fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 8.kolejki 2.ligi!

25 lutego 2023, 22:18  |  Kategoria: Relacje  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Znamy już obydwu spadkowiczów i trzech medalistów w 2.lidze. Podział miejsc za TOP 3 wciąż pozostaje zagadką, ale mistrzem na pewno nie będzie…

Kasbud. Ekipa z Radzymina by liczyć się w walce o tytuł musiała wygrać i liczyć na dobre wieści z meczów drużyn będących przed nią w tabeli. Ale zadanie nie było proste, bo środowym rywalem Deweloperów były AutoSzyby. Ten zespół co prawda o nic już nie gra, natomiast tutaj nie można było liczyć na jakąkolwiek taryfę ulgową. No i na boisku to się potwierdziło, chociaż trzeba powiedzieć, że tak szalonego spotkania, w którym wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie, dawno nie obserwowaliśmy. Zaczęło się od dwóch bardzo szybkich bramek Kasbudu, co sugerowało, że może jednak AutoSzybom niespecjalnie zależy tutaj na wygranej. No ale ta ekipa potrzebowała tylko siedem minut, by zdobyć cztery gole z rzędu! Z niedowierzaniem oglądaliśmy, jak Bartek Bajkowski i spółka z ogromną łatwością wyprowadzają swoje ataki i pokonują Igora Różańskiego. Co więcej – ta drużyna miała nawet okazję, by zdobyć bramkę na 5:2, ale strzał Oskara Bajkowskiego minimalnie minął słupek. To był chyba ostatni sygnał dla Kasbudu, że trzeba się tutaj wziąć w garść, bo za chwilę będzie za późno. Faworyci podkręcili tempo i jeszcze do przerwy udało im się wyrównać. Gole zdobyli Damian Kossakowski oraz Bartek Balcer, natomiast to niczego nie zmieniało w kontekście potencjalnego triumfatora. Nadal nie wiedzieliśmy kto nim będzie, bo tutaj każdy scenariusz był możliwy. Początek drugiej części to bramka na 5:4 dla Szyb, autorstwa Konrada Kanona. Ale pewna tendencja została tutaj przerwana, bo w premierowej odsłonie te ekipy gole zdobywały seriami, natomiast tutaj Kasbud błyskawicznie odpowiedział na stratę bramki i było 5:5. Na kolejne trafienie czekaliśmy niespełna 120 sekund. Tym razem z podania swojego bramkarza skorzystał Maciek Roguski i to ekipa Kamila Wiśniewskiego musiała gonić. Kapitan Szyb chciał w tym pomóc, od czasu do czasu zapuszczał się w okolice linii środkowej, ale w 31 minucie miał pecha, bo nabawił się poważnej kontuzji dłoni. To wymusiło zmianę, między słupki wskoczył Kuba Skotnicki, a brak tego zawodnika w obronie odbił się na dalszych losach spotkania. W 37 minucie bramkarz Kasbudu zalicza kolejną asystę, tym razem przy bramce Bartka Balcera, a wszystko stempluje Maciek Roguski i Deweloperzy wygrywają spotkanie 8:5. Myśleliśmy, że takie mecze są możliwe tylko w ostatniej kolejce, gdzie ani jedni ani drudzy o nic już nie grają. Okazuje się, że Nocna Liga wciąż potrafi zaskakiwać, bo nawet jeśli spodziewaliśmy się festiwalu strzeleckiego, to nie takich rozmiarów. Ale być może nie ma co ganić bloków defensywnych po obydwu stronach, tylko trzeba pochwalić ofensywy. A jakie wnioski można było wyciągnąć po samym wyniku? AutoSzybom ta porażka wielkiej krzywdy nie zrobiła. Co prawda utrudni walkę o miejsca w środkowych rejonach tabeli, ale nie wydaje się by miało to dla nich większe znaczenie. Z kolei Kasbud trzema punktami zapewnił sobie przynajmniej brązowy medal na koniec sezonu. Chłopaki liczyli co prawda na więcej, natomiast w tym momencie pozostaje im kibicowanie w meczu o wszystko Tubie Juniors. Zwycięstwo tej drużyny, przy własnym sukcesie nad Silent Impact (co wydaje się formalnością), pozwoli im wskoczyć na drugie miejsce w tabeli. I mimo, że pewnie woleliby to zrobić na własnych warunkach, to nawet w takich promocją do elity na pewno nie pogardzą.

Jeszcze więcej goli, bo aż 14 padło przy okazji meczu N-Budu z Ferajną United. Czy można się było tego spodziewać? Trochę tak, bo dla Budowlanych to było spotkanie bez większej presji. Wygrana Kasbudu spowodowała, że nie mieli już żadnych szans na podium, więc mogli tutaj zagrać na totalnym luzie. A niewykluczone, że to rozluźnienie pogłębiło się, gdy zobaczyli, że rywali jest tylko pięciu. Ferie poturbowały Ferajnę, nie było nawet kapitana Damiana Białka, więc tak naprawdę ci którzy przyjechali, chyba wiedzieli co ich czeka. Trudno sobie wyobrazić, by zakładali własne zwycięstwo – chodziło głównie o to, by meczu nie oddać za darmo. I w tych okolicznościach Ferajna zaprezentowała się naprawdę korzystnie. Był nawet moment w pierwszej połowie gdzie chłopaki prowadzili 2:1, natomiast było jasne, że taki stan rzeczy długo się nie utrzyma. Że młodość po stronie N-Budu w końcu weźmie górę i tak też się stało, bo do przerwy miejscowi wyrobili sobie dwubramkową przewagę, co powodowało, że ze spokojem mogli oczekiwać finałowych 20 minut. To myślenie było też determinowane tym, że Ferajna musiała w końcu opaść z sił. Nie było szans, by wytrzymać na równym tempie pełny dystans, co dość szybko zaczęło się przekładać na coraz większe straty. N-Bud po kolejnych dwóch bramkach prowadził już 6:2 i chyba myślał, że sprawa jest klepnięta. I pewnie nie tylko on. Ferajna wykorzystała to i po cichutku, po malutku zaczęła odrabiać straty. I gdy w 31 minucie Andrzej Vertun wykorzystał błąd Mateusza Muszyńskiego i zdobył gola na pustą bramkę, było już tylko 6:5! Tyle że przy okazji tego strzału, zdobywca goli nabawił się też kontuzji. Ale bądźmy uczciwi – nawet gdyby udało mu się uniknąć urazu, to szansa na punkty i tak byłaby niewielka. Bo N-Bud zrozumiał, że albo wreszcie przestanie się bawić, albo czeka go tutaj bardzo przykre doświadczenie. Gospodarze podkręcili tempo, aczkolwiek przy bramce na 7:5 pomógł im bramkarz rywali, Janek Dopart, po którego błędzie łatwą bramkę strzelił Daniel Kowalski. To trafienie rozpoczęło serię goli w wykonaniu Budowlanych, którzy zatrzymali się dopiero przy rezultacie 9:5. Ostatecznie mecz skończył się wynikiem 10:6 i oznaczał on, że Ferajna straciła jakiekolwiek szanse na utrzymanie. One i tak były tylko matematyczne, natomiast tutaj skutki tej porażki nie mają wielkiego znaczenia. Liczył się fakt, że ten zespół przyjechał, zagrał i powalczył. I chwała im za to. Dalecy też jesteśmy od tego, by w jakikolwiek sposób negować styl zwycięstwa N-Budu. Oni wiedzieli już przed pierwszym gwizdkiem że tutaj wygrają a wbrew pozorom, mając taką świadomość, wcale nie gra się łatwo. Najważniejsze, że cel został zrealizowany i teraz trzeba po prostu utrzymać czwartą lokatę, która i tak byłaby najwyższą w ich przygodzie z 2.ligą NLH.

A naprawdę bardzo ciężkie chwile przeżywał w środę zespół Vitasportu. Bracia Trąbińscy i spółka, aby nie stracić dystansu do Tuby Juniors i jednocześnie odskoczyć Kasbudowi, musieli wygrać z Zabrodziaczkiem. Ale mimo że ekipa Darka Wiąckiewicza nie walczyła tutaj o nic konkretnego, to byliśmy pewni, że przyjedzie do Zielonki z jednym założeniem – zwyciężyć. Rywal nie miał żadnego znaczenia, bo chociaż odchodzącym mistrzom 2.ligi ten sezon nie wyszedł tak jak chcieli, to wciąż byli zdolni, by mieć realny wpływ na to, kto przejmie po nich schedę na zapleczu elity. I naprawdę niewiele zabrakło, by swoją postawą podarowali mistrzostwo Tubie. Już początek pokazywał, że to nie będzie spacerek dla faworytów, albowiem nie minęła jeszcze minuta, a Zabrodziaczek już prowadził 1:0 po bramce Karola Chmiela. A nawet tak skromne straty mogły stanowić dla Vitasportu duże wyzwanie, bo rywale mieli do dyspozycji świetnego bramkarza jakim jest Bartek Kaput, w obronie nie brakowało również Michała Zawiszy i wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo przebić się przez ten mur. Ale Vitasport dość szybko zaczął dochodzić do głosu. Im dłużej to spotkanie trwało, tym większe zagrożenie siali zawodnicy w czarnych koszulkach, aż w końcu dopięli swego, a zdobywcą bramki był Mateusz Trąbiński. I chyba byłoby uczciwym rozwiązaniem, gdyby wynikiem 1:1 zakończyła się pierwsza połowa, ale tuż przed jej końcem pech dopadł Dawida Skwarę. Po strzale Mateusza Smoktunowicza piłka odbiła się tak niefortunnie od defensora Zabrodziaczka, że kompletnie zmyliła golkipera i wpadła do siatki. To było bardzo ważne trafienie dla faworytów, którzy wiedzieli że nie mogą jednak na tym poprzestać. Dla własnego spokoju trzeba było coś jeszcze dorzucić i w 24 minucie, po indywidualnym rajdzie gola na 3:1 zdobył Mateusz Derlatka. Teraz to Zabrodziaczek był w trudnej sytuacji, lecz i jemu dopisało troszkę szczęścia. W 28 minucie niefortunną interwencję zaliczył Łukasz Trąbiński, który wbił sobie piłkę do bramki i przewaga zmalała do jednej bramki. Wydawać by się mogło, że tutaj nie ma szans, iż skończy się wynikiem 3:2, ale końcówka spotkania nie przyniosła nam już goli. Zabrodziaczek próbował, natomiast nawet jeśli w finałowych minutach wykreował sobie jakieś pół-okazje, to żadnej z nich nie można nazwać bramkową. Vitasport grał mądrze i chociaż balansował na granicy remisu, który miałby bardzo poważne konsekwencje, to ostatecznie dowiózł wygraną do ostatniej syreny. Dzięki temu wie, że ma już medal i wie, że jeśli wygra za tydzień z Tubą, to uzyska trzeci awans z rzędu w Nocnej Lidze Halowej. A przy okazji okrasi to tytułem. Czy tak właśnie będzie? Nie sposób tego przewidzieć, natomiast nie wolno zapominać o ryzyku, bo w przypadku porażki trzeba się będzie pogodzić z tym, że kolejny sezon prawdopodobnie spędzą znów na tym samym poziomie rozgrywkowym. A to będzie bolało. Co do Zabrodziaczka, to bez wątpienia zagrał jeden z najlepszych meczów w sezonie. Szkoda, że tak późno, szkoda że mecz nie miał wielkiej stawki, ale bez względu na to co działo się wcześniej, zawodnicy tej ekipy przypomnieli, że stać ich na dobrą grę. Dzięki temu z boiska schodzili z podniesionym czołem.

A dosłownie kilka sekund od poważnej wpadki dzieliło w środę Tubę. Juniorzy rywalizowali z Burgerami Nocą i dla jednych i drugich ta potyczka miała niebagatelne znaczenie. Zwycięstwo Tuby dawało jej pewny awans i pewny medal, z kolei sukces Mięsożernych powodował, że ta drużyna pozostałaby w grze o trzecie miejsce. Tyle że Arek Dalecki miał potężny problem – na spotkanie nie dojechał Patryk Czajka. I bez względu na to, że w obozie Tuby też były spore nieobecności, to nie ma na poziomie 2.ligi drugiego zawodnika, który ma tak duży wpływ na swój zespół jak właśnie Patryk Czajka. To powodowało, że nie dawaliśmy Burgerom większych szans. Przypuszczaliśmy, że chłopaki powalczą, że zostawią dobre wrażenie, jednak to przeciwnicy będą trzymali pieczę nad spotkaniem i dość spokojnie zrealizują swoją boiskową przewagę. No ale o mało byśmy się nie przeliczyli. Burgery bardzo szybko dały tutaj do zrozumienia, że bez swojego lidera też potrafią być groźne. Ten zespół aż trzykrotnie w tej części gry wychodził na prowadzenie i praktycznie za każdym razem robił to z drobną pomocą przeciwnika. Przy stanie 1:1 Paweł Wojciechowski zdobył gola strzałem z własnej bramki, z kolei przy wyniku 2:2, w Tubie doszło do potężnego nieporozumienia, które wykorzystał Przemek Nieszporek, również uderzeniem na pustą bramkę. Do przerwy zapachniało więc niespodzianką, jednak początek drugiej to zdecydowanie lepsza gra faworytów. Przełożyła się ona na błyskawiczny zwrot sytuacji. W 22 minucie gola zdobył grający daleko od własnej świątyni bramkarz Juniorów Kamil Sadowski, z kolei 4 minuty później na listę strzelców wpisał się Kamil Osowski. Tych goli powinno być więcej, ale golkiper Burgerów był w dobrej dyspozycji i nie pozwolił na większe straty. Tyle że jego dobra gra nie była w stanie zmienić wyniku spotkania. Tutaj trzeba było zdobyć gola i to jak najszybciej, tymczasem Burgery nie potrafiły się przełamać w drugiej odsłonie. Najlepszą okazję zmarnował Bartek Sosnówka, natomiast szczęście Mięsożernych polegało na tym, że strata do przeciwnika wciąż wynosiła tylko jedno trafienie. Tutaj mogło się zdarzyć wszystko i w 37 minucie zespół Arka Daleckiego w szczęśliwych okolicznościach wyrównał. Kontrę tego zespołu tak niefortunnie chciał przerwać Marek Długołęcki, że z bliskiej odległości wpakował piłkę do siatki. Burgerom było mało i za chwilę mogło być już 5:4, lecz Piotrek Jankowski który rozgrywał niezły mecz, tak samo łatwo jak dochodził do sytuacji, tak równie łatwo je marnował. A Tuba nawet jeśli czasami gra średnio, to nieraz udowadniała, że stać ją by w końcówce przeprowadzić decydującą akcję, która przesądzi o wyniku. I tak było również w tym przypadku! A skoro się udało, to swój udział musiał w tym mieć Rafał Wielądek. I to właśnie on na kilkadziesiąt sekund przed końcową syreną uderzył na bramkę Pawła Wojciechowskiego, a ten nie sięgnął piłki i Tuba zdołała przeciągnąć ten mecz na swoją stronę. Aczkolwiek to wcale nie musiało się tak skończyć, bo na sekundy przed końcową syreną, okazję miał jeszcze Bartek Sosnówka, ale zamiast uderzać to podawał i Kamil Sadowski mógł odetchnąć. Podobnie zresztą jak cały zespół z Rembertowa, bo dwa punkty mniej w ich sytuacji naprawdę zrobiłyby różnicę. A tak wiemy już na 100%, że Tuba wywalczyła awans do 1.ligi. Wynik ostatniego spotkania z Vitasportem nie będzie miał już w tej kwestii znaczenia, natomiast będzie miał w kontekście mistrzostwa, w które Tuba na pewno celuje. A jeśli ma je zdobyć, to jakość gry w stosunku do spotkania z ostatniej środy musi iść w górę. Natomiast nie deprecjonujmy też Burgerów. Bo to nie jest tak, że to słabsza dyspozycja faworyta zdecydowała o tym, że mieliśmy tutaj takie emocje. Przegrani zagrali naprawdę dobre zawody i być może napiszemy coś kontrowersyjnego, ale wcale nie jest pewne, że z Patrykiem Czajką wyglądałoby to lepiej. Ta drużyna fajnie się wspierała, nie było łatwo ją złamać, miała też trochę szczęścia i naprawdę niewiele zabrakło od remisu. I być może nawet na niego zasłużyła, ale wtedy sprawy w swoje nogi wziął Rafał Wielądek. To był prawdopodobnie jego pierwszy strzał w tym meczu, co tylko pokazuje z jakiej klasy zawodnikiem mamy do czynienia. I chociaż stwierdzenie, że awans Tuby do elity jest jego imienia, byłoby przesadą, to chyba nikt nie ma wątpliwości, że bez niego ten zespół nie byłby w miejscu, w którym właśnie się znajduje.

Wielkiej rangi nie miał za to ostatni mecz, jaki rozegraliśmy 22 lutego. Co prawda gdyby uważniej przyjrzeć się tabeli, to ekipa Silent Impact miała jeszcze matematyczne szanse na utrzymanie, pod warunkiem wygranej z JMP. Ale czy ktoś w to wierzył? Czy ktoś zakładał, że ekipa z Wołomina będzie w stanie zdobyć całą pulę nad drużyną, która tydzień wcześniej w dobrym stylu ograła AutoSzyby? W teorii wszystko jest możliwe, ale nawet taki scenariusz nie gwarantował, że Kamil Śliwowski i spółka pozostaną w grze o utrzymanie, bo w ostatniej kolejce musieliby jeszcze pokonać Kasbud. Te wszystkie teorie okazały się zresztą nic nie warte, bo Impact nie dał rady JMP, przegrywając 2:5. Czy to spotkanie mogło potoczyć się inaczej? Raczej nie, bo faworyci od samego początku byli lepsi i bardzo szybko zbudowali sobie przewagę dwóch bramek. Najpierw Adrian Wrona wykorzystał fatalne rozegranie z rzutu rożnego, przejął piłkę i pokonał Adriana Skorupkę. Z kolei jak egzekwować stałe fragmenty gry JMP pokazało rywalom w 10 minucie. Damian Zalewski zagrał z narożnika boiska do Piotrka Kamińskiego, a ten strzałem z pierwszej piłki zmusił do kolejnej kapitulacji golkipera Silent. Być może to wszystko nie zapowiadało pogromu, natomiast jeśli przegrywający liczyli tutaj na coś więcej, to musieli błyskawicznie wziąć się w garść. A ponieważ mieli w składzie Dominika Ołdaka, to coś się wreszcie ruszyło. Jego płaski strzał z 13 minuty przywrócił nadzieje na dobry wynik, a szansa na wyrównanie pojawiła się pod koniec pierwszej połowy, gdy żółtą kartkę w obozie JMP zobaczył Michał Gostkowski. Rywale nie wykorzystali jednak gry w przewadze, a tuż przed przerwą stracili kolejnego gola i na krótki odpoczynek schodzili w minorowych nastrojach. Niewiele dały też rozmowy w przerwie, bo po powrocie na parkiet na 4:1 podwyższył Damian Zalewski i było praktycznie po meczu. Impact chciał wrócić do gry, ale rywal skutecznie mu to uniemożliwiał. Wtedy znowu przypomniał o sobie Dominik Ołdak. Chytry strzał z rzutu wolnego i zrobiło się 4:2, na co oponenci powinni szybko odpowiedzieć, lecz Adrian Wrona pomylił się z rzutu karnego. To mogło kosztować JMP nerwy w końcówce, bo rywal naciskał, miał kilka okazji i gdyby doprowadził do jednobramkowego kontaktu, to faworyci mogliby mieć pretensje tylko do siebie. Na ich szczęście nic takiego nie miało miejsca, z kolei na trzy minuty przed końcem sprawę wyjaśnił Adrian Wrona i mecz zakończył się wynikiem 5:2. JMP zapewniło więc sobie utrzymanie, co jak na debiutancki sezon w 2.lidze trzeba ocenić jako sukces. Silent Impact zostało natomiast drugim – po Ferajnie - spadkowiczem w tej klasie rozgrywkowej. Zaskoczenia nie ma, ale najważniejsze, że ta drużyna mimo że od dłuższego czasu jest świadoma swojego przeznaczenia, bawi się dalej. I nie psuje zabawy innym.

Retransmisję wszystkich spotkań drugiej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: