fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 4.kolejki 3.ligi!
W 3.lidze samotnym liderem zostali Górale. Chociaż niewiele brakowało, by i oni zaznali goryczy pierwszej wpadki w sezonie.
A tak się składa, że właśnie potyczka Górali z Ryńskimi zainaugurowała nam wtorkowe granie. Słyszeliśmy głosy, iż w tej parze kurs 1,60 na faworytów to promocja, ale kto dłużej zna Ryńskich ten wie, że ta ekipa zawsze w sezonie wygrywa przynajmniej jeden mecz, w którym nie jest faworytem. I nie wykluczaliśmy, że nastąpi to właśnie teraz, bo chociaż początek sezonu nie jest dla nich udany, to oni mogą zaskoczyć w każdej chwili. I naprawdę niewiele zabrakło, by nasze słowa stały się ciałem. Zacznijmy jednak od początku. Górale największe zagrożenie generowali wtedy, gdy przy piłce był Daniel Matwiejczyk. To on zdobył pierwszego gola w spotkaniu już 2 minucie, a potem błyskawicznie odpowiedział na trafienie Kamila Ryńskiego. Tyle że rywale nie chcieli być gorsi i w 7 minucie mieliśmy remis 2:2. Już wtedy wiedzieliśmy, że to nie będzie mecz do jednej bramki, a osoby posiadające Górali na kuponie, mogą przeżywać trudne chwile. Tym bardziej, iż ta ekipa miała podstawowy problem – tak samo łatwo, jak kreowała sobie okazje, tak równie łatwo je psuła. I to się zemściło w 18 minucie, gdy bramkę niemal do szatni wpakował im Sebastian Ryński. Ekipa z Marek schodziła więc na przerwę prowadząc, a tuż po niej miała doskonałą okazję, by wynik brzmiał 4:2, lecz Daniel Matwiejczyk zatrzymał na linii bramkowej strzał Kamila Ryńskiego. To był poważny sygnał ostrzegawczy dla faworytów. A ponieważ to spotkanie było trochę szarpane i przewaga boiskowa przechodziła z jednych rąk do drugich, to od 26 minuty wiatr w żagle złapali zawodnicy Marcina Lacha. Do wyrównania doprowadził Karol Bujalski, a praktycznie w następnej akcji na listę strzelców wpisał się Janek Endzelm. I gdy już myśleliśmy, że coś o tym meczu wiemy, świetny strzał z lewej nogi Mateusza Morawskiego i znowu był remis. Trudno było przewidzieć, jaką scenę będziemy oglądali w kolejnym akcie, natomiast dość nieoczekiwanie to Ryńscy dysponowali dwiema piłkami na 5:4. Z czego jedną mieli wręcz obowiązek zmieścić w siatce, lecz Grzesiek Pański zamiast podawać do Sebastiana Ryńskiego, wybrał indywidualne rozwiązanie i jeszcze wtedy nie wiedział, że ta decyzja będzie miała opłakane skutki. Górale wykaraskali się z opresji a przy okazji podjęli kluczową dla losów spotkania decyzję, by jako lotny bramkarz zagrał Janek Endzelm. I to właśnie on w 34 minucie przechwycił piłkę, zagrał do Karola Bujalskiego a ten pokonał Marcina Częścika. Ryńscy wiedzieli co to oznacza, w końcówce musieli już podjąć większe ryzyko, lecz nie tylko nie dali rady odwrócić losów spotkania, a dostali jeszcze dwa gole i przegrali 4:7. Za wysoko jak na okoliczności meczowe, bo byli równorzędnym przeciwnikiem dla faworytów a gdyby przy stanie 4:4 wykorzystali swoje okazje, to ten opis być może miałby zupełnie inny wydźwięk. Oni wiedzieli, że rywal był do ogrania, no ale w takim meczu musisz wykorzystywać swoje okazje, a tego im zabrakło. Górale mieli trochę więcej zimnej krwi, chociaż im trening strzelecki też by nie zaszkodził, bo na dobrą sprawę, to już po pierwszej połowie mogli zapewnić sobie względny spokój. Ale coś nam się wydaje, że spotkania z ich udziałem takie już będą i do meczów takich jak ten musimy się po prostu przyzwyczaić.
O pierwsze zwycięstwo w sezonie szła z kolei walka w meczu nr 2 we wtorek. Parę utworzyły tutaj MR Geodezja i Las Vegas. Start sezonu dla jednych i drugich nie był idealny, natomiast sama gra nie była taka zła, jak wskazywałyby na to miejsca w tabeli. No ale w tym meczu styl i tak nie miał większego znaczenia. Tutaj trzeba było wygrać i odskoczyć od rejonów tabeli zaznaczonych na czerwono. I gdyby ktoś nam powiedział po pięciu minutach, że ta sztuka nie uda się Geodetom, to chyba byśmy nie uwierzyli. Drużyna z Wołomina zaczęła bowiem mecz z przytupem i bardzo szybko objęła dwubramkowe prowadzenie. Co prawda do słabych początków spotkań w wykonaniu Las Vegas trochę się przyzwyczailiśmy, no ale mimo wszystko Geodeci wydawali się mieć wszystko w swoich rękach. A mieliby prawdopodobnie w garści, gdyby w 17 minucie wykończyli kontrę, gdzie byli dwóch na bramkarza. Tomek Freyberg zwlekał jednak z zagraniem do Maćka Makarowa, wmieszał się w to wszystko Konrad Orlik i akcja spaliła na panewce. A za chwilę było już tylko 1:2! Grzesiek Ampt podał z rzutu rożnego do Krzyśka Pawelca, a ten świetnie nabiegł na piłkę i celnym strzałem pokonał Błażeja Kaima. To był ważny gol z perspektywy przegrywających – a przynajmniej tak się wydawało. Bo zamiast dać im dodatkowego kopa, to oni tuż na starcie drugiej połowy popełnili fatalny błąd i Serek Modzelewski strzałem na pustą bramkę przywrócił dwubramkowe prowadzenie Geodetom. Ale Vegas nie odpuściło. Przypomniał o sobie dawno nieoglądany na NLH Tomek Skoneczny. Widząc przed sobą wolną przestrzeń, wbiegł w pole karne przeciwników i mocnym strzałem nie dał żadnych szans Kamilowi Portasze, który zmienił w przerwie Błażeja Kaima. Rezultat 3:2 utrzymywał się do 39 minuty. I wtedy znowu w roli głównej wystąpił Tomek Skoneczny. Przedarł się z piłką po prawej flance i uderzył chytrze przy bliższym słupku, co kompletnie zaskoczyło popularnego "Jaszyna" i piłka między nim a aluminium wpadła do bramki. Więcej goli nie obejrzeliśmy i kolejny remis na poziomie 3.ligi został odnotowany. Czy zasłużony? Być może delikatna przewaga była po stronie Geodezji, natomiast im dłużej ten mecz trwał, tym większe mieliśmy przeświadczenie, że bardziej doświadczeni rywale coś wymyślą. No i tak było. Jeden punkt nie jest może super osiągnięciem dla Grześka Dąbały i spółki, ale ważne że ten proces punktowania w ogóle się rozpoczął i teraz powinno być łatwiej. Dla Geodetów to z kolei drugi wynik nierozstrzygnięty z rzędu, lecz zupełnie inny niż tydzień wcześniej, bo tym razem to oni dali sobie wyrwać dwa "oczka". Czyżby pozazdrościli Szmulkom i idą na rekord? Przekonamy się za tydzień.
Również remisem zakończyła się rywalizacja Squadry z Adrenaliną. Trzeba powiedzieć, że był to szalony mecz, który miał różne fazy i równie dobrze mógł się skończyć zwycięstwem jednych lub drugich. Zacznijmy jednak od tego, że Squadra przez praktycznie całą pierwszą połowę musiała sobie radzić bez Michała Czarneckiego. To było potężne osłabienie ekipy z Serocka, natomiast w początkowych fragmentach jego koledzy z drużyny radzili sobie świetnie. Co prawda pozbawieni swojego lidera nie mieli może takiej siły przebicia jak zwykle, natomiast grali odpowiedzialnie, nie dawali przeciwnikom dojść do głosu a w 10 minucie Mariusz Dąbrowski kapitalnie wykończył zapoczątkowaną przez siebie akcję i było 1:0. Pierwszy ofensywny wypad Adrenaliny przypadł z kolei na 12 minutę. I od razu doszło do wyrównania, bo Michał Sokołowski nie złapał dość prostej piłki, ta spadła pod nogi Mariusza Gołocińskiego, który mimo ostrego kąta zmieścił ją w bramce. Radość z tego trafienia trwała króciutko. Od razu po solowej akcji odpowiedział bowiem Kuba Czarnecki i myśleliśmy, że Squadrze uda się dowieźć korzystny wynik do chwili, gdy do Zielonki dojedzie ich kluczowy gracz. Tyle że Adrenalina była tego dnia piekielnie skuteczna. W 14 minucie do remisu doprowadził Marek Kowalski, a potem fatalny błąd popełnił Kuba Czarnecki, po którego zagraniu piłkę przejął Kacper Waniowski i nie dał szans golkiperowi Squadry. Zespół z Ząbek miał w statystykach 3 strzały i 3 gole, a podreperował ją w 18 minucie, gdy wynik na 4:2 zmienił Robert Świst. Co więcej – Adrenalina mogła prowadzić nawet 5:2 i to oddając cztery strzały, bo tuż przed przerwą Michał Sokołowski uratował swoją ekipę, po próbie samobójczego trafienia Kuby Czarneckiego. Wynik 4:2 ostał się więc do ostatniego gwizdka w tej części gry i stawiał przed Squadrą duże wyzwanie. Ale obóz Patryka Jakubowskiego nic sobie nie robił z poziomu trudności, jaki przed nim stał. Gdy tylko na parkiet wszedł Michał Czarnecki, gra od razu się poprawiła i to właśnie ten zawodnik zmniejszył straty na 3:4. A lada moment na tablicy świetlnej widniał już remis. Rozgrywający świetne zawody Kuba Pawlak technicznym strzałem oszukał Marka Pałysa i mecz zaczął się na nowo. Przewaga psychologiczna była po stronie serocczan, jednak Adrenalina w końcu się obudziła. Ten zespół od czasu do czasu wyprowadzał bardzo groźne kontry, czym dał wyraźny sygnał, że pozostaje w grze o pełną pulę. Ale musiał też uważać, bo rywalom remis nie odpowiadał i Marek Pałys musiał kilkukrotnie interweniować. Apogeum emocji przyniosła końcówka meczu. Najpierw Robert Świst uderzył w słupek, a w odpowiedzi Michał Czarnecki w dogodnej okazji posłał piłkę nad bramką. To były dwie piłki meczowe dla obydwu stron, po których sędzia zakończył spotkanie. Jedni i drudzy mogą być niepocieszeni i trudno licytować się, kto bardziej. Squadrze zabrakło trochę cierpliwości, w ostatnich minutach wdały się niepotrzebne nerwy, a to jest moment gdzie właśnie trzeba całą energię skumulować na zbudowanie jednej, kluczowej akcji. I chyba nie musimy pisać, kogo to dotyczy szczególnie. Z kolei Adrenalina to w tej edycji siła spokoju. To już drugi z rzędu mecz, gdzie nie mają wiele okazji, ale są bardzo skuteczni i znów punktują z zespołem wyżej notowanym. Przy odrobinie szczęścia te dwa ostatnie spotkania mogli nawet wygrać, ale nie bądźmy pazerni. Te pięć punktów na ich koncie to i tak dorobek, na który wiele ekip chętnie by się wymieniło.
Siedem oczek w swoim posiadaniu ma natomiast Ternovitsia. Drużyna Romana Shulzhenko tym razem nie wypuściła z rąk zwycięstwa i pokonała Razem Ponad Promil w stosunku 4:1. Ale ten wynik nie oddaje w pełni tego, co widzieliśmy na parkiecie. Drużyna z Ukrainy była bowiem dużo lepsza, tyle że po raz kolejny nie potrafiła zamienić swojej przewagi na taką liczbę bramek, która zapewniłaby jej całkowity spokój. A już początek spotkania zwiastował, że to mogą być kolejne męczarnie dla Ternovitsii, bo mimo wielu okazji jakie ta drużyna sobie wykreowała, to rywal objął prowadzenie. Co więcej – po chwili mogło być nawet 2:0, lecz doskonała interwencja Romana Shulzhenko nie pozwoliła na to, by Promil odskoczył. Na odpowiedź faworytów czekaliśmy aż do 16 minuty. I była to kwintesencja ofensywnych poczynań Ternovitsii, bo mimo iż mieli wcześniej wiele doskonałych szans, to żeby zmienić wynik na 1:1 potrzebowali pomocy przeciwnika – konkretnie Piotrka Paćkowskiego, który wstrzelił piłkę do własnej bramki. Ten gol chyba trochę rozwiązał nogi graczom w zielonych koszulkach i w 20 minucie gola zdobył dla nich bardzo aktywny Maksym Myshak. Druga połowa to już ogromna dominacja reprezentantów Ukrainy. Często długimi fragmentami nie pozwalali, by rywal był w stanie opuścić własną połowę. Skuteczny pressing powodował, że szybko odbierali piłkę, lecz na ich drodze stawał potem Łukasz Głażewski. Golkiper Promila bronił kapitalnie, ale nie mógł obronić wszystkiego. W 30 minucie znów pokonał go Maksym Myshak i dopiero wtedy przegrywający trochę się obudzili. Wreszcie przypomniał o sobie Patryk Woźniak i to ten zawodnik w 34 minucie trafił w słupek. Być może gdyby miał więcej szczęścia, to w końcówce mielibyśmy jeszcze emocje, a tak sprawę trzech punktów zamknął Volodymyr Hrydovyi i Ternovitsia wygrała mecz w stosunku 4:1. Jak najbardziej zasłużenie, powinna nawet wyżej, ale to kwestia drugoplanowa. Intensywność gry tej ekipy zrobiła swoje, zawodnicy Promila często nie mieli czasu, by pomyśleć co zrobić z piłką a w takich warunkach trudno powalczyć o dobry wynik. Przegrani muszą szczęścia poszukać innym razem, z kolei Ternovitsia potwierdza swoje aspiracje. Być może trochę przesadziliśmy z opiniami, że ta ekipa będzie nie do ruszenia, chociaż jej największym rywalem do tego momentu wcale nie są przeciwnicy, a własna nieskuteczność.
Problemów ze zdobywaniem goli nie ma za to zespół KSB Warszawa. W tej chwili to najskuteczniejsza drużyna na poziomie 3.ligi, z 17 bramkami na koncie. A niemal połowę z nich Dominik Kopiec i spółka zdobyli przeciwko Bad Boys. I tego zdania nie można lekceważyć, bo rzadko się zdarza, by Źli Chłopcy w spotkaniu ze swoim udziałem stracili aż tyle goli. To pokazuje potencjał, jakim dysponują rywale, a druga cecha jaką imponują przybysze ze stolicy to spokój. Mówiliśmy już o tym przy okazji ich pierwszego meczu w lidze, no ale ten zespół faktycznie nie panikuje, gdy coś idzie nie po jego myśli. Tak było właśnie przeciwko Bad Boys, bo ekipa z Ostrówka miała naprawdę dobre pierwsze 10 minut, wyszła na prowadzenie 2:1, a miała jeszcze jedną okazję, którą mogła zamienić na bramkę. No ale nie wykorzystała jej, a potem kierownicę w swoje ręce wzięli oponenci. Już do przerwy KSB nie tylko zdołali wyrównać, ale po fajnych akcjach zmienili wynik na 4:2. I w drugiej połowie pozostało im kontrolować ten rezultat, co zresztą czynili bardzo skutecznie. Mały problem zrobił się tylko raz, gdy w 22 minucie żółtą kartkę obejrzał Dominik Kopiec, ale Bad Boys nie wykorzystali gry w przewadze, a za chwilę strzelili sobie gola samobójczego – skądinąd bardzo efektownego w wykonaniu Jarka Przybysza – i nikt nie miał już wątpliwości, że znamy zwycięzcę tej potyczki. Tym bardziej, że gole zaczął regularnie kolekcjonować Mateusz Kepal, który w 26 minucie miał na swoim koncie hat-tricka. Bad Boys starali się jeszcze coś tutaj ugrać, aktywny był Krzysiek Stańczak i to jego gol spowodował, że być może pojawiła się jakaś iskierka nadziei dla zespołu w żółtych koszulkach. I pewnie moglibyśmy o niej napisać w trybie oznajmiającym, gdyby Marcin Perzyna wykorzystał w 30 minucie swoją okazję, ale wykończenie akcji przez tego gracza było dalekie od ideału. KSB na wszelki wypadek postanowili rozwiązać jakiekolwiek wątpliwości, znów na listę strzelców wpisał się Mateusz Kepal, a wszystko podstemplował już drugi tego wieczora samobój Jarka Przybysza. Pech tego zawodnika nie miał jednak wpływu na ostateczne rozstrzygnięcie. Gracze z Warszawy byli lepsi, mieli znacznie więcej okazji i gdyby nie Karol Jankowski, to pewnie wygraliby tutaj dwucyfrówką. Teraz czekamy na ich mecze z wyżej notowanymi zespołami i zobaczymy czy z nimi również potwierdzą swoją klasę. A Bad Boys? Na razie idzie im ciężko, natomiast terminarz też ich nie oszczędzał. Chociaż biorąc pod uwagę, że teraz czeka na nich Ternovitsia, to perspektywa pierwszego zwycięstwa bardziej niż w różowych, jawi się w ciemniejszych barwach…
Retransmisję wszystkich spotkań trzeciej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.