fot. © Google
Opis i magazyn 8.kolejki czwartej ligi!
Górale to pierwszy z wielkich wygranych 4.ligi. Ale paradoksalnie – nie to było największym wydarzeniem ostatniego poniedziałku.
Można chyba stwierdzić, że ósma kolejka najniższego poziomu rozgrywkowego był ciągiem niespodzianek. Bo już na dzień dobry niepokonana jak dotąd Squadra musiała uznać wyższość HandyMan. My zakładaliśmy, że ekipa Krzyśka Smolika nie będzie w tej parze chłopcem do bicia, ale nawet jeśli przez jakiś czas będzie w stanie utrzymać się za plecami faworytów, to ten w końcu odpali turbo i będzie po sprawie. Ale Squadra nie potrafiła tego zrobić. Mimo, że czterokrotnie wychodziła tutaj na prowadzenie, to jej problem polegał na tym, że nie była w stanie zadać decydującego ciosu, a za taki uważamy zdobycie gola, który dałby dwubramkowe prowadzenie. A oczywiście były ku temu okazje i najwięcej mieliśmy ich przy stanie 1:0. Wówczas ekipa Patryka Jakubowskiego miała wręcz obowiązek zmienić wynik na 2:0, a zamiast tego, dosłownie chwilę przed końcem pierwszej połowy dała sobie wbić bramkę wyrównującą. Ten gol był ważny dla Handy. Oni dzięki niemu uwierzyli, że rywal wcale nie jest taki straszny jak go opisują i można go tutaj pokarać. Problem pojawiał się jednak wtedy, gdy przy piłce był Michał Czarnecki. Bez względu na to, czy krył go Łukasz Mietlicki czy Jarek Rozbicki, ten gość potrafił pozbyć się swojego cienia, po czym pakował piłkę do świątyni Daniela Pszczółkowskiego. Hendymeni za każdym razem jednak odpowiadali. Przy stanie 3:3 schemat wymsknął się spod kontroli, bo trafienie dla Squadry zanotował Radek Rosiński i potem znowu ówcześni liderzy rozgrywek mogli mecz zamknąć, ale na własne nieszczęście nie potrafili tego zrobić. A najgorsze miało dopiero nadejść – w 38 minucie Squadra w kuriozalny sposób aplikuje sobie bramkę samobójczą, już drugą w tym spotkaniu. Pech toczy ich dalej, bo lada moment w dogodnej sytuacji notują uderzenie w słupek, a nie zapominajmy, że ich remis totalnie tutaj nie satysfakcjonował. I walcząc za wszelką cenę o pełną pulę – przelicytowali. Michał Czarnecki w niegroźnej sytuacji i bez kontaktu z rywalem upadł na parkiet, piłką zaopiekowali się przeciwnicy i dysponując przewagą jednego zawodnika wykorzystali sytuację. Patryk Wieczorek podał do Krzyśka Smolika, ten uderzył na bramkę Adriana Groszkiewicza i mimo że strzał nie wydawał się trudny do obrony, futsalówka ugrzęzła w siatce! Drużyna w żółtych koszulkach już wtedy wiedziała, że właśnie dokonuje niemal niemożliwego i nie było możliwości, by przez kilka ostatnich sekund straciła prowadzenie. Tak też było, co spowodowało ogromną radość w obozie autora zwycięskiego gola. Ten zespół znowu udowodnił, że im trudniejszy rywal tym gra lepiej, a wygrać mecz czterokrotnie odrabiając straty – to jest naprawdę coś. Inna sprawa, że Squadra w wyraźny sposób przysłużyła się rywalom. Nie szukamy kozła ofiarnego, ale to nie był dzień bramkarza tej ekipy. Adrian Groszkiewicz nie miał w poniedziałek szczęścia, kilka bramek idzie na jego konto, ale mówi się trudno. Teraz trzeba się skoncentrować na ostatniej kolejce i wygrać z Samymi Konkretami, bo gdyby Squadra nie zakończyła tego sezonu awansem, to byłoby to coś nieprawdopodobnego. A bez wykartkowanego Michała Czarneckiego to wcale nie będzie proste do zrobienia. Z kolei HandyMan walczą w tym momencie chyba głównie o 3 miejsce. Ale bez względu na to czy cel osiągną, triumf nad Squadrą zapisał się złotymi zgłoskami w ich przygodzie z amatorską piłką. I jeśli Krzysiek Smolik będzie miał jeszcze kiedyś rozterki czy warto poświęcać czas i pieniądze na ten zespół, to takie mecze powinny stanowić dla niego najlepszą odpowiedź.
5:4 – taki wynikiem zakończył się ostatecznie poprzedni mecz, a identyczny ostał się na tablicy świetlnej po rywalizacji Joga Bonito – Lema. I tego się spodziewaliśmy, że gdy dojdzie do konfrontacji ekip, które dawno nie zaznały smaku ligowego zwycięstwa, to jedni i drudzy zrobią wszystko, aby wreszcie przypomnieć sobie to uczucie po wygranym meczu. I chociaż z racji na sytuację w tabeli to Joga była minimalnym faworytem, my nie odbieraliśmy szans Lemie. Logistyczni w poprzedniej kolejce potrafili urwać punkty HandyMan, co na pewno dało im prawo by myśleć, że z Jogą może się to skończyć przynajmniej tak samo, a może nawet lepiej. Ale na parkiecie przez długi czas nie byli w stanie potwierdzić swoich przedmeczowych zapowiedzi. Przede wszystkim bardzo słabo weszli w spotkanie, gdzie za łatwo doprowadzali do zagrożenia we własnym polu karnym i tak naprawdę, to po 8 minutach zamiast 2:0, mogli przegrywać nawet dwukrotnie wyżej. Potem na chwilę się jednak ocknęli, zmniejszyli straty, mieli też uderzenie w porzeczkę, ale kolejna część spotkania znowu należała do rywali. Joga grała naprawdę dobrze i chociaż sporo sytuacji marnowała, to na początku drugiej połowy po trafieniu Kuby Pełki prowadziła już 4:1. I grając dalej w ten sposób nie było możliwości, że pozwoli zrobić sobie jakąkolwiek krzywdę. No właśnie – problem polegał na tym, że gracze Bartka Brejnaka chyba za szybko uwierzyli, że rywalowi już się nie chce. Że sukces sam dowiezie się do finałowej syreny. A Lema grała do końca i w 35 minucie miała do odrobienia już tylko jedną bramkę! I to ona była teraz w gazie, co zaowocowało tym, że na 3 minuty przed końcem, przy pomocy samobójczego trafienia przeciwnika, doprowadziła do remisu! Widzieliśmy po minach zawodników Jogi, że są w szoku i że wcale nie jest wykluczone, że najgorsze dopiero przed nimi. Ale od czego w tej ekipie jest Łukasz Pokrzywnicki. Na minutę przed końcem spotkania mocny strzał tego zawodnika pozwolił Bonito na powrót na zwycięską ścieżkę, z której ten zespół już nie zszedł i zapisał na swoje konto drugie zwycięstwo w sezonie. Można, a nawet trzeba było załatwić tę sprawę wcześniej, jakkolwiek stylu nie ma się chyba co czepiać, bo w meczu dwóch zdesperowanych ekip liczył się przede wszystkim cel. Joga tym samym niemal zapewniła sobie ósme miejsce w tabeli i w ostatniej kolejce bez większego obciążenia psychicznego postara się o niespodziankę z Góralami. Natomiast dla Lemy nie ma już ratunku i ten zespół zakończy sezon na ostatnim miejscu w 4.lidze. Nie jest to na pewno powód do dumy, ale to nie znaczy, że można już pakować halówki i odłożyć je aż do kolejnej zimy. Został jeden mecz, w którym trzeba dać z siebie wszystko i mamy nadzieję, że oni widzą to tak samo jak my.
A ciekawe ile daliby zawodnicy Kartoflisk, by przeciwko Samym Konkretom też przegrać różnicą jednej bramki. Naszym zdaniem większość z nich mogła zakładać, że skończy się tutaj przynajmniej 5-6 bramkowym dystansem a my zakładaliśmy podobnie. Co prawda Konkrety to zupełnie inna ekipa niż Squadra, która ostatnio sprawiła Kartofliskom lanie na goły tyłek, ale w żadnym scenariuszu, nawet gdyby podopieczni Tomka Janusa musieli grać przez cały mecz na jeden kontakt, nie wyobrażaliśmy sobie, że Radek Rzeźnikiewicz i spółka będą tutaj w stanie cokolwiek ugrać. Po prostu nie był takiej opcji. No i nawet jeśli faworyci męczyli się w tej potyczce i dużo problemów sprawiała im skomasowana defensywa przeciwników, to i tak sprawa wydawała się przesądzona. Co prawda Kartofliska na bramkę z 3 minuty Konkretów odpowiedziały golem Krzyśka Czerwonki, ale potem wszystko wróciło do normy i gdy w 23 minucie Tomek Wasak zmienił wynik na 3:1, było pozamiatane. Ale przegrywający mieli inne zdanie. Bardzo szybko za sprawą popularnego "Rzeźnika" udało im się odpowiedzieć, a gdy w 29 minucie doprowadzili do remisu po kolejnym trafieniu Krzyśka Czerwonki, to przestało być spotkanie trzeciej z dziewiątą ekipą w tabeli. Wszystko co było wcześniej straciło na jakimkolwiek znaczeniu, bo Kartofliska złapały wiatr w żagle, z kolei Konkretom musiała stanąć przed oczami wizja, w której przegrywają mecz, którego przegrać nie miały prawa. I to było widać w ich grze. Ten zespół prezentował się nerwowo, trudno było tutaj znaleźć kogoś, kto chce wziąć odpowiedzialność na siebie, z kolei Kartofliska z każdą minutą i z każdą udaną interwencją nabierały pewności siebie. I w 34 minucie były już na prowadzeniu! Mateusz Januszewski przyjął w polu karnym trudne podanie od Krzyśka Czerwonki i strzałem obok bramkarza wprowadził w stan euforii cały zespół Radka Rzeźnikiewicza. Ale to jeszcze nie był koniec pracy, jaką trzeba było tutaj wykonać. Konkrety w ostatnich minutach miały % posiadania piłki pewnie na poziomie 90, tylko że niewiele z tego wynikało. Brakowało tam przede wszystkim decyzyjności – jak trzeba było strzelać, to zawodnicy podawali, a gdy lepszą opcją wydawało się podanie – następował strzał. Wiele uderzeń dochodziło jednak do celu, ale tego wieczora świetnie dysponowany był Paweł Muszyński. Czasami Kartofliskom dopisywało też szczęście, jak wtedy gdy wspomniany przed chwilą Paweł Muszyński chcąc wybić piłkę trafił nią w plecy Krzyśka Czerwonkę a ta o mało nie wpadła do siatki. Opatrzność czuwała więc nad Kartofliskami, a kwintesencją tego twierdzenia była ostatnia akcja, gdzie przeciwnikom zabrakło dosłownie centymetrów, by piłka po strzale Krzyśka Jędrasika zamiast odbić się od poprzeczki wpadła do bramki. Dosłownie chwilę po tym wybrzmiała końcowa syrena, a wraz z nią usłyszeliśmy głośne okrzyki radości zwycięskiej ekipy. Wygrali mecz, na który niewykluczone, że BETFAN nie przyjąłby nawet kursów. Zgarnęli trzy punkty z rywalem, który wydawał się poza ich zasięgiem, ale mądra taktyka połączona z dużą skutecznością, wiarą w sukces i szczyptą szczęścia dała fantastyczny efekt. BRAWO! I mimo, że ta wiktoria nie miała takiej dramaturgii jak legendarne zwycięstwo nad Lemą, to z racji klasy przeciwnika piwo po ostatnim meczu smakowało pewnie jeszcze lepiej niż wtedy. Co do Samych Konkretów, to przede wszystkim trzeba im pogratulować postawy po meczu. Po takim spotkaniu najchętniej schowałbyś głowę w piasek, ale drużyna zachowała klasę i doceniła przeciwnika, gratulując mu zwycięstwa. Natomiast do tej pory nie potrafimy sobie wytłumaczyć jak do tego wszystkiego doszło, bo nawet jeśli cały mecz w wykonaniu Konkretów nie był wybitny, to oni mieli tutaj wynik. Może myśleli, że spotkanie wygra się samo? Że zgodnie z powszechną opinią Kartofliska same coś wrzucą sobie do sieci? Jest to dla nich na pewno trudna lekcja, zwłaszcza że pozbawili się szans na awans, a i medal uciekł chyba bezpowrotnie. I to wszystko za sprawą zespołu, który chciał po prostu za wysoko nie przegrać.
Porażka Squadry i Konkretów to była z kolei doskonała wiadomość dla Górali. Wystarczyło, że ferajna Marcina Lacha wygra z Gencjaną, a dzięki temu zapewniałaby sobie awans do 3.ligi i jednocześnie była o krok od tytułu mistrzowskiego. Ale rywale też mieli tutaj swoje cele – przy założeniu trzech punktów zespół Maćka Zbyszewskiego byłby na trzecim miejscu ex aequo z dwoma innymi drużynami i z dużymi perspektywami na przynajmniej brązowy medal. Sprawa trochę się jednak skomplikowała, gdy w poniedziałek zabrakło na boisku Łukasza Sasala, a więc obok Piotrka Hereśniaka jednego z dwóch liderów tego zespołu. Tyle że początkowo tej absencji nie było widać, bo Gencjana grała na swoim dobrym poziomie, czyli nigdzie się nie spieszyła, była bardzo skuteczna w wykańczaniu swoich sytuacji i nawet jeśli to rywale mieli więcej z gry, to wynik po pierwszej połowy był korzystny dla "Fioletowych". Oni po prostu w swoim stylu punktowali oponentów, a gdy tuż po wznowieniu gry wyszli na dwubramkowe prowadzenie po trafieniu Evgenio Asinova, wydawało nam się, że Górale mogą tutaj obejść się smakiem. Ale tak naprawdę do tej pory nie potrafimy sobie wytłumaczyć, co stało się po trzecim golu z ekipą Gencjany. Nagle, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ktoś pozbawił ich mocy i z zespołu, który stawiał dzielny opór ligowemu faworytowi, stali się bezbronni i bezzębni. Być może miało to związek ze znaczną poprawą jakości gry Górali, gdzie w końcu przypomniał o sobie Kamil Wróbel, który napędzał praktycznie każdą akcję ekipy w zielonych koszulkach. Lidera zespołu dobrze wspomagał Daniel Dylewski, którego lewa noga zaczęła robić coraz więcej krzywdy obronie i bramkarzowi Gencjany i tak z wyniku 3:1, który miał miejsce w 23 minucie, to niecałe 10 minut później było już z ich perspektywy 3:6. Wiedzieliśmy, że tutaj sprawa jest rozstrzygnięta, przegrani myślami byli już chyba gdzie indziej i niewiele zabrakło, by z meczu, który tak dobrze się dla nich układał, o mało nie skończyło się dwucyfrówką. Odnosimy wrażenie, że ten sezon tak mocno doświadczył Fioletowych, biorąc pod uwagę ich problemy kadrowe, że chyba mają już powoli dość. Ten spadek mocy na starcie drugiej połowy był naprawdę zaskakujący i w tym sezonie ani razu nie widzieliśmy, by chłopaki tak łatwo oddawali gole rywalom. No ale takie spotkania też się zdarzają. Teraz trzeba już skupić się na ostatniej serii i powalczyć o ty, by skończyć sezon w górnej połowie tabeli, na co przecież Gencjana absolutnie zasłużyła. A Górale mogą świętować. Jest awans, jest przynajmniej srebrny medal, ale wszystko wskazuje na to, że skończy się dla nich złotem. Bo jeśli losy tytułu mają się zdecydować w starciu z trzecią od końca ekipą w tabeli, to takiej okazji nie wypada zmarnować.
A poniedziałkowe granie zwieńczyła nam potyczka dwóch "młodych i gniewnych" ekip czwartego poziomu rozgrywkowego. Jeszcze jakiś czas temu myśleliśmy, że ich bezpośrednia konfrontacja nie będzie miała wielkiego znaczenia dla układu tabeli, ale w ostatnich seriach mieliśmy tyle niespodziewanych rozstrzygnięć, że okazało się, iż zwycięzca tej pary będzie w grze o czwartoligowe podium. Było więc o co walczyć i byliśmy ciekawi jaki mecz tutaj obejrzymy. Zespołem bardziej ułożonym, lepiej zbilansowanym wydawały nam się Szmulki, natomiast nieprzypadkowo w zapowiedzi tego spotkania pisaliśmy, że tutaj o wszystko zdecyduje obrona. Bo to, że jedni i drudzy potrafią atakować – wiedzieliśmy od dawna, natomiast gorzej wyglądało to jeśli chodzi o obronę dostępu do własnej bramki. Ta sztuka początkowo lepiej wychodziła Szmulkom, które bardzo długo trzymały "zero z tyłu" a ponieważ w 12 minucie bramkę dla nich zdobył Dawid Wierzchołowski (i zrobił to w taki sposób, że zdziwił nawet kolegów z zespołu), to ekipa ze stolicy mogła grać spokojniej. Ale kto wie, czy tego spokoju nie było za dużo, bo mniej więcej po upływie kwadransa pierwszej połowy, do głosu zaczęły dochodzić Gwiazdy. Jak zwykle nie brakowało im okazji, lecz celownik długo pozostawał rozregulowany. Przełom nastąpił w 18 minucie, gdy Karola Dębowskiego pokonał Patryk Tyka i po tym trafieniu zespół z Serocka zaczął grać jeszcze lepiej. Udokumentował to w 15 sekundzie drugiej odsłony, gdy bramkę zanotował Gabriel Skiba, a kolejne trafienia dla obozu w niebieskich koszulkach wydawały się być kwestią czasu. Świetne zawody rozgrywał Marcin Lewandowski, który dobrze trzymał defensywę Gwiazd a swój dobry występ postemplował golem na 3:1. Podobać mógł się również Patryk Tyka i on również potrafił przekuć to wszystko na cyferki, bo w 30 minucie podwyższył stan posiadania Gwiazd do czterech goli. A gdy za chwilę zrobiło się 5:1 "Mydlarze" mieli trzy punkty w garści. I chociaż drugą część finałowej odsłony trochę zlekceważyli, przez co dali się dojść na odległość dwóch trafień, to w końcowym rozrachunku odnieśli zasłużone zwycięstwo, dzięki któremu przesunęli się na trzecie miejsce w tabeli! I to z realną szansą na jego utrzymanie, bo wystarczy że wygrają w poniedziałek z Gencjaną i nie będą się musieli na nikogo oglądać. A jeśli zagrają tak jak ze Szmulkami, czyli odpowiedzialnie, mądrze, gdzie byli naprawdę dobrze skoncentrowani, to szansa na happy end wydaje się spora. Co do przegranych, to chyba nie możemy im wiele zarzucić. Trafili po prostu na dobrze dysponowanego oponenta, który okazał się lepszy. Ale abstrahując od samego wyniku, to należy pochwalić jednych i drugich za postawę na przestrzeni 50 minut. Bo czasami, gdy spotykają się dwie młode i ambitne ekipy, to pojawia się sporo złej krwi. Tutaj nic takiego nie miało miejsca – był wzajemny szacunek, była dobra atmosfera i fajnie, że obydwa zespoły pokazały w tak ważnym dla siebie meczu dojrzałość. Bardzo nas to cieszy.
Skróty wszystkich spotkań czwartej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!