fot. © Google
Opis i magazyn 6.kolejki czwartej ligi!
Nieprawdopodobny ścisk zrobił nam się w czubie 4.ligi. Prowadzącą Squadrę od piątego HandyMan dzielą zaledwie trzy punkty!
A wszystko za sprawą remisów, których w ostatnim czasie nie brakowało w poniedziałki. No i właśnie od podziału punktów zaczęło się pierwsze spotkanie w ramach 6.kolejki, w którym Same Konkrety grały z HandyMan. Ci pierwsi mieli tego wieczora ogromny problem – brakowało im kapitana i najlepszego strzelca Tomka Janusa, jak również Pawła Józwika. To były przepotężne wyrwy w ekipie w żółtych koszulkach, co na pewno stanowiło pewną szansę dla ekipy Krzyśka Smolika. Tyle że Hendymeni długo nie byli w stanie wykorzystać braków po stronie konkurencji. Wzięło się to również z dobrej gry Samych Konkretów, gdzie pod nieobecność liderów, sprawę w swoje nogi wzięli inni – choćby Tomek Wasak, który w 4 minucie fantastycznie dograł do Przemka Kura a ten otworzył wynik. Okazji do podwyższenia prowadzenia nie brakowało, ale sztuka ta udała się dopiero w 13 minucie, gdy na listę strzelców wpisał się Wojtek Gacek. Z perspektywy przegrywających sytuacja robiła się niewesoła, ale w sukurs przyszła im 15 minuta, gdy za zagranie ręką, sędzia podyktował dla nich rzut karny. Na gola zamienił go Patryk Wieczorek i to dało impuls Handy, którzy w końcówce pierwszej połowy złapali wiatr w żagle, lecz do wyrównania nie doprowadzili. A w chwilę po tym, jak rozpoczęła się druga odsłona, znowu musieli odrabiać dwa gole różnicy. Prosty błąd Patryka Wieczorka i rywale są bezlitośni, a Daniela Pszczółkowskiego pokonuje Kamil Gałązka. Lada moment może być już 4:1, ale zamiast tego, dystans ponownie nam się skraca. Wojtek Śliwiński nie łapie prostego strzału Patryka Wieczorka i jest tylko 3:2. Same Konkrety nadal grają lepiej, lecz wyraźnie brakuje im egzekutora. Okazji nie brakuje, dodatkowo grają też przez 120 sekund w przewadze po żółtej kartce dla Jarka Rozbickiego, ale nic nie chce wpaść. To się mści, bo w 38 minucie płaski strzał wspomnianego przed chwilą Jarka Rozbickiego i tym razem golkiper Konkretów jest bez szans. Obie ekipy dążyły tutaj do zwycięstwa i mimo, że to Konkrety miały dwie piłki meczowe, to wynik nie chciał się już zmienić. Większy niedosyt powinni odczuwać gracze w żółtych kostiumach, bo na przestrzeni 40 minut byli zespołem bardziej – nomen omen – konkretnym. Nie chcemy niczego przesądzać, ale z Tomkiem Janusem w składzie cieszyliby się tutaj z całej puli. Z jednej strony mogą żałować, chociaż wiadomo, że w tak stykowym meczu, to równie dobrze mogło się skończyć porażką. Co prawda Hendymeni nie mieli wielu sytuacji, natomiast jak już zbliżali się do pola karnego oponentów, to potrafi tam nieźle namieszać. Mimo wszystko oni z tego punktu powinni być bardziej zadowoleni, aczkolwiek patrząc na tabelę, to wynik tego spotkania wiele nie zmienił. Bo jedni i drudzy chcieli być po nim nadal w grze o najwyższe cele i w konsekwencji wyników innych spotkań – swój cel zrealizowali.
"Najwyższe cele" – to jest coś, co nie grozi Kartofliskom. Wiadomo, że każda ekipa przystępując do rozgrywek stawia sobie różne założenia, natomiast zgraja Radka Rzeźnikiewicza chce przede wszystkim każdy mecz dokończyć w zdrowiu, by bez przeszkód napić się po ostatnim gwizdku zasłużonego Harnasia. W poniedziałek rywalem naszych legendarnych zawodników były Szmulki. Co prawda ekipa z dolnej połowy tabeli, jednak potrafiąca grać szybko, a wiadomo że to jest coś, czego najbardziej nie lubią Kartofliska. I mimo, że Kuba Kaczmarek miał przed tym spotkaniem pewne problemy kadrowe, to nie było w nas nawet małej rozterki, czy aby przypadkiem Kartofliska czegoś tutaj nie ugrają. No i wszystko poszło gładko. "Czarno-czerwoni" byli lepsi w każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła i nie mieli żadnych problemów, by dość szybko zapewnić sobie tutaj komplet punktów. W pierwszej połowie Kartofliska starały się jeszcze odpowiadać na bramki swoich przeciwników, natomiast w drugiej wyglądało to już znacznie słabiej. Przegrywającym nie pomogła nawet czerwona kartka dla bramkarza Szmulek Karola Dębowskiego, który po strzale jednego z rywali zagrał ręką poza polem karnym. Co więcej – okres gdzie Kartofliska grały z przewagą jednego zawodnika został przez nich przegrany w stosunku 0:1. To też sugerowało, jak ten mecz będzie wyglądał dalej, gdy siły się wyrównają. Bramek było coraz więcej, perspektyw na honorowe trafienie coraz mniej, ale ostatecznie przy stanie 0:10 Łukasz Śledziecki pokonał Kubę Strzałę (zastąpił między słupkami Karola Dębowskiego) i ten kluczowy argument, po którym Kartofliska mogły spokojnie pogratulować sobie niezłego występu, został osiągnięty. A tak zupełnie poważnie, to mimo wszystko porażka w stosunku 1:11 była chyba trochę za wysoka. Aż tak źle ten mecz w wykonaniu przegranych nie wyglądał, no ale zmarnowali sporo szans, do tego doszła kontuzja Marcina Grudzińskiego i "poszło". I ciekawe co będzie za tydzień, gdy Rzeźnik i spółka zmierzą się ze Squadrą – ten mecz celowo ustawiliśmy w okolicach 22:00, bo to co będzie się tam działo, być może trzeba będzie opatrzeć czerwonym kwadracikiem. Co do Szmulek, to oni zrobili to co mieli zrobić, aczkolwiek dostać w takim meczu czerwoną kartkę i pozbawić się udziału w kolejnym, było naprawdę dużą sztuką. Ale przynajmniej dzięki Karolowi mieliśmy w tym spotkaniu choć odrobinę emocji.
Po spotkaniu z kategorii do jednej bramki, przyszedł czas na pojedynek gigantów w 4.lidze. Squadra podejmowała Górali i przechodząc od razu do sedna, to możemy napisać, że mniej więcej do 26 minuty było to jedno z lepszych spotkań w tym sezonie. Niby oglądaliśmy mecz najniższej klasy rozgrywkowej w NLH, a jednak ktoś zupełnie niezorientowany spokojnie mógłby go przyporządkować choćby na poziom 2.ligi. Do wspomnianej 26 minuty Squadra prowadziła 4:2. Nie była może zespołem dużo lepszym, bo jednak grę prowadzili przeciwnicy, ale gdy tylko nadarzała się okazja do kontry, to podopieczni Patryka Jakubowskiego mieli znakomitą skuteczność, a klasą dla siebie był jak zwykle Michał Czarnecki. No ale ta piłkarska sielanka zmieniła się niestety w coś dużo mniej przyjemnego. Nerwy i emocje zrobiły swoje a arbiter zamiast wskazywać na środek boiska po kolejnym, ładnym trafieniu, musiał niestety coraz częściej sięgać do kieszonki. W 26 i 29 minucie dokonał obustronnego wykluczenia na okres 2 minut aż czterech zawodników. Przez chwilę doszło więc do sytuacji, gdzie zespoły rywalizowały "2 na 2" w polu! Ten rzadko oglądany obrazek nie przyniósł jednak zmiany wyniku, ale w 32 minucie do galerii zawodników z kartką dołączył Maciek Stalmach. Tym razem Górale wykorzystali grę w przewadze i po bramce Roberta Sawickiego przegrywali tylko 3:4, a za chwilę zanotowali też strzał w słupek! I gdy wydawało się, że mają Squadrę na widelcu, Michał Czarnecki pięknym trafieniem z dystansu przywrócił ekipie z Serocka dwubramkowe prowadzenie. Ale radość z niego trwała krótko – gola zdobył Bartek Górczyński, który świetnie spisywał się jako lotny bramkarz i w drugiej połowie miał udział przy wszystkich golach swojego zespołu. Squadra powoli opadała z sił, jednak nie musiała tego meczu sprowadzać do nerwowej końcówki. Gdyby tylko Radek Rosiński w 36 minucie potrafił zmieścić piłkę w praktycznie pustej bramce, to dziś opisywalibyśmy kolejny sukces Squadry. No ale nie trafił, a to był dopiero początek emocji. W kolejnej sytuacji żółtą kartkę zobaczył Krzysiek Pawlak, co było wodą na młyn dla liderów tabeli. Mogli spokojnie rozgrywać piłkę i poszukać kluczowego trafienia. Ale nieodpowiedzialnie zachował się Michał Czarnecki. Wielokrotnie upominany przez arbitra za grę po gwizdku, przekroczył granicę po której sędzia stracił do niego cierpliwość. A ponieważ ten gracz już jedno upomnienie miał – oznaczało to, że Squadra musiała do końca meczu grać w osłabieniu! Gorzej nie dało się tego rozegrać, bo można zrozumieć ryzyko otrzymania kartki przy okazji przerwania dogodnej sytuacji, ale to co zrobił Michał to był kryminał. I Górale wzięli się do roboty. Co prawda nie wszystkie akcje jakie rozgrywali przy pomocy hokejowego zamka im wychodziły, lecz w 38 minucie udało się uzyskać rzut karny, który na bramkę zamienił Bartek Górczyński. Squadra walczyła w tym momencie wyłącznie o przetrwanie i trzeba jej oddać, że zrobiła dobrą robotę w tyłach, dzięki czemu utrzymała remis do finałowej syreny. No właśnie – utrzymała remis, a przecież miała to spotkanie w garści. Wystarczyło nie robić głupstw, grać swoje i przy bardzo ryzykownej grze rywala, prędzej czy później zabiłaby tę potyczkę. No ale wolała sobie sprawę utrudnić i o mało co, a jej twierdza wreszcie by padła. Ale trzeba też napisać uczciwie, że piłkarsko nie zasługiwała tutaj na porażkę. Według nas ten remis jest sprawiedliwy, bo Góralom również trzeba oddać, co ich. W drugiej połowie ciągle musieli gonić i dogonili, aczkolwiek mały niedosyt jest, bo było jeszcze trochę czasu, by pokusić się o więcej. Tyle w kwestii czysto sportowej, natomiast obie ekipy powinny wyciągnąć wnioski ze swojego zachowania w trakcie meczu. Były obrazki, których nie chcemy oglądać na zielonkowskim parkiecie, nawet biorąc pod uwagę emocje. I mamy nadzieję, że do takich rzeczy w meczach z udziałem Squadry i Górali wracać już nie będziemy.
Dużo spokojniej było w spotkaniu z udziałem innej ekipy z Serocka – Gwiazdy z Mydła grały w poniedziałek z Lema Logistic i nie wyobrażały sobie, że po tym spotkaniu nie będą miały na swoim koncie dziewięciu punktów. Wszak przeciwnicy zamykają ligową stawkę, nie mając nic na swoim koncie, więc tutaj należało po prostu zrobić swoje. Ale Gwiazdy jak to Gwiazdy – nie potrafią jeszcze utrzymać swojego poziomu na przestrzeni pełnych 40 minut. Ten zespół gra zrywami i tutaj nic się w tej kwestii nie zmieniło. Po 7 minutach było już 2:0, ale potem sprawa zaczęła się delikatnie wymykać spod kontroli, co miało oczywiście związek z kolejnymi niewykorzystywanymi okazjami przez Szymona Darkowskiego i spółkę. Z kolei Lema trochę się obudziła i w 14 minucie wynik brzmiał z jej perspektywy tylko 2:3. Ten zespół miał też trochę szczęścia, bo w końcówce pierwszej odsłony rywale zmarnowali kilka sytuacji, a na początku drugiej nie wykorzystali też liczebnej przewagi po kartce dla Pawła Rybickiego. No ale ten stan nie mógł trwać wiecznie – w 28 minucie Szymon Darkowski zdobył gola na 4:2 i potem wszystko poszło jak z płatka. Logistyczni stracili konsolidację w defensywie, ich krycie zaczęło pozostawiać mnóstwo do życzenia, no i wynik zaczął im odjeżdżać. Najgorsze, że kilka bramek padło po niewymuszonych błędach, gdzie wystarczyło jedno złe podanie z obrony i robił się problem. W tej części gry stać ich było tylko na jednego gola, skądinąd bardzo ładnego, którego strzałem z własnej połowy zdobył Marek Gajewski. Ale marne to pocieszenie. Gra tego zespołu po prostu się nie układa, widać że oni już powoli mają dość tego sezonu, a nie pomaga im sytuacja kadrowa, gdzie byli zmuszeni ratować się kilkoma nazwiskami, gdzie przecież skład mają długi, szeroki i w NLH nigdy nie mieli takich kłopotów. W takich warunkach trudno coś fajnego zbudować. Pozostały im trzy mecze i w naszej opinii nawet jedno zwycięstwo to byłoby dużo i tego im zresztą życzymy. A Gwiazdy? Mecz wygrały, ale nie zachwyciły. Może z takim rywalem nie ma co oceniać stylu, jednak właśnie takie spotkania są fajnym poligonem doświadczalnym, by przetestować coś nowego. Natomiast chłopakom ciężko się pewnych nawyków oduczyć, ciągle brakuje nam tego, by grali jeszcze bardziej zespołowo, bo to co wystarcza na ekipy z dołu tabeli, to za mało na drużyny wyżej sytuowane. A patrząc na nazwiska w ich składzie, to wcale nie mamy wrażenia, by to było za mało, by powalczyć o TOP 3.
O szansę, by wciąż być ważnym graczem w kontekście medali, walczyła w poniedziałek Gencjana. Maciek Zbyszewski nie ma ostatnio łatwego czasu i z powodu kwarantanny wielu zawodników, ledwo klei meczową piątkę. Nie inaczej było w ostatniej kolejce, gdy jego drużynie przyszło rywalizować z Joga Bonito. W pełnym składzie Gencjana prawdopodobnie nie pozostawiłaby tutaj większych złudzeń obozowi Bartka Brejnaka, jednak biorąc pod uwagę, że na bramce musiał stanąć zawodnik z pola i brakowało choćby Łukasza Sasala, to przed Jogą uchylała się pewna furtka. Jednego byliśmy pewni – ten zespół będzie tutaj w grze aż do ostatniego gwizdka, bo jak wszyscy doskonale wiemy, Gencjana wygrywa swoje spotkania raczej skromnie i nie spodziewaliśmy się, że nagli coś się w tej materii zmieni. I chyba możemy napisać, że ta potyczka wyglądała dokładnie tak, jak ją sobie wyobrażaliśmy. Przewagę mieli faworyci, którzy bardzo pieczołowicie rozgrywali każdy swój atak pozycyjny i od samego początku angażowali do niego Evgenio Asinova, pełniącego funkcję lotnego golkipera. To się sprawdzało, bo ten gracz robił różnicę i Joga często nie wiedziała, jak ma się ustawiać, gdy rywal miał przewagę liczebną. Z kolei gdy to gracze Bonito mieli piłkę, brakowało im pomysłu co z nią zrobić. W pierwszej połowie nasze notatki nie wykazują jakiejkolwiek aktywności ofensywnej Jogi i nie ma się co dziwić, że po 20 minutach gry i golach przebojowego Michała Orzechowskiego oraz Evgenio Asinova, Fioletowi prowadzili 2:0. Ale Joga obudziła się. Ten zespół było stać na bardzo intensywny zryw na początku drugiej połowy, po którym w krótkim czasie udało się doprowadzić do remisu. Co prawda w 31 minucie Marek Zbyszewski przywrócił prowadzenie Gencjanie, ale za chwilę odpowiedział Adrian Poniatowski i znowu mieliśmy remis. Co więcej – przewaga psychologiczna była tutaj po stronie zawodników w biało-niebieskich koszulkach, którzy odrobili straty i byli na fali wznoszącej. Ale Gencjanie udało się opanować sytuację. Ta drużyna znowu zaczęła grać "swoje" i konsekwentnie wierciła dziurę w bloku obronny rywala. I wywierciła – w 37 minucie Marek Zbyszewski zdobył kluczową bramkę dla losów tego spotkania, a ten sam zawodnik w samej końcówce jeszcze dwukrotnie zmuszał Przemka Strumińskiego do wyciągania piłki z siatki. Skończyło się wynikiem 6:3 i nawet jeśli mógłby być on troszkę niższy, to trzy punkty trafiły w odpowiednie ręce. Gencjana kulturą piłkarską znacznie przewyższała Jogę, miała pomysł na grę i nawet jeśli czasami balansowała na granicy ryzyka, to można napisać, że wygrał tutaj "futbol na tak". Gra Jogi była niestety szarpana, dobre momenty przeplatały się ze słabszymi i nawet jeśli sami zawodnicy być może mieli przekonanie, że niewiele zabrakło by tutaj coś osiągnąć, to liczby tych wrażeń nie potwierdzają. Gencjana była lepsza, a to że potwierdziła to bramkami dopiero w końcówce – powoli zaczynamy się do tego przyzwyczajać.
Skróty wszystkich spotkań czwartej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!