fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 2.kolejki 2.ligi!

29 grudnia 2022, 18:57  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Widok tabeli 2.ligi pokazuje jak silna była 3.liga w poprzednim sezonie. A to dlatego, że na czele są dwa zespoły, które jeszcze rok temu grały o klasę niżej.

A zaczynamy od starcia zespołu, który wygrał w tamtej edycji 3.ligę, a tydzień wcześniej pokonał Ferajnę United. Mowa o JMP, drużynie przed którą w środę było prawdopodobnie największe wyzwanie ze wszystkich dotychczasowych w NLH – grali bowiem z N-Budem. A N-Bud to zespół który na poziomie 2.ligi trochę już terminuje, można go spokojnie określić mianem solidnego ligowca i pokonanie go stanowiłoby naprawdę cenny skalp dla Damiana Zalewskiego i spółki. Jednak Budowlani nie mogli na to pozwolić. Jeden mecz już przegrali i porażka w kolejnym szybko spowodowałaby, że czołówka by im uciekła. No i jak widzimy po wyniku – miejscowi zrobili swoje. Nie było to jednak takie oczywiste – co więcej, pierwsza połowa była dokładnie taka, jaką zaplanował sobie przeciwnik. Ekipa JMP błyskawicznie, bo już w 40 sekundzie objęła prowadzenie, a potem spokojnie wyczekiwała następnych szans. I kilka ich miała, jak choćby w 12 minucie, gdy Adrian Wrona nie dał rady z bliska pokonać Bartka Muszyńskiego. N-Bud musiał się wziąć do roboty, bo czasu aby odwrócić losy spotkania było coraz mniej. Ekipa z Zielonki z animuszem weszła jednak w drugą połowę i gdy złapała dobry rytm, to od razu znalazło to przełożenie na wynik. W 24 minucie wyrównał Mateusz Muszyński, a w kolejnej akcji gola zdobył Marcin Zaremba. JMP udało się odpowiedzieć po „specjalności zakładu”, czyli dalekim zagraniu Tomka Kalinowskiego do Adriana Wrony, ale to nie wybiło z rytmu faworytów. N-Bud wyglądał coraz lepiej i kwestią czasu wydawało się, kiedy ponownie będzie miał przynajmniej bramkę zapasu. Trochę musieliśmy na to poczekać, a dodatkowo gol jaki dla nich padł nie był wynikiem spektakularnej akcji, a rzutu karnego, jaki w 32 minucie na bramkę zamienił Kamil Kłopotowski. Przegrywający musieli jakoś zareagować, ale za bardzo się odkryli i w 36 minucie pokarał ich Marcin Zaremba, który precyzyjnym uderzeniem zmusił do kapitulacji Tomka Kalinowskiego. Graczom w czerwonych koszulkach nie mogła się tutaj stać krzywda, sprawę na wszelki wypadek wyjaśnił Mateusz Hopcia, a JMP opowiedziało trafieniem w ostatnich sekundach Damiana Zalewskiego. Wynik końcowy brzmiał 5:3 i przegrani doświadczyli siły solidnej, drugoligowej ekipy. Ale tak jak pisaliśmy wcześniej – pierwsza połowa była naprawdę niezła i gdyby udało się na początku drugiej ciut dłużej utrzymać prowadzenie 1:0, to być może po stronie przeciwników pojawiłyby się nerwy i udałoby się powalczyć o coś więcej. To jednak tylko spekulacje. Gdy N-Bud wrzucił kolejny bieg, to był zespołem lepszym, szybszym, sprytniejszym i ostatecznie wygrał zasłużenie. I te 3 punkty, mimo że nie zostały zdobyte na faworycie 2.ligi, to wzmocnią morale zielonkowskiej młodzieży. Ich brak nie powinien z kolei podłamać JMP, bo ta drużyna na pewno ma świadomość, że udział w tej klasie rozgrywkowym będzie w tym sezonie głównie nauką.

Bezpłciowe – nie bójmy się tego słowa – spotkanie oglądaliśmy z kolei od godziny 20:50. Ale nie za sprawą AutoSzyb, bo podopieczni Kamila Wiśniewskiego byli przygotowani do swoich obowiązków należycie, czego z kolei nie można napisać o Silent Impact. Drużyna Kamila Śliwowskiego borykała się tego wieczora z ogromnymi problemami kadrowymi i gdy zobaczyliśmy, że chłopaków jest tylko sześciu (kolejny dojechał dopiero pod koniec pierwszej połowy), to wiedzieliśmy, iż cudu tutaj nie będzie. Zwłaszcza że brakowało choćby Dominika Ołdaka, Sebastiana Radzkiego i kilku innych graczy, co wręcz zamykało drogę do jakichkolwiek punktów. I parkiet to potwierdził. AutoSzyby nie dały swoim rywalom żadnych szans, bardzo szybko wylewając fundament pod trzy punkty. W 8 minucie było już 3:0 dla faworytów i nie było takiej siły, która mogłaby zawrócić ten zespół ze zwycięskiej ścieżki. Silent Impact należy pochwalić za grę do końca, bo jak na okoliczności, to starali się jak mogli i wynik 1:8 nie jest żadnym upokorzeniem. Tutaj więcej nie dało się zrobić, a patrząc na ilość zmarnowanych okazji przez Szyby, to mogło być znacznie gorzej. Mecz bez historii, ale dla faworytów ważny, bo domyślamy się że konkurenci w następnych kolejkach będą kadrowo wyglądali lepiej i komuś punkty na pewno zabiorą, dlatego należało tutaj zrobić swoje. Inna sprawa, że triumfatorzy grali nieźle, a dodatkowo dostali dobrą okazję by wprowadzić kilku nowych zawodników jak Konrad Kanon czy Karol Anklewicz. Wszystko się udało, wynik się zgadzał i można było spokojnie udać się na Święta. Ale chyba nawet oni, zanim rozjechali się do domów, życzyli sobie, aby takich meczów było jak najmniej. Bo jednak przyjeżdżamy na ligę głównie dla emocji, a tych nie było tutaj wcale.

Na szczęście doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że zupełnie inaczej będzie w batalii między Zabrodziaczkiem a Tuba Juniors. To było starcie wagi ciężkiej, wszak mieliśmy do czynienia z zespołami, które zajęły odpowiednio 1 i 3 miejsce w poprzednim sezonie 2.ligi, a dodatkowo ich bezpośredni mecz skończył się wynikiem 3:3. I nie ukrywaliśmy, że liczymy na powtórkę. Lekkim faworytem zdawała się być Tuba, która wygrała na inaugurację, zagrała solidne zawody, z kolei Zabrodziaczek musiał przełknąć gorzką pigułkę w postaci porażki z Szybami. I być może to spowodowało, że choćby na BETFAN więcej wskazań było na Tubę, a kolejnym argumentem przemawiającym za braćmi Długołęckimi i spółką była nieobecność Piotrka Połodziuka. Ale Zabrodziaczek to nie tylko Piotrek. Jest tutaj wielu fajnych, młodych graczy, którzy właśnie w środę udowodnili, że potrafią zastąpić swojego lidera. Zanim jednak o nich, to pierwsze minuty w obozie obrońców tytułu zdominował Karol Chmiel. To on zdobył bramkę najpierw na 1:0, a potem na 2:1, lecz problem polegał na tym, że po drugiej stronie boiska był inny supersnajper Szymon Gołębiewski, który odpowiadał na każde z tych trafień. Ostatni cios w pierwszej połowie wyprowadził jednak Zabrodziaczek, a konkretnie bardzo aktywny Michał Zawisza i wynik po 20 minutach brzmiał 3:2. Tuba musiała więc odrabiać straty, a dodatkowo zmagała się z problemem złych decyzji poszczególnych zawodników. Rafał Wielądek często łapał się za głowę, gdy jego kolejne dobre podania były marnowane przez kolegów. W obozie konkurentów wyglądało to lepiej. Tam było więcej konkretów i na początku finałowej odsłony Zabrodziaczek prowadził już 5:2, a dwa gole na swoje konto zapisał Marcel Wysocki. Tuba zdawała sobie sprawę ze skali trudności i chociaż próbowała, to większość jej prób kończyła się na bramkarzu przeciwników Bartku Kapucie. Trzeba oddać golkiperowi Zabrodziaczka, że przy nim bramka wydaje się bardzo mała. Poza tym dysponuje on świetnym wznowieniem gry, na co również należy uważać. Tuba waliła więc głową w mur i w 36 minucie różnica na korzyść prowadzących wynosiła już 4 gole. Dopiero w końcówce Juniorzy trochę nastawili swój celownik, zdobyli dwie bramki z rzędu, lecz to był w ich wykonaniu łabędzi śpiew. Wszyscy którzy postawili na Tubę mogli się czuć rozczarowani. Podobnie jak sami zawodnicy, natomiast to po prostu nie był ich wieczór. To co zaprezentowali, być może wystarczyłoby na ekipę z dolnych rejonów tabeli, ale nie na Zabrodziaczka, który zagrał bardzo solidnie i wraca do gry o najwyższe cele. I tak jak pisaliśmy – gdybyśmy mieli kogoś w obozie triumfatorów pochwalić, to musielibyśmy wymienić wszystkich. Ale fajnie zagrali ci, których rok temu nie oglądaliśmy, czyli Marcel Wysocki, Piotrek Topolewski i Piotrek Włodek. Z taką młodzieżą Darek Wiąckiewicz o przyszłość swojej drużyny może być spokojny.

A teraz czas przybliżyć okoliczności największej niespodzianki drugoligowych starć, bo tak należy odczytywać potknięcie Kasbudu z Burgerami Nocą. Ci drudzy zupełnie bez wyrazu zaprezentowali się przeciwko Vitasportowi, z kolei dawny AGD Marking w dobrym stylu uporał się z N-Budem i chyba wszyscy skłaniali się tutaj w stronę scenariusza, że trzy punkty jadą do Radzymina. Co prawda Kasbud musiał sobie radzić bez Maćka Roguskiego, który zdobył w 1.kolejce trzy gole, ale nie chciało nam się wierzyć, że to może mieć jakiś wpływ na końcowy rezultat. Natomiast to nie było tak, że zakładaliśmy tutaj jakiś pogrom. Burgery to solidna drużyna, a ponieważ przyjechała dobrym składem, to nawet gdyby miała przegrać, to chciała zostawić po sobie lepsze wrażenie niż ostatnio. No i już pierwsze minuty spotkania pokazały, że to nie będzie łatwe starcie dla Kasbudu. Burgery grały odpowiedzialnie w defensywie, rzadko dawały możliwość czystych okazji strzeleckich oponentom i długo wynik brzmiał 0:0. No ale w 14 minucie faworyci mieli obowiązek wyjść na prowadzenie. Szymon Knap zmarnował bowiem 200% okazję, gdzie w bramce nie było już nikogo i należało tylko dobrze dołożyć stopę – ta sztuka się jednak nie udała, za co i jego i całą drużynę spotkała kara. Chwilę później Marcin Wyszyński nabił piłką Tomka Bylaka, dzięki czemu napastnik Burgerów zdobył jedną z dziwniejszych bramek w swojej przygodzie z NLH. Ale sposób nie miał znaczenia – ważne, że futsalówka wpadła do sieci. To trafienie spotęgowało problemy graczy w białych koszulkach. Tutaj trzeba było zdobyć dwie bramki by wygrać, a na razie był poważny kłopot by strzelić cokolwiek. Tym bardziej, że oponenci grali ofiarnie w obronie, wybijali piłki w ostatniej chwili, a nawet gdy już dopuścili rywala do strzału, to bardzo skutecznie bronił Karol Kupisiński. Napór Kasbudu nie ustępował i ta ekipa na pięć minut przed końcem dopięła swego – po ładnej zespołowej akcji wyrównał Kamil Kośnik. I chyba nie musimy tłumaczyć, co działo się potem. Bracia Banaszek i spółka zaatakowali jeszcze mocniej i w 39 minucie zdobyli kolejnego gola! A przynajmniej tak się wydawało, bo arbiter stwierdził, że Patryk Drużkowski pomógł sobie ręką podczas przyjęcia piłki i trafienia nie uznał. Ale nie można było nad tym rozmyślać. Do końca było 60 sekund i Kasbud nie odpuszczał. Lecz jak to często w takich sytuacjach bywa – gdy za bardzo chcesz, to wystarczy moment nieuwagi i zostajesz z niczym. Tak było w tym przypadku – na kilkanaście sekund przed końcem o piłkę powalczył Piotrek Jankowski, dograł ją do debiutującego w Burgerach Przemka Nieszporka a ten pokonał Igora Różańskiego i niespodzianka stała się faktem! Przegranym ciężko było się z tym pogodzić, a najbardziej nie potrafił Szymon Knap. Ale pretensje można mieć wyłącznie do siebie. Bo gdyby Szymon wykorzystał okazję z 13 minuty, to naszym zdaniem ten mecz potoczyłby się inaczej. Burgery musiałyby się odsłonić, a wtedy łatwiej byłoby je dobić. Zamiast tego to rywale zdobyli gola, potem dobrze się bronili a w końcówce mieli trochę szczęścia i wygrali. Brawa dla triumfatorów, bo nie dość że objęli dobrą taktykę na to spotkanie, to realizowali ją bardzo konsekwentnie. Być może wygrana to nawet więcej niż powinni tutaj osiągnąć, bo według nas remis byłby sprawiedliwy. Marne to jednak pocieszenie dla Kasbudu. Zabrakło im trochę szczęścia, a trochę zawiodła skuteczność, zwłaszcza przy stanie 0:0. Można gdybać, czy z Maćkiem Roguskim lub Danielem Gierą ugraliby więcej, ale co zrobić. Ta porażka utrudnia, lecz nie wyklucza walki nawet o mistrzostwo. Bo wciąż jesteśmy zdania, że tę ekipę stać, by w walce o najwyższe cele pozostać do samego końca.

Inny priorytet mają reprezentanci Ferajny United. Dla nich każdy mecz w Nocnej Lidze to zbieranie doświadczenia, nabieranie pewności siebie, no i też docieranie się, bo ta ekipa w takim składzie gra pod wspólną nazwą po raz pierwszy. Co innego Vitasport – tutaj mamy do czynienia ze zgraną bandą, gdzie tylko nieliczne tryby są wymieniane, a trzon od lat pozostaje ten sam. Ale to tylko część argumentów, jakie przemawiały w tej parze za dawną Moją Kamandą. Bracia Trąbińscy i spółka byli murowanym wręcz pewniakiem do zgarnięcia całej puli i każdy zastanawiał się nie czy, a ile pokonają zespół Damiana Białka. Wyobrażenia o meczu a boiskowe realia to jednak dwie różne sprawy. Bo Ferajna zawiesiła tutaj poprzeczkę bardzo wysoko i jak się za chwilę przekonacie, była bardzo bliska by sprawić gigantyczną sensację. Podpowiadała to już pierwsza połowa, gdzie beniaminek Nocnej Ligi grał dobrze w obronie, a miał też wyborną okazję na 1:0, lecz Michał Gałązka przegrał pojedynek sam na sam z Łukaszem Trąbińskim. Mimo to rezultat 0:0 do przerwy i tak niepokoił wszystkich, którzy w tej parze postawili na Vitasport. Faworyt w końcu zaczął jednak grać tak, jak przystało na oczekiwania. Wystarczyło kilka minut drugiej połowy i rezultat zmienił się na 2:0, co może nie definitywnie, ale dość wyraźnie sugerowało, że triumfator może być tutaj tylko jeden. Tyle że Ferajna nie spuściła głowy. Ten zespół dysponował w środowy wieczór kilkoma nowymi zawodnikami względem inauguracji i to właśnie przy ich udziale, udało się wrócić do tej potyczki. Najpierw asystę Daniela Białka wykorzystał Michał Wątkowski. Potem kapitalne zagranie Marcina Makowskiego zamienił na bramkę Michał Gałązka i nagle zrobiło się 2:2! A Ferajnie było mało. W 37 minucie przypomniał o sobie Patryk Grzelak a jego piękny strzał pod poprzeczkę dał nie tylko sensacyjne prowadzenie debiutantom, ale też będzie stanowił ważny element zabawy w trafienie miesiąca. To co się stało, mogłoby wyprowadzić z równowagi niejedną ekipę. Być może stwierdzenie, że Vitasport przyjął to wszystko na spokojnie byłoby nadużyciem, natomiast nie było widać, aby faworyci spanikowali. Wręcz przeciwnie – szybko opanowali sytuację i w odstępie około 60 sekund Maciek Zambrzycki dwukrotnie znalazł sposób na Damiana Białka i faworyt znów miał wszystko w swoich rękach. Końcowe sekundy były oczywiście nerwowe, bo tutaj nawet przypadek mógł spowodować, że wynik się zmieni, ale zespół w czarnych koszulkach umiejętnie dowiózł prowadzenie do finału i mógł głęboko odetchnąć. To nie był łatwy mecz, przeciwnik okazał się bardzo wymagający i według nas te trzy punkty są duże cenniejsze, niż może się wydawać. Vitasport wytrzymał ciśnienie, zwyciężył i chociaż styl nie był porywający, to najważniejszy był triumf. Z kolei Ferajna była dosłownie o włos, by jej nazwę odmieniać przez wszystkie możliwe przypadki. Come back z 0:2 na 3:2 był fantastyczny, ale czegoś zabrakło. Pewnie gdyby trochę dłużej zaszachowali oponenta przy stanie 3:2, to dziś mieliby na swoim koncie jakieś punkty. Ale to i tak był bardzo dobry występ i nie ma w tym żadnej kokieterii. Tak samo jak w tym, że Ferajna z taką grą miejsca w strefie spadkowej długo nie zagrzeje.

Retransmisję wszystkich spotkań drugiej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: