich pustej bramki. Nic tylko usiąść i płakać. Chyba wszyscy zdawali sobie sprawę, że Las Vegas nie tyle co o punkty, to będzie tutaj walczyło o honor. I dość szybko udało się go uratować, bo w 14 minucie bramkę zainkasował Tomek Skoneczny, ale na długi okres to było jedyne trafienie, jakie ten zespół zapisał na swoje konto. NetServis miał zdecydowanie lepszą skuteczność i dopiero gdy prowadził 6:1, to uznał, że chyba już wystarczy tego lania i trochę spuścił z tonu, co pozwoliło przeciwnikom lekko podretuszować wynik. Skończyło się więc tak, jak myśleliśmy że się skończy i chyba dobrze się stało dla Vegas, że ta część sezonu ma tylko trzy kolejki. Bo gdyby miała więcej, to i porażek na ich koncie byłoby więcej. Może ta konstatacja jest smutna, natomiast przerwa która była i która jeszcze trochę potrwa, być może pozwoli im poukładać pewne sprawy, niektórzy zawodnicy wrócą do gry i to spowoduje, że Grzesiek Dąbała będzie się mógł wreszcie skoncentrować na tym JAK grać, a nie KIM grać. Takich problemów nie ma za to Paweł Roguski. Tutaj frekwencja zawsze jest na dobrym poziomie i ona także przekłada się na dobre rezultaty, które w tym momencie skutkują drugą pozycją. I wcale nie jest powiedziane, że chłopaki tego stanu rzeczy nie utrzymają. Bo tu naprawdę powstała fajna, solidna drużyna, której może nawet pasuje sytuacja, że nic nie musi. Ciekawe gdzie ją to wszystko doprowadzi.

Zupełnie inny mecz, gdzie niczego nie można było przewidzieć, obejrzeliśmy za to w ostatniej parze dnia. Beer Team i Byczki kiepsko zaczęły sezon, bardzo potrzebowały przełamania w postaci zwycięstwa i nieprzypadkowo skonfrontowaliśmy je akurat w tym momencie. Chcieliśmy, aby przynajmniej jedna z nich złapała trochę wiatru w żagle i z optymizmem mogła spojrzeć na drugą część sezonu. Ale czy to się udało? Remis 2:2 żadnej z nich nie pozwolił zaliczyć spektakularnego skoku w ligowej hierarchii, chociaż w tym przypadku może faktycznie lepszych dwóch rannych, niż jeden zabity. Bo sam mecz był taki trochę na remis, aczkolwiek zdecydowanie więcej okazji wykreowała sobie ekipa Beer Teamu. To ona prowadziła też po pierwszej połowie, chociaż wynik 1:0 to na pewno nie był rezultat marzeń dla Łukasza Kowalskiego i spółki. Oni oprócz bramki Krzyśka Giery mieli jeszcze strzał w słupek oraz zmarnowaną sytuację sam na sam, więc spokojnie mogli prowadzić wyżej. Byczki początkowo więcej uwagi dedykowały obronie, by przede wszystkim nie popełniać tak głupich błędów, jakie przytrafiały im się choćby z Promilem. To, że udało się ich unikać było w dużej mierze zasługą Łukasza Bednarskiego, który wprowadził do tego zespołu trochę spokoju. Ale przegrywając 0:1 należało też postarać się o jakieś gole. W drugiej połowie Byczki nie tylko zaczęły tworzyć sytuacje, ale skutecznie zamieniały je na bramki. W 23 minucie do remisu doprowadził Bartek Matejczuk, a potem na trafienie Karola Anklewicza bardzo szybko odpowiedział Mateusz Kaczyński. Mecz wreszcie nabrał tempa i chociaż kolejne gole wpaść nie chciały, to wcale nie znaczy, że brakowało okazji. Zdecydowanie najlepszą zmarnował w 36 minucie wspomniany Bartek Matejczuk. Wspólnie z Dominikiem Trzaskowskim doszedł do sytuacji dwóch na bramkarza, ale zamiast podawać do kolegi, któremu wystarczyłoby tylko dobrze dołożyć stopę, próbować wszystko zakończyć sam, za co spotkały go słuszne pretensje ze strony kolegów. Beer Team także nie próżnował, wiedział że jeden punkt to zdecydowanie za mało jak na jego potrzeby, ale Dawid Pływaczewski był czujny i do końca spotkania nie dał się pokonać. Czy wynik 2:2 kogoś tutaj skrzywdził? Większy niedosyt po ostatnim gwizdku odczuwali przedstawiciele Beer Teamu, ale biorąc pod uwagę, że gdyby ich rywale skuteczniej wykorzystali 200% okazję którą dysponowali, to równie dobrze mogli zostać z niczym. Jeszcze im sporo brakuje do tego, co prezentowali w poprzedniej edycji, bo wtedy taki mecz spokojnie zapisaliby na swoje konto. Natomiast Byczki zagrały o niebo lepiej aniżeli we wcześniejszych spotkaniach. Wreszcie udało się zbalansować grę, może nawet trochę kosztem gry w ofensywie, ale trzeba pamiętać, że na hali najważniejsza jest obrona i to od niej się wszystko zaczyna. Chłopakom trochę zajęło, by to w końcu zrozumieć i mamy nadzieję, że od tego momentu pójdzie im już z górki. 

Skróty wszystkich spotkań trzeciej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: