fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Górale rzutem na taśmę triumfują w 3.lidze!

10 marca 2023, 23:05  |  Kategoria: Relacje  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Kilka tygodni temu ich szanse na złoto wyglądały przeciętnie. Ale świetny finisz spowodował, że to Marcin Lach i spółka sięgnęli po kolejny tytuł w NLH!

Mecz dwóch różnych połów – tak z kolei najlepiej podsumować pierwsze spotkanie, jakie rozegrało się w ostatni dzień szesnastej edycji NLH. Adrenalina podejmowała KSB Warszawa i chociaż tym zespołom nie groził ani medal ani spadek, to spodziewaliśmy się zaciętego starcia. Ale w żadnym scenariuszu, który braliśmy tutaj pod uwagę, nie sądziliśmy, że to będzie tak dziwny mecz. Zacznijmy od tego, że łącznie padły tutaj aż 22 bramki i to mimo tego, że worek z golami został rozwiązany dopiero w 7 minucie. Na trafienie Mateusza Kepala bardzo szybko odpowiedział jednak Robert Świst i myśleliśmy, że to spotkanie będzie wyglądało właśnie w taki sposób. Tymczasem KSB zaczęli bardzo łatwo punktować swoich rywali i po kwadransie wynik brzmiał już 5:1! Mogło się podobać, z jaką lekkością zawodnicy ze stolicy budowali swoje akcje i zdobywali z nich kolejne gole, jednak myśleliśmy że kwestią czasu jest, gdy Adrenalina weźmie się w garść. Zamiast tego w końcówce pierwszej połowy, ekipa z Ząbek posypała się kompletnie i traciła bramki, które do poziomu 2.ligi po prostu nie pasują. I chyba właśnie to zdenerwowało Maćka Parkosza, który w przerwie w sposób najbardziej sugestywny domagał się większego zaangażowania. Trudno powiedzieć, czy to jego reakcja wpłynęła na zespół, natomiast Adrenalina wyszła na drugą połowę z zupełnie innym nastawieniem. Nie możemy jednak nie wspomnieć, że w obozie KSB doszło w przerwie do sporego przetasowania. Z zawodników, którzy grali całą pierwszą odsłonę, na drugą został tylko bramkarz Miłosz Kozak i Maciek Grabicki. W miejsce Mateusza Kepala, Dominika Kopca i Kacpra Grotka weszli gracze rezerwowi, ale wydawało się, że przewaga jest na tyle bezpieczna, że spokojnie uda się ją utrzymać. Tym bardziej, że start finałowej części gry był wyrównany. Dopiero w 24 minucie Mariusz Gołociński zdobył gola dla Adrenaliny, jednak w KSB pewnie nikt się tym specjalnie nie przejmował. Zapas wciąż był spory, tyle że dystans zmniejszał się z minuty na minutę. Prowadzący zamiast ustawić się na swojej połowie, byli całkowicie niezorganizowani i rywale potrzebowali łącznie 11 minut, by doprowadzić do remisu 9:9! Stało się jasne, że KSB nie wygra tego spotkania, bo problem nie leżał tylko w dziurawej obronie, ale w kreowaniu sobie ofensywnych okazji, których w tej odsłonie było jak na lekarstwo. Na domiar złego w Adrenalinie obudził się Kacper Waniowski, do którego należały cztery ostatnie trafienia w meczu, co ustaliło końcowy wynik na poziomie 13:9. Drugą połowę tego spotkania triumfatorzy wygrali więc w stosunku 10:0! Oczywiście ogromny wpływ na to miały zmiany w zespole KSB, ale też nie odbierajmy zwycięzcom chwały, bo bez względu na to kto jest po drugiej stronie boiska, nigdy nie jest łatwo zdobyć tyle goli. Tym samym Adrenalina zakończyła zmagania na czwartej pozycji. Możemy ich nazwać mistrzami grupy spadkowej, bo rywale z TOP 3 byli poza zasięgiem wszystkich, dlatego reszta drużyn grała trochę w swojej lidze i z tych zespołów oni byli najlepsi. To nie jest szczyt marzeń, jakkolwiek na zespół, gdzie ze starego składu została dosłownie garstka zawodników i trzeba to było na nowo poukładać, oceniamy to bardzo pozytywnie. Jeśli uda się zachować trzon tej ekipy na kolejną edycję, to ta stabilizacja powinna się przełożyć na walkę o coś więcej. Optymistycznie patrzymy też na przyszłość KSB. Co prawda zajęli dość odległą lokatę w tabeli, ale ona nie oddaje ich możliwości, co pokazała choćby pierwsza połowa wtorkowego spotkania. W wielu meczach nie mogli niestety zagrać optymalnym składem i powinni pomyśleć, czy warto budować kadrę z zawodników, którzy mogą grać tylko o konkretnych porach. Muszą też pamiętać, by trzymać nerwy na wodzy, bo bywało tak że sami utrudniali sobie zadanie. Dlatego warto, by wyciągnęli wnioski, bo te małe rzeczy mają potem wpływ na ich ogólną ocenę. A szkoda takiego potencjału piłkarskiego na siódme miejsce w 3.lidze.

Ostatnia lokata na tym poziomie rozgrywkowym przypadła za to Bad Boys. No i tutaj usprawiedliwień nie będzie – zespół z Ostrówka niestety w tym sezonie na swój los zasłużył. Tliła się jeszcze jakaś nadzieja, że uda się uniknąć przeznaczenia, lecz do tego była potrzebna wygrana nad Razem Ponad Promil. Rywale byli już pewni utrzymania, ale na pewno nie zamierzali niczego ułatwiać Złym Chłopcom. Co innego mówiła jednak ich frekwencja. Ferajna Łukasza Głażewskiego liczyła tylko pięciu przedstawicieli, a więc cały mecz trzeba było grać bez zmian. Trudno sobie wyobrazić lepsze warunki dla Bad Boys, by wygrać tak ważne spotkanie. No ale podopiecznym Michała Szczapy nawet to nie pomogło. Tak naprawdę, to tylko wstęp do tej potyczki mieli niezły. Podobnie było z Adrenaliną, gdzie również dobrze zaczęli, tyle że fatalnie skończyli. Tutaj było podobnie, bo początkowo udawało się zagrażać bramce Łukasza Głażewskiego, lecz im dłużej to spotkanie trwało, tym okazji było mniej. Promil też nie miał ich nie wiadomo ile, natomiast jego gra wygląda lepiej. Na bramki przyszło nam poczekać aż do 24 minuty. Wówczas Piotrek Paćkowski zagrał długą piłkę w kierunku swoich kolegów, futsalówka przeszła całą obronę Bad Boys a pozostawiony zupełnie bez krycia Damian Szwarc nie miał problemów z pokonaniem Karola Jankowskiego. To trafienie zdublowało poziom trudności z perspektywy Złych Chłopców. Liczyliśmy, że rzucą się tutaj do huraganowych ataków, ale poza jedną niezłą okazją Przemka Chmiela, niewiele nam zaoferowali. Dużo niedokładności, wolne tempo rozgrywania akcji, przewidywalność – te czynniki były decydujące o niepowodzeniu większości ich prób. Promil był z kolei bardzo konkretny i w 31 minucie powinien prowadzić 2:0, lecz Piotrek Paćkowski nie zmieścił piłki w bramce, po tym jak fajnie wymanewrował defensywę przeciwnika. Co się jednak odwlekło, to nie uciekło – 180 sekund później ten sam zawodnik zdobywa bramkę i mecz jest rozstrzygnięty. Mimo znacznego upływu sił, RPP nie dał sobie wbić choćby jednego gola i sezon zakończył cennym zwycięstwem, które pozwoliło na skok do górnej połowy tabeli. Piąte miejsce to całkiem niezła nagroda za tę edycję, co tylko potwierdza opinię, że ludzie w Promilu się zmieniają, ale solidność pozostaje na tym samym poziomie. Mimo wszystko życzymy Łukaszowi Głażewskiemu, by przed kolejnym sezonem los go oszczędził i chociaż raz pozwolił przystąpić do gry w podobnym składzie co rok wcześniej. A Bad Boys? No cóż, nie tak miały wyglądać te trzy miesiące. Znamy ich z lepszej gry, natomiast też nie mieli łatwo, bo rzadka obecność braci Woźniak czy kontuzje doświadczonych zawodników, którzy trzymali defensywę - to na pewno im nie pomogło. Ale były też plusy, jak Krzysiu Stańczak czy Franek Oleksiak, którzy fajnie wprowadzili się w tę drużynę. Jest więc nadzieja, że przygoda z 4.ligą potrwa tylko rok. Tym bardziej, że tej ekipie przyda się wreszcie sezon, w którym odetchnie od walki o utrzymanie i przypomni sobie, jak to jest być faworytem a nie outsiderem.

Przegrana Bad Boys to była dobra informacja dla Ryńskich i Las Vegas. Bo przy założeniu, że MR Geodezja przegra z Góralami, co było wielce prawdopodobne, tym ekipom wystarczał remis w bezpośrednim starciu, by obydwie utrzymały się w 3.lidze. Ale to że podział punktów niemal gwarantował pozostanie, nie powodowało, że te zespoły zaczęły nagle kalkulować i grać od pierwszych minut zachowawczo. Na poziomie amatorskich rozgrywek coś takiego po prostu nie ma sensu, natomiast gdyby się okazało, że pod koniec spotkania wynik kręci się wokół podziału punktów, to być może wtedy obydwie strony uznałyby, że nie ma sensu ryzykować i skończyłoby się brakiem rozstrzygnięcia. Tyle że z przebiegu meczu na taki scenariusz się nie zapowiadało. Dość szybko zrobiło się bowiem 2:0 dla Ryńskich, którzy wykorzystali swój moment między 6 a 7 minutą. Najpierw Grzesiek Pański obsłużył podaniem Kamila Ryńskiego a ten otworzył wynik, a dosłownie chwilę później autor poprzedniego gola zmienił się w asystenta, z kolei do meczowego protokołu wpisał się Damian Augustyniak. Sytuacja Vegas bardzo szybko zrobiła się nie do pozazdroszczenia. Dopiero po upływie kwadransa ta drużyna złapała trochę animuszu i w 17 minucie Grzesiek Dąbała zmniejszył straty, co zwiastowało emocjonującą drugą połowę. Ale Ryńscy nadal prezentowali się tutaj trochę lepiej. W obozie Parano widać było brak Konrada Orlika czy Piotrka Kwietnia, a brakowało również przebojowości Krzyśka Pawelca. Nie za bardzo wiedzieliśmy, kto pod ich nieobecność ma pociągnąć ten worek z bramkami. Najbliżej było nam do Tomka Skonecznego i faktycznie ten zawodnik zdobył tutaj bramkę w 26 minucie, tyle że była to jedynie odpowiedź na trafienie Michała Maliszewskiego. Ryńscy wciąż mieli więc jednego gola zapasu i dzięki temu mogli przede wszystkim czekać na to, co zrobi oponent. Ten nie miał jednak pomysłu, jak skonstruować coś kreatywnego w okolicy bramki Marcina Częścika. Ekipa z Marek dobrze i odpowiedzialnie prezentowała się w obronie, na niewiele pozwalając Las Vegas. No a w 31 minucie sama zadała decydujący cios, gdy z kolejnej asysty Grześka Pańskiego skorzystał tym razem Łukasz Grochowski. Mimo ambitnej postawy przegrywających, nawet zdobycie bramki kontaktowej okazało się ponad ich siły. Gdyby to się udało, to być może w zatrzymywanej ostatniej minucie los by się do nich uśmiechnął. No ale nic z tego. Niemal w samej końcówce strzałem z rzutu karnego dobił ich jeszcze bramkarz rywali i Parano przegrali mecz na wagę utrzymania. Jest to dla nas duże zaskoczenie, bo nie widzieliśmy ich w gronie spadkowiczów. Ale też szybko znajdujemy głównego winowajcę, którym był brak regularnej obecności kluczowych zawodników. Na palcach jednej ręki możemy policzyć spotkania, w których Grzesiek Dąbała miał swoich najlepszych graczy w jednym miejscu i w jednym czasie. Inna sprawa, że nawet jeśli skład był w miarę, to też zdarzały im się kiepskie mecze, jak choćby z Bad Boys. Trudno, trzeba przełknąć gorzką pigułkę drugiego spadku z rzędu z 3.ligi, ale dziwnie będzie się ich oglądało klasę niżej, bo to nie jest drużyna na 4.ligę. Zresztą to samo możemy napisać o Ryńskich. Wiadomo, że jak na zespół, który rok wcześniej grał na zapleczu elity, to 6 miejsce w 3.lidze nie może być powodem do dumy. Gdyby jednak uważniej prześledzić ich wyniki, to tylko z Ternovitsią punkty oddali łatwo, a w każdym innym spotkaniu grali na niezłym poziomie. Nie mamy jednak wątpliwości, że przydałaby się tutaj jakaś świeża krew. Być może trzeba o tym pomyśleć, bo za dwa lata stuknie im 10 lat, odkąd są w Nocnej Lidze Halowej. I chociaż bardzo cenimy sobie ich udział, to chyba jest to wystarczający okres, by w rubryce „osiągnięcia drużyny” wreszcie pojawiło się coś konkretnego.

A właśnie taki cel, jaki napisaliśmy powyżej przyświecał uczestnikom spotkania sezonu 3.ligi – Ternovitsii i Squadrze. Ci pierwsi walczyli tutaj przede wszystkim o awans, albowiem wiedzieli, że ich ubiegłotygodniowa porażka z Góralami sprawia, że nawet jeśli wygrają swój mecz, to mistrzem prawdopodobnie nie będą. Squadra mogła upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, bo w przypadku zwycięstwa zgarniała złoto i bilet do 2.ligi. Ekipa z Serocka pojawiła się w Zielonce praktycznie w optymalnym składzie, aczkolwiek wciąż skutki kontuzji odczuwał Michał Czarnecki. W Ternovitsii wyglądało to znacznie gorzej. Myśleliśmy, że Roman Shulzhenko będzie miał do dyspozycji przynajmniej taki skład jak z Góralami, ale okazało się, że nie dość, iż znowu brakowało Olega Liadrika i Maksyma Myshaka, to dodatkowo nie dojechał Olexandr Rudchyk, według nas absolutnie czołowa postać całych zmagań. Tym samym zespół z Ukrainy postawił się w sytuacji, gdzie znów grał bez zmian i gdzie jednym z podstawowych zawodników był Oleg Hevalo, który tydzień wcześniej mimo iż był na ławce rezerwowych, to nie wszedł nawet na minutę. Ale Ternovitsia chyba nie przejmowała się tym wszystkim. A przynajmniej nie było tego po niej widać, bo już po 6 minutach ta drużyna prowadziła 2:0! Obydwa gole zdobył Volodymyr Hrydovyi i zwłaszcza przy pierwszej bramce lepiej powinien zachować się Michał Sokołowski. Squadra szybko została postawiona pod ścianą. Czyżby miało się okazać, że jedna porażka popsuje im cały sezon? Widać było, że chłopaki nie chcą do tego dopuścić. I coś się w ich grze zaczęło dziać, a efektem tego była bramka z 16 minuty Mateusza Pawlaka. Myśleliśmy, że za tym trafieniem pójdą następne, a zamiast tego Squadra dopuściła do sytuacji, gdzie w ostatnich sekundach pierwszej połowy straciła gola na 1:3. A jeszcze gorzej zrobiło się na starcie drugiej części gry. W 22 minucie Serhii Romanovskyi podwyższa prowadzenie zawodników z Ukrainy i wydaje się, że jest po meczu. Tutaj musiał nastąpić natychmiastowy zryw zespołu z Serocka i sygnał do ataku dał Kuba Pawlak. To on, po dwóch asystach Kuby Czarneckiego, zmienił wynik z 1:4 na 3:4! To napełniło fiolkę z energią w obozie Patryka Jakubowskiego, z kolei po graczach Ternovitsii widać było, że z ich siłami jest coraz gorzej. W 28 minucie ten zespół miał furę szczęścia, bo już wtedy na tablicy świetlnej mógł być remis. Oleg Hevalo nieodpowiedzialnym wślizgiem próbował przeszkodzić rywalowi, sędziowie wskazali na punkt karny, lecz Roman Shulzhenko świetnie odczytał intencje Kuby Pawlaka i wynik się nie zmienił. Ta zmarnowana okazja mogła się zemścić. W 30 minucie Volodymyr Hrydovyi miał przed sobą praktycznie pustą bramkę, ale nie zdołał opanować piłki, co gracze Squadry przyjęli głębokim westchnięciem. A 180 sekund później był już remis! Złe zachowanie Serhii Romanovskyiego wykorzystał Mateusz Pawlak, który zabrał przeciwnikowi piłkę, podał ją do Michała Czarneckiego a ten płaskim strzałem doprowadził do wyrównania! Squadra miała w tym momencie 50% wykonanego planu za sobą, bo taki wynik dawał jej promocję i było wystarczająco dużo czasu, by powalczyć o złoto. Nie było jednak łatwo podjąć decyzję, czy na pewno warto ryzykować. Teoretycznie wydawało się, że nawet trzeba, bo Ternovitsia grała już na oparach, a w dodatku jej mental, po tym jak straciła prowadzenie 4:1 też nie był najlepszy. Z boiska mogło to jednak wyglądać zupełnie inaczej. Ekipa z Ukrainy wciąż miała argumenty, by coś tutaj strzelić, dlatego Squadra chciała przede wszystkim uniknąć strat, zdając sobie sprawę, że doprowadzenie do kolejnego remisu może już nie być takie proste. W ostatniej minucie tego spotkania Ternovitsia wykazywała więcej inicjatywy, co było zrozumiałe, bo jej remis nic nie dawał. Rywale dobrze się jednak bronili, na kilkanaście sekund przed końcem strzał oddał jeszcze Kuba Czarnecki, a potem akcję Ternovitsii przerwał Kuba Pawlak i mecz zakończył się wynikiem 4:4! Gracze Squadry wyskoczyli z ławki rezerwowych i początkowo nie rozumieliśmy tej reakcji. Owszem, awansowali, ale myśleliśmy że będą odczuwali niedosyt z powodu utraty mistrzostwa. I tak naprawdę dopiero z czasem zrozumieliśmy, ile to spotkanie ich kosztowało. Że przecież w pewnym momencie byli poza miejscami TOP 2, ale dzięki swojej determinacji wrócili do gry i osiągnęli to, na co tak ciężko pracowali przez trzy miesiące. To był jedyny zespół w tej edycji, który nie poniósł żadnej porażki! I nie ma w tym przypadku, bo mówimy o drużynie która przeszła niesamowitą przemianę. W tamtym sezonie nie było balansu między obroną a atakiem, a niemal wszystko było skumulowane na barkach Michała Czarneckiego. Dlatego czasami, mimo że byli wyraźnie lepsi od rywala, nie zawsze potrafili udowodnić to wynikiem. Teraz to była fajnie poukładana ekipa, która zachowując swoje walory ofensywne, potrafiła wzmocnić defensywę, co było kluczem do wielu ważnych zwycięstw nad trudnymi rywalami. Panowie, możecie być z siebie dumni. I jedyne czego nam szkoda w tym wszystkim to Ternovitsii. Bo chyba każdy się zgodzi, że oni też zasłużyli na awans. A najbardziej żal tego, że w dwóch najważniejszych spotkaniach sezonu, nie mogli pokazać pełni swoich możliwości. To pozostawia gdzieś w tle pytanie, czy w innych okolicznościach nie pokusiliby się o coś więcej. Ale i tak brawa dla nich, bo to naprawdę świetna drużyna i gdyby jakimś cudem zwolniło się miejsce w 2.lidze, to chyba nie musimy mówić do kogo odezwiemy się w tej kwestii w pierwszej kolejności.

Wynik remisowy jaki padł w starciu nr 4, był fantastyczną informacją dla Górali. Podopieczni Marcina Lacha dość nieoczekiwanie stanęli bowiem w sytuacji, gdzie wygrana nie tylko zapewni im promocję, ale i złote medale. A przecież kilka tygodni temu, z trójki drużyn walczących o tytuł, chyba wszyscy dalibyśmy im najmniejsze szanse na taki scenariusz. No ale żeby postawić "kropkę nad i" trzeba było zrobić jeszcze jeden krok – pokonać MR Geodezję. Ekipa z Wołomina przystępowała do tego meczu z „wolną głową”, albowiem rezultaty innych spotkań tak się poukładały, że nie groziło im już widmo spadku. Trudno powiedzieć, czy miało to jakiekolwiek znaczenie dla ich nastawienia, natomiast widać było, że nie przyjechali na ten mecz tylko po to, bo go zaliczyć. Nie przestraszyli się Górali, starali się grać swoją piłkę i długo przynosiło to efekty. W pierwszej połowie przytrafił im się tak naprawdę tylko jeden słabszy moment. Problem polegał na tym, że potrwał on odrobinę za długo, bo Kacper Smoderek dwukrotnie w krótkim odstępie czasu pokonał Kamila Portachę i zrobiło się 2:0. I kto wie, czy to nie wpłynęło zbyt rozluźniająco na faworytów, bo w końcówce pierwszej części rywale byli w stanie odrobić połowę strat. Tomek Freyberg dobrze zamknął podanie Mateusza Kowalczyka i tutaj jeszcze nic nie było przesądzone. Zwłaszcza, że Górale nie forsowali tempa. Wyglądało to tak, jakby za wszelką cenę chcieli kolejnego gola strzelić po koronkowej akcji, ale długo nic z tego nie wychodziło. To o mało się nie zemściło, bo Tomek Freyberg miał okazję doprowadzić do remisu, lecz w dogodnej sytuacji strzelił w boczną siatkę. Nerwy w ekipie Marcina Lacha skończyły się w okolicach 34 minuty. Wtedy Kacper Smoderek ładnym strzałem z lewej nogi skompletował hat-tricka i stało się jasne, że to początek końca Geodetów w tym spotkaniu. Rywale przejęli całkowicie kontrolę nad meczem i zaczęli hurtowo zdobywać gole. A konkretnie czynił to Daniel Matwiejczyk, który także zanotował trójpak a wynik 6:1 oznaczał, że GÓRALE ZOSTALI MISTRZAMI 3.LIGI NOCNEJ LIGI HALOWEJ! Zastanawiamy się, czy sami wierzyli w taki koniec, bo po porażce z Promilem bardziej niż o złocie myśleli pewnie, żeby zapewnić sobie awans. Natomiast trzeba im oddać, że w tych meczach, gdzie potrzebowali dobrych wyników i gdzie widać było maksymalną koncentrację, to grali naprawdę świetnie. Ale to akurat dobry znak przed wyzwaniami, jakie czekają ich w 2.lidze, bo tam każdy mecz będzie taki jak ze Squadrą czy Ternovitsią, co daje nadzieję, na kolejne wielkie widowiska z ich strony. Tego im też życzymy, jeszcze raz gratulując drugiego tytułu mistrzowskiego z rzędu! Na dobre słowa zasłużyli także Geodeci. Zarówno w tym spotkaniu, ale i w całej edycji pokazali się z niezłej strony, zwłaszcza jak na drużynę, której wielu graczy debiutowało na hali w takich rozgrywkach. Potrzeba było trochę czasu, zanim to się zazębiło, ale jeżeli swoim występem mieli dać do myślenia prezesowi Marcinowi Rychcie, czy warto w nich zainwestować również za rok, to o naszą rekomendację mogą być spokojni ;)

To był ostatni, 180 opis przygotowany przez nas w tym sezonie. Mamy nadzieję, że zarówno nasze relacje, jak i wszystko inne co było częścią nocnoligowej oferty, znalazło Wasze uznanie. Staraliśmy się najlepiej jak mogliśmy. Dzięki za fajne emocje we wtorkowe wieczory, przepraszamy za drobne turbulencje z Waszymi meczami na początku sezonu i cóż - oby te dziewięć miesięcy zleciało jak najszybciej. Do zobaczenia!

Retransmisję wszystkich spotkań trzeciej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: