fot. © Google

Opis i magazyn 7.kolejki czwartej ligi!

6 lutego 2022, 18:08  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Po tym, jak Górale pokonali Same Konkrety, drużyny z miejsc 1-2 wydają się być niezagrożone w kwestii awansu do 3.ligi. Zażarta walka będzie się toczyć za to o miejsce na najniższym stopniu podium.

Brąz jest w orbicie zainteresowań Gencjany i Szmulek. Te zespoły otworzyły nam poniedziałkową rywalizację, chociaż wcale nie było pewne, że to starcie dojdzie do skutku, bo Gencjana nie po raz pierwszy w tym sezonie miała gigantyczne problemy kadrowe. To spowodowało, że Maciek Zbyszewski dopisał do swojego składu zawodnika, żeby w ogóle skleić meczową piątką. No ale gdy zobaczyliśmy, że tym dopisanym jest 14-letni Marcin Sasal, na ławce rezerwowych nie ma ani jednego gracza, z kolei Szmulki nie dysponowały tak naprawdę wyłącznie podstawowym bramkarzem i Czarkiem Jandułą, to nie wierzyliśmy, że Fioletowi będą w stanie cokolwiek ugrać. Ale oni zagrali tutaj po profesorsku. Zdając sobie sprawę ze swoich problemów, uskutecznili jedyną słuszną taktykę, polegającą na zamknięciu się na własnej połowie i szukaniu szans w kontrach. Teoretycznie Szmulki nie powinny być tym wszystkim zaskoczone, ale przez blisko 30 minut, zupełnie nie mogły znaleźć sposobu na przeciwnika. Mimo, że w ich składzie nie brakuje kreatywnych graczy, to brakowało im pomysłu na dobrze ustawionego rywala. Na domiar złego w 14 minucie to Gencjana wyszła na prowadzenie i niewiele zabrakło, by do przerwy jeszcze je podwyższyła, po tym jak żółtą kartkę zobaczył Kuba Strzała. Ale co się odwlekło, to nie uciekło – w 25 minucie wspomniany wcześniej Marcin Sasal kapitalnie odnalazł się w polu karnym Szmulek i mocnym strzałem pokonał bramkarza rywali – to był historyczny gol, bo zdobyty przez absolutnie najmłodszego zawodnika w historii NLH. Szmulki były w takim szoku, że lada moment straciły kolejną bramkę i do odrobienia miały już trzy trafienia! Z ich perspektywy wyglądało to bardzo źle, lecz spodziewaliśmy się, że gdy zdobędą pierwszego gola, to może im to dać motywacyjnego kopniaka. I tak też było – sygnał do ataku dał Krystian Zbrzeski, który był autorem dwóch szybkich goli dla ekipy w czerwono-czarnych koszulkach, a gdy w 33 minucie do wyrównania doprowadził Kuba Kaczmarek, to spotkanie wydawało się być rozstrzygnięte. Oczyma wyobraźni widzieliśmy kolejne bramki padające łupem Szmulek, zwłaszcza że gracze Gencjany byli już bardzo zmęczeni, chociaż nie ograniczali się jedynie do wybijania piłki byle dalej. Oni też mieli swoje okazje, natomiast o wszystkim zdecydowała ostatnia minuta. Najpierw sytuacji sam na sam z Arturem Fiodorowem nie wykorzystał Kuba Kaczmarek a potem piłkę wartą trzy punkty miał na nodze Piotrek Hereśniak, lecz zabrakło mu precyzji i w dogodnych okolicznościach posłał futsalówkę obok słupka. I gdy wydawało się, że tutaj nic ciekawego już się nie wydarzy, pełniący funkcję lotnego bramkarza w Szmulkach Alex Wolski uruchomił dalekim podaniem Dominika Kopca, a ten świetnie przyjął piłkę i w akompaniamencie końcowej syreny posłał ją obok bezradnego golkipera Fioletowych! 4:3 w ostatniej sekundzie meczu!! Ale gdy tak obserwowaliśmy zachowanie zawodników Szmulek po finałowym gwizdku, to część z nich wcale nie była w wielkiej euforii. Chłopaki zdawali sobie sprawę, że zagrali słabo, że może nawet nie zasłużyli na to, co ostatecznie dostali, ale najważniejsze, że udało im się wyjść z impasu i rzutem na taśmę osiągnąć cel. I to też trzeba docenić. Natomiast Gencjany po prostu nam szkoda. To jest coś nieprawdopodobnego, że rywal prowadził w tym meczu dosłownie dziesiętną część sekundy, a mimo tego to właśnie on zapisał na swoje konto całą pulę. Ale i tak brawa za dobrą grę, za poświęcenie, a Marcinowi Sasalowi za wpisanie się do annałów rozgrywek. Chociaż zdajemy sobie sprawę, że zupełnie inaczej to wszystko by smakowało, gdyby towarzyszył temu choćby punkt. Zwłaszcza, iż swoją postawą, absolutnie na niego zasługiwali.

Do walki o medale dość niespodziewanie włączyły się też Gwiazdy z Mydła. Do tego było potrzebne zwycięstwo nad Joga Bonito, ale ekipa Szymona Darkowskiego w tej parze grała rolę zdecydowanego faworyta i dobrze się z niej wywiązała. Praktycznie całe spotkanie toczyło się tutaj pod dyktando zawodników z Serocka, którzy po pierwszej połowie dysponowali bardzo komfortowym prowadzeniem w stosunku 3:0 i prędzej niż powrotu do meczu Jogi, spodziewaliśmy się kolejnych bramek dla graczy w niebieskich koszulkach. Jednak początek drugiej połowy to był okres zdecydowanie lepszej gry zawodników Bartka Brejnaka. I od razu przyniósł on efekty bramkowe, bo najpierw udało się zmniejszyć straty po trafieniu samobójczym Marcina Lewandowskiego, a w 30 minucie bramkę kontaktową zanotował Oskar Zych. I widząc co dzieje się na parkiecie, że jedni wreszcie się obudzili, a drudzy przeżywali mały kryzys, byliśmy skłonni uwierzyć, że lada moment zobaczymy tutaj gola wyrównującego. I Joga miała ku temu okazje, bo dwukrotnie niezłymi okolicznościami dysponował Łukasz Pokrzywnicki, ale w obydwu sytuacjach jego próby dobrze bronił Kuba Nalazek. W 34 minucie gracze Bonito mieli jeszcze jedną sytuację, po której mogli się zbliżyć do zdobycia jednego punktu, ale Kacper Cebula uderzył wprost w bramkarza, od razu poszła akcja w drugą stronę, a tam jak wykorzystywać podobne okazje pokazał Gabriel Skiba i po bramce na 4:2 z Jogi zeszło powietrze. Ten zespół, tak jak dość niespodziewanie potrafił się odrodzić, tak teraz zupełnie zgasł i na przestrzeni zaledwie minuty stracił aż trzy gole z rzędu, co nawet na tym poziomie rozgrywkowym zdarzać się nie powinno. Ale to jest właśnie charakterystyczne dla biało-niebieskich. Oni niemal w każdym meczu mają dobre fragmenty, lecz gdy zaczyna się proces "spuszczania głów", to wtedy wyglądają jak dzieci we mgle i tracą bramki hurtowo. A szkoda, bo nawet jeśli nikt nie ma tutaj wątpliwości, że wygrał zespół lepszy, to gdyby Joga wycisnęła trochę więcej z tego niezłego początku drugiej połowy, to wcale nie musiała tutaj przegrać. A tak piąta porażka w sezonie stała się faktem. Z kolei Gwiazdy są już tylko jeden punkt za trzecimi w tabeli Samymi Konkretami. No i niedługo przekonamy się, czy tę drużynę stać, by zaatakować podium. Czekają ją jeszcze mecze ze Szmulkami i Gencjaną (a więc innymi zespołami walczącymi o pudło) i po nich dostaniemy wiarygodną odpowiedź, czy mamy do czynienia z "chłopakami na medal", czy jednak trochę im jeszcze do tego miana brakuje.

"Dzisiaj będzie nas max sześciu. Jaki jest rekord ligi jeśli chodzi o wynik?" – takie coś wysłał nam w poniedziałek Radek Rzeźnikiewicz, czyli kapitan Kartoflisk. Mając na uwadze problemy kadrowe oraz fakt, że po drugiej stronie boiska miała stanąć Squadra, a więc lider 4.ligi, pytanie zadane nam przez popularnego "Rzeźnika" nie wydawało się być odklejone od rzeczywistości. Rekord, który miał miejsce kilka dobrych lat temu i wynosi 25:0, był poważnie zagrożony, aczkolwiek z tego co zdążyliśmy się zorientować, to wcale nie byłaby najwyższa porażka w historii ekipy Kartoflisk, która kiedyś potrafiła przegrać 0:30. No ale marzenia o rekordzie trzeba będzie jeszcze odłożyć, bo nasza legendarna ekipa przegrała w poniedziałek "tylko" 1:19. Co więcej – po pierwszej połowie było zaledwie 0:6 i nie brakowało sytuacji, w których Kartofliska mogły się pokusić o trafienie. Ostatecznie gola zdobyły dopiero przy stanie 0:15, aczkolwiek trzeba oddać Krzyśkowi Czerwonce, że zrobił to naprawdę efektownie, bo z własnej połowy przelobował bramkarza rywali, który zapędził się w okolice linii środkowej. To jak padały bramki dla Squadry raczej możecie sobie wyobrazić, dlatego chyba możemy płynnie (czyli w ulubiony sposób dla Kartoflisk) przejść do następnego spotkania. A jeśli komuś brakuje klasycznego podsumowania, to zatroszczyli się o nie fani Rzeźnika i spółki. Zapraszamy do działu "komentarze".

W czwartym meczu oczekiwaliśmy zupełnie innego przebiegu, aniżeli w tym trzecim, bo naprzeciwko siebie stanęły druga i trzecia drużyna obecnego sezonu. Dla jednych jednych faworytami byli Górale, dla innych to Same Konkrety miały tutaj więcej szans na odniesienie sukcesu, zwłaszcza że po krótkiej nieobecności do gry wrócili Paweł Józwik oraz Tomek Janus. Ale Górale tego wieczora miały praktycznie najsilniejszy skład, co pokazywało, jak bardzo zależy im na sukcesie i żeby marzenia o mistrzostwie nie uciekły bezpowrotnie. No i jak widzicie po wyniku – ekipa Marcina Lacha zrobiła tutaj swoje. I dokonała tego w naprawdę dobrym stylu, bo z Konkretami wcale nie jest łatwo wygrać, a prowadzić z nimi w pewnym momencie aż 7:1, to już w ogóle coś, co zdarza się wyjątkowo rzadko. Początek tego spotkania nie zwiastował jeszcze katastrofy w wykonaniu graczy w żółtych koszulkach, bo premierowe fragmenty naprawdę mieli niezłe i gdyby tak policzyć sytuacje podbramkowe, to niewykluczone, że na tym etapie prowadziliby w tej statystyce. No ale z czasem sytuacja zaczęła się zmieniać. W 10 minucie jeden z obrońców zostawia odrobinę za dużo miejsca Danielowi Dylewskiemu, a ten robi użytek ze swojej lewej nogi i jest 1:0. Za chwilę prosty błąd w rozegraniu piłki, dobry przechwyt Mateusza Mazurka i robi się 2:0, a okres dobrej gry Górali kończy fantastyczna asysta piętą Roberta Sawickiego, z której użytek robi Krzysiek Pawlak. To były 4 minuty, które wstrząsnęły Konkretami. Ta ekipa bardzo szybko podjęła decyzję, że nie ma co czekać i trzeba zastosować manewr z wysoko wysuniętym bramkarzem. I już przy pierwszej okazji ten schemat przyniósł określone korzyści, bo ładnie wyklepana akcja pozwoliła zdobyć bramkę Pawłowi Józwikowi. No ale na tym pozytywy związane z tą decyzją się skończyły. Trzy kolejne gole dla Górali padły po strzałach na pustą bramkę i ze stanu 1:3 zrobiło nam się na początku drugiej połowy 1:6. Konkrety były wówczas na łopatkach, w kolejnych minutach mogły stracić następne bramki i powinny mówić o szczęściu, że w okresie, gdzie nic im się nie układało, przegrywały maksymalnie "tylko" sześcioma trafieniami. Ale trzeba tej ekipie oddać, że mniej więcej od 30 minuty zdołała powstać z kolan. Jasnym było, że nie ma szans na punkty, natomiast zawodnicy uznali, że potraktują te finałowe fragmenty jako poligon doświadczalny, coś co może im się przydać w kolejnych spotkaniach. I nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że przeciwnicy nie grali już na 100%, to ten okres wygrany w stosunku 3:0 na pewno trochę poprawił nastroje w zespole. Inna sprawa, że od tej drużyny oczekiwaliśmy więcej i oni sami od siebie pewnie również. Ale tyle co popełnili tutaj błędów własnych, to prawdopodobnie nie popełnili we wszystkich meczach razem wziętych. A z Góralami, którzy są zespołem bardzo doświadczonym, takie coś musi się źle skończyć. To wszystko powoduje, że Konkrety bardziej niż na walce o awans, muszą się skupić, by utrzymać trzecie miejsce, z kolei Góralom brakuje już tylko jednego zwycięstwa, by zaklepać sobie promocję. A po takim meczu jak ten, nie powinno to stanowić dla nich większego wyzwania.

No i zostało nam jeszcze opowiedzieć Wam, jak doszło do tego, że swoje pierwsze punkty w sezonie zdobyła Lema. I może od razu zaznaczmy, że to wcale nie była wypadkowa szczęścia czy też braków kadrowych po stronie HandyMan, tylko coś, na co z perspektywy spotkania Logistyczni zasłużyli. Potwierdziło się tym samym, że Handy zdecydowanie bardziej wolą grać z drużynami silniejszymi od siebie, bo z tymi słabszymi nie za bardzo mają pomysł co robić. I tak naprawdę, to tutaj niewiele zabrakło, aby ekipa Krzyśka Smolika na koniec została z niczym, bo o ile początkowo dwukrotnie obejmowała prowadzenie, to w 35 minucie to Lema była o bramkę z przodu. Wiele dobrego w tej drużynie działo się przede wszystkim wtedy, gdy na placu gry przebywał Damian Nowaczuk. To on zdobył pierwszego gola dla Pomarańczowych, jak również tego ostatniego, który wyprowadził zespół z Radzymina do stanu 3:2 i dawał nadzieję nawet na pierwsze zwycięstwo. Hendymeni musieli tutaj bardzo szybko zareagować i oczywiście od razu wprowadzili lotnego bramkarza. Na tej pozycji dobrze odnalazł się Sebastian Sasin, który wcześniej zdążył już zanotować gola i asystę i w 37 minucie również to za jego pomocą do siatki Lemy trafił Patryk Wieczorek, wyrównując stan spotkania na 3:3. I gdy ten gol padł, to zdawaliśmy sobie sprawę, że Elewacje muszą tutaj zaatakować jeszcze mocniej, bo remis totalnie ich nie satysfakcjonował. Gdyby mieli na swoim koncie dwa punkty więcej, mogliby wyprzedzić w tabeli Same Konkrety i dzięki temu wyłącznie w swoich nogach dysponowaliby kwestią trzeciego miejsca. No ale mimo usilnych prób, nie byli w stanie przechylić szali na swoją stronę. Duża w tym zasługa bramkarza Lemy, Łukasza Sosnowskiego, który dopiero w trakcie sezonu dołączył do ferajny Kacpra Piątkowskiego i chociaż widać, że chyba nominalnym golkiperem nie jest, to kilkukrotnie skutecznie interweniował w tym meczu, a i w poprzednich większych błędów nie popełniał. Mecz skończył się więc podziałem punktów i nawet jeśli takie stwierdzenie musi boleć Hendymenów, to sprawiedliwie oddaje on przebieg spotkania. Faworytom brakowało siły przebicia, a zawsze tak jest gdy nie mogą się rozpędzić, skorzystać z szybkości Patryka Wieczorka czy kilku innych graczy, a muszą budować atak pozycyjny. Tutaj szło im to bardzo opornie, natomiast Lema skrupulatnie wykorzystywała swoje szanse i też może mówić o lekkim niedosycie. Ale to co dla niej kluczowe, to tabela i rubryka "punkty". Wreszcie coś się tam ruszyło, wreszcie jest jakiś mały powód do optymizmu i nadzieja, że uda się nie skończyć na ostatnim miejscu. Z kolei Handy mają problem. Bo o ile zgodnie z naszą teorią, ze Squadrą powinni powalczyć, to czeka ich jeszcze mecz z Kartofliskami. Gorzej nie mogło to się chyba ułożyć... ;)

Skróty wszystkich spotkań czwartej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: